ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 października 20 (380) / 2019

Maciej Mazur,

NOWA CHOROBA WIEKU: UBOLEWANIE, ŻE NIE JEST SIĘ NAGO, CZYLI O ALEKSANDRII MODERNISTÓW (PIERRE LOUYS: 'AFRODYTA')

A A A
Zapomniane, (nie)odkryte
1.

Wiosną 1895 roku, po przegranym procesie z markizem Queensburry, za niemoralne prowadzenie się i przestępstwa na tle seksualnym aresztowano Oscara Wilde’a. Kilku żandarmów wyprowadziło pisarza z domu, trzymał pod pachą żółtą książeczkę. Sądzono wówczas, że mogła to być „Na wspak” Huysmans’a lub, co bardziej prawdopodobne, przypominający formatem pornograficzne powieści francuskie, jeden z numerów niewielkiego kwartalnika dekadentów „The Yellow Book” z ilustracjami Audreya Bardsleya. Ani jedno, ani drugie przypuszczenie nie było prawdziwe. Wilde zabrał ze sobą „Afrodytę” – świeżo wydaną powieść swego znakomitego kolegi – Pierre’a Louysa (Kuryluk 1976), któremu niegdyś zadedykował „Salome”. Narzucają się oczywiste pytania. Kim jest Pierre Louys? O czym jest ta powieść? Czy jest dostępny przekład? Czemu mogła być bardziej kompromitująca od „The Yellow Book”?

2.

Pierre Louys (1870-1925), na poły Belg, na poły Francuz, człowiek usposobiony niesłychanie przyjaźnie, znany był z nieco sprośnego żartu i niepowściągliwości. W 1894 wydał „Bilitis” – wielką literacką mistyfikację – czyli zbiór wierszy rzekomej poetki z kręgu Safony. Precyzyjnie opisał jej życiorys i historię miłosną, wykazując się dużym znawstwem, genialnie odtworzył tło epoki i atmosferę tamtych czasów. Zmylił wielu krytyków, wystawił na śmieszność kilku profesorów, którzy z chęcią przyznawali, że „Bilitis” była im już od lat dobrze znana, ale do tej pory nie wydawała się zbyt interesująca. Nawet tak znakomity filolog klasyczny jak Ulrich von Wilamowitz-Moellendorff zrozumiał tylko do pewnego stopnia zamysł Louysa, jął podsumowywać jego pracę ze względu na anachronizmy – w jego mniemaniu – psuły efekt całości. Tymczasem francuski poeta z rozmysłem wskrzesił antyczne figury, dając im współczesną (modernistyczną) świadomość. Było to świadectwo niebywałej erudycji pisarza, którego zwykło się niesłusznie kojarzyć wyłącznie z pornografią. Rzeczywiście, niewielu spośród dziewiętnastowiecznych historyków mogło mu dorównać wiedzą w zakresie znajomości kultury antycznej. Interesował go okres egipskiego panowania Ptolemeuszów (304-30 p.n.e), cenił poezję m. in Filetasa z Kos (Makowiecki 1983: 18). Louys był także w posiadaniu wspaniałego księgozbioru, obejmującego szczególnie literaturę libertyńską XVIII wieku.

Rogoziński i Stiller zwracają uwagę na flamandzkie tło osobowości Louysa, a zatem obecność związanych z nim sowizdrzalskich akcentów w jego twórczości. Ta część temperamentu pisarza kontrastowała z pewnością z ponurym i bardzo poważnym usposobieniem kolegi z licealnej ławy: Andre Gide’a, którego Flamandczyk sportretował w powieści „Przygody Króla Pauzola”, konstruując postać Taxisa – szefa królewskich eunuchów, eks-profesora teologii protestanckiej. Jak pisze Rogoziński, tę powieść „zrodzoną z ducha pogańskiego i libertyńskiego zarazem, napisał Louys przeciw purytańskim tendencjom książek Gide’a, przeciw ascezie ich stylu i chrześcijańskim obsesjom” (Rogoziński 1978: 9). Przyjaźń pisarzy nie była zbyt stabilna, nie potrafili właściwie się skomunikować, o czym wspomina w listach Gide. Drugi homoseksualny przyjaciel Louysa to oczywiście, wspomniany już, Wilde, którego autor „Bilitis” po wielokroć namawiał do „wyzbycia się drażniącego zboczenia”. Sam Louys, nieskończenie zafascynowany kobietami, z którymi na ogół rozumiał się znakomicie, nie był homoseksualistą. Za miłość najczystszą uważał tylko uczucie między kobietami.

Główną tendencją w twórczości pisarza, a mam tu na myśli poetyckie i prozatorskie „wycieczki do antyku”, jest skontrastowanie pogaństwa z judaizmem (i tradycją chrześcijańską). Nie można greckiej moralności osądzać współczesną miarą. Louys był wielkim orędownikiem pogaństwa, dla niego antyk (w kwestiach obyczajowych i nie tylko) stanowił stłumioną cząstkę współczesnego świata. Akceptacja innego etosu, innej obyczajowości, z którą wiąże się niecenzurowana cielesność, erotyzm, sensualność, a także tolerancja religijna oraz wielokulturowość, wielojęzyczność – są częścią jego programu poetyckiego. Nie dziwi zatem wybór Aleksandrii na miejsce akcji „Afrodyty” – to jedno z największych miast starożytności ze strzelistą latarnią na Faros i gigantyczną biblioteką – łączące kultury Rzymu, Grecji, Afryki i Azji Mniejszej. Stolica ptolemejskiego Egiptu to prawdziwa mekka kurtyzan, a to, jak pisze Louys, tylko zaświadcza o potędze głównego ośrodka kultury greckiej w tamtym okresie: „zmysłowość jest warunkiem tajemniczym, a jednak koniecznym i twórczym wszelkiego rozwoju” (s. 7), rozwiązłość jest, według Louysa, wierną towarzyszką świetności każdego potężnego miasta (s. 8). Ten pogląd odnosi się także do Paryża, szczególnie tego z XVII-XVIII wieku, a także współczesnych nastrojów dekadenckich: „czy wrócą kiedy dni Efezu i Cyreny? Niestety! Świat współczesny ugina się pod ciężarem brzydoty. (…) Nasza młodość jednak wzdraga się, widząc, że otoczona jest samymi starcami” (s. 9). Warto dodać, że Aleksandrię znamy też z poezji Konstandinosa Kawafisa, po upływie niemal dwóch tysiącleci, miasto, które oglądał poeta, labiryntem krętych uliczek, widmowymi ruinami, zaprasza do filologicznej lektury – do odkrywania go na nowo (Hajduk 2013: 16-28).

Czy poezja i proza Louysa jest nadal aktualna? Skoro pisarz już pod koniec życia został zapomniany, czy warto w ogóle sięgać dziś po jego powieści (wydawane zresztą w Polsce na początku XX wieku i przeważnie niewznawiane)? Niesłusznie kojarzy się go z literaturą pornograficzną, lekceważąc zupełnie wielką erudycję i genialny talent, który banalne historie o nieledwie baśniowym rodowodzie potrafił przekuć w mistrzowskie powieści i prawdziwe bestsellery swego czasu. Stiller wspomina niepochlebną recenzję Gastona Duchamp’a, który czyni zarzut w profetycznym spostrzeżeniu: „iż Louys wynalazł nową chorobę wieku (…), czyli, ubolewanie że nie jest się nago” (Stiller 2010: 382). Być może dopiero dziś pisarz – wyszydzony przez ciasne mieszczaństwo, określony przez prawdziwych kołtunów krytyki mianem twórcy taniej burleski – staje się aktualny. Zachwyt nad antykiem, wielokulturowością, wielojęzycznością i nową/starą moralnością oraz pociąg do mistyfikacji, nieustanne boje, które toczył z akademikami, sprawiają że niemal nieobecny w recepcji polskiej, Pierre Louy, wart jest uwagi.

3.

To zaś odwołuje do problemu z tłumaczeniem dzieł francuza. Nowe wydanie „Bilitis” z 2010 roku przygotowane przez Stillera to drugi przekład tych wierszy (w latach 20. przybliżał je Leopold Staff). Na gruncie polskim najwcześniej, bo w 1902 roku, pojawiła się właśnie „Afrodyta” w tłumaczeniu Adama Siedleckiego, wydanie poprawiono, uzupełniono w 1920 roku (informację podaję za Rogozińskim, powieść wyszła także w 1921 roku w tłumaczeniu Mariana Zbarskiego). Stiller sądzi, że teksty nie oddają doskonałości oryginału i niezbędny jest nowy przekład. Rysują się tutaj dwie ciekawe kwestie, które z pewnością byłyby warte skrupulatnego zbadania: porównanie polskich tłumaczeń z francuskim pierwodrukiem – analiza błędów, pominięć, cenzury (wszak mamy do czynienia z literaturą lesbijską) oraz określenie wpływu np. „Bilitis” i „Afrodyty” na rodzimą literaturę. Przekłady Pierra Louys wprowadzają do literatury polskiej tematy (kobiecego) homoseksualizmu. Upowszechnianie tych treści ma miejsce w aluzyjnym zakryciu (kostium antyczny), jednak jak pisze Wojciech Śmieja: „w Polsce odwołanie się do kultury greckiej, tak typowe dla świata anglosaskiego i kultury niemieckiej jako źródłowej dla kształtowania się »opowieści pederastycznej«, nie zaistniało” (Śmieja 2018: 55). Mowa jest o „opowieści pederastycznej”, acz można powiedzieć to samo o „opowiadaniach lesbijskich”. Ważny jest tu także kontekst europejski. Louys, choć „z ducha osiemnastowieczny”, w pewnym stopniu wpisuje się w dyskursywną praktykę opisu safizmu w XIX wieku. Marie-Jo Bonnet pisze, że „dyskurs na temat praktyk saficznych nie powstaje w ten sam sposób, co dyskurs ustanawiający wyobrażenie pederasty. Fantazje męskie prowadzące do umedycznienia tego drugiego, skłaniają do upoetycznienia tych pierwszych” (Bonnet 1997: 253). Francuska badaczka ową strategię wiąże z obronną postawą mężczyzn, którzy wznoszą barykady chroniące przed emancypacją kobiet: poetyzacja odbiera im wszelką powagę. Ta diagnoza nie wydaje się zbyt słuszna w przypadku Louysa, prawdopodobnie dlatego historyczka zbywa go kilkoma zdaniami. Dziś szokuje, że w książce, która ukazała się w Polsce w pierwszych latach XX wieku, można znaleźć rzewną scenę utyskiwań pary lesbijek, że odmawia im się, obecnej w Efezie, swobody zawierania związku małżeńskiego i adopcji dzieci (s. 73-54)… Najistotniejszą kwestią jest jednak to, że na starożytnym tle obrazoburczy pisarz zaprezentował dylematy nowoczesnego człowieka, a w swych portretach utrwalił modernistyczną świadomość. Rozdziały skreślone wprawną ręką znakomitego znawcy antyku, w których opisuje się praktyki seksualne, obrzędy, oddaje się z wielkim wyczuciem swobodną obyczajowość hellenów, przeniesione na grunt polski, mają prawo zachwycać i dziwić. „Bilitis” i „Afrodyta” z pewnością to robią.

4.

„Afrodyta” opowiada o życiu kurtyzan w okresie największego rozkwitu starożytnej Aleksandrii. Mury miejskie zryte są nazwiskami nierządnic i ich klientów, którzy wedle zwyczaju „zapisują się” do wybranej kobiety, umieszczając pod swoją sygnaturą kwotę, jaką są w stanie jej zapłacić. Liche dziewczęta można wynająć za 2 obole, najlepsze propozycje oscylują w granicach 1 miny. Raz do roku w czasie specjalnych obrzędów nagradzano niektórych obywateli wejściem do Cotyttejonu. „Ta (…) instytucja okryta była tyloma tajemnicami, że trudno się dziś zdobyć na dokładny jej opis. Wiemy tylko, że ją wzniesiono w otokach świątyni, że miała kształt trójkąta, którego podstawę oddano pod świątynię bogini Cotytto. Imię to łączono z pojęciem mysterjów o najwyszukańszej rozpuście” (s. 85). W osiemnastu domach rozmieszczonych w tym zagadkowym budynku „mieszkało trzydzieści sześć kurtyzan, kochanek najbogatszej młodzieży aleksandryjskiej; nie oddawały się taniej, niż za dwie miny” (s. 86). Wyróżnienie tych kobiet wiązało się z iście demoniczną praktyką. Słusznie wspomina Ewa Kuryluk, „Afrodyta posiada dwa oblicza, jest nie tylko boginią miłości, ale i boginią zagłady” (Kuryluk 1976, s. 89). Przewodniczką po mrocznych korytarzach pałacu Wenery jest ćma – dlatego miłość splata się z nocą, rozkosz z szałem i szaleństwem – ekstazą. Louys przedstawia koszmarny kult płodności: „raz na miesiąc w czasie pełni miesięcznej zbierały się w zamkniętej przestrzeni, rozszalałe i upojone afrodyzyjnymi napojami, opasane symbolicznymi phallosami. Najstarsza z tych trzydziestu sześciu obowiązana była do zażycia śmiertelnej dawki erotycznego napoju. Pewność niechybnej śmierci pozwalała jej bez zgrozy oddawać się wszystkim niebezpiecznym rozkoszom, na które nie odważyły się inne, żyjące” (s. 86). Przybliża się także charakterystyczny obyczaj: „jeśli [kurtyzana – MM.] powiła córkę (…), pierwszego dnia po urodzeniu dziecka odbywał się symboliczny obrządek zaślubin ze synem Djonisosa i hierofant własnoręcznie pozbawiał ją małym złotym nożem dziewictwa, albowiem Afrodyta nie ścierpiałaby niewinności” (s. 84). Nie dziwi to zresztą tych, którzy znają obowiązkową lekturę modernistów, czyli „Satyryki” Petroniusza, gdzie Kwartylla, kapłanka Priapa, proponując mężczyznom dziewczynkę, wykrzykuje w odpowiedzi na głosy protestu: „niech mnie Junona ściga swym gniewem, jeśli w ogóle pamiętam, czym kiedykolwiek była dziewicą!” (Petroniusz 1968: 29); aczkolwiek trzeba podkreślić, że rzymskie praktyki były tylko cieniem aleksandryjskich bachanaliów.

Główną bohaterkę powieści ponoć zainspirowała Sara Bernhardt, w której zakochany był Louys. Chrysis jest nieludzko piękną, złotowłosą kurtyzaną, a po części również tytułową „Afrodytą”. Pisarz delikatnie szkicuje jej urodę, tworząc olśniewający obrazek, partie opisowe zręcznie przeplata opowieścią o przeszłości dziewczyny, na wielu stronach rozciąga sugestywną i harmonijnie włączoną w strukturę całości wizję poranka kurtyzany; wielu scenom subtelności dodają polecenia, które Chrysis wydaje swoim niewolnicom, trudno powiedzieć jakim sposobem udaje się wychwycić nigdzie nieprzybliżony ton dziewczyny, jej rozkazy ledwie muskają wrażliwe uszy pomocnic, łagodnie wyszeptane, choć stanowcze: „uczesz mnie”, „upudruj” „zaśpiewaj mi” – uwikłane w drobiazgowy opis biżuterii, toalety – zachwycają swą lekkością, która tym bardziej uderza, że na podobieństwo baniek mydlanych, słowa te zdają się unosić w gęstej atmosferze nasyconej olejkami i z natury swej efemeryczne, nikną gdzieś, jakby niewysłuchane, nigdy niewypowiedziane.

W modernistycznej soczewce uzyskujemy zbliżenie na codzienne życie jednej z kurtyzan, należy przypuścić, że wśród innych, równie zamożnych wyglądało to podobnie: właściwością prozy Louysa jest tworzenie bardzo realistycznego tła, pozwala mu na to wyjątkowa erudycja. Podczas lektury czasem zapomina się, że to tylko nowoczesna projekcja, a nie grecki czy rzymski oryginał.

Jan Lorentowicz w „Nowej Francyi literackiej” dostrzega podobieństwo tej prozy do baśni arabskiej (Lorentowicz 1911: 406). Chrysis miała urodzić się nad jeziorem Genezareth, przepowiedziano jej świetlaną przyszłość, trzy jej życzenia spełniają się, co wieńczy jednak gorzki koniec, przypominający do złudzenia „Salammbo” Flauberta, u którego, nawiasem mówiąc, mocno się Louys zapożycza. Spostrzeżenie Lorentowicza jest trafne, w pełni odzwierciedla tezę o wybitnym talencie pisarza, który, jak wspominałem, potrafi przekuć prostą fabułę w dzieło o wielkiej wadze.

Wątki związane ze sztuką, mitem Pigmaliona wprowadza Louys postacią Demetriusza – prześlicznego rzeźbiarza, twórcy posągu Astarty-Afrodyty. Artysta zakochany w królowej Aleksandrii – Berenisie, stworzył rzeźbę na jej podobieństwo. Przelewał w kamień całe swe dotychczasowe uczucie, w miarę jak z jednolitej bryły marmuru zaczęła wyłaniać się oszałamiająca postać, Demetriusz odkochiwał się w królowej. Gdy zerknął na posąg, w którym odtworzył subtelne rysy ciała i samą ideę, prawdziwa władczyni wydała mu się odartą z całego wdzięku i zaczęła go nudzić, pojął, że „żadna kobieta nie będzie go mogła już zająć sobą” (s. 41). Do czasu. Do czasu, aż zobaczył Chrysis.

„Żeglarze, którzy przepływali przez morza purpurowe z tamtej strony Gangesu, opowiadają o podwodnych skałach, które przyciągają jak magnes. Gdy okręt przechodzi pod niemi, wszystkie gwoździe i żelaziwo z powierzchni okrętu odpada i na zawsze do nich przylega. Tak samo Demetriusz zatracił się w samym sobie pod magnesowym spojrzeniem tych dwojga dużych oczu i stracił moc panowania nad sobą” (s. 50-51). Jednakże, jak można się spodziewać, uwagi Demetriusza nie przykuło tylko piękno Chryzis, a jej niewrażliwość, a nawet niedostępność. Nieosiągalna kurtyzana, ledwie widoczna, znikająca za rogiem, a poprzedzana tylko przez swój cień, uwiodła rzeźbiarza. Baudrillard pisze, że uwodzi się tajemnicą, niedopowiedzeniem – właściwie brakiem. Oczarowuje się wtedy, gdy rzeczywistości zostaje odebrany jeden wymiar, który zastępuje się iluzją. Uwodzenie należy do porządku sztucznego, konstytuuje się przez znaki: to makijaż, umodelowane włosy, tatuaż, który nic nie znaczy, to tembr głosu, ale nie treść tego, co się wypowiada: wreszcie to odpowiedni dystans pozwalający utrzymać wrażenie iluzji (Baudrillard 2005: 5, 45). Chrysis w końcu rozmawia z Demetriuszem: powiada mu, że choć dostępna jest oczom milionów, choć bez okrycia może pokazać się tłumowi, jemu nigdy nie odsłoni nawet skrawka swego ciała, jeśli nie spełni jej próśb i nie przyniesie trzech cennych podarków, które będzie musiał wydrzeć siłą dotychczasowym właścicielom, ponieważ w inny sposób zdobyć ich nie można. Wspaniałej kurtyzanie tak naprawdę nie chodzi o nic konkretnego: nie chce go ani kochać, ani ubóstwiać, ani oddać się mu, w tamtej chwili nie pragnie nawet tych podarków: jej działanie nie ma sensu: poza tym, że zamierza go uwieść – tylko dlatego proponuje tak trudne wyzwanie. Kiedy Demetriusz je wykona, Chrysis ukaże mu się w erotycznym śnie, wtedy to przestanie jej pragnąć i choć przyjdzie do domu kurtyzany i ofiaruje swe dary, nie wyrazi chęci spędzenia z nią nocy. Wówczas Chryzis go zapragnie – dokładnie w tym momencie, w którym on ją porzuci. Przedmiot pożądania wymyka się, tylko brak pewności posiadania wzbudza namiętne uczucia. W literaturze francuskiej kwestia zazdrości jest niezwykle silnie rozbudowana, wydaje się, że pisarze do cna wyczerpali ten temat: u Louysa spotykamy się z tym samym działaniem zazdrości, które możemy wyczytać u Flauberta czy Stendhala i wielu innych, wcześniejszych autorów. Dopóki jestem zazdrosny (niepewny), dopóty trwa moje uczucie. Zwłaszcza sytuację Demetriusza można świetnie streścić, analizując mechanikę pożądania. W istocie nigdy nie pragniemy dostać tego, co nam się wydaje, że chcemy otrzymać. Rzeźbiarz wykonał wszystkie działania po to, by móc posiąść kurtyzanę, kiedy jednak uświadomił sobie, że nie ma już nic więcej do zrobienia, a ona stoi przed nim, gotowa wykonać wszystkie jego rozkazy, odpuszcza. W istocie pragnął trzymać ją z dala od siebie, by móc swobodnie o niej marzyć (na arenie fantazji konstruuje się pragnienie). Wie i udowadnia to Pierre Louys w „Afrodycie”. Jeszcze nigdy w literaturze nie trafiłem na zgrabniej sformułowaną tezę, pod którą z pewnością, po dokonaniu terminologicznych poprawek, podpisałby się Slavoj Żiżek: „można być nieszczęśliwym w dwojaki sposób: albo pożądać tego, czego się nie ma, albo mieć to, czego się żąda… Miłość zaczyna się od tego pierwszego, a kończy się na tym drugim” (s. 160-161). Sens działania Demetriusza można opisać za pomocą rozróżnienia celu i dążenia popędu. Otóż w istocie, jak zakłada Lacan, ostatecznym zamierzeniem wpisanym w popęd nie jest osiągnięcie celu (zaspokojenie), a samo dążenie do niego, zapętlony ruch, zbliżanie się i oddalanie (Żiżek 2018: 19). Osiągnąwszy cel, doświadcza się dojmującego uczucia braku. „Sukces” nie wystarcza, gdyż nieodwołalną składową naszego popędu jest samo działanie, samo dążenie, dlatego „meta” musi się nieustannie odsuwać.

Demetriusz zaskakuje jeszcze innymi wyborami, jego postać wymagałyby pogłębionej analizy. Zwrócę tylko uwagę na metonimiczny charakter jego wyborów. Wybiera posąg zamiast królowej, raduje się cieniem Chryzis, dostrzega ją we śnie i rezygnuje z rzeczywistej kobiety. Jest rzeźbiarzem, zakochuje się w wizerunkach, w reprezentacjach – za sprawą których prawdziwe istoty stają się nieobecne (por. dwa spojrzenia na kwestię reprezentacji, Markowski 1999). Nie może posiąść posągu, nie uwięzi cienia – może go najwyżej obrysować, jak to jest u Pliniusza Starszego, który, opisując taką praktykę, wyznacza mityczny początek wszelkiej sztuki. Demetriusz jest tym, który sporządza wizerunki, pragnie – a więc jest niezmordowany w tworzeniu; w końcu uwieczni samą Chryzis, która ukaże się oczom tłumu jako prawdziwa bogini, boska Afrodyta.

Wiele miejsc powieści jest jeszcze godnych wyróżnienia: znakomicie zbudowana scena ukrzyżowania niewinnej kobiety podczas wystawnej uczty; przechadzki po mrocznym mieście (motyw miejskiego nomady: flâneur); estetyka turpizmu, czyli zainspirowane Baudelairem opisy „pięknych” zwłok. Pozostaje tylko zaapelować o nowe tłumaczenie „Afrodyty”, bowiem w 2021 roku minie sto lat od ostatniego wydania tej powieści (obecnie trudno dostępnej), być może dopiero dziś, w dobie „studiów nad mniejszościami”, ożywiłoby się zainteresowanie twórczością Pierra Louys.

Literatura:

1. Baudrillard J.: „O uwodzeniu”, przeł. J. Margański, Warszawa 2005.

2. Bonnet M-J.: „Związki między kobietami od XVI do XX wieku”, przeł. B. Szwarcman-Czarnota, Warszawa 1997.

3. Hajduk J.: „Kawafis. Świat poetycki” Kraków 2013.

4. Kuryluk E.: „Salome albo o rozkoszy”, Kraków 1976.

5. Lorentowicz J.: „Nowa Francya literacka. Portrety i wrażenia”, Warszawa 1911.

6. Makowiecki A. Z.: „Wstęp”, W: „Bilitis”, przeł. L. Staff, Białystok 1983.

7. Markowski M.P.: „Pragnienie obecności. Filozofie reprezentacji od Platona do Kartezjusza”, Gdańsk 1999.

8. Petroniusz: „Satrytyki”, przełożył i opracował M. Brożek, Wrocław 1968.

9. Rogoziński J.: „Wstęp”, W: „Przygody Króla Pauzola. Kobieta i pajac” przeł. J. Rogoziński, J. Dackiewicz, Warszawa 1978.

10. Stiller R.: „Bilitis i jej miłośnik”, W: „Pieśni Bilitis”, przeł. R. Stiller, Warszawa 2010.

11. Śmieja W.: „Homoerotyzm, mimesis i «kunst der fuge». Twórczość Andre Gide’a («Korydon», «Fałszerze») w literaturze polskiego dwudziestolecia międzywojennego”, „Pamiętnik Literacki”, nr 3, 2018.

12. Żiżek S.: „Patrząc z ukosa. Wprowadzenie do Jacques’a Lacana przez kulturę popularną”, przeł. J. Margański, Warszawa 2018.
Pierre Louys: „Afrodyta”. Wydanie poprawione i uzupełnione. Przeł. Adam Siedlecki, Warszawa 1920.