
POTWORNA SAMOTNOŚĆ (FRANKENSTEIN ŻYJE, ŻYJE!)
A
A
A
Jeśli jesteście miłośnikami komiksów – a zakładam, że tak – i w dodatku lubicie klimatyczne opowieści grozy wzbogacone o pierwiastek makabry, to z pewnością wiecie, kim był Bernie Wrightson (1948-2017). Operujący z miejsca rozpoznawalnym stylem amerykański rysownik oraz ilustrator publikował swoje prace (między innymi) pod szyldem DC i Marvela, tworząc niezliczone okładki, ale także ilustrując perypetie takich bohaterów jak Batman, Punisher czy Potwór z Bagien, którego powołał do życia razem z Lenem Weinem. Artysta, przed laty podpisujący swoje dzieła także jako Berni (by nie mylono go z olimpijczykiem Bernardem „Berniem” Wrightsonem), był niezrównanym (współ)twórcą historii z dreszczykiem – w tym komiksowych adaptacji prozy Edgara Allana Poego i Howarda Phillipsa Lovecrafta – publikowanych na łamach periodyków „Creepy” oraz „Eerie”.
W przebogatym portfolio Amerykanina znajdziemy również okładki płyt („Dead Ringer” Meat Loafa, „Back from the Dead” Obituary), konceptualne projekty realizowane na potrzeby branży filmowej („Pogromcy duchów” Ivana Reitmana, „Oni” Roberta Rodrigueza, „Ziemia żywych trupów” George’a A. Romero, „Mgła” Franka Darabonta), a nawet misterną kolorowankę („The Monsters. Color the Creature Book”). Dorobek Wrightsona to także współpraca ze Stephenem Kingiem, w ramach której artysta zilustrował „Opowieści makabryczne” (komiksową adaptację filmu „Creepshow” Romero według scenariusza Kinga), ujętą w formę kalendarza nowelę „Rok wilkołaka”, pełne wydanie „Bastionu” oraz jedną z edycji „Wilków z Calla”, czyli piątej części powieściowego cyklu „Mroczna Wieża”.
Skoro już wspomniałem o książkowych ilustracjach: najbardziej osobiste dzieło Wrightsona to, będący efektem siedmioletnich trudów, zbiór 50 wystylizowanych grafik (budzących słuszne skojarzenia z drzeworytami i miedziorytami) nawiązujących do wybranych scen z „Frankensteina albo: Współczesnego Prometeusza” Mary Shelley. Dopieszczone w najdrobniejszym szczególe, przesycone duchem romantyzmu, poezji i grozy czarno-białe nieme plansze stanowiły idealne dopełnienie tekstu powieści. Ów wydawniczy rarytas ukazał się po raz pierwszy w 1983 roku nakładem Marvela, wracając ćwierć wieku później w nowym, jubileuszowym formacie dzięki oficynie Dark Horse.
Mistrz graficznej makabry zawsze chciał opowiedzieć dalsze losy prometejskiego monstrum stworzonego przez Wiktora Frankensteina. W 2012 roku to marzenie zaczęło się spełniać, gdy Wrightson oraz scenarzysta Steve Niles („30 dni mroku”, „Abra Makabra”) – kreatywny duet mający na swoim koncie takie tytuły jak „Dead She Said”, „The Ghoul”, „Doc Macabre” czy „City of Others” – przystąpili do prac nad miniserią debiutującą pod szyldem IDW. Protagonistą oraz narratorem „Frankenstein żyje, żyje!” jest długowłosy, imponujący swoimi gabarytami beznosy potwór, który w czasach wielkiego kryzysu zarabia na życie występami w wędrownym cyrku dziwolągów. W ramach snutej przez siebie retrospektywnej opowieści bohater wspomina swoją genezę oraz przymusową tułaczkę, której towarzyszyły liczne próby samobójcze. Nawiedzane przez widmo doktora Frankensteina, udręczone, wewnętrznie rozdarte i osamotnione monstrum nie wypiera się popełnionych przez siebie zbrodni. Wie, że jest istotą niedoskonałą, niepotrafiącą sprostać oczekiwaniom swojego stwórcy. Tylko czy wina leży wyłącznie po stronie rosłego protagonisty próbującego lepiej zrozumieć własną naturę?
Przejmujący, afirmujący życie utwór urzeka swoim kameralnym, intymnym wręcz klimatem, choć jednocześnie nie sposób odmówić mu wizualnego rozmachu. Czarno-białe, wykorzystujące różne odcienie szarości ilustracje Wrightsona robią niesamowite wrażenie: monstrum siedzące na zalesionym wzgórzu przy świetle księżyca czy rozkładówki przestawiające wnętrze pracowni oraz biblioteki doktora Simona Inglesa (niniejsze personalia w przewrotny sposób nawiązują do nazwiska Grahama Ingelsa, amerykańskiego rysownika ze stajni EC Comics specjalizującego się w komiksowych makabreskach) to tylko przykładowe majstersztyki, jakie znajdziecie w niniejszym zbiorczym tomie.
Wrightson, zmagający się z coraz dotkliwszymi skutkami choroby nowotworowej, wiedział, że nie zdoła doprowadzić do końca prac nad czwartym, finalnym rozdziałem tej graficznej opowieści. Dlatego wybrał swego następcę: został nim Kelley Jones („Batman & Dracula: Red Rain”, „Sandman”), amerykański artysta posiadający własny, wyrazisty styl, który jednak wiele zawdzięcza poetyce wypracowanej przez Wrightsona. Opierając się na założeniach oraz wstępnych szkicach autora „Nightmare Theater”, Jones pomógł godnie sfinalizować całe przedsięwzięcie.
