ROMANS KONWENCJI ('MEDEA', REŻ. TOMASZ SZCZEPANEK)
A
A
A
Premierowa „Medea” Wrocławskiego Teatru Pantomimy to późny zwiastun nowego sezonu na scenie tego teatru – pierwsza premiera od czerwcowych „Bachantek” i druga z kolei adaptacja dramatu Eurypidesa. „Medeę” wyreżyserował Tomasz Szczepanek – laureat ogólnopolskiego konkursu na debiut reżyserski, zorganizowanego przez wrocławski teatr z okazji 100. rocznicy urodzin Henryka Tomaszewskiego, legendarnego twórcy Wrocławskiego Teatru Pantomimy.
Obiecującym zwiastunem przedstawienia jest fantastyczny plakat zaprojektowany przez zdolną Martę Frej – znajduje się na nim rysunkowy wizerunek sfeminizowanej Medei (Agnieszka Kulińska), która najbardziej sugestywnym palcem definiuje swój stosunek do mężczyzn. Z tej silnej, mocnej i zadziornej kobiety z plakatu niewiele jednak zostaje na scenie. Medea pomyślana przez Szczepanka traci swój wyrazisty sznyt, jej energia niknie gdzieś w niekonsekwentnym obrazie postaci i trochę zawodzi wobec tego, co o Medei wiemy i jak ją pamiętamy. I choć odtwórczyni tytułowej roli wyciska ze swojej bohaterki niemal wszystko, na co pozwala portret tej postaci, to jednak brakuje w tej kreacji najbardziej charakternej strony Medei.
Medea w finale nie zabija swoich dzieci. Dlaczego najbardziej dramatyczna i najciekawsza literacka kobieca zemsta nie dochodzi do skutku? To zastanawiające, szczególnie w kontekście planów Tomasza Szczepanka na przekaz, jaki miał mieć jego spektakl – opowieść kobiety o kobiecie, bunt feminizmu, zwycięstwo gender. Tego we wrocławskiej „Medei” nie ma wcale.
Medea i Jazon (Zbigniew Koźmiński) przywołują na myśl współczesnych uchodźców – miotani z kąta w kąt, obciążeni atrybutami w postaci nieśmiertelnych toreb w kratę (rodem z polskiego straganu), poszukujący swojego miejsca. Nieoczywista scenografia Igi Kowalczuk, dość abstrakcyjna i umowna (w przeciwieństwie do symbolicznych kostiumów), buduje świat zimny, obcy, hermetyczny, w którym bohaterowie próbują złożyć jakąś wspólną historię. Ta jednak przecieka im przez palce – znać tu niekonsekwencję w prowadzeniu fabuły, której nie pomaga wcale dość prosty zabieg, jakim jest narracja z offu. Choć aksamitny głos Igora Kujawskiego (fantastyczny aktor Teatru Polskiego we Wrocławiu sprzed czasów „dobrej zmiany”) to coś, dla czego warto zgrzeszyć łopatologią, to jednak tłumaczenie krok po kroku takiego evergreena, jak „Medea”, nieco mierzi.
Z pomocą ruchu scenicznego historia opowiada się już sama – wrocławski zespół radzi sobie z aktorskimi zadaniami tak jak zawsze, czyli bez zarzutu. Więcej tu jednak teatru tańca niż pantomimy. Obronną ręką z tego niecodziennego rodzaju roli wychodzi Artur Borkowski. Prowadzi Peliasa w szczyty groteski, tym samym stwarza postać będącą nieco ponad tym, co dzieje się na scenie. Porywa także stonowana Agnieszka Dziewa jako Glauke, sprawczyni rodzinnej tragedii, zamknięta na rozpacz swojej rywalki.
To, co wypada tu naprawdę dobrze, to romans skrajnych konwencji – miesza się powaga z kpiną, farsa z patosem i makabra z subtelnością. Na uwagę zasługuje też reżyseria światła (Karolina Gębska), które momentami wystarcza właściwie za całą scenografię.
Choć gdzieś pogubiła się ta wrocławska „Medea” (na słuszną drogę nie wyprowadził jej nawet głos Igora Kujawskiego), to jednak są w tym spektaklu momenty napawające nadzieją, że młode pokolenie teatru wyrasta na twórców. Powoli, ale na żyznej glebie.
Obiecującym zwiastunem przedstawienia jest fantastyczny plakat zaprojektowany przez zdolną Martę Frej – znajduje się na nim rysunkowy wizerunek sfeminizowanej Medei (Agnieszka Kulińska), która najbardziej sugestywnym palcem definiuje swój stosunek do mężczyzn. Z tej silnej, mocnej i zadziornej kobiety z plakatu niewiele jednak zostaje na scenie. Medea pomyślana przez Szczepanka traci swój wyrazisty sznyt, jej energia niknie gdzieś w niekonsekwentnym obrazie postaci i trochę zawodzi wobec tego, co o Medei wiemy i jak ją pamiętamy. I choć odtwórczyni tytułowej roli wyciska ze swojej bohaterki niemal wszystko, na co pozwala portret tej postaci, to jednak brakuje w tej kreacji najbardziej charakternej strony Medei.
Medea w finale nie zabija swoich dzieci. Dlaczego najbardziej dramatyczna i najciekawsza literacka kobieca zemsta nie dochodzi do skutku? To zastanawiające, szczególnie w kontekście planów Tomasza Szczepanka na przekaz, jaki miał mieć jego spektakl – opowieść kobiety o kobiecie, bunt feminizmu, zwycięstwo gender. Tego we wrocławskiej „Medei” nie ma wcale.
Medea i Jazon (Zbigniew Koźmiński) przywołują na myśl współczesnych uchodźców – miotani z kąta w kąt, obciążeni atrybutami w postaci nieśmiertelnych toreb w kratę (rodem z polskiego straganu), poszukujący swojego miejsca. Nieoczywista scenografia Igi Kowalczuk, dość abstrakcyjna i umowna (w przeciwieństwie do symbolicznych kostiumów), buduje świat zimny, obcy, hermetyczny, w którym bohaterowie próbują złożyć jakąś wspólną historię. Ta jednak przecieka im przez palce – znać tu niekonsekwencję w prowadzeniu fabuły, której nie pomaga wcale dość prosty zabieg, jakim jest narracja z offu. Choć aksamitny głos Igora Kujawskiego (fantastyczny aktor Teatru Polskiego we Wrocławiu sprzed czasów „dobrej zmiany”) to coś, dla czego warto zgrzeszyć łopatologią, to jednak tłumaczenie krok po kroku takiego evergreena, jak „Medea”, nieco mierzi.
Z pomocą ruchu scenicznego historia opowiada się już sama – wrocławski zespół radzi sobie z aktorskimi zadaniami tak jak zawsze, czyli bez zarzutu. Więcej tu jednak teatru tańca niż pantomimy. Obronną ręką z tego niecodziennego rodzaju roli wychodzi Artur Borkowski. Prowadzi Peliasa w szczyty groteski, tym samym stwarza postać będącą nieco ponad tym, co dzieje się na scenie. Porywa także stonowana Agnieszka Dziewa jako Glauke, sprawczyni rodzinnej tragedii, zamknięta na rozpacz swojej rywalki.
To, co wypada tu naprawdę dobrze, to romans skrajnych konwencji – miesza się powaga z kpiną, farsa z patosem i makabra z subtelnością. Na uwagę zasługuje też reżyseria światła (Karolina Gębska), które momentami wystarcza właściwie za całą scenografię.
Choć gdzieś pogubiła się ta wrocławska „Medea” (na słuszną drogę nie wyprowadził jej nawet głos Igora Kujawskiego), to jednak są w tym spektaklu momenty napawające nadzieją, że młode pokolenie teatru wyrasta na twórców. Powoli, ale na żyznej glebie.
„Medea”. Scenariusz i reżyseria: Tomasz Szczepanek. Ruch sceniczny scen tanecznych: Agata Kisiel. Konsultacje choreograficzne: Aleksandra Dziurosz. Scenografia i kostiumy: Iga Kowalczuk. Współpraca: Lidia Piechowiak. Muzyka: Michał Kowalewski. Rekwizyty i charakteryzacja: Anna Piechocka. Reżyseria światła: Karolina Gębska. Premiera: 22 marca 2019, Scena na Świebodzkim, Teatr Polski we Wrocławiu.
Fot. Natalia Kabanow.
Fot. Natalia Kabanow.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |