
MANGOWY PATCHWORKING (FRANKENSTEIN)
A
A
A
Dziesiąty tom „Kolekcji horrorów” Junjiego Ito nosi tytuł „Frankenstein”. Mangowa adaptacja klasycznej powieści grozy Mary Shelley była zresztą powodem, dla którego po ów tom sięgnąłem. Jednak zawartość albumu okazuje się nieco szersza. Otwiera go zbiór 6 krótszych historii o Oshikirim, chłopcu zamieszkującym dziwny dom; następnie dostajemy tytułową opowieść (zajmującą mniej więcej połowę zbioru), na koniec zaś 4 bardzo krótkie historyjki o rozmaitym charakterze. Ponieważ dość trudno omawiać tę kolekcję jako całość, gdyż jej części składowe znacząco się różnią, pozostaje mi tylko podzielić niniejszą recenzję na odpowiadające danemu zbiorowi części.
Cykl o Oshikirim
Oshikiri jest chłopcem w wieku szkolnym, nieco niższym od swoich kolegów, co budzi w nim spore kompleksy. Mieszka w okazałej, przypominającej zamek posiadłości. Jego rodzice wyjechali za granicę w celach zawodowych, więc chłopiec został sam w olbrzymim domu. Przez 6 odcinków Junji Ito opowiada niesamowite przygody tego bohatera. Pisząc „niesamowite”, nie mam na celu ich wartościowania – wpisują się one w estetyczną kategorię niesamowitości (jak opisał ją Freud w eseju „Niesamowite”). Junji Ito wykorzystuje też sporo motywów klasycznych dla tej kategorii, zwłaszcza sobowtóra – konkretyzując go w postaci przybyszów z równoległych wymiarów. Dom, który zamieszkuje Oshikiri, okazuje się bowiem swego rodzaju międzywymiarową bramą. Historie z tego cyklu nie są równe, niektóre bywają przewidywalne, a przy tym mocno przerysowane („Nawiedzone bagno”), inne może nie są szczególnie zaskakujące, ale robią wrażenie sposobem realizacji znanych schematów („Korespondencja”). Paradoksalnie, choć cykl o Oshikirim podobał mi się średnio, po 6 historiach odczuwałem pewien niedosyt. W samej cykliczności tkwi tu pewien potencjał (to praktycznie gotowy materiał na serial) i chciałbym poznać nowe koszmary wychodzące ze ścian posiadłości chłopca.
„Frankenstein”
Adaptacja powieści Mary Shelley wypadła poprawnie. Co prawda autor zastosował pewne uproszczenia, niektóre postaci usunął, inne scalił, przyspieszył zakończenie itp., ale nie mamy tu znaczących odstępstw od pierwowzoru, w każdym razie nie takich, które wpływałyby na wymowę utworu. Nie ma też taniego efekciarstwa, brutalizacji czy emanowania obrzydliwością. Zachowana została także opowieść ramowa oraz dość umiejętnie wykorzystano zmienność narracji – przedstawiając perspektywę Waltona, Frankensteina i monstrum. Frankensteinowi, oczywiście, poświęcono najwięcej miejsca i widać wyraźnie, że Ito zależy na podkreśleniu wieloznaczności tej postaci. Zgodnie z oryginałem nie jest on tu przedstawiany w konsekwentny sposób, raz budzi naszą litość, współczucie, innym razem widzimy, że wiele nieszczęść, jakie mu się przydarzają, to konsekwencje jego chorobliwej ambicji. Przy czym autor nie popada nigdy w moralizatorski ton.
Dodatkowe opowieści
W zbiorze znajdziemy jeszcze 4 shorty, z czego dwa („Boss Nonnon” oraz „Boss Nonnon i zabawa w chowanego”) opowiadają o maltańczyku autora i zupełnie nie pasują do tego zbioru. Pozostałe dwa („Piekielny pogrzeb lalki” oraz „Nie ruszaj głową”) są (przypadkowo?) najlepszymi rzeczami, jakie do tego tomu trafiły. To historie utrzymane w konwencji weird fiction, bardzo dziwne, nieprawdopodobne i zaskakujące, jednocześnie budzące niepokój czytelnika. Z tych dwóch „Piekielny pogrzeb lalki” ma większy potencjał, momentami przywodzący na myśl „Przemianę” Kafki. Chociaż ze względu na bardzo krótką formę (6 stron) nie mógł się on w pełni rozwinąć, to historia o dzieciach bez przyczyny zamieniających się w lalki wypada i tak doskonale.
Uwagi ogólne
Mimo tak dużej różnorodności form i fabuł „Frankenstein” ma pewne punkty styczne, choć niestety zwykle są to wspólne wady. Dużo do życzenia pozostawia bowiem redakcja i tłumaczenie tomu. Na przykład na stronie 215 pojawia się wzmianka o „pismach Agryppy”, po której przypis odnosi czytelnika do „polityka ze starożytnego Rzymu”. Dlaczego młody Frankenstein miałby czytać pisma rzymskiego polityka, a nie Henryka Korneliusza Agrippy, niemieckiego maga, astrologa, alchemika i filozofa? Zwłaszcza że Frankenstein kilka stron później sam przyznaje się do swoich fascynacji alchemią. W takiej sytuacji lepiej, by mylących przypisów po prostu nie dawać.
Gorzej jeszcze wypada język mangi, zwłaszcza dialogi. Kwestia dotyczy języka, jakim mówią postaci: raz jest on stylizowany na język dawny, innym razem pełen słów – nazwijmy je eufemistycznie – nowoczesnych, choć czasem po prostu składniowo trudno jakąś konstrukcję obronić. Spójrzmy tylko na jeden przykład z „Frankensteina” (s. 362), gdzie monstrum mówi najpierw „Co więc ma znaczyć to!?”, a dalej (w tym samym kadrze!) „Rozumiesz chyba, czemu sądzę, że stworzyłeś ją po to, by mnie zlikwidować!?”. Chyba że hybrydyczna stylistyka wypowiedzi potwora jest próbą transferowania jego fizycznej fragmentaryczności na język, wtedy chylę czoła.
Dziesiąty tom „Kolekcji horrorów” budzi mieszane uczucia, jednak nie przekreślają one kilku jego walorów, zwłaszcza zaś nie powinny czytelników zniechęcać do zapoznania się z dwoma doskonałymi shortami znajdującymi się w końcowej jego części.
Cykl o Oshikirim
Oshikiri jest chłopcem w wieku szkolnym, nieco niższym od swoich kolegów, co budzi w nim spore kompleksy. Mieszka w okazałej, przypominającej zamek posiadłości. Jego rodzice wyjechali za granicę w celach zawodowych, więc chłopiec został sam w olbrzymim domu. Przez 6 odcinków Junji Ito opowiada niesamowite przygody tego bohatera. Pisząc „niesamowite”, nie mam na celu ich wartościowania – wpisują się one w estetyczną kategorię niesamowitości (jak opisał ją Freud w eseju „Niesamowite”). Junji Ito wykorzystuje też sporo motywów klasycznych dla tej kategorii, zwłaszcza sobowtóra – konkretyzując go w postaci przybyszów z równoległych wymiarów. Dom, który zamieszkuje Oshikiri, okazuje się bowiem swego rodzaju międzywymiarową bramą. Historie z tego cyklu nie są równe, niektóre bywają przewidywalne, a przy tym mocno przerysowane („Nawiedzone bagno”), inne może nie są szczególnie zaskakujące, ale robią wrażenie sposobem realizacji znanych schematów („Korespondencja”). Paradoksalnie, choć cykl o Oshikirim podobał mi się średnio, po 6 historiach odczuwałem pewien niedosyt. W samej cykliczności tkwi tu pewien potencjał (to praktycznie gotowy materiał na serial) i chciałbym poznać nowe koszmary wychodzące ze ścian posiadłości chłopca.
„Frankenstein”
Adaptacja powieści Mary Shelley wypadła poprawnie. Co prawda autor zastosował pewne uproszczenia, niektóre postaci usunął, inne scalił, przyspieszył zakończenie itp., ale nie mamy tu znaczących odstępstw od pierwowzoru, w każdym razie nie takich, które wpływałyby na wymowę utworu. Nie ma też taniego efekciarstwa, brutalizacji czy emanowania obrzydliwością. Zachowana została także opowieść ramowa oraz dość umiejętnie wykorzystano zmienność narracji – przedstawiając perspektywę Waltona, Frankensteina i monstrum. Frankensteinowi, oczywiście, poświęcono najwięcej miejsca i widać wyraźnie, że Ito zależy na podkreśleniu wieloznaczności tej postaci. Zgodnie z oryginałem nie jest on tu przedstawiany w konsekwentny sposób, raz budzi naszą litość, współczucie, innym razem widzimy, że wiele nieszczęść, jakie mu się przydarzają, to konsekwencje jego chorobliwej ambicji. Przy czym autor nie popada nigdy w moralizatorski ton.
Dodatkowe opowieści
W zbiorze znajdziemy jeszcze 4 shorty, z czego dwa („Boss Nonnon” oraz „Boss Nonnon i zabawa w chowanego”) opowiadają o maltańczyku autora i zupełnie nie pasują do tego zbioru. Pozostałe dwa („Piekielny pogrzeb lalki” oraz „Nie ruszaj głową”) są (przypadkowo?) najlepszymi rzeczami, jakie do tego tomu trafiły. To historie utrzymane w konwencji weird fiction, bardzo dziwne, nieprawdopodobne i zaskakujące, jednocześnie budzące niepokój czytelnika. Z tych dwóch „Piekielny pogrzeb lalki” ma większy potencjał, momentami przywodzący na myśl „Przemianę” Kafki. Chociaż ze względu na bardzo krótką formę (6 stron) nie mógł się on w pełni rozwinąć, to historia o dzieciach bez przyczyny zamieniających się w lalki wypada i tak doskonale.
Uwagi ogólne
Mimo tak dużej różnorodności form i fabuł „Frankenstein” ma pewne punkty styczne, choć niestety zwykle są to wspólne wady. Dużo do życzenia pozostawia bowiem redakcja i tłumaczenie tomu. Na przykład na stronie 215 pojawia się wzmianka o „pismach Agryppy”, po której przypis odnosi czytelnika do „polityka ze starożytnego Rzymu”. Dlaczego młody Frankenstein miałby czytać pisma rzymskiego polityka, a nie Henryka Korneliusza Agrippy, niemieckiego maga, astrologa, alchemika i filozofa? Zwłaszcza że Frankenstein kilka stron później sam przyznaje się do swoich fascynacji alchemią. W takiej sytuacji lepiej, by mylących przypisów po prostu nie dawać.
Gorzej jeszcze wypada język mangi, zwłaszcza dialogi. Kwestia dotyczy języka, jakim mówią postaci: raz jest on stylizowany na język dawny, innym razem pełen słów – nazwijmy je eufemistycznie – nowoczesnych, choć czasem po prostu składniowo trudno jakąś konstrukcję obronić. Spójrzmy tylko na jeden przykład z „Frankensteina” (s. 362), gdzie monstrum mówi najpierw „Co więc ma znaczyć to!?”, a dalej (w tym samym kadrze!) „Rozumiesz chyba, czemu sądzę, że stworzyłeś ją po to, by mnie zlikwidować!?”. Chyba że hybrydyczna stylistyka wypowiedzi potwora jest próbą transferowania jego fizycznej fragmentaryczności na język, wtedy chylę czoła.
Dziesiąty tom „Kolekcji horrorów” budzi mieszane uczucia, jednak nie przekreślają one kilku jego walorów, zwłaszcza zaś nie powinny czytelników zniechęcać do zapoznania się z dwoma doskonałymi shortami znajdującymi się w końcowej jego części.
Junji Ito: „Frankenstein”. Tłumaczenie: Ula Knap. Wydawnictwo J.P. Fantastica. Mierzyn 2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |