ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (347) / 2018

Maja Baczyńska, Aldona Nawrocka,

INTROWERTYK CZY EKSTRAWERTYK, SACRUM CZY PROFANUM?

A A A
Maja Baczyńska: Muzyka minimalistyczna czy maksymalistyczna? Co jest Ci bliższe, kiedy i dlaczego? Twoja najnowsza płyta „Ave” wydaje się być raczej minimalistyczna, momentami szeptana.

Aldona Nawrocka: …momentami szeptana, ale i momentami nieoczekiwanie wykrzyczana (emocje i natężenie dźwięku skrajne w swojej energii), choć szept ma dla mnie paradoksalnie większą moc. Zdecydowanie wolę ciszę niż hałas, minimum środków od maksimum ekspresji, lecz to nie oznacza, że oba założenia się nie przenikają – krzyk może być niemy, podczas gdy cisza może być kakofonią nie do zniesienia.

M.B.: Dlaczego zdecydowałaś się na swojej najnowszej płycie wyeksponować właśnie tematykę maryjną i chrystologiczną?

A.N.: Rozszerzę zakres tematyczny – zdecydowałam się odsłonić jedno z możliwych oblicz sacrum. Od kilku lat zagadnienia sacrum i profanum (jako według pierwotnych założeń – przeciwstawne) są dla mnie pojęciami, które redefiniują moją twórczość. W sposób wydawałoby się oczywisty próbuję klasyfikować utwory jako sferę S, czyli duchowości i umysłu, bądź sferę P, do której należy ciało i materia. Ale przecież duchowość nie jest „sztuką pobożności”, a raczej wyborem, jak żyć, by dostrzegać pierwiastek boski zarówno w modlitwie, jak i w pracy, by identyfikować się ze świętością, która jest dobrem, ale i cierpieniem. To ujęcie sacrum jako w ogóle doświadczenia transcendencji w życiu człowieka jest mi najbliższe, ale w istocie nie musi być ono stricte powiązane z konkretną religią. Natomiast to, że ja jestem zanurzona w religii chrześcijańskiej, że stamtąd czerpię inspiracje i teksty do własnej twórczości w sferze dźwiękowej, to wybór i punkt odniesienia. Wracając teraz do pytania: zarówno mariologia, jak i chrystologia jest w istocie refleksją – mniej lub bardziej metodyczną czy naukowo „oświeconą wiarą” (nawiązując do samej terminologii) – ale jednak wciąż refleksją. Spojrzenie na tajemnice Jezusa, a zwłaszcza na tajemnice Maryi – o czym pisał choćby Benedykt XVI w zakończeniu „Deus caritas Est”powinno się odczytywać według klucza miłości. Atrybuty miłości, która ukierunkowana jest na czynienie dobra dla drugiego człowieka, która nie jest bierna i poddańcza, lecz realizuje się w dialogu, która jest dyskretna, delikatna, a jednocześnie bardzo silna i odważna – to cechy zwłaszcza miłości Maryi, ale czy i nie prawdziwego humanisty? Maria to zresztą dla mnie symbol bardzo osobisty.

M.B.: Teresa Gręziak napisała o „Ave”: „Okazuje się bowiem, że muzyka Nawrockiej zachęca nie tyle do lektur, ile do medytacji”. Czy zgadzasz się z tym stwierdzeniem? Czy medytacja może być dziś pewną drogą dla współczesnej duchowości, która nie zawsze chce się jednoznacznie opowiedzieć za daną doktryną?

A.N.: W rzeczy samej! To jest w moim przekonaniu środek do odkrycia pierwiastka Dobra, które ja utożsamiam z konkretnym Bogiem, ale nie narzucam ograniczeń innym interpretacjom. Jeżeli medytacja – poprzez muzykę – spowoduje katharsis, to też to będzie wspaniałe przeżycie duchowe.

M.B.: Jednocześnie Twoje utwory wydają się być przepojone najważniejszymi intencjami chrześcijaństwa – ufnością, pokorą, wołaniem o zmiłowanie. Czy próbowałaś tu zawrzeć jakiś istotny przekaz lub wyraz osobistych przemyśleń, a może to zachęta do prowadzenia z samym sobą dialogu, zadawania pytań o prawdy najważniejsze?

A.N.: Wszystko, co wydaje się być w tej muzyce, może być prawdą – dla każdego słuchacza, podążając przykładowo za ideą estetyki muzycznej metafizyki, która dowodzi, iż poprzez muzykę ujawnia się sama istota bytu (wola, idea itp.). Choć z drugiej strony – estetyka muzyczna wyrazu dostrzega w utworze muzycznym odbicie przeżyć psychicznych kompozytora. Nie chciałabym wpływać na odczucia odbiorcy par excellence, stąd nie daję „podpowiedzi” innej niż sama muzyka. Uważam, że w zakresie „zawodu” kompozytora (czy to zawód, czy jednak pasja?) nie jest istotne epatowanie swoją osobą – dlatego ja tego nie robię – a jedynie wypowiadam się czy przenoszę emocje poprzez swoją muzykę. W przypadku utworów na płycie „AVE” jest jeszcze tekst, który sam w sobie niesie już treść – a to wystarczający powód do rozpoczęcia indywidualnego procesu myślenia. Jedynie ważne jest – i mam nadzieję, że tak się stanie – sprawienie, że słuchacz odczuje, iż powinien to zrobić dla siebie.

M.B.: Śp. Eugeniusz Rudnik powiedział kiedyś, że dla niego w głosie ludzkim kryje się wszystko, nawet Bóg (!). Mimo że tworzysz zupełnie inną muzykę, również i Ty posługujesz się ludzkim głosem, aby wyrazić pewną głębię refleksji. Czy to właśnie głos ludzki, z uwagi na jego wszechstronne możliwości, jest w Twoim odczuciu najwłaściwszym do tego narzędziem?

A.N.: Przywołam także inne – dziś już słynne – słowa mistrza Rudnika: „Chrząknięcia czy westchnięcia? Tu pojawia się człowiek!” Oczywiście, że głos ludzki jest sam w sobie wyjątkowy – jest naturalnym instrumentem, którego człowiek używa, z którym się danego człowieka identyfikuje, a dodatkowo czy wręcz pierwszoplanowo jest nośnikiem naszych emocji i treści w komunikacji werbalnej i niewerbalnej. Okazuje się jednak, że może niedługo ten indywidualny i niepowtarzalny atrybut każdego z nas przestanie być znakiem brzmienia człowieka, a zastąpić go może model sztucznej inteligencji mający za zadanie imitować głos ludzki (moduł WaveNet tworzący syntetyczny głos jest wciąż aktualizowany do perfekcji). Póki co najtrudniejsze jest właśnie „zaprogramowanie” emocji, co daje ludzkości nadzieję! Ale wracając do głosu jako paraboli… Przekazywanie pewnych prawd moralnych czy etycznych werbalnie – głosząc teksty o tym mówiące – to jedno, sposób ich spełniania we własnym życiu – to drugie. Dodatkowym zagadnieniem jest semantyka samego tekstu zestawiona z semantyką muzyki – na ile tłumaczenie znaczeń jest konieczne dla percepcji słuchacza, czy w ogóle jest w stanie wzbudzić jego refleksję? Na pewno pogłębić może tę, która już się pojawiła.

M.B.: W swoim życiu muzycznym niejednokrotnie zawierałaś artystyczny mariaż z tańcem. Taniec i muzyka – jak mocno te sztuki mogą się przenikać w samej swojej estetyce? Co można wyrazić ciałem, czego nie wyrażą dźwięki? A może jednak dźwięk może więcej?

