ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (367) / 2019

Marta Tomczok,

GROSS: LEGENDA I ROMANTYZM (JAN TOMASZ GROSS W ROZMOWIE Z ALEKSANDRĄ PAWLICKĄ: '...BARDZO DAWNO TEMU, MNIEJ WIĘCEJ W ZESZŁY PIĄTEK...')

A A A
Opowieść o rozmowach Jana Tomasza Grossa z Aleksandrą Pawlicką, zatytułowanych „…bardzo dawno temu, mniej więcej w zeszły piątek…”, można poprowadzić w kilku kierunkach. Do większości z nich wrócę, wybieram jednak drogę prowadzącą przez wertepy własnych, literackich skojarzeń, ponieważ wydaje mi się ona jednocześnie intelektualnie cenna i stosunkowo łagodna. Polityczne wyboje i zacietrzewienia głównego rozmówcy – przyznaję uczciwie – pomijam. Tom rozmów wydanych w ubiegłym roku sam w sobie przypomina bowiem opowieść i to z gatunku tych najstarszych, od najdawniejszych lat uprawianych przez ludzkość i najchętniej czytanych – opowieść rozwojową. Czy to wystarczający powód, żeby skupić się na losach jej bohatera, Jana Tomasza Grossa, a pozostałe wątki porzucić? Jeśli zobaczy się w nich odprysk losów pewnego środowiska, które zresztą zabiera głos w ostatniej części tomu, zatytułowanej „Głosy przyjaciół”, wówczas przed odbiorcą wyświetli się obraz, którego dotąd tak dobrze nie znał, środowiska warszawskiej, żydowskiej inteligencji. Gross opowiada o nim – tu wracam do swoich asocjacji – z namiętnością Leo Lipskiego, który jeszcze podczas wojny zaczął pisać „Niespokojnych”, powieść-wspomnienie środowiska krakowskich gimnazjalistów żydowskich, równie rozdyskutowanych, co niektórzy bohaterowie „…bardzo dawno temu…”. Niestety, Lipski nigdy jej nie ukończył, pozwalając edytorom i powojennej krytyce podejmować decyzje zbliżone do wyborów czytelnika rozmów Grossa z Pawlicką. Oczywiście, w tym ostatnim wypadku mamy do czynienia ze sfinalizowaną całością, nie ulega jednak wątpliwości, że jest to całość, którą z różnych powodów można, i to nie tylko na poziomie struktury czy stawianych pytań, pomyśleć i przeczytać zupełnie inaczej.

Gross to przede wszystkim enfant terrible wspomnianego środowiska, niezwykle błyskotliwy, oczytany i osłuchany w muzyce klasycznej chłopak. Zapewne także obiekt westchnień wielu dziewczyn, rozchwytywany kolega, znakomity kompan, świetny przyjaciel. Słowa o jego niebywałym dowcipie pojawiają się prawie we wszystkich wspomnieniach. Była żona, Irena Grudzińska-Gross, powie: „W Jasiu zawsze ujmowały mnie dwie rzeczy: dystans i dowcip” (s. 278). Od Adama Michnika usłyszymy: „On [Jan Tomasz Gross – M.T.] ma wyniesioną z domu, genetyczną wręcz formację oświeconej, humanistycznej inteligencji polskiej” (s. 223). Wiele w tym zasługi matki autora „Strachu”, Hanny Szumańskiej-Grossowej, tłumaczki z języka francuskiego, m.in. tak wybitnych pisarzy i uczonych jak Aleksander Dumas, Wiktor Hugo („Nędznicy”, „Katedra Marii Panny w Paryżu”), Emil Zola, André Maurois, Simone de Beauvoir, Alexis de Tocqueville czy Jacques Le Goff („Kultura średniowiecznej Europy”). A także wspaniałej, niestety zapomnianej powieści Marguerite Yourcenar (pierwsza członkini Akademii Francuskiej), „Pamiętniki Hadriana”, będącej przypomnieniem biografii cesarza rzymskiego nieszczęśliwie zakochanego w Antinousie.

Zapewne matce Gross zawdzięczał sukces na maturze, o którym napisała „Polityka”. Przyszły badacz miał w swoim wypracowaniu cytować z pamięci długie fragmenty literatury francuskiej w oryginale. Rodzicom Gross zawdzięczał zatem coś niezwykle ważniejszego – dobre, chciałby się rzec: przedwojenne wychowanie. Wspominają je chyba wszyscy autorzy aneksu. W opinii Aleksandra Smolara „[Janek – M.T.] wyróżniał się pewnego rodzaju salonowością – dzięki matce świetnie władał francuskim – na tle swoich kolegów, wychowany był na człowieka Zachodu” (s. 249). Przypomnijmy, że także Lipski podkreśla właśnie te cechy Emila, głównego bohatera „Niespokojnych”. Oczywiście, jest on znacznie młodszy, osierocony przez matkę i zaniedbywany przez ojca, wybitnego bakteriologa. Ale też zna francuski, włada niemieckim, studiuje literaturę fortepianową i przyciąga do siebie dziewczyny.

W biografii Emila pojawia się nieformalna instytucja nazywana przez jego znajomych Université Perverse. Jej odpowiednikiem w powojennej Warszawie może być Klub Poszukiwaczy Sprzeczności. Studiuje się w nim marksizm, personalizm, teorię Pierre’a Teliharda de Chardina. O samym marksizmie zresztą Gross powie, że jest on „znakomitym instrumentem dekonstrukcji, analizy istniejącego ładu społecznego” (s. 54). Szkoła niepokornego myślenia przygotowuje Grossa do uczestnictwa w fermencie lat sześćdziesiątych. To wówczas zawiązują się jego najgorętsze, intelektualne przyjaźnie z Michnikiem i Andrzejem Mencwelem, które później będą przechodzić różne fazy: od namiętności, przez „kłótnie miłosne” (s. 58), po ciche tygodnie, a nawet całe lata. Michnikowi Gross będzie zarzucać brak odpowiedniej reakcji ze strony „Gazety Wyborczej” najpierw na „Sąsiadów”, a później na „Strach” („Gazeta Wyborcza” przez pewien czas zdawała się w ogóle nie zauważać publikacji pracy o Jedwabnem. Następnie opublikowano tekst Jacka Żakowskiego i jego rozmowę z Tomaszem Szarotą, z których Gross nie był zadowolony).

W Marcu 1968 roku Gross zostaje na pięć miesięcy osadzony w więzieniu razem z Michnikiem, Sewerynem Blumsztajnem, Karolem Modzelewskim, Janem Lityńskim i Jackiem Kuroniem. Do więzienia dostaje się także Mencwel. To właśnie jego „Sprawa komandosów”, swoisty donos na środowisko napisany w celi, a także związek z Ireną Grudzińską-Gross czynią z autora „Przedwiośnia czy potopu…” kogoś „niespełna rozumu” (s. 73), wręcz kabotyna. Radykalizm tych stwierdzeń, tak charakterystyczny dla języka Grossa, wynika wszakże z jego świadomie powziętych decyzji. Na marginesie warto dodać, że autor „Złotych żniw” lubi go jednak oglądać z różnych stron i poddawać autokrytyce.

Wyjazd do Stanów Zjednoczonych wiąże się w życiu Grossa z opuszczeniem środowiska przyjaciół. Czyni go przy okazji narratorem jeszcze bliższym starzejącemu się Lipskiemu, z rozpaczą wspominającemu dawny Kraków. Redaktor naczelna „Zeszytów Literackich” powie o sytuacji Grossa: „W Polsce był kopią swojej matki, duszą towarzystwa. Na emigracji, gdy zobaczyłam go w Ameryce, doszłam do wniosku, że ta błyskotliwość, dowcip zaczęły go chyba męczyć, że w sumie lubi być osobno i potrzebuje tego odosobnienia do życia i twórczości” (s. 243). Ale Ameryka oznacza w życiu Grossa także finalizujące burzliwy, długoletni romans małżeństwo i wspaniałą, błyskotliwą, choć pełną zaskoczeń karierę uniwersytecką. To właśnie opowieść o niej można potraktować jako wykładnię i uzasadnienie skomplikowanego, choć – wbrew opiniom wielu polskich uczonych – wielce oryginalnego tzw. warsztatu Grossa. (Przypomnę, że po publikacji „Sąsiadów”, a szczególnie „Strachu” tłumaczono, iż brak odpowiedniego przygotowania akademickiego czyni prace historyczne Grossa niewiarygodnymi).

We wspomnianej opowieści kluczową rolę odgrywają dwa czynniki. Pierwszy łączy się z – częściowo przedrukowanymi w książce – opiniami i recenzjami amerykańskiego i zachodnioeuropejskiego środowiska naukowego napisanymi na podstawie prac Grossa. Są one nie tylko bardzo entuzjastyczne, ale pochodzą przede wszystkim od uznanych historyków takich jak Tony Judt czy Antony Polonsky. Prace Grossa na różnych etapach gorąco wspierali także Jan Karski i Józef Czapski, a wydawca „Sąsiadów”, Princeton University Press, na swoje stulecie przypomniał w rocznicowej broszurze 100 najważniejszych monografii, wśród których znalazły się m.in. „The Meaning of Relatvity” Alberta Einsteina, „Mimesis” Ericha Auerbacha i właśnie „Sąsiedzi”.

Czynnik drugi towarzyszy obecności Grossa w trzech dyscyplinach akademickich: najpierw wykładał socjologię na Yale, później był profesorem na Wydziale Nauk Politycznych New York University, a w końcu profesorem historii w Princeton. Elastyczny system akademicki w Ameryce nie tylko ukształtował szerokie kompetencje badacza, ale dał mu także możliwość rozwinięcia się w różnych kierunkach, silnie powiązanych ze sobą. Przy okazji warto nadmienić, że Gross wyjaśnia, skąd wziął się pomysł, aby książkę, którą Nina Smolar nazwała „wybuchem granatu w szambie” (s. 260), napisać w formie zwięzłego, oszczędnego eseju. Badacz, opowiadając Tony’emu Judtowi o swoich zmaganiach z narracją „Sąsiadów”, miał wówczas upewnić się, że musi w niej przeważać zasada wstrzemięźliwości. „Krótkie rozdziały, bardzo krótkie, żeby między jednym a drugim dało się złapać oddech” (s. 151).

Gross w rozmowach z Pawlicką jest nie tylko uwikłanym w przeszłość, niespokojnym duchem z powieści Lipskiego, ale przede wszystkim – to już w ostatnich rozdziałach – politycznym radykałem, sprawiającym także wrażenie luzaka, który niespecjalnie przejmuje się krytyką środowiska. Wolno sądzić, że to tylko poza, a pod stalowym – jak któryś z jego znajomych powiedział – płaszczem kryje się człowiek o ogromnej wrażliwości, jaką mają ci wszyscy, którzy od lat studiują archiwa poświęcone Zagładzie. W pewien sposób to właśnie tej jego wrażliwości zawdzięczamy najważniejszy zwrot, jaki dokonał się w studiach holokaustowych. Prace Raula Hilberga na czele z „Zagładą Żydów Europejskich” na długo osłabiły czujność badaczy względem relacji żydowskich, koncentrując ich uwagę na polityce sprawców i administracji III Rzeszy. Zaufanie, jakim Gross obdarzył trudne w lekturze, nieprzystępne świadectwa powojenne Żydów, stało się początkiem wieloletnich zmian, z których skutkami zmagamy się do dzisiaj. Gdyby nie „Sąsiedzi”, polskie narracje o Zagładzie nie uległyby przeobrażeniu, dzięki któremu ostrze krytyki zwróciło się w stronę nas samych (z czym Polacy średnio sobie radzą, propozycje autora „Upiornej dekady…” rozpatrując w kategoriach skandalu, a nawet naruszenia prawa).

Tom rozmów Pawlickiej z Grossem tymczasem uświadamia, że narracje Grossa są w swej złości i zacietrzewieniu właśnie arcypolskie, choć z ducha buntownicze, kosmopolityczne, niesforne. Nie ma w nich tego, czego wielu by oczekiwało – jak naprawić zło, które zostało odsłonięte i okryło nas hańbą. Gross mówi tylko: odkrywam, a wy radźcie sobie sami. Czy sobie poradzicie/poradzimy, to już nie jego sprawa.

I jeszcze drobne zastrzeżenie: ton rozmów Grossa z Pawlicką wydaje się niekiedy zbyt swobodny, a akademicka przenikliwość ustępuje wyjaśnianiu podstaw wiedzy, którą czytelnik zna skądinąd. Nie byłoby tego, gdyby prowadząca rozmowę lepiej się przygotowała i zamiast oczekiwać wyjaśnień, wchodziła w spór, zadawała bardziej profesjonalne pytania. Ale i tak opowieść, jaka się z nich wyłania, jest atrakcyjna, a miejscami wręcz intymna, by nie rzec: plotkarska. Jej tematem okazuje się burzliwa, pełna namiętności biografia romantycznego „giaura”, człowieka o wielkiej wrażliwości, sile i wyobraźni; badacza, który ma „to coś”, co sprawia, że o jego pracach dyskutuje się na całym świecie. A to, że różnie się o nich dyskutuje, niekiedy zdecydowanie poniżej poziomu akademickiego, także mieści się w tej romantycznej, niespokojnej legendzie.
Jan Tomasz Gross w rozmowie z Aleksandrą Pawlicką: „…bardzo dawno temu, mniej więcej w zeszły piątek…”. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2018.