ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 grudnia 24 (384) / 2019

Katarzyna Szkaradnik,

KONTROWERSJE WOKÓŁ ŚLĄSKA CIESZYŃSKIEGO PO I WOJNIE ŚWIATOWEJ W UJĘCIU TAMTEJSZYCH POLAKÓW

A A A
Tekst jest poszerzoną i zmienioną wersją wystąpienia na seminarium „Wobec powstań śląskich – jakie powinny być studia śląskie?”, zorganizowanym 7 maja 2019 roku w Bibliotece Śląskiej przez Zakład Teorii Literatury Instytutu Nauk Literaturze Polskiej im. Ireneusza Opackiego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach.

Poszerzenie dyskusji nad studiami śląskimi o specyfikę Śląska Cieszyńskiego wydaje się niezbędne. Uwarunkowania historyczne – wewnętrzne i międzynarodowe – były tutaj jednak odmienne niż w przypadku wąsko rozumianego Górnego Śląska, co widać chociażby właśnie wówczas, gdy porównamy spory o ten region z kwestią powstań śląskich. Mieszkańcy Cieszyńskiego czują się poniekąd marginalizowani w różnorakich dyskusjach nad śląskością podejmowanych w mediach, stąd każdy przejaw uwzględnienia tego regionu, kiedy mowa o badaniu i popularyzowaniu śląskiej przeszłości i tożsamości, należy uznać za cenny. Można powiedzieć, że podobnie jak stanowiący integralną całość organizm, jakim był Śląsk Cieszyński, został w 1920 roku podzielony wbrew racjom historyczno-kulturowym, tylko w imię interesów polityczno-ekonomicznych, tak też do połowy XVIII wieku tworzył on z obecnym Górnym Śląskiem jeden byt, który w efekcie podziału między Prusy i Austrię wszedł na dwie odrębne drogi rozwoju.

Niemniej zabieram tu głos „z pewną taką nieśmiałością” – dlatego, że temat przewodni seminarium nie wydaje się współbrzmieć z problematyką Śląska Cieszyńskiego. Pierwotnie ramy naszego spotkania wyglądały nieco inaczej i miałam poruszyć szerszy kontekst, ale ostatecznie skoncentruję się na waśniach toczonych głównie w latach 1918–1920, z epilogiem w 1938 roku. Stąd osoby zainteresowane rozmaitymi aspektami historii i kultury tego regionu odsyłam do fascynującej książki, która prezentuje je z wielu perspektyw, co zapowiada już sam tytuł: „Rozmowy o Śląsku Cieszyńskim”, pod redakcją Andrzeja Drobika. Pierwsza część ukazała się w 2014 roku [omawiałam ją w „artPAPIERZE”, link w bibliografii – przyp. K.Sz.], druga, po licznych perypetiach, powinna niedługo wyjść drukiem.

Powiem zatem co nieco o okresie następującym bezpośrednio po 1918 roku, ponieważ wtedy kumulują się i boleśnie wybuchają napięcia wynikające ze sprzecznych racji oraz dążeń różnych grup etnicznych, narodowych. Chodzi, rzecz jasna, o zatarg między Polską a ówczesną Czechosłowacją, dotyczący przynależności państwowej Śląska Cieszyńskiego. Zgodnie z tytułem przedstawię optykę polską, która oczywiście nie jest neutralna. Pierwszy tytuł wystąpienia zawierał sformułowanie „problemy niepodległości”, dodatkowo podkreślające ten brak neutralności, bo odnoszące się przecież nie do niepodległości regionu, tylko Polski, do której bohaterowie mojego referatu aspirowali, to przede wszystkim z Polską czuli się związani. Można stwierdzić, że po I wojnie światowej za neutralnością Cieszyńskiego opowiadali się tzw. ślązakowcy, skupieni wokół Józefa Kożdonia, czy też grupa niemiecka, która jednak po upadku Austro-Węgier nie miała wiele do powiedzenia.

Muszę jeszcze uprzedzić, że nie jestem historyczką, ale literaturoznawczynią. Najbliżej mi do antropologii literatury, widzianej nie przez pryzmat antropologii filozoficznej, lecz kulturowej, wskazującej na lokalny kontekst kulturowy, który w określony sposób rzutuje na narracje powstające na danym terenie. Aczkolwiek „rzutowanie” sugerowałoby bierne przyjmowanie przez piszących tożsamości jako czegoś gotowego, tymczasem sedno w tym, jak kulturowy fundament jest przez nich przetwarzany oraz jak ich narracje zwrotnie na niego oddziałują.

Mimo poczynionego zastrzeżenia od historii trudno mi tutaj abstrahować czy uciec. Takie stwierdzenie ma zresztą szerszy sens: wydawałoby się, że konflikt polsko-czeski obecnie jest już tylko materią dla historyków, zwłaszcza po wejściu obydwu krajów do Unii Europejskiej, kiedy granice zostały otwarte. Na pozór dwie połówki Cieszyna i dwie części Śląska Cieszyńskiego, tak fatalnie dla siebie rozdzielonego, uległy połączeniu, pojawia się trochę wspólnych inicjatyw, jednak granice czy bariery mentalne, wytworzone w ciągu stulecia, mimo wszystko do pewnego stopnia przetrwały do dzisiaj. I osobiście sądzę, że niestety historycy piszący z perspektywy polskiej i piszący z perspektywy czeskiej raczej nie dojdą do konsensusu, gdyż pierwsi reprezentują racje etniczne, drudzy – historyczne, a obu stronom niełatwo wznieść się ponad interesy narodowe.

By wyjść od przyczyn rozpatrywanego tu sporu, należałoby się cofnąć do czasów Wiosny Ludów, kiedy to generalnie zaczęły się formować ruchy narodowe polski i czeski, a w mniejszym nasileniu słowacki – poniekąd ich manifestacją był już Zjazd Słowiański w Pradze w 1848 roku. Co ciekawe, na Śląsku Cieszyńskim w XIX wieku zasadniczo nie istniała jeszcze między nimi wyraźna rywalizacja. Powstawały i działały w miarę bezkonfliktowo organizacje o charakterze kulturalnym i gospodarczym, niejako sprzymierzając się przeciwko „wspólnemu wrogowi”, czyli Niemcom, którzy dominowali pod względem ekonomicznym i których kulturze powszechnie przyznawano status „wyższej”. Jednak już na początku XX wieku występowały zauważalne tarcia i próby przejęcia większych wpływów poprzez formowanie świadomości, począwszy od szkół. Frapujący przykład przynosi tu powieść „Bastion” Ludwika Kobieli, która ukazuje ówczesne konkurowanie o świadomość. Przytoczę fragment znamienny za sprawą jego retoryki, a w rezultacie – wymowy ideologicznej: „Walka o duszę polskiego dziecka toczyła się na trzech frontach: w szkole, na terenie kopalni i na kolonii. Ale zatrute strzały padały w próżnię, bo serca dzieci były opancerzone wrodzonym poczuciem przynależności do swego narodu. Zasiewane w nich ręką polską szlachetne nasiona padały na grunt podatny i wyrastały w piękne kwiaty, natomiast sadzone brutalnie obce chwasty więdły i marniały” (Kobiela 2001: 15–16). Rozbudowana (chciałoby się rzec: rozkrzewiona) metaforyka ogrodnicza może wywoływać uśmiech, lecz warto zwrócić uwagę raczej na ową domniemaną „wrodzoność”. Tak zwani budziciele świadomości narodowej (w domyśle: polskiej) perswadowali, że tożsamość narodowa jest czymś naturalnym, jest jedynie „uśpiona”, trzeba więc autochtonom na Śląsku Cieszyńskim uzmysłowić, że do narodu polskiego od wieków przynależą. Wypada tu podkreślić anachronizm: wszak pojęcie narodowości w nowoczesnym rozumieniu zaczęło się formować właśnie dopiero około połowy XIX wieku.

Kwestia identyfikacji narodowej nie była taka oczywista, jak stara się przekonać czytelnika Kobiela, co interesująco ilustruje „Czarna Julka” Gustawa Morcinka. Jej akcja rozgrywa się, podobnie jak „Bastionu”, jeszcze przed I wojną światową, tym razem w Karwinie. Dostajemy tu swoistą powieść łotrzykowską w stylu „Przygód Tomka Sawyera”, w której narrator wspominający młode lata relacjonuje: „»Polokami« nazywano tę biedotę, która przyłaziła na Śląsk od Żywca i Wadowic. Mówiła śmiesznie po polsku i chciała pracować w kopalni za bochenek chleba. (…) To byli pogardzani »Polocy«, pan Pludrzyński zaś był Polakiem. / – A my? – zapytałem raz Julkę (…). / – My jesteśmy polskimi Ślązakami! – rzekła Julka twardo i hardo. / – Tyś przecież Talijanka [czyli Włoszka – K.Sz.]! – ośmieliłem się zaprotestować. / – Psińco! Polską Ślązaczką jestem, i zbyte! (…) Ze mnie jest pół Talijanki po ojcu, pół Niemki po matce, a w całości to jestem polską Ślązaczką! Wiesz?” (Morcinek 2011: 72, 73).

Riposta Julki dobitnie pokazuje zawiłości wyborów i deklaracji tożsamościowych. Zależały one od wychowania domowego i szkolnego – które nieraz stały ze sobą w sprzeczności – a także od lektur, miejsca pracy, różnych nacisków. Do tego samego problemu odnosi się historyk regionu i bibliofil Józef Pilch, gdy notuje w swoim dzienniku refleksje po lekturze zbioru opowiadań Adama Wawrosza: „Stosunki narodowościowe na Zaolziu najlepiej przedstawił w opowiadaniu »Zeszmatłany [czyli zdeptany – K.Sz.] żywot«, w którym opisał, w jaki sposób na tym nieszczęśliwym skrawku ziemi przechodzącym z rąk do rąk ludzie nabywali przekonania polityczne czy urabiali się na Polaków, Czechów i Niemców. Z jednego rodzeństwa wyszło troje dzieci, każde innej narodowości, w zależności od tego, do kogo poszło na służbę, kto był jego przełożonym itp.” (Pilch 2013: 284).

Do padającego w przytoczonym cytacie pojęcia Zaolzia oczywiście powrócę. Napomknęłam wcześniej o „deklaracjach” tożsamościowych, ale dopiero w okolicach 1918 roku musiały one zacząć padać wprost; im dalej w przeszłość – zanim rozwinęli działalność rzecznicy ruchów narodowo-politycznych – tym więcej osób identyfikowało się wyłącznie z regionem (jako „tutejsi”). Główne źródło do ilościowego, demograficznego określenia grup o różnym poczuciu przynależności narodowej stanowią austriackie spisy ludności, w których, co ważne, pytano o podstawowy język używany przez danego respondenta. Według spisu przeprowadzonego w 1910 roku spośród mieszkańców Śląska Cieszyńskiego 55% sklasyfikowano jako posługujących się językiem polskim, 27% – językiem czeskim, a 18% – niemieckim. Takie proporcje skłaniały niektórych do uznania niemal całego regionu (bez powiatu frydeckiego, gdzie zdecydowanie dominowali Czesi) za część polskiego stanu posiadania, co propagowano również w innych rejonach Rzeczpospolitej, skądinąd nieobecnej wówczas na mapach. O tym, że echa narastającego antagonizmu były słyszalne nawet w Lublinie, świadczy cytat z tamtejszego „Kuriera” z roku, w którym dokonano wspomnianego spisu. Publicysta wyraża na łamach gazety przekonanie, że: „Spór czesko-polski (…) nie może znaleźć rozwiązania w ogólniejszym słowiańskim braterstwie, lecz musi się skończyć pojednaniem Czechów z Polakami. Pojednanie to wszakże nastąpić może jedynie po zupełnym rozgraniczeniu interesów narodowych stron obu (…), po zupełnym wycofaniu się Czechów ze Szląska (…). Ale na to nie zanosi się bynajmniej. (…) mowy być nie może, aby się w Pradze cofnięto z drogi gwałtownego czechizowania Szląska Cieszyńskiego” (Huczwiański 1910: 1).

Niemniej, jak zaznaczyłam, konflikt rozgorzał w pełni w 1918 roku, gdy upadły Austro-Węgry i musiano ze Śląskiem Cieszyńskim coś począć z uwagi na to, że zamieszkiwały go różne grupy. Kiedy ukształtowały się niezależne państwa polskie i czechosłowackie, określenie przynależności owego regionu stało się naprawdę palące. Trzeba tu przypomnieć o powstaniu Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego, pierwszego lokalnego rządu polskiego po I wojnie światowej. Przy czym na podkreślenie zasługuje odwołanie się do historycznej nazwy, do pojęcia, które funkcjonowało od końca XIII wieku – w takiej decyzji odzwierciedla się poczucie integralności Śląska Cieszyńskiego, oczywiście poczucie wśród Polaków, nawiązujących do epoki piastowskiej. Od razu nastąpiła odpowiedź ze strony czeskiej, która powołała analogiczny organ, utrzymujący, że on również ma prawo do spornego terenu. Zawarto ugodę opartą na kryterium etnicznym, zgodnie z deklaracjami w spisie z 1910 roku.

Tymczasem Czechosłowacji z przyczyn ekonomicznych i strategicznych zależało, by cały obszar Cieszyńskiego znalazł się w granicach tego nowo utworzonego państwa. Obydwie wymienione przyczyny można sprowadzić do jednej, politycznej, było to bowiem państwo wielonarodowe, gdyż oprócz Czechów i Słowaków zamieszkiwali je też Węgrzy, Rusini, Niemcy. Stąd bazą do jego scementowania musiała się stać innego rodzaju integracja niż narodowa. Postawiono na gospodarkę, konkretnie na centrum wydobycia węgla w Zagłębiu Ostrawsko-Karwińskim oraz na przemysł metalurgiczny związany z hutą w Trzyńcu, a także na strategiczny ciąg komunikacyjny, jaki tworzyła Kolej Koszycko-Bogumińska. Kiedy Polacy objęli planowanymi wyborami do Sejmu Ustawodawczego rejon całego Śląska Cieszyńskiego, strona czeska stwierdziła, że wbrew umowie zaczęli oni traktować prowizoryczny układ zawarty między dwiema radami jako fakt ostateczny.

W efekcie doszło do wydarzenia, które kładzie się cieniem na późniejszych relacjach polsko-czeskich, mianowicie do wkroczenia wojsk czechosłowackich w 1919 roku na tereny administrowane przez Radę Narodową Księstwa Cieszyńskiego. W narracji polskiej jest ono przedstawiane jako cios w plecy zadany przez bratni naród, który wykorzystał sytuację, gdy siły polskie, wliczając te z samego regionu, były zaangażowane w walkę z Armią Czerwoną na wschodzie. Nieraz w omawianej narracji akcentuje się również brutalność czeskich żołnierzy. Działacz narodowy, bibliofil i historyk amator Jan Wantuła w przemówieniu (z definicji mającym charakter retoryczny) „Na dziesięciolecie najazdu czeskiego”: „Wobec Czechów miałem sumienie czyste – nie ja do nich, ale oni do nas nieprawnie przychodzą. (…) Czesi patrioci chyba ślązakowcom – zdrajcom im nadskakującym – winni wzgardę okazać, a nie nam, ziemi tej wiernym synom. Niestety. (…) Ile gwałtu, zbrodni na ludzie polskim od czasu najazdu popełniono – któż spisze? kto opowie? (…) Setki najlepszych mieszkańców Śląska opuścić musiało rodzinne gniazda i pójść na tułaczkę” (Wantuła [1929]).

Mimo planowanego rozwiązania pojednawczego, jakim miał być plebiscyt, z powodu ciągłych nieporozumień i incydentów ostateczny werdykt przypadł w udziale międzynarodowej Radzie Ambasadorów. 28 lipca 1920 roku dokonała ona podziału, który potwierdzono po II wojnie światowej i który de facto utrzymał się do dnia dzisiejszego. Przyszedł tu wreszcie moment, by wrócić do pojęcia Zaolzia i zaznaczyć, że błędne jest częste utożsamianie z nim całego obszaru Śląska Cieszyńskiego przyznanego Czechosłowacji (czyli zachodniej części regionu). Określenie to dotyczy wyłącznie powiatów czeskocieszyńskiego i frysztackiego, gdzie ludność polska stanowiła aż 70% mieszkańców. Warto także pamiętać o ideologiczności pojęcia „Zaolzie”, które oddaje perspektywę polonocentryczną; Czesi posługują się nazwą „Těšínsko”, przy czym jest ona wieloznaczna – może obejmować również cały Śląsk Cieszyński.

Odnośnie do samego podziału najważniejszy z punktu widzenia miejscowych Polaków był fakt, że nawet wbrew zaleceniu ze słynnego orędzia prezydenta USA Thomasa Woodrowa Wilsona, który sugerował, by ludność miała rozstrzygające prawo głosu, decyzja zapadła gdzieś w ośrodkach centralnych, poza głównymi zainteresowanymi. Wrażenia post factum plastycznymi i bardzo emocjonalnymi metaforami odmalowuje ks. Andrzej Buzek – pastor w zaolziańskim obecnie Frydku – we wspomnieniach pod znamiennym tytułem „Z Ziemi Piastowskiej”: „Przedstawiciele aliantów zachodnich, którzy przez półtora roku przebywali w Cieszynie, poinformowali swoich mocodawców, że Wieży Piastowskiej, kaplicy romańskiej i studni brackiej, świadczących o staropolskiej przeszłości Cieszyna, nie można odbierać Polsce. Ale kraj stanowiący od stuleci jednolitą całość i lud po obu brzegach Olzy polski rozdarto w samym sercu. Związki krwi, przyjaźni, tradycji, duchowe i materialne, które obie części naszej ziemi ojczystej łączyły od prawieków w (…) jedną wielką rodzinę regionalną, zostały dyktatem paryskim zerwane dla względów gospodarczych i komunikacyjnych na rzecz innego narodu. Było to dla nas jakby uderzenie obuchem w samo serce. Ludzie płakali na ulicy z żalu” (Buzek 2009: 445).

W narracjach polskich podkreślano, że strona czeska nie respektowała na przydzielonych terenach praw polskiej mniejszości; ta ostatnia była w rozmaity sposób dyskryminowana i szykanowana. Opisów takich można znaleźć wiele, lecz nie na nich chciałabym się skoncentrować. Ponownie za to oddam głos ks. Buzkowi, który tym razem w sposób nie tak jednostronny jak w poprzednim cytacie, tylko w miarę obiektywnie charakteryzuje narastanie animozji: „I cóż Czesi? (…) Czy ozwą się do nas: »Bracia! (…) Za mało was tu, by dzielić się z wami rządami nad ojczyzną wspólną, jak to czynimy z braćmi Słowakami. Ale nic nam to nie szkodzi, jeśli (…) zachowacie nadal swą narodowość, byleście byli wiernymi obywatelami naszej Republiki«? Nic podobnego nie nastąpiło (…). A my, Polacy? W nas, w miejsce dawniejszej sympatii, wezbrała niechęć do Czechów. (…) Zapomnieli jedni i drudzy, że gdzie dwaj kłócą się, korzysta trzeci” (Buzek 2009: 446, 447).

Tu autor oczywiście antycypuje wykorzystanie owych animozji przez Hitlera. Trzeba jednak dodać, że zarzuty wobec Czechów oraz poczucie prawa do Zaolzia stały się przyczyną kolejnego punktu zapalnego w rozpatrywanych tu stosunkach, czyli zajęcia Zaolzia w 1938 roku, w narracji polonocentrycznej zwanego nieraz podniośle „powrotem do Macierzy”. Relacje II Rzeczpospolitej z Czechosłowacją przez całe dwudziestolecie międzywojenne były chłodne, a na początku lat 30. jeszcze się pogorszyły. Doprowadziły do tego uprawiana przez władze sanacyjne propaganda antyczeska w związku z piętnastoleciem wspomnianego „najazdu”, a także akcje dywersyjne organizowane na Zaolziu. Co ciekawe, nastroje wśród Polaków na Śląsku Cieszyńskim były niekiedy mniej konfrontacyjne. Nawet przywoływany już Wantuła miał się w połowie lat 30. – według zaprzyjaźnionego z nim pisarza, publicysty i tłumacza Pawła Hulki-Laskowskiego – wypowiedzieć na ten temat następująco: „Wyzwiska, wymyślanie pod adresem Czechów… nie! Może się niejednemu zdawać, że o to jedynie chodzi, aby Czechom jak najbardziej naurągać. A przecie chodzi o rzeczy ważniejsze: jak odczynić to zło, które się stało. (…) Musimy rozważać te sprawy spokojnie, mocno, nieustępliwie. Nie możemy chcieć szkody Czechosłowacji, (…) ale dlatego właśnie myślimy o braciach swoich zza Olzy jako o sprawie nie tylko polskiej, lecz polsko-czeskiej. Ci Polacy zaolziańscy mają prawo do polskiej ojczyzny” (Hulka-Laskowski 1935: 2).

Chociaż przez ludność polską zamieszkałą na spornym terenie przyłączenie go do Rzeczpospolitej zostało na ogół przyjęte z entuzjazmem, niedługo później okazało się, że znów nie miała ona zbyt wiele do powiedzenia na własnej ziemi, ponieważ władze centralne przysyłały tam swoją administrację, osoby, które nie rozumiały lokalnych stosunków. Im też należy generalnie przypisać odpowiedzialność za sytuację na Zaolziu w ciągu dziesięciu miesięcy poprzedzających II wojnę światową, czyli za represje na tamtejszej ludności czeskiej, aczkolwiek większość owej ludności – ci, którzy przyjechali po podziale Śląska Cieszyńskiego – musiała w 1938 roku opuścić Zaolzie, podobnie jak Niemcy. Rzecz jasna, w miejscowych Polakach również narosła chęć odwetu za złe traktowanie. W tym świetle, niejako dla przeciwwagi wobec omawianej tu narracji, wypada przytoczyć na przykład fragment z czeskiej kroniki Dąbrowy z tamtego okresu: „Konfiskowano czeskie spółdzielnie bez rekompensaty, zrywano czeskie napisy, a gmin polski począł rozpamiętywać dawne waśnie, drobne spory, jakie miał z czeskimi sąsiadami. (…) Niskie ludzkie instynkty drzemały przez dwadzieścia lat w podświadomości (…), a teraz nagle się wyzwoliły. Następstwem tego był wybuch, który doświadczył Czechów” (cyt. za: „Zaolzie” 2008: 145).

Jak sygnalizowałam, zdałoby się, że owe zaszłości nie powinny już dzisiejszych ludzi osobiście obchodzić. Niewątpliwie jednak obchodzą tych potomków polskich autochtonów, którzy do dziś mieszkają na terenie Zaolzia i którzy czują z różnych stron presję, a często i wewnętrzną konieczność, by określić się tożsamościowo. Ich perspektywa jest szalenie istotna i poszerza nasze horyzonty, jeśli mówimy o studiach śląskich i o złożonych kontekstach, jakie one otwierają. Problemy, które tu syntetycznie przedstawiłam, nie powinny być więc wyłącznie przedmiotem badań historyków – wszyscy, którzy jesteśmy zainteresowani własną tożsamością lokalną czy regionalną, też powinniśmy się tym napięciom przyjrzeć. Oczywiście najlepiej nie z jednego, ale co najmniej z dwóch punktów widzenia.

Sądzę, że może w tym pomóc książka „Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008”, wydana przez Fundację Ośrodka „Karta”. Zawiera ona rozmaitego typu materiały źródłowe czeskie i polskie dotyczące okresu międzywojennego, lecz również pozwala przejść do kontekstu dzisiejszego. Mam tu na myśli uzupełnienie w postaci oral history – narracji kilku współcześnie żyjących na Zaolziu przedstawicieli trzech pokoleń. Narracje te ukazują skomplikowane poczucie tożsamości regionalnej i narodowej, mówią jednak także o budowaniu przyjaznego współistnienia niezależnie od zaszłości i od obecnych różnic. Jak tłumaczy zdeklarowany Polak Józef Chmiel, emerytowany pracownik kopalni: „Moi dwaj synowie też się ożenili z Czeszkami. I co miałem zrobić, powiesić się, czy co? Ja byłem przez lata ratownikiem w kopalni, tam koło siebie pracowali Czesi, Słowacy, Polacy. (…) Co miałem rzec – to nie Polak, to nie będziemy go ratować?” (cyt. za: „Zaolzie” 2008: 155). Postawa taka koresponduje z fragmentem „Rzeki niepokornej”, sagi rodzinnej Andrzeja Niedoby, który chciałabym potraktować jako puentę. W pewnym momencie narrator relacjonuje, że „uzbrojeni czescy żołnierze przyszli tu po to, aby zająć tę ziemię dla siebie”, niemniej wbrew oczekiwaniom czytelnika – który zdążył już nastawić się na perspektywę polonocentryczną – kontynuuje, że przecież owa ziemia „od wieków, od początku świata należała do ludzi, którzy się tu urodzili z dziada pradziada: do Polaków, Czechów, Niemców i Żydów, bo wszystkim było tu od niepamiętnych czasów dość miejsca i powietrza do życia” (Niedoba 2018: 43).

LITERATURA:

Buzek A.: „Z Ziemi Piastowskiej. Wspomnienia pastora”. Cieszyn 2009.

Huczwiański M.: „Spór czesko-polski”. „Kurier” [Lublin] 1910, nr 168.

Hulka-Laskowski L.: „Kraina dla odkrywcy”. „Wiadomości Literackie” 1935, nr 40.

Kobiela L.: „Bastion. Powieść o życiu Polaków zaolziańskich”. Zarzecze 2001.

Morcinek G.: „Czarna Julka”. Wędrynia 2011.

Niedoba A.: „Rzeka niepokorna. Saga cieszyńska”. Katowice 2018.

Pilch J.: „Dziennik. Zapiski bibliofila i dziejopisa z lat 1963–1995”. Red. K. Szkaradnik. Ustroń 2013.

Szkaradnik K.: „Cieszyńskie ciasteczka (nie bombonierka)”. „artPAPIER” 2014, nr 12, http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=203&artykul=4401.

Wantuła J.: „Przemówienie w dziesięciolecie najazdu czeskiego na Śląsk Cieszyński” z 23.01.1929 r., maszynopis w archiwum Muzeum Ustrońskiego.

„Zaolzie. Polsko-czeski spór o Śląsk Cieszyński 1918–2008”. Red. A. Knyt. Warszawa 2008.