A.N.: I to być może – mówiąc pół-żartem pół-serio – jest to profanum, o którym wspomniałam wcześniej – czyli ciało i materia. Faktem jest, że taniec i muzyka istnieją od dziecka w moim życiu, tworzą dla mnie naturalną symbiozę, choć w pewnym momencie wektor profesjonalny przesunął się na muzykę. Samo zagadnienie relacji muzyki i tańca jako – nazwijmy to – estetyczna współzależność istniejąca od początku ludzkości – jest powodem ogromnej ilości badań naukowców z różnych dziedzin. Sama podejmuję się nieraz publikacji czy wykładów naświetlających te aspekty z różnych stron, choć najczęściej jednak jest to punkt widzenia teoretyka muzyki (np. artykuł w ramach programu Instytutu Muzyki i Tańca „Muzyczne białe plamy IV”). Natomiast jako kompozytor, który współpracuje z tancerzami i współtworzy spektakle, w których taniec jest pierwiastkiem podstawowym – od ponad piętnastu lat jestem za każdym razem w sytuacji pewnego debiutu: nigdy się nie odnoszę do tego, co już było, mimo doświadczenia. Szukam wciąż dźwięków najbardziej adekwatnych i stapiających ideę główną spektaklu choreograficznego. Przy okazji spektaklu „Persona” w choreografii Roberta Bondary (Teatr Wielki – premiera 2011r.) napisałam takie zdanie: „Muzyka w tańcu powinna być tym, co dodaje – a nie ujmuje, co inspiruje – a nie deprecjonuje, co pobudza – a nie zanudza, co otwiera umysł i serce – by oczami chłonąć emocje, jakie przekazuje nam taniec”. Dziś wciąż myślę tak samo.

M.B.: Które ze spektakli, przy których pracowałaś, okazały się dla Ciebie szczególnie ciekawym doświadczeniem i dlaczego?

A.N.: Każdy spektakl „coś” we mnie zostawił, a wiele z nich tkwi głęboko we mnie nieustannie. To jest szczerze niepowtarzalne uczucie – „oglądanie” swojej muzyki, bo tak to nazywam. Nie zawsze jest tak, że muzyka powstaje synchronicznie do procesu tworzenia choreografii, czasem jej warstwę dźwiękową stanowią już istniejące, „absolutne” kompozycje, powstałe z zupełnie innych powodów w innych „zamierzchłych” czasach. One wówczas zyskują wraz ze sferą audiowizualną dodatkowe emocje tancerza, zmienia się też ich kontekst. Tak funkcjonuje – we wspomnianym już spektaklu „Persona” – pierwsze ogniwo mojego utworu „Molecules” na fortepian solo. Choreograf Robert Bondara, opisując swoje inspiracje - przywoływał zagadnienia związane z istnieniem człowieka i jego funkcjonowaniem w obrębie określonych norm społeczno-kulturowych, w nawiązaniu choćby do prac Junga czy Gombrowicza. I nie wiedząc o tym, co rytmicznie rozpoczyna moje „Molecules” – a jest to zrytmizowana według alfabetu Morse’a sentencja carpe diem (sic!) – otwiera nimi cały spektakl! Akurat w tym spektaklu brzmią jeszcze inne fragmenty moich kompozycji (finał tria smyczkowego „@tRio” oraz II część Kwartetu smyczkowego „da Requiem”), ale oprócz tego cały kilkunastominutowy utwór „Persona”, który powstał specjalnie dla Roberta Bondary – utwór elektroniczny, którego tworzywem dźwiękowym był cytat z „Ferdydurke”: Ach, stworzyć formę własną! etc… - to metafora w czystej formie! Ten spektakl jest wyjątkowy – zasługa w tym przede wszystkim choreografa i jego zmysłu konstrukcji dramaturgicznej, choć muzyka – albowiem oprócz moich kompozycji w warstwie dźwiękowej są jeszcze utwory Pawła Szymańskiego i Arvo Pärta – na pewno dodaje mu tej tajemnicy i głębi refleksji, o którą nam chodzi. Inne spektakle, nie mniej ważne i twórcze, wynikły ze współpracy z wybitną choreografką Aleksandrą Dziurosz, założycielką Warszawskiego Teatru Tańca. Są to m.in.: „action/CONTRaction/REaction” (2013), „Roots” (2015) czy ostatni „Niech żywi grzebią umarłych” (2017) – w każdym z nich brzmi wyłącznie moja muzyka. Trudno wskazać, co konkretnie sprawia, że dany spektakl – zwłaszcza współczesny – zostaje w pamięci, zarówno mojej, jak innych współtwórców, a przede wszystkim odbiorców. Z pewnością to całość jako przekaz artystyczny teatralny musi zadziałać. Jeżeli tylko jedno z jego ogniw jest dominujące, np. świetny taniec do słabej muzyki lub muzyka dominująca nad nieciekawą akcją taneczną, to niestety nie da rezultatu, przekaz będzie niepełny.

M.B.: Koordynujesz również bardzo ciekawy projekt muzyczny – „Koncerty Pod Gwiazdami” w warszawskim Planetarium – Niebo Kopernika. Czy to idealne miejsce na wyjście z muzyką poważną do szerszego grona odbiorców?

A.N.: Niedawno projekt koncertowy w Planetarium obchodził pięciolecie.

M.B.: Gratulacje!

A.N.: Składają się na niego Koncerty klasyczne (których opiekunem jest prof. Maria Gabryś), Koncerty dziecięce, Orbita Jazzu i „Cosmic Live Electronic” – te ostatnie cykle są już pod moją opieką artystyczną. Powstanie tych koncertów wyniknęło z próby odpowiedzi na pytanie: czy można w jednym miejscu, czasie i przestrzeni osiągnąć to, co mogłoby być próbą zespolenia muzyki i kosmosu – na Ziemi – i to nie metafizycznego, lecz zupełnie realnego? Niezwykle istotne jest okazanie wsparcia dla tych projektów ze strony dyrekcji Planetarium oraz pracowników. Aby w sposób niekonwencjonalny popularyzować muzykę, a tym samym móc dotrzeć do jak najszerszego grona odbiorców – koncerty pod kopułą są zawsze połączone z synchroniczną wizualizacją kosmosu i nawet jeśli słuchacze nie wiedzą, że w założeniu pierwotnym nawiązujemy do pitagorejsko-hermetycznej idei jedności i poszukujemy nieustannie harmonii sfer, to mamy nadzieję, że to czują nieświadomie! Dodam, że oferta programowa jest bardzo szeroka: muzyka poważna (od renesansu do współczesności), muzyka programowa, filmowa, jazzowa, minimal music, live electronic, poza tym soliści i zespoły muzyczne o różnym składzie, projekty eksperymentalne, wieczory poetycko-muzyczne – cała ta różnorodność okazuje się lewitować w kosmicznej przestrzeni na zupełnie równych prawach.

M.B.: A co byś wskazała za szczególnie ważne doświadczenie czy inspirację w swoim życiu zawodowym?

A.N.: Wszystko, o czym wcześniej mówiłam, jest ważne i inspirujące w moim życiu zawodowym. Generalnie – trochę przekornie dopowiem – wszystko, czego doświadczam jako introwertyk, kumuluję i przerabiam w sobie, zaś jako ekstrawertyk w twórczości wyrzucam (śmiech).

M.B.: Czego szukasz dzisiaj? Jakie są Twoje najbliższe plany?

A.N.: Kiedyś, jak dożyję, wybiorę się Harleyem-Davidsonem samotnie w podróż w świat. Ale to są w istocie plany najdalsze.

M.B.: A sprawy pozamuzyczne? Co, poza muzyką, jest dla Ciebie prawdziwie ważne? Co inspiruje Cię w Twojej twórczości, pogłębia refleksję twórczą?

A.N.: Ważne jak również inspirujące jest to, o czym rozmawiamy – dobro, miłość, zdrowie, rodzina, przyjaciele, życzliwi ludzie, praca, piękno, pokój na świecie, dbałość o Matkę Ziemię, przyroda, sztuka, śmiech, łzy, życie i wiara.

M.B.: To jest bardziej pochodną od sacrum czy profanum?

AN: No właśnie! Oto jest pytanie.
Fot. Krzysztof Heyke.