ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (382) / 2019

Monika Lubińska,

ŻYCIE NA ŚMIECIÓWKACH I ZAŚMIECANIE ŚWIATA (NATALKA SUSZCZYŃSKA: 'DROPIE')

A A A
Popularne platformy streamingowe oferują dziś coraz więcej animowanych produkcji serialowych opowiadających o pełnej absurdów rzeczywistości, w której funkcjonują dzisiejsi dwudziesto-czterdziestolatkowie, prekariusze i ofiary korporacjonizmu. Przerysowana estetyka epatująca krzykliwymi kolorami i klubową muzyką oraz kreowanie światów zamieszkanych coraz częściej przez ludzko-zwierzęce hybrydy okazują się środkami wyjątkowo adekwatnymi dla zobrazowania późnokapitalistycznych, postindustrialnych realiów XXI wieku. Seriale takie jak „BoJack Horseman” czy mniej popularne (choć dużo ciekawsze) „Tuca i Bertie” są bodaj najbardziej wyrazistymi przykładami realizacji, w których humor i kolor towarzyszą narracjom o korporacyjnym wyzysku czy globalnej epidemii depresji.

Animowane seriale dla dorosłych nie bez przyczyny stawiam jako punkt wyjścia do namysłu o debiucie Natalki Suszczyńskiej. Estetyka „Dropi” w wielu miejscach bardzo mocno przywołuje właśnie tę serialową: kolorową i przerysowaną w celu podkreślenia absurdalności przedstawianych w narracji realiów. U Suszczyńskiej znajdziemy gadające ptaki, które „w poprzednim systemie walczyły o naszą wolność”, a teraz powróciły jako gwiazdy polityki. Jest też dziewczyna, która mieszka w kiosku, oraz bohaterka, która śliną maluje na ścianach podobizny Kermita, a jej najlepszym przyjacielem jest pacynka-skarpeta. Jeśli jednak w zachodnich produkcjach netflixowych napięcie między humorem i przyjazną dla oka animacją a treściami polityczno-społecznymi o gorzkim wydźwięku jest dosyć wyważone, autorka „Dropi” rysuje między nimi znaczny kontrast, porządkując swoje opowiadania w kolejności od najbardziej humorystycznego, przepełnionego absurdalnymi sytuacjami z życia bohaterki oraz zaskakującymi środkami literackimi, do tego najbardziej „pustego” – oszczędnego językowo, mówiącego o bezradności, wyczerpaniu i samotności.

Pierwsza z bohaterek „Dropi” zmienia lokum mniej więcej tyle razy, ile stron ma opowiadanie, a każde kolejne miejsce zamieszkania jest coraz bardziej nietypowe. Z psiej budy dzielonej z biszkoptowym labradorem o imieniu Borys Szyc – dla zgrywy przedstawiającym się dziewczynom jako Tomasz Kot – wyprowadza się do śmietnika. Do śmietnika jest kolejka i trochę niezręcznie się tam pchać, bo jest już zamieszkany przez imigrantów z krajów Beneluksu, którzy z powodu braku posady w kebabie uczęszczają na policealne kursy mentoringu, vlogingu i unboxingu. Sama bohaterka pracuje w bankomacie, gdzie jej zadaniem jest zapamiętanie i weryfikacja kodów PIN milionów kart płatniczych. Jej sytuację materialną dodatkowo komplikuje powszechne zjawisko pobierania opłat za wejście do sklepów: „Za wejście do osiedlowego sklepiku płaciło się dwa złote, a wizyta w hipermarkecie kosztowała nawet pięć złotych”. Jednak w tej absurdalnej rzeczywistości nie ma miejsca na bunt: „Opozycja, jak to zwykle z nią bywa, próbowała gromadzić się w internecie. Wszystkie fora dyskusyjne były jednak momentalnie namierzane i zamykane. Udało się jedynie zorganizować kilka marszów pod hasłem »Nie w takim kraju chcemy mieszkać«”.

Zabawne, prawda? A do tego brzmi dziwnie znajomo. Wyraziste i sprzyjające efektom humorystycznym środki językowe z opowiadania na opowiadanie coraz mocniej ustępują jednak niezwykle przenikliwej, gorzkiej, oszczędnej w niespodziewane zabiegi narracyjne opowieści o świecie znanym prekariuszom. Stale niepewna sytuacja materialna i mieszkaniowa nie wyklucza się w nim z nieprzerwaną aktywnością w mediach społecznościowych, a zaangażowanie młodych ludzi w politykę kształtującą ich życie pozostaje nikłe. Dominują bezradność i depresja, maskowane miejscami humorystyczną ironią. Postępujące w ten sposób – od dynamiki i humoru do pewnej oszczędności i wyciszenia – przemiany w poetyce Suszczyńskiej są na przestrzeni całej książki dosyć radykalne.

Najbardziej pod tym względem zbalansowane pozostaje opowiadanie, którego bohaterka gości w swoim domu słynne ptaki. Zafascynowana, pełna podziwu dla tych gwiazd polskiej polityki, a jednocześnie słabo zorientowana w rzeczywistości społecznej dziewczyna pozwala dropiom całkowicie zawładnąć swoim życiem: „Wiele rzeczy robiłam już dla dropi bez zastanowienia: nosiłam ich bagaże, czesałam ich piórka, zmywałam po nich i kładłam je do snu”. Dostojne gadające ptaki, które onieśmielają bohaterkę swoją popularnością oraz kulturą wypowiedzi za każdym razem, gdy otworzą dzioby lub z gracją wzniosą się w powietrze, coraz szybciej tracą jednak na popularności w mediach, nie znikając jednak z mieszkania i z życia dziewczyny. A ta, za namową przyjaciół, coraz częściej knuje, jak się ich pozbyć. Zbudowany na wyrazistym, humorystycznym i abstrakcyjnym motywie plan fabularny staje się bardzo sprawnie skrojoną metaforą funkcjonowania w skomplikowanej rzeczywistości polityczno-społecznej, któremu towarzyszy ciągłe uczucie wyobcowania i niezrozumienia.

Jeśli spojrzeć na debiut Suszczyńskiej w szerokiej perspektywie, w wielu miejscach z ironicznej opowieści o życiu na „śmieciówkach” przekształca się on także w poważną narrację o zaśmiecaniu świata, o galopującej utracie energii, zaangażowania, zdolności i chęci do komunikacji. Bohaterki i bohaterowie kolejnych opowiadań nie przenoszą się już tak beztrosko z bud do śmietników, a ze śmietników do kiosków – ich funkcjonowanie (fizyczne, psychiczne, społeczne) w ogóle zanika: „Nie przejmowałam się już wcale krajem ani w ogóle niczym, co nie miało ze mną bezpośredniego związku”. Swoje zaniedbane, bezimienne, prawdopodobnie zagłodzone na śmierć zwierzęta wyrzucają do kosza w plastikowych workach i od razu zastępują nowymi. Po utracie wyimaginowanych przyjaciół-pacynek pozostają w świecie całkowicie samotni, wzdychając za dawnymi czasami, kiedy wszystko było łatwiejsze. Przestają wychodzić z łóżka i radzić sobie z najprostszymi codziennymi czynnościami: „Moje CV miały to do siebie, że zazwyczaj pozostawały bez odpowiedzi, więc na nic się nie nastawiałam. Pozostało mi spanie. Leżenie, spanie i rozpamiętywanie mojego nieszczęścia. Jeśli ktoś dzwonił, nie odbierałam. Domofon był zepsuty, dzwonek do drzwi też. Nigdy nikt nie pukał”.

Estetyka „Dropi” oscyluje zatem między ironiczno-memiczną – podsuwając czytelnikom i czytelniczkom fragmenty, przy których mogą nieco się pośmiać, powiedzieć „to o mnie” – a poważną i polityczną, mieszczącą w niewielkiej formie ogromną mnogość kontekstów społecznych, ekonomicznych oraz ekologicznych. W tym niewielkim zbiorze opowiadań znajdziemy kompletną literacką reprezentację młodego ponowoczesnego społeczeństwa wzbogaconych krajów zachodnich, którego opisaniu Zygmunt Bauman poświęcił znaczną część swoich prac. Zakres problemów sięga tutaj od wyniesienia niepokoju jako dominującego globalnie afektu, po utopijne wyobrażenia o przeszłości: „»Kiedyś było jakoś łatwiej«, pomyślałam sobie i wreszcie weszłam do domu. A potem walnęłam się na łóżko jak przedmiot”. Problemy prekariuszek i prekariuszy związane z ciągłą niepewnością jutra nakładają się tutaj na znany z polskiej rzeczywistości obraz młodych ludzi: jedyne, co znają i potrafią w życiu robić, to chodzenie do szkoły – a wrzuceni po kilkunastoletniej drodze edukacji w dorosłe życie bez żadnego solidnego przygotowania stanowią bezradne, zagubione, infantylne jednostki społeczne pogrążone w głębokiej depresji. Najbardziej sugestywna – może poza opowiadaniem o dziewczynie, która przyjaźni się ze swoją skarpetą – jest w tym kontekście ostatnia scena „Dropi”, w której bohaterka, w odpowiedzi na wysłane przez siebie do wielu różnych firm CV, zostaje porwana przez obcych. Napaść nie jest jednak dla niej żadnym zaskoczeniem, nie wywołuje jej sprzeciwu. Wręcz odwrotnie: „Znów, po wielu latach, czuję się jak dziecię indygo”. Być może mamy tu do czynienia z metaforą wchłonięcia przez system korporacyjny, być może ze spełnieniem fantazji o ucieczce. W każdej z wersji ulga bohaterki związana będzie z powierzeniem odpowiedzialności za swoje życie komuś bądź czemuś, kto wie, „do czego to wszystko zmierza”: „(…) skręcamy w prawo, przemy do przodu, daleko, potem w lewo, a potem to już nie wiem. Ale wierzę, że oni wiedzą”.

Jednym z najsilniej obecnych – i w warstwie językowej, i fabularnej – motywów „Dropi” jest wątek wytracania różnie rozumianej energii i w tym sensie debiut Suszczyńskiej ponownie wykracza spoza grubo skrojonych ram opowieści o prekariacie w stronę kompleksowego przekroju pewnej części społeczeństwa u schyłku energolatrii. Franco Berardi wprowadził to pojęcie na określenie nowoczesnego i ponowoczesnego kapitalistycznego społeczeństwa kierującego się ideą nieograniczonego rozwoju, w którego centrum znajduje się energia jako obiekt nieustającego pożądania. Narzędziami tak rozwijających się społeczeństw zachodnich pozostają oczywiście kult młodości, eksploatacja środowiska oraz pracowników i pracownic przez korporacjonizm. W zamian Berardi proponuje kulturę odpoczynku i celebracji wyczerpania. W „Dropiach” odpoczynku i celebracji zdecydowanie nie ma, za to wyczerpanie objawia się w zupełnie ekstremalnej formie. Akcja opowiadań rozgrywa się już w tym momencie, w którym mowa o dalszym nieograniczonym rozwoju jest bzdurna choćby z tego podstawowego powodu, że wyzysk energetyczny osiąga poziom psychofizycznej niemocy do codziennego funkcjonowania wśród uczestniczek (u Suszczyńskiej to głównie postacie kobiece) społeczeństwa. W tej jednostkowej, elementarnej perspektywie zawarte są tu oczywiście rozmaite konteksty globalne, zaczynając od ekonomicznego, a na ekologicznym kończąc.

Niewielki objętościowo zbiór Suszczyńskiej zawiera zatem dogłębny przekrój współczesnych problemów – od kontekstów polskich po zachodnie i globalne (choć mające swoje źródło na Zachodzie); od wyzysku człowieka do wyzysku środowiska. Natomiast punktem wyjściowym dla nich wszystkich jest szara rzeczywistość prekariuszek i prekariuszy, przefiltrowana przez niekiedy pełną kolorów, fantastyczną wyobraźnię autorki, przywołującą estetykę z animowanych seriali dla dorosłych. Jedyną wątpliwość budzą natomiast na przestrzeni wszystkich opowiadań duże przemiany w stylistyce i estetyce tego zbioru. Czasami autorka chce za dużo i wtedy się nie udaje, czasem zbacza z zapowiedzianej wcześniej czytelnikowi drogi i usypia rozbudzoną wcześniej czujność. W perspektywie zaprezentowanej interpretacji ten kierunek – od maksymalnej kumulacji do zupełnej entropii – oczywiście doskonale się broni, pytanie tylko, na ile taki zabieg był celowy i kontrolowany przez autorkę. Z pewnością jednak czekamy na więcej.
Natalka Suszczyńska: „Dropie”. Korporacja Ha!art. Kraków 2019.