ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (375-376) / 2019

Michał Paweł Urbaniak,

LITERATURA JAKO FULGURYT (GUNNHILD OYEHAUG: 'CZEKAJ, MRUGAJ')

A A A
„Czekaj, mrugaj” – powieść Gunnhild Øyehaug – trafiła do polskiego czytelnika ponad dziesięć lat po premierze. Na skrzydełku wydawca odważnie zapewnia, że warto było czekać. Czy rzeczywiście?

Norweska pisarka wprowadza na powieściową scenę szereg bohaterów, których obserwujemy przeważnie w momencie różnie rozumianej utraty i/lub rozluźnienia ważnych więzi. To między innymi: dwudziestotrzyletnia Sigrid, niepewna siebie i rozpaczliwie samotna; outsider Viggo, równie samotny miłośnik „Boskiej komedii” i „Zamku”, pisarz Kåre przeżywający nagłe rozstanie z ukochaną kobietą; Elida doświadczająca kryzysu w związku podczas wymarzonej wycieczki do Pragi; performerka Trine mierząca się z macierzyństwem, które zmienia jej podejście do życia, sztuki i samej siebie; reżyserka Linnea planująca kolejne dzieło w cieniu pewnej historii miłosnej, a zakochany w niej producent Robert musi jej uświadomić, że ten film nie powstanie. To grupa intelektualistów, dla których punktem odniesienia najczęściej pozostaje sztuka – zatem ważnymi elementami tego świata stają się książki (oprócz wspomnianych wyżej dzieł Dantego i Kafki to na przykład „Pani Dalloway”, „Don Kichot” czy eseje Camusa), filmy („Kill Bill”, „Między słowami”) bądź piosenki. Wracając do postaci – na powieściowej scenie epizodycznie pojawiają się: staruszka w swoim ostatnim śnie wchodząca do sklepu cynamonowego, Dante i Wergiliusz, a nawet George W. Busch z ojcem, morsy delektujące się małżami oraz łosoś ze złotym zębem w trzewiach. Brzmi to jak żart, ale trzeba zaznaczyć, że w „Czekaj, mrugaj” sporo jest takich, nomen omen, mrugnięć do czytelnika.

Bohaterowie zostają ukazani głównie w scenach codziennych, w momentach, zdawałoby się, błahych – ale waga przedstawionych zdarzeń dopiero się ujawni. Bo co się stanie ze złotym zębem, który nieszczęśliwie wybił sobie Viggo? Czy Sigrid na randce z pisarzem, z którym – jak sądzi – łączy ją tajemnicza więź, powinna zamówić wino, choć nie ma jeszcze południa, czy raczej pozostać przy herbacie? Jaki komunikat przekaże, dokonując wyboru? Czy Robert wykaże się taką przebiegłością, żeby przygotować Linneę na cios związany z fiaskiem jej projektu? Co ma zrobić Trine, gdy jej nabrzmiałe piersi zamieniają się w „pornowrzody”, a laktator nie działa? Sporo tu ironicznego dystansu, choć niepozbawionego ciepła. Widać go na każdej płaszczyźnie tekstu, na przykład w rozbudowanych, ale raczej niejasnych charakterystykach: „A więc kim jesteś, Kåre? Jeśli mu się przyjrzymy, wiedząc, że ma czterdzieści trzy lata i zobaczymy, że włożył dżinsy, bluzę z kapturem i nowe adidasy, możemy pomyśleć, że desperacko próbuje wydawać się młodszy, niż jest w rzeczywistości. Albo możemy pomyśleć, że nie przejmuje się tym, że wygląda, jakby desperacko próbował wydawać się młodszy, niż jest; lubi nosić bluzy z kapturem. Nie dba o to, że przez to może wyglądać, jakby przechodził kryzys wieku średniego. Bluzy z kapturem odzwierciedlają to, kim jest i kim zawsze był. Nie nosi koszuli i garnituru. To by mu nigdy nie przyszło do głowy. Jeśli to znaczy, że będzie musiał pójść na jakiś pogrzeb w dżinsach i bluzie z kapturem, to niech tak będzie. Należy zaznaczyć, że nowe adidasy nie do końca pasują do wizerunku Kårego; woli, by wszystko wyglądało na używane, a nawet znoszone”. Widać ów dystans także sposobie opowiadania o kolejnych zdarzeniach: „Jest rok 1998 i Viggo jedzie na pogrzeb swojej babci. Właśnie widowiskowo zderzył się ze stojakiem na rowery, przeleciał nad kierownicą i uderzył szczęką o znak »droga bez przejazdu« tak mocno, że wybił sobie obluzowany złoty ząb, który wylatuje mu z ust. Śledzimy krótki lot złotego zęba, jak wpada między pręty studzienki kanalizacyjnej. A oto, co stanie się później z tym zębem: długimi podziemnymi kanałami popłynie do morza. Tam zostanie połknięty przez łososia kierującego się w stronę Grenlandii, któremu wydaje się, że znalazł smakowity kąsek. Łosoś w końcu zostanie złapany i trafi na ladę z rybami, a tam błysk przykuje uwagę kogoś, kto stanie się bardzo ważny dla Vigga pewnego styczniowego dnia dziesięć lat później. Ale zanim to się stanie, zloty ząb będzie lśnił w brzuchu łososia pływającego w morzu, a przedtem Viggo musi spaść z roweru”.

Gunnhild Øyehaug snuje kolejne opowieści brawurowo, zupełnie nie licząc się z prawdopodobnymi oczekiwaniami czy przyzwyczajeniami czytelnika. Często świadomie zdaje się ubierać swoich bohaterów w banalne, zdawałoby się, historie (na przykład romansowe – Sigrid przypadkiem spotyka pisarza, który ją zafascynował, Viggo i Elida wpadają na siebie po latach, aby przeżyć wielkie spóźnione love story). Wątki się rwą, sprawy błahe rozrastają się tu w słowach, zostają opisane detalicznie. W sceny dotyczące jednego bohatera „wtrąca się” narrator relacjonujący, co akurat dzieje się z innym. Mieszają się perspektywy czasowe. Realizm sąsiaduje z groteską. Pojawiają się rozdziały, które na pozór nie mają nic wspólnego z fabułą lub zdają się pozbawione większego znaczenia (list do Sophii Coppoli, opis wizyty staruszki w sklepie cynamonowym, przedstawienie morsów nurkujących po małże, rozważania na temat natury snów). Ukoronowaniem tej zabawy z czytelnikiem są uwagi końcowe, w których norweska pisarka podaje odnośniki bibliograficzne, a następnie streszcza dalsze losy jednej z bohaterek, aby w końcu w przypisie oddać głos osobliwym narratorkom, których tożsamość do ostatnich zdań pozostawała tajemnicą. Powtórzę – brzmi to jak żart, ale tkwi w tym zamysł, a opowieść hipnotyzuje. Chce się w nią wgłębiać, śledzić kolejne pomysły tropy i literackie nawiązania – być może ze względu na samą drapieżną i świeżą narrację.

Być może tę książkę należałoby potraktować jak wyrafinowaną literacką zabawę, a jednak i to byłoby za proste – bo i w takim niecodziennym ujęciu Øyehaug przedstawia dużo prawdy o współczesnym świecie. O tym, że każdy drobny wybór niesie ze sobą konsekwencje. O tym, że często żyje się w cieniu schematów – również kształtowanych przez kulturę (świetnie zostało to ukazane na przykładzie skłonnej do autoanalizy Sigrid, tutaj rozgoryczonej samotnością: „Gdyby to był film, byłabym nieszczęśliwą zamkniętą w sobie postacią – myśli Sigrid i w tym momencie wydarzyłoby się coś, co zmieniłoby jej życie [tak w org. – M. P. Urbaniak]. Gdyby nosiła okulary i aparat na zęby, w tym momencie zjawiłby się ktoś, kto nauczyłby ją robić sobie makijaż i nosić szkła kontaktowe, a ktoś inny zrobiłby jej piękną fryzurę. Gdyby była postacią, która przez cale życie mieszkałaby z matką w mieszkaniu wyglądającym jak z lat sześćdziesiątych, wydarzyłoby się coś, co postawiłoby całe jej życie na głowie, być może jej matka by umarła, a ona musiałaby zabrać tę dziwną niemodną siebie w świat i przejść wszystkie przemiany, które sprawiają, że jakąś postać ciekawie się ogląda na srebrnym ekranie”). Relacje zobrazowane w powieści są trudne, ponieważ człowiek pozostaje zamkniętą dla innych indywidualnością. Idąc dalej tym tropem: światy dwóch jednostek mogą się przenikać tylko na zasadzie kolizji. To musi rodzić frustracje i rozczarowania.

Sporo w tej książce symboli, ale bodaj najważniejszym jest fulguryt – twór powstały na skutek uderzenia pioruna o piasek. Według interpretacji jednego z bohaterów, powieść jako nowa forma rodzi się, gdy indywidualna perspektywa (ów piorun) uderza w epos (piasek). Z taką, przedstawioną nieco ironicznie, sytuacją mamy do czynienia właśnie w „Czekaj, mrugaj”. Postaci poprzez swoje przekonania, działania, nawet te najdrobniejsze, kształtują same siebie i świat, a w konsekwencji również opowieść.

Pierwszym uczuciem, jakie może towarzyszyć czytelnikowi, gdy rozpoczyna lekturę „Czekaj, mrugaj”, jest pełne niedowierzania zdumienie. A jednak ta książka szybko przekonuje do siebie, chce się ją poznać na jej własnych (wywrotowych) zasadach. Gunnhild Øyehaug inteligentnie bawi się literaturą i proponuje czytelnikowi wyrafinowaną grę, której trudno się oprzeć.
Gunnhild Øyehaug, „Czekaj, mrugaj”. Przeł. Anna Krochmal i Robert Kędzierski. Wydawnictwo Pauza. Warszawa 2019.