Elegancko wydany wolumin „Frankenstein żyje, żyje!”, w wersji limitowanej posiadający okładkę przygotowaną przez Przemysława „Trusta” Truścińskiego, to prawdziwy rarytas, będący przy tym swoistym testamentem jednego z najciekawszych artystów komiksowych w historii tego medium.
W przebogatym portfolio Amerykanina znajdziemy również okładki płyt („Dead Ringer” Meat Loafa, „Back from the Dead” Obituary), konceptualne projekty realizowane na potrzeby branży filmowej („Pogromcy duchów” Ivana Reitmana, „Oni” Roberta Rodrigueza, „Ziemia żywych trupów” George’a A. Romero, „Mgła” Franka Darabonta), a nawet misterną kolorowankę („The Monsters. Color the Creature Book”). Dorobek Wrightsona to także współpraca ze Stephenem Kingiem, w ramach której artysta zilustrował „Opowieści makabryczne” (komiksową adaptację filmu „Creepshow” Romero według scenariusza Kinga), ujętą w formę kalendarza nowelę „Rok wilkołaka”, pełne wydanie „Bastionu” oraz jedną z edycji „Wilków z Calla”, czyli piątej części powieściowego cyklu „Mroczna Wieża”.
Skoro już wspomniałem o książkowych ilustracjach: najbardziej osobiste dzieło Wrightsona to, będący efektem siedmioletnich trudów, zbiór 50 wystylizowanych grafik (budzących słuszne skojarzenia z drzeworytami i miedziorytami) nawiązujących do wybranych scen z „Frankensteina albo: Współczesnego Prometeusza” Mary Shelley. Dopieszczone w najdrobniejszym szczególe, przesycone duchem romantyzmu, poezji i grozy czarno-białe nieme plansze stanowiły idealne dopełnienie tekstu powieści. Ów wydawniczy rarytas ukazał się po raz pierwszy w 1983 roku nakładem Marvela, wracając ćwierć wieku później w nowym, jubileuszowym formacie dzięki oficynie Dark Horse.
Mistrz graficznej makabry zawsze chciał opowiedzieć dalsze losy prometejskiego monstrum stworzonego przez Wiktora Frankensteina. W 2012 roku to marzenie zaczęło się spełniać, gdy Wrightson oraz scenarzysta Steve Niles („30 dni mroku”, „Abra Makabra”) – kreatywny duet mający na swoim koncie takie tytuły jak „Dead She Said”, „The Ghoul”, „Doc Macabre” czy „City of Others” – przystąpili do prac nad miniserią debiutującą pod szyldem IDW. Protagonistą oraz narratorem „Frankenstein żyje, żyje!” jest długowłosy, imponujący swoimi gabarytami beznosy potwór, który w czasach wielkiego kryzysu zarabia na życie występami w wędrownym cyrku dziwolągów. W ramach snutej przez siebie retrospektywnej opowieści bohater wspomina swoją genezę oraz przymusową tułaczkę, której towarzyszyły liczne próby samobójcze. Nawiedzane przez widmo doktora Frankensteina, udręczone, wewnętrznie rozdarte i osamotnione monstrum nie wypiera się popełnionych przez siebie zbrodni. Wie, że jest istotą niedoskonałą, niepotrafiącą sprostać oczekiwaniom swojego stwórcy. Tylko czy wina leży wyłącznie po stronie rosłego protagonisty próbującego lepiej zrozumieć własną naturę?
Przejmujący, afirmujący życie utwór urzeka swoim kameralnym, intymnym wręcz klimatem, choć jednocześnie nie sposób odmówić mu wizualnego rozmachu. Czarno-białe, wykorzystujące różne odcienie szarości ilustracje Wrightsona robią niesamowite wrażenie: monstrum siedzące na zalesionym wzgórzu przy świetle księżyca czy rozkładówki przestawiające wnętrze pracowni oraz biblioteki doktora Simona Inglesa (niniejsze personalia w przewrotny sposób nawiązują do nazwiska Grahama Ingelsa, amerykańskiego rysownika ze stajni EC Comics specjalizującego się w komiksowych makabreskach) to tylko przykładowe majstersztyki, jakie znajdziecie w niniejszym zbiorczym tomie.
Wrightson, zmagający się z coraz dotkliwszymi skutkami choroby nowotworowej, wiedział, że nie zdoła doprowadzić do końca prac nad czwartym, finalnym rozdziałem tej graficznej opowieści. Dlatego wybrał swego następcę: został nim Kelley Jones („Batman & Dracula: Red Rain”, „Sandman”), amerykański artysta posiadający własny, wyrazisty styl, który jednak wiele zawdzięcza poetyce wypracowanej przez Wrightsona. Opierając się na założeniach oraz wstępnych szkicach autora „Nightmare Theater”, Jones pomógł godnie sfinalizować całe przedsięwzięcie.
Elegancko wydany wolumin „Frankenstein żyje, żyje!”, w wersji limitowanej posiadający okładkę przygotowaną przez Przemysława „Trusta” Truścińskiego, to prawdziwy rarytas, będący przy tym swoistym testamentem jednego z najciekawszych artystów komiksowych w historii tego medium.
Steve Niles, Bernie Wrightson, Kelley Jones: „Frankenstein żyje, żyje! Wydanie kompletne” („Frankenstein Lives, Lives!”). Tłumaczenie: Marek Starosta. Wydawnictwo KBOOM. Kartuzy 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |