ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (83) / 2007

Magdalena Boczkowska,

ŻUCZEK – PARSZUCZEK

A A A
Po sukcesie rewelacyjnej powieści „Lala”, nagrodzonej Paszportem „Polityki”, wielbiciele Jacka Dehnela z niecierpliwością oczekiwali na następną książkę prozatorską młodego autora. Zbiór opowiadań, zatytułowany „Rynek w Smyrnie”, tylko częściowo zaspokoił ową potrzebę. Częściowo, gdyż są to opowiadania pisane przed „Lalą”, między 1999 a 2002 rokiem. Można zatem z góry założyć, że teksty są, z jednej strony – przemyślane (wszak minęło tyle lat!), z drugiej jednakże – mniej dojrzałe od powieści, gdyż pisane przez nieukształtowanego jeszcze pisarza. Zbiór zawiera sześć bardzo nierównych opowiadań, od – by tak rzec – włoskich impresji, przez historię księdza mieszkającego w domu publicznym, aż do tematu kontynuowanego potem w powieści. Należałoby więc traktować ów zbiór jako rodzaj pisarskiej wprawki, ćwiczenie warsztatowe, mające na celu znalezienie swojego pisarskiego tematu i rozpoznawalnego stylu.

Akcja pierwszych dwóch opowiadań, „Patrząc na Stromboli” oraz tytułowego „Rynku w Smyrnie”, rozgrywa się na tle włoskich pejzaży, które Dehnel opisuje w nieco patetycznym i pełnym egzaltacji stylu: „z morza miasto wyglądało jak termitiera, ciemna, tajemnicza konstrukcja, pod którą wyczuwa się skomplikowaną sieć przejść, stroma i gładka, o szarych ścianach umocnionych przesadnie wielkimi arkadami, jakby wyjętymi z megamanii Piranesiego”... Bogata ornamentyka, poetyckie metafory i rozbudowane opisy mogą nużyć czytelników, odwykłych już od eleganckich fraz w polskiej literaturze najnowszej.

Najważniejszym problemem, poruszanym w zbiorze, wydaje się być jednak problem samotności w obliczu losu, z którym muszą zmierzyć się bohaterowie. Jakie postaci tworzy autor „Żywotów równoległych”? Młoda para, spędzająca wakacje we Włoszech, trafia do miasteczka ogarniętego epidemią samotności i siłą przeznaczenia owej epidemii ulega. Wiedzą, że odtąd nie będę już razem („Patrząc na Stromboli”). Niespełniona artystka, która podczas wakacji z rodzicami zakochuje się w rzeźbie anioła, próbuje schronić się przed tą miłością, ale znowu górę bierze przeznaczenie. Pisarz przywołuje tu znaną wschodnią opowieść o próbie ucieczki przed śmiercią, przed którą jednakże uciec się nie da („Rynek w Smyrnie”). Dalej: jeden z siedemdziesięciu sprawiedliwych – Kaspar Furt (z opowiadania „Sanctus, sanctus, sanctus”) – który nie wie, że ma być dobry. I w końcu Michael – Żyd, ukrywający w czasie wojny swą „żydowskość”, popełnia samobójstwo, nieszczęśliwie zakochany w śpiewaczce operowej („Die Schöpfung”). Tacy są bohaterowie zbioru: samotni, nieszczęśliwi, niezdecydowani, trochę karykaturalni w swej nieporadności. Nawet nie próbują walczyć. Okazuje się bowiem, że nie każdy może być kowalem swojego losu.

W tekstach tych można znaleźć i trochę realizmu magicznego spod patronatu Gabriela Garcii Márqueza, i odrobinę mistycyzmu czy baśniowości. Dehnel wrzuca wszystko do jednego worka i dodając wyszukane słownictwo, przypomina czytelnikom „stare dobre czasy”, gdy literatura piękna oznaczała przede wszystkim piękne zdania. Godne pochwały, ale na dłuższą metę – męczące dla czytelników.

Zupełnie inne jest zabawne opowiadanie zatytułowane „Olaf Farbiarczyk”. Tytułowy bohater to młody ksiądz (przynajmniej za księdza się podaje), który rzekomo wyrzucony z parafii przez proboszcza, szuka schronienia w domu publicznym. Za „wikt i opierunek” odpłaca się ozdabianiem ścian, ale jak okazuje się na końcu, nie tylko tym. W „Olafie...” widać już dowcip i lekkość pisania, których nieco brakuje innym opowieściom, pomieszczonym w „Rynku w Smyrnie”.

Jednakże na tle całego zbioru – moim zdaniem – najlepiej wypada opowiadanie ostatnie: „Filc”. Zapewne dlatego, że w tekście tym pojawiają się postaci znane już czytelnikom z kart „Lali”. Opowiadanie rodzinnych historii wychodzi Dehnelowi najlepiej. Narracja jest tu „gadana”, brakuje chronologii, za to spotykamy spiętrzenie informacji i natłok barwnych bohaterów, żywcem wyjętych ze starych fotografii. Tym razem bohaterkami są ciociobabcie, jak nazywa je sam autor: „moja rodzina, szczególnie zaś tamtejsza jej gałąź, składa się głównie z kobiet, a jeśli nawet pojawiają się jacyś mężczyźni (nie wiadomo po co; zawsze uważałem, że moje ciotki rozmnażają się dzieworódczo, tyle ich było, że żaden facet by nie nastarczył), to są wyjątkowo miałcy i bezbarwni albo przynajmniej trzymają się na uboczu”. Pogrzeb jednej z nich, cioci Jasi, staje się pretekstem do snucia opowieści o rodzinnych tajemnicach – o pudełku z końcem świata, szczelnie zabezpieczonym przed najmniejszym upadkiem, które w końcu odziedzicza autor i zgodnie z zaleceniem odkłada na półkę, nawet nie próbując zajrzeć do środka; o licznych wersjach testamentu, który staje się swoistym pamiętnikiem ciotki; czy też w końcu o konfiturach sprzed wielu lat, trzymanych w piwnicy w słoikach ze zdartymi etykietkami, przez co nigdy nie było wiadomo, na co się akurat trafi. Tym właśnie uwodzi czytelników Jacek Dehnel – barwnością i sugestywnością opisu osób i zdarzeń, dygresjami, nagłym porzucaniem wątków i powracaniem do nich po chwili, wplataniem w tok narracji wtrąceń czy powiedzonek samych członków rodziny, na przykład uroczego nazywania wszystkich „żuczkiem-parszuczkiem”. Dehnel staje się „współczesną Szeherezadą”, która snuje swoje magiczne opowieści przez tysiąc i jedną noc. Nie można jednak oczekiwać, że autor „Wyprawy na południe” na zawsze zostanie kronikarzem własnej rodziny. Wspomnienia babci czy ciotek kiedyś się skończą i trzeba będzie wymyślać własne historie, a „Rynek w Smyrnie” pokazuje, że nie jest to zadanie łatwe. Być może dopiero kolejna książka Dehnela ugruntuje więc jego pozycję jako prozaika. Bo że jest świetnym poetą, udowadniać już przecież nie musi.
Jacek Dehnel: „Rynek w Smyrnie”. Wydawnictwo W. A. B. Warszawa 2007.