'JESTEŚMY Z TEGO SAMEGO MATERIAŁU CO NASZE SNY' (CAŁA PRAWDA O SZEKSPIRZE)
A
A
A
Mężczyzna o nienagannej posturze, w stroju podróżnego stoi pośród idyllicznego krajobrazu angielskiej wsi. Nagabuje go mały chłopiec i przez chwilę rozmawiają o tworzeniu i opowiadaniu historii. Cała ta scena z pogranicza snu i jawy zapowiada szczególny film o przemijaniu i starości. To gorzka filmowa fantazja o ostatnich latach życia Williama Szekspira, która nie ma zbyt wiele wspólnego z triumfalnym końcowym monologiem czarnoksiężnika Prospera z symbolicznie odczytywanej „Burzy”.
W połowie lat dziewięćdziesiątych, gdy na ekrany wchodził „Hamlet” (reżyseria oraz tytułowa rola: Kenneth Branagh), nie było wątpliwości, że wszelkie porównania irlandzkiego reżysera z sir Lawrence’em Olivierem (którego później zagra w „Moim tygodniu z Marilyn”) czy Orsonem Wellesem są jak najbardziej trafne. Branagh reżyserował i zagrał główne role w „Henryku V”, „Wiele hałasu o nic” czy w przerobionych na hollywoodzki musical „Straconych zachodach miłości”, zaś w 1995 roku zrealizował urokliwą historię o amatorskim teatrzyku próbującym wystawić „Hamleta” – „W środku mroźnej zimy”. Jego ostatnim szekspirowskim tworem była adaptacja sielankowej sztuki barda „Jak wam się podoba” w 2006 roku. Od tego czasu ambitny Branagh trochę zmienił profil swoich dzieł – zapuścił się w meandry świata Marvela, reżyserując „Thora”, odpowiadał za „Kopciuszka” Disneya i zekranizował kryminał Agathy Christie „Morderstwo w Orient Expressie”, w którym zagrał Herkulesa Poirota. Wcielenie się w Szekspira wydawało się jednak dla niego nieuniknione od czasu, gdy po raz pierwszy stanął na deskach teatru.
„Życie jest tylko przechodnim półcieniem” (Shakespeare 2001: 99)
„Cała prawda o Szekspirze” przedstawia schyłkowy okres życia Barda. Po pożarze teatru Globe dramaturg postanawia wrócić na łono opuszczonej przed laty rodziny. Żona Anne (znakomita jak zawsze Judi Dench) i córki witają go z odpowiednią rezerwą. Po tylu latach są dla siebie jedynie obcymi ludźmi. Mężczyzna dopiero teraz ma okazję przepracować żałobę po śmierci ukochanego syna Hamneta i postanawia na jego cześć założyć przydomowy ogródek. Początkowo ma się wrażenie że „Cała prawda…” będzie rodzajem melancholijnej medytacji nad życiem i sztuką, równie piękną co „Wszystkie poranki świata” (o pogrążonym w żałobie starzejącym się kompozytorze de Sainte Colombe) impresją nad przemijaniem. Nie do końca tak się dzieje, rodzinę artysty spotykają rozmaite problemy i po latach nieobecności Szekspir musi stanąć na wysokości zadania jako ojciec uwikłanej w małżeństwo z purytańskim Johnem Susanny (Lydia Wilson) i nieradzącej sobie ze śmiercią bliźniaka Judith (Kathryn Wilder), która jeszcze nie wyszła za mąż.
Razem z dramaturgiem wchodzimy w sferę dość trywialnych problemów. Odwieczna trasa dom – kościół, świat pomówień, pamiętających feudalizm konfliktów społecznych, analfabetyzmu – wszystko najwyraźniej dalekie od mitycznego Londynu, który był dla artysty domem tyle lat. Genialnemu poecie dalej wyrzuca się niegodne zachowanie jego ojca, a miejscowy arystokrata wyraźnie daje mu odczuć jego niższość. Nie oglądamy Szekspira natchnionego przez muzę, tworzącego w radosnym szale, jak Joseph Fiennes w „Zakochanym Szekspirze”. To starszy zrezygnowany człowiek, który walczy o to, by jego rodzina była szanowana. Jest to gorzka walka, tak samo trudna jak godzenie się ze śmiercią Hamneta, co do którego literackiego talentu Bard miał wielkie plany. Stary konflikt między sztuką i byciem artystą a wszystkim tym, co rozumiemy poprzez zwykłe życie. Jak w tej roli odnajduje się Branagh? Przede wszystkim przytłacza go nadmierna charakteryzacja i ciężko nie zacząć się zastanawiać, jak w tej roli wypadłby Ben Kingsley czy nieżyjący już John Hurt (który w „Tylko kochankowie przeżyją” zagrał szekspirowskiego rywala Christophera Marlowe’a).
„Całej prawdy...” nie sposób też nie porównywać z postmodernistyczną zabawą „Zakochanego Szekspira”. Choć swego czasu sam film, a zwłaszcza obsada, poróżniły krytyków i miłośników Barda, scenariuszowi autorstwa znanego współczesnego dramaturga Toma Stopparda nie sposób odmówić zaskakującego połączenia lekkości i erudycji. Nasycony odniesieniami do sztuk mistrza czy zwyczajną kpiną z epoki elżbietańskiej film z 1998 roku jest jednocześnie jej złośliwym pastiszem i wielkim hołdem. Film Branagha, z małymi wyjątkami, unika tych odniesień, humor jest tu rzadki, choć scenarzysta Tom Elton kpił w podobnym Stoppardowi stylu w „Czarnej Żmii” czy sitcomie o życiu Szekspira „Upstart Crow”. Mimo że jesteśmy w świecie tak dobrze znanym z „Wesołych kumoszek z Windsoru” (jedynej sztuki Szekspira, której akcja rozgrywała się w jemu współczesnych czasach), to autorzy rezygnują z plebejskich żartów i rubaszności, która przecież od początku towarzyszyła jego twórczości – wszystko, co piękne i harmonijnie, łączyło się z tym, co niskie i wulgarne. Ważnym tropem w filmie jest z pewnością figura purytanina zięcia, który bez trudu mógłby być Malvoliem z „Wieczoru Trzech Króli”. Karnawał i wieczne lato kończą się już dla poety, zostaje tylko jesień i świat zaludniony bigotami.
„Wreszcie ostatnia scena, która kończy, tę pełną zdarzeń, przedziwną kronikę” (Skahespeare 1998: 44)
Film Branagha nie jest tak przepełniony poezją, jak można by się było spodziewać, poezja wyraża się głównie w przepięknych zdjęciach autorstwa Zaca Nicholsona, które nie mają nic wspólnego z pewną skansenową tandetą „Zakochanego Szekspira”. Najmocniej wypadają nie chwile rodzinnych awantur i pojednań, ale ciche, wyważone momenty, kiedy wersy mistrza mogą wybrzmieć z pełną siłą (Judi Dench cytująca słynną kwestię Oberona ze „Snu nocy letniej”), lub dyskusje o roli artysty, jakie Szekspir toczy z Benem Jonsonem (Gerard Horan) i Hrabią Southampton (Ian McKellen). Rola McKellena, który na ekranie kreuje postać domniemanego, pięknego młodzieńca z „Sonetów”, to obok Dench najlepsza kreacja w filmie. W krótkiej scenie, gdy spotykają się dwaj starzy mężczyźni – wielki artysta oraz jego niegdysiejsza miłość i inspiracja – jest coś porażającego, coś, co przejmuje do szpiku kości. A tematy sztuki, klasy społecznej i upływu czasu, które potrafią poruszyć, to trudne i prawdziwe podsumowanie życia Szekspira. Zresztą to czas – bezlitosny bohater „Sonetów” i jedna z postaci szekspirowskiej „Zimowej opowieści” – jest głównym antagonistą tego cichego, melancholijnego filmu, a Branagh, opowiadając o jego nieubłaganym biegu, złożył swój hołd mistrzowi. Reszta jest milczeniem.
Tytuł recenzji pochodzi z „Burzy” (Shakespeare 1999: 110).
LITERATURA:
Shakespeare W.: „Burza”. Przeł. S. Barańczak. Kraków 1999
Shakespeare W.: „Jak wam się podoba?”. Przeł. M. Słomczyński. Kraków 1998.
Shakespeare W.: „Makbet”. Przeł. J. Paszkowski. Kraków 2001.
W połowie lat dziewięćdziesiątych, gdy na ekrany wchodził „Hamlet” (reżyseria oraz tytułowa rola: Kenneth Branagh), nie było wątpliwości, że wszelkie porównania irlandzkiego reżysera z sir Lawrence’em Olivierem (którego później zagra w „Moim tygodniu z Marilyn”) czy Orsonem Wellesem są jak najbardziej trafne. Branagh reżyserował i zagrał główne role w „Henryku V”, „Wiele hałasu o nic” czy w przerobionych na hollywoodzki musical „Straconych zachodach miłości”, zaś w 1995 roku zrealizował urokliwą historię o amatorskim teatrzyku próbującym wystawić „Hamleta” – „W środku mroźnej zimy”. Jego ostatnim szekspirowskim tworem była adaptacja sielankowej sztuki barda „Jak wam się podoba” w 2006 roku. Od tego czasu ambitny Branagh trochę zmienił profil swoich dzieł – zapuścił się w meandry świata Marvela, reżyserując „Thora”, odpowiadał za „Kopciuszka” Disneya i zekranizował kryminał Agathy Christie „Morderstwo w Orient Expressie”, w którym zagrał Herkulesa Poirota. Wcielenie się w Szekspira wydawało się jednak dla niego nieuniknione od czasu, gdy po raz pierwszy stanął na deskach teatru.
„Życie jest tylko przechodnim półcieniem” (Shakespeare 2001: 99)
„Cała prawda o Szekspirze” przedstawia schyłkowy okres życia Barda. Po pożarze teatru Globe dramaturg postanawia wrócić na łono opuszczonej przed laty rodziny. Żona Anne (znakomita jak zawsze Judi Dench) i córki witają go z odpowiednią rezerwą. Po tylu latach są dla siebie jedynie obcymi ludźmi. Mężczyzna dopiero teraz ma okazję przepracować żałobę po śmierci ukochanego syna Hamneta i postanawia na jego cześć założyć przydomowy ogródek. Początkowo ma się wrażenie że „Cała prawda…” będzie rodzajem melancholijnej medytacji nad życiem i sztuką, równie piękną co „Wszystkie poranki świata” (o pogrążonym w żałobie starzejącym się kompozytorze de Sainte Colombe) impresją nad przemijaniem. Nie do końca tak się dzieje, rodzinę artysty spotykają rozmaite problemy i po latach nieobecności Szekspir musi stanąć na wysokości zadania jako ojciec uwikłanej w małżeństwo z purytańskim Johnem Susanny (Lydia Wilson) i nieradzącej sobie ze śmiercią bliźniaka Judith (Kathryn Wilder), która jeszcze nie wyszła za mąż.
Razem z dramaturgiem wchodzimy w sferę dość trywialnych problemów. Odwieczna trasa dom – kościół, świat pomówień, pamiętających feudalizm konfliktów społecznych, analfabetyzmu – wszystko najwyraźniej dalekie od mitycznego Londynu, który był dla artysty domem tyle lat. Genialnemu poecie dalej wyrzuca się niegodne zachowanie jego ojca, a miejscowy arystokrata wyraźnie daje mu odczuć jego niższość. Nie oglądamy Szekspira natchnionego przez muzę, tworzącego w radosnym szale, jak Joseph Fiennes w „Zakochanym Szekspirze”. To starszy zrezygnowany człowiek, który walczy o to, by jego rodzina była szanowana. Jest to gorzka walka, tak samo trudna jak godzenie się ze śmiercią Hamneta, co do którego literackiego talentu Bard miał wielkie plany. Stary konflikt między sztuką i byciem artystą a wszystkim tym, co rozumiemy poprzez zwykłe życie. Jak w tej roli odnajduje się Branagh? Przede wszystkim przytłacza go nadmierna charakteryzacja i ciężko nie zacząć się zastanawiać, jak w tej roli wypadłby Ben Kingsley czy nieżyjący już John Hurt (który w „Tylko kochankowie przeżyją” zagrał szekspirowskiego rywala Christophera Marlowe’a).
„Całej prawdy...” nie sposób też nie porównywać z postmodernistyczną zabawą „Zakochanego Szekspira”. Choć swego czasu sam film, a zwłaszcza obsada, poróżniły krytyków i miłośników Barda, scenariuszowi autorstwa znanego współczesnego dramaturga Toma Stopparda nie sposób odmówić zaskakującego połączenia lekkości i erudycji. Nasycony odniesieniami do sztuk mistrza czy zwyczajną kpiną z epoki elżbietańskiej film z 1998 roku jest jednocześnie jej złośliwym pastiszem i wielkim hołdem. Film Branagha, z małymi wyjątkami, unika tych odniesień, humor jest tu rzadki, choć scenarzysta Tom Elton kpił w podobnym Stoppardowi stylu w „Czarnej Żmii” czy sitcomie o życiu Szekspira „Upstart Crow”. Mimo że jesteśmy w świecie tak dobrze znanym z „Wesołych kumoszek z Windsoru” (jedynej sztuki Szekspira, której akcja rozgrywała się w jemu współczesnych czasach), to autorzy rezygnują z plebejskich żartów i rubaszności, która przecież od początku towarzyszyła jego twórczości – wszystko, co piękne i harmonijnie, łączyło się z tym, co niskie i wulgarne. Ważnym tropem w filmie jest z pewnością figura purytanina zięcia, który bez trudu mógłby być Malvoliem z „Wieczoru Trzech Króli”. Karnawał i wieczne lato kończą się już dla poety, zostaje tylko jesień i świat zaludniony bigotami.
„Wreszcie ostatnia scena, która kończy, tę pełną zdarzeń, przedziwną kronikę” (Skahespeare 1998: 44)
Film Branagha nie jest tak przepełniony poezją, jak można by się było spodziewać, poezja wyraża się głównie w przepięknych zdjęciach autorstwa Zaca Nicholsona, które nie mają nic wspólnego z pewną skansenową tandetą „Zakochanego Szekspira”. Najmocniej wypadają nie chwile rodzinnych awantur i pojednań, ale ciche, wyważone momenty, kiedy wersy mistrza mogą wybrzmieć z pełną siłą (Judi Dench cytująca słynną kwestię Oberona ze „Snu nocy letniej”), lub dyskusje o roli artysty, jakie Szekspir toczy z Benem Jonsonem (Gerard Horan) i Hrabią Southampton (Ian McKellen). Rola McKellena, który na ekranie kreuje postać domniemanego, pięknego młodzieńca z „Sonetów”, to obok Dench najlepsza kreacja w filmie. W krótkiej scenie, gdy spotykają się dwaj starzy mężczyźni – wielki artysta oraz jego niegdysiejsza miłość i inspiracja – jest coś porażającego, coś, co przejmuje do szpiku kości. A tematy sztuki, klasy społecznej i upływu czasu, które potrafią poruszyć, to trudne i prawdziwe podsumowanie życia Szekspira. Zresztą to czas – bezlitosny bohater „Sonetów” i jedna z postaci szekspirowskiej „Zimowej opowieści” – jest głównym antagonistą tego cichego, melancholijnego filmu, a Branagh, opowiadając o jego nieubłaganym biegu, złożył swój hołd mistrzowi. Reszta jest milczeniem.
Tytuł recenzji pochodzi z „Burzy” (Shakespeare 1999: 110).
LITERATURA:
Shakespeare W.: „Burza”. Przeł. S. Barańczak. Kraków 1999
Shakespeare W.: „Jak wam się podoba?”. Przeł. M. Słomczyński. Kraków 1998.
Shakespeare W.: „Makbet”. Przeł. J. Paszkowski. Kraków 2001.
„Cała prawda o Szekspirze” („All Is True”). Reżyseria: Kenneth Branagh. Scenariusz: Ben Elton. Zdjęcia: Zac Nicholson. Obsada: Kenneth Branagh, Judi Dench, Ian McKellen, Kathryn Wilder, Lydia Wilson. Produkcja: Wielka Brytania 2018, 101 min.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |