ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 grudnia 23 (383) / 2019

Anna Marchewka,

JESZCZE POSZELESZCZĘ (URSZULA KOZIOŁ: 'ZNIKOPIS')

A A A
Urszula Kozioł wyróżniona została w mijającymroku nagrodą Człowieka Słowa. Nagroda ta przyznawana w Szczebrzeszynie, w Stolicy Języka Polskiego, ustanowiona w 2017 roku (laureatami zostali do tej pory Wiesław Myśliwski i Maja Komorowska) wskazywać ma tych, którzy „dają nam najpiękniejszą polszczyznę”, pomagają pielęgnować język i wiarę w słowa. Urszula Kozioł, urodzona w 1931 roku w Rakówce koło Biłgoraja, poetka z pokolenia „Współczesności”, przez większość życia związana z Wrocławiem i pismem „Odra”, jest laureatką wielu nagród (między innymi Kościelskich czy Silesiusa), ale ta wydaje się szczególnie istotna w kontekście najnowszej książki poetki. Kozioł przeżyła większość swojego pokolenia i ze „Znikopisu” wyczytać można doskwierającą poetce samotność, nie tylko osobistą. Utrata ukochanego męża, Feliksa Przybylaka (1933-2010), również poety oraz tłumacza (między innymi: Paula Celana, Siegfrieda Lenza, Roberta Musila, Immanuela Kanta, Clemensa Brentano czy Ludwiga Wittgensteina), skłoniła poetkę do tworzenia cyklu wierszy i książek elegijnych, do którego „Znikopis” również po części należy. Ale Kozioł jest samotna również jako poetka.

„Piszę grochem o ścianę nie czytają / piszę głosem wołającego na puszczy nie słuchają / piszę palcem na wodzie nawet nie spojrzą /nie otwierają ust nie mrugną okiem” (s. 17) – pisze Kozioł w wierszu „Z przeinaczeń”. Ten dramatyczny ton utrzymuje się w całej książce, mimo pojawiających się tu i ówdzieprób odciążenia rymami, żartami, jak choćby w „Nutce spod lipki” („Gdy sama sobie czytam / cichutki wiersz / gdy sama sobie piszę / to co wierszem usłyszę” [s. 40]) czy tytule jednego z wierszy „Męczeństwo Urszuli”. I pewnie nie mogło być inaczej, ponieważ najnowsza książka Kozioł to zapis znikania: już nie zapisem wydarzeń zajmuje się poetka, zapisem upływającego czasu, ale stopniowego własnego umierania, które w tle ma znikanie bliskich ludzi, spraw, zdarzeń. Przejmująca samotność, opuszczenie w cudzej śmierci nie sprzyja tutaj rzucaniu się na czas, który pozostał. Fizyczna obecność nie jest równa życiu, bo to niepełne, naznaczone brakiem, nieobecnością kochanych, skazuje raczej na wygnanie, wędrówki na pograniczu tu i jakiegoś tam, przeczuwanego, ale jeszcze nie całkiem przeżywanego. Pisze Kozioł prochem po utraconych, pisze w poczuciu rozproszenia życia, własnego znaczenia, wpływu i szans na przetrwanie tego, co stworzyła. Ale jednak – z uporem – pisze.

Pisze Kozioł nie tylko, by przywołać bliskich z osobistego życia, ale i poetów – kolegów (koleżanek już nie), „swoich” poetów, w których tradycje się wpisuje: Jana Kochanowskiego, Adama Mickiewicza, Cypriana Kamila Norwida, Horacego, Gottfrieda Benna. Ten pierwszy patronuje wierszowi „Na odjezdnym” (motto wiersza to pierwsze słowa „Muzy”: „Sobie śpiewam a Muzom”), wyznaniu wiary w „rzeczy niewidzialne”, jak pisze Kozioł, i „zdolność przekraczania granicy / czasu i terytorium”, bo taką zdaniem poetki moc ma wiersz. Pisząc „z progu” Kozioł nie poddaje się, nie pozwala sobie na zniknięcie – jej „znikopisanie” na odchodnym jest potwierdzeniem obecności. Ważniejsze w tytule najnowszej książki okazuje się nie znikanie, co pisanie, rzucanie wyzwania ostateczności, której – właśnie dlatego, że nie można uniknąć – trzeba stawiać czoła, dopóki można pisać, czyli działać, czyli być. Pisać już niekoniecznie tylko dla innych ludzi, bo poczucie bycia nieczytaną nie odstępuje jej na chwilę w „Znikopisie”, pisze Kozioł prawie religijnie, wyższą instancją jest tu poezja. Poetka nie wygasza jednak pragnienia kontaktu – komunikacja pozostaje u podstaw jej działania pisarskiego. Ale można i pisać dla siebie, rozmawiać z sobą, uznając w ten sposób własną wagę i własną wartość.

„Ślę listy do nikogo / zmyślam odpowiedzi / próbuję czerpać otuchę / z szelestu zapisków” (s. 7) – pisze Kozioł w „Literze”. Świat wirtualny i realny ścierają się ze sobą, ten pierwszy jest dla zmagającej się z poczuciem osamotnienia poetki przestrzenią przemierzaną, obłaskawianą (w innym miejscu mocno krytykuje tych, którzy pozwolili zawładnąć sobą maszynom, ekranom, którzy wykonują polecenia, unieruchomieni przez kable, którzy: „już mają wyklute na blachę / jak być jak stać się wycywilizowanym do połysku / robotem” [s. 18]). To tutaj, w nie-świecie, próbuje zamieszkać, choć ta wirtualna rzeczywistość nie daje się zamieszkać w tradycyjny sposób. Błąkanie się w tej przestrzeni przypomina uwięzione między światami nie całkiem umarłe istoty: te, które nie mogą dostać się do drugiego świata, albo od tego, w którym nadal zmuszone są przebywać, męczą się nie znajdując domu po żadnej ze stron (owszem, Urszula Kozioł wygląda upiornie w niektórych miejscach swojej najnowszej książki). Przebywanie w wirtualnej rzeczywistości nie daje jednak pocieszenia, raczej tylko wzmaga poczucie przedstawione w wierszu „Okno”: „Moją pustynią są te cztery ściany/ drzwi w które nikt nie puka/ zamilkły telefon” (s. 8). Kozioł już nie opłakuje ukochanych (lub: nie tylko ukochanych opłakuje), w najnowszej książce płacze nad sobą. Świadoma swojej pozycji i sytuacji nie przełamuje jej inaczej niż przez pisanie. „Znajomi już odbiegli do weselszych osób/ ani im w głowie zapytać jak żyję” (s. 8), pisze Kozioł w tym samym wierszu wyrażając głęboki żal do żywych, zajętych swoimi sprawami, zmęczonych żałobą, bo na tej pustyni Kozioł żadnych rozrywek wesołych, raczej przejmujący smutek, przeczucie kresu. W innym wierszu, „Skrajem zmierzchu”, wyznaje: „runęłam w przepaść / stracono mnie z oczu/ wznowiono poszukiwania po roku / nikt nie wie z jakim wynikiem/ dlatego zachodzę w głowę/ żyję nie żyję – ” (s. 14), a w „Moich sylwestrach” dodaje: „Nikogutko samiutka a do śmierci blizutko” (s. 33). Paralelny świat chce się z nią oswoić, ale zmarli nie kwapią się, by nawiązywać z nią kontakt: „Moi umarli zżyli się ze sobą / ja do niczego już im nie jestem potrzebna” (s. 8), dodaje w „Oknie”. Znikąd nadziei, znikąd oprócz – wiersza.

A i ten przychodzi „nagle bez uprzedzenia / sam z siebie wywija się” (s. 9), jak pisze Kozioł w „Metamorfozach”, ze zdumieniem pomieszanym z zachwytem i niepokojem. Nie ma już kontroli nad sztuką poetycką, to wiersz rządzi poetką, nie poetka wierszem. Poetka staje się automatem do zapisywania, trochę na oślep, trochę po omacku.„Nie mogę trafić do siebie / błądzę” (s. 10) – pisze w „Pomiędzy liniami”, a we wspomnianychjuż „Metamorfozach” o poruszaniu wargami – ale bez wiedzy, bez świadomości, jakie miałby to być słowa. Brak panowania nad ciałem, które służy teraz innemu światu, podlega innym prawom niż prawa intelektu. Pisze o tym braku panowania Kozioł tak, by pobrzmiewała opowieść niesamowicie, ale niekoniecznie groźnie, by przykryć bezradność, towarzyszkę kapitulacji. Zapisywanie to ciągła walka o słowo, o wiersz, nawet „bezwiersz”, walka o siebie. Pisanie jako przymus, pisanie jako odruch – to jeszcze sztuka?

„Uczepiłam się słowa / żeby nie upaść” (s. 12) – pisze w „Łopocie”. Słowo występuje tutaj jako wsparcie, jako ostatnia nadzieja, po miłości i wierze. Ale i za nadzieję trzeba zapłacić, a rachunek jest wysoki: „słowa zawirowały/ i jedno po drugim nagłym zrywem / zniknęło w mlecznym obłoku/ a ja poczułam / że wykradły mi kawałek duszy” (s. 13). Wiara w wiersz, który przychodzi, bo chce i wtedy też znika („nieodgadniony wiersz/ szerzy się w powietrzu/ i nagle się rozwiewa” (s. 29) – przeczytać można w „Momentach”) nie łączy się jednak u Kozioł z wiarą w nieśmiertelność poety ani poezji. Poeci (Kozioł przywołuje poetów, odnosi się do ich dziedzictwa, uniwersalne ma tutaj męską końcówkę) przepadną ze szczętem, ich śmierć będzie śmiercią ich twórczości – Kozioł lamentuje nad kresem nie tylko własnego życia, ale i swojej formacji, żywej pamięci i wspólnoty budowanej na jej podstawie. Kozioł widzi siebie jak tę ostatnią, po niej nie przyszedł i nie przyjdzie już nikt ani nic, wraz z jej śmiercią skończy się poezja. W wierszu „Bez monumentu” pobrzmiewa trochę skarga, trochę rozczarowanie: wnuki nie sięgają po „bazgroły” dziadków (nie ma tu ani piszących babć, ani wnuczek, którym by można wyrzucać brak zainteresowania), pewnie gapią się w rozświetlone ekrany komputerów i telefonów.

Czasu, jednego z bohaterów „Znikopisu” przejawia się w świecie poetyckiej samotnicy w kawałkach, jako „momenty”, „mgnienia”, „trzaski”. Mało go zostało, choć tak się w pojedynkę dłuży, jednak – jak pisze Kozioł w wierszu „Czas umniejszony”: „nie płynie / jest mgnieniem na finiszu życia” (s. 42). Czas jest odczuwany boleśnie, jak rwanie w mięśniach albo uderzenie: dźwiękiem, światłem, słowem, przebicie na łączu czy nagle odczuta wyrwa, puste miejsce po czymś / kimś ważnym, jako brak. Na pustyni własnego pokoju, w osamotnieniu panuje w zaburzony porządek odczuwania. Kozioł przywołuje się w „Znikopisaniu” do porządku: „Szłam szłam szłam/ aż przeszłam samą siebie” (s. 46) – napisała w „Itinerarium”. Można czytać najnowszą książkę Urszuli Kozioł jak opis podróży, tych wykroczeń i podejmowania prób samodyscypliny, zmagań z rozpaczą, bo wcale nieśpieszno poetce do ostatecznego odejścia. W „Tempus Fugit” dodaje: „Czas zawczasu/ pogrążyć sięw sobie/ czas/ zdążyć na czas” (s. 56). Nie dać się zaskoczyć, dobrze przygotować się do odejścia, przejść rytuał odchodzenia, możliwie świadomie przeżyć to swoje mijanie. Ale zanim to się stanie, napisać to i owo. Jeszcze poszeleszczę, pisze Kozioł – trochę zuchwale, trochę przekornie, wciąż po stronie życi
Urszula Kozioł: „Znikopis”. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2019.