ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (370) / 2019

Michał Paweł Urbaniak,

(GORZKIE) SCENY Z ŻYCIA MAŁŻEŃSKIEGO (TOMMY WIERINGA: 'PIĘKNA MŁODA ŻONA')

A A A
Historię pary, którą przedstawia Tommy Wieringa w mikropowieści „Piękna młoda żona”, dałoby się streścić w dwóch zdaniach. Oto on i ona spotykają się przypadkiem – pomimo różnicy poglądów i wieku między nimi rodzi się wielka miłość. Kiedy przychodzi na świat dziecko, następuje małżeński kryzys, który trudno przezwyciężyć. To wszystko – ale siła tego typu literatury nie tkwi w fabułach. Zwięzłe opowieści, umiejętnie poprowadzone, odsłaniają właściwą im głębię i okazują się mocno niejednoznaczne. Tak jest i w tym przypadku.

Już sam tytuł intryguje, może nawet wprowadza w błąd – bo właściwie kojarzy się z literaturą romansową. Dopełnieniem tego tytułu w polskim wydaniu jest także okładka, w której centrum tkwi wielkie serce. Otwierająca „Piękną młodą żonę” scena pozornie wpisuje się w ów tanio-miłosny trend. Edward i Ruth Landauerowie opowiadają niedawno poznanym znajomym – innej małżeńskiej parze, która następnie na dobre zniknie z powieści – o tym, jak się poznali. Jest w tym początkowym fragmencie coś niepokojącego, na romantycznej love story wspominanej z perspektywy paru lat kładą się cienie. Edward przypomina sobie, jak bardzo był zakochany w cudownej Ruth, jak odkrył, że „piękno również jest w stanie zadawać ból, piękno przede wszystkim; może ciąć światłem”. A jednak opowiadając tę historię, ujmuje ją w efekciarski sposób: Ruth „Jedzie na rowerze górskim trochę pochylona do przodu z uniesioną pupą. Nie mogę pominąć tego szczegółu. Pupy, od której wszystko się zaczęło”. Po takim wstępie drugi z mężczyzn deklaruje gorącą chęć usłyszenia o „tej pupie”. Nieprzypadkowo podczas tych wspominków epizodyczna bohaterka wynosi talerze do kuchni i przypomina sobie, jak zastanawiała się nad tym, co podać na kolację gościom-wegetarianom. Pierwszy fragment nie tylko wprowadza głównych bohaterów, ale także dyskretnie ukazuje hierarchię panującą w świecie przedstawionym. Do tej kwestii powrócę w dalszej części niniejszego szkicu.

Historię małżeńską czytelnik poznaje w przeważającej części z perspektywy Edwarda. To człowiek o wielkich ambicjach, specjalista od wirusów, który w obliczu kolejnych wybuchających epidemii zrobił imponującą karierę naukową. Mimo iż zawodowo mógł się czuć spełniony, zaczął odczuwać pewne braki na gruncie osobistym („Czuł zazdrość, gdy patrzył na życie innych, ich komfortowe domy i żony, na dzieci, które im się rodziły. Od tego momentu tworzyli zamknięte jednostki, ukierunkowane na siebie, na wpół odwrócone od świata”). Jego dotychczasowe związki były krótkotrwałe. Gdy pojawia się Ruth Walta – tytułowa piękna młoda żona – Edward dojrzewa do stabilizacji. Znacząca jest scena, w której podczas jednej z pierwszych wspólnych wycieczek ogląda on przypadkowy dom i snuje nierealne plany: „Angielski ogród przynależy do stojącej dalej willi, skrytej wśród drzew. W oknach jest ciemno, żadnego znaku życia. Kupi go dla niej (…). Będzie tam mieszkał i płodził z tą wspaniałą kobietą dzieci, po jednym do każdego pokoju”. Ostatecznie zdobywa Ruth niczym nagrodę.

Mija kilka lat. Landauerowie prowadzą idealne życie. Jednak to tylko pozory. Ed przechodzi kryzys wieku średniego. Przy młodej żonie żyje pod presją „nieustanego dyshonoru, jaki stanowi jego wiek”. Uważa, że to, „co zaczęło się jako triumf, teraz okazało się nierówną walką”. Wikła się w romans z koleżanką z pracy, ryzykując utratę wszystkiego, co dotąd z trudem osiągnął. Prawdziwy kryzys jednak nadchodzi, gdy w Ruth budzi się instynkt macierzyński (już intencje bohaterki pokazują, że w tym związku nie dzieje się dobrze: „za sprawą dziecka jej relacja z tym introwertycznym mężczyzną zyskałaby na znaczeniu -żywiołowość trzeciej istoty dodanej do nich dwojga. Perspektywa bycia z Edwardem przez całe życie, bez ingerencji rozrabiaki ściskała jej serce”). Po pewnych komplikacjach udaje jej się zajść w ciążę. Gdy na świecie pojawia się Morris, niełatwe relacje między bohaterami zostają zrujnowane, a cały rzekomy ład ich małżeństwa – obnażony. Podczas lektury trudno uciec od pytania, czy związek Edwarda i Ruth w ogóle mógł się udać.

Tommy Wieringa snuje pozbawioną pretensjonalności opowieść o zwyczajnym życiu reprezentantów zamożnej klasy średniej. To opowieść zwięzła, celna, a zarazem pełna goryczy. Tkwi w niej też pewna ironia. Landauerowie budują swój świat zgodnie z oczekiwaniami społecznymi – a jednak niejako równolegle rozgrywa się tu historia brata Ruth – człowieka nieodpowiedzialnego, żyjącego według własnych, kontrowersyjnych reguł (co według bohaterów zwiastuje „upadek świata”), samotnie wychowującego niepełnosprawnego intelektualnie syna. Friso otwarcie żeruje na innych: „pozwalał sobie upadać na plecy i zdawał się nie przejmować tym, czy ktoś go złapie (…), liczył na to, że inni naprawią jego błędy”. W historii Friso Walty odbija się jak w krzywym zwierciadle ponura zapowiedź losów Eda, zdecydowanie najtragiczniejszej postaci w „Pięknej młodej żonie”.

Edward, człowiek (pozornego) sukcesu, nagle doświadcza straty, której nie rozumie. W jego osobie holenderski prozaik portretuje wielu mężczyzn wychowanych wedle gotowego heteronormatywnego wzorca (ta powieść stanowi mocne literackie oskarżenie). Wydaje się, że Ed marzy o domu i dzieciach bardziej „z obowiązku”, z poczucia, że w pogoni za karierą nie osiągnął wszystkiego, co mężczyzna o jego statusie osiągnąć „powinien”. Działa według wdrukowanych przez społeczeństwo i kulturę schematów. Nie pozwala sobie na emocje, które mogłyby obnażyć wrażliwość rozumianą niesłusznie jako słabość (historię poznania ukochanej żony ujmuje od strony czysto seksualnej). Widzi siebie jako zdobywcę, a kobietę jako istotę uległą, przynależną do kuchni i sypialni. Tytułowa żona – a jakże, piękna i młoda! – to trofeum, symbol statusu [sic!]. Holenderski prozaik nie opisuje tego wprost, nie ocenia nachalnie swoich bohaterów (to literatura zbyt wyrafinowana), ale sygnały pozostają czytelne Dzieje się tak choćby w pierwszej scenie, kiedy jedna bohaterka zostanie sprowadzona do roli obiektu seksualnego, a druga odesłana z talerzami do kuchni. Gdy owo „trofeum” przestaje być atrakcyjne (wszak „nawet do tak nadzwyczajnej urody […] można przywyknąć. Wszystko spowszedniało, a czymże jest przyzwyczajenie jeśli nie przedsionkiem śmierci?”), można podpierając się statystykami zdrad, udać się do kochanki. Ed usprawiedliwia funkcjonowanie w trójkącie: „Tak rozumiał swoje małżeństwo – jako tragiczne niezrównoważenie. Takie, którego oni sami nie naprawią. Do tego był potrzebny ktoś trzeci”.

Dramat Eda jest niewątpliwy. Wieringa zdaje się sugerować, że jego źródłem pozostaje stłumiona empatia – stłumiona przez kulturę wytwarzającą społecznie „silnych”, a zarazem psychicznie niepozbieranych mężczyzn, niepotrafiących mówić o własnych uczuciach. Ruth stwierdza: „Empatia stanowi klucz do bólu drugiego człowieka”, a jednocześnie zarzuca mężowi – niemal bezrefleksyjnie dręczącemu zwierzęta laboratoryjne w imię nauki i przyszłego dobra ludzkości – „Czy ty w ogóle wiesz, co to ból? Prawdziwy ból?”. Ta wiedza przyjdzie do Edwarda na ostatnich kartach powieści w przejmującym wyznaniu uczynionym studentom. Będzie musiał przyznać, że sam jest kimś nieprzystosowanym, okaleczonym, i zagłuszył w sobie empatię.

„Piękna młoda żona” to przykład powieści skondensowanej, a jednocześnie niepowierzchownej, poruszającej. Tommy Wieringa przedstawia bardzo prostą historię, można by nawet powiedzieć wyeksploatowaną przez literaturę najróżniejszego typu. Jednak sposób ujęcia wyróżnia tę pozycję. Zwięzłość, niejednoznaczność brak ocen, pytania bez łatwych oczywistych odpowiedzi – to wszystko sprawia, że „Piękną młodą żonę” można przeczytać szybko, ale nieszybko się o niej zapomni.
Tommy Wieringa: „Piękna młoda żona”. Przeł. Alicja Oczko. Wydawnictwo Pauza. Warszawa 2019.