ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 grudnia 24 (384) / 2019

Marek Mikołajec,

LISTY W PODWÓJNEJ KOPERCIE - HISTORIA PEWNEJ GENERACJI (DARIUSZ ZALEGA: 'ŚLĄSK ZBUNTOWANY')

A A A
Dariusz Zalega na końcu swej książki oznajmia: „Historia jest polem walki. Wymazuje jedne losy, ozłaca drugie. Dzieje ochotników międzynarodowych podczas wojny w Hiszpanii są tego dowodem” (s. 216). Zadaniem jego książki jest restytucja pamięci o pochodzących z Górnego Śląska uczestnikach tych wydarzeń z lat 1936-1939. Czy mówiąc inaczej – przypomnienie wyimka plebejskiej, emancypacyjnej historii, która współcześnie nie jest powszechnie znana ani ceniona. Historyk pragnie, jak przytomnie przyznaje, dokonać rewizji i: „przywrócić pamięć o nich [bojownikach – przyp. M. M.] jako o ludziach z krwi i kości, a nie z propagandowych pomników – stawianych czy obalanych” (s. 216). Jeden z bohaterów książki, Józef Kolorz, pseudonim Marcel, urodzony w Radlinie – został w czasach transformacji pozbawiony pomnika w Biertułtowach, a jego imię już jako rozmyta, zleksykalizowana marka funkcjonuje dziś w obiegu, ale raczej… „grzewczym”, jako nazwa kopalni Polskiej Grupy Górniczej. Dostarczającej niemalże najtańszy krajowy węgiel (zresztą obok wspomnianej w książce kopalni Silesia w Czechowicach, na której pracował inny protagonista książki Zalegi, Ludwik Zgraja). Dziwnym splotem, pechową koincydencją, podobnie jak węgiel, tak i dąbrowszczacy oraz przedwojenni komunizujący buntownicy nie mają dziś dobrej prasy. I można by już powiedzieć, że ich czas minął bezpowrotnie, ale…

Mało jest świeckich świętych i bożych szaleńców, którzy pragnęliby na przekór obecnej władzy i modzie pokazać, że te osoby z „innej beczki”, odmiennego czasu mogą nam coś ciekawego powiedzieć. Dariusz Zalega przekonuje w swojej książce, że wybrani przez niego bohaterowie to nie spoczywające w sarkofagach mumie, lecz romantyczni awanturnicy, w których życiorysach „odbijały się losy pewnej generacji” (s. 7). Bohaterami tej książki, oprócz wymienionych Józefa Kolorza, Ludwika Zgrai, są również Alfred Duda, Robert Kołeczko, Piotr Kuc, Wilhelm Otrzonsek, Vinzent Porombka, Augustin Souchy, Ludwik Wilczek, Wilhelm Zając, Alfred Zgraja i wielu innych.

KORZENIE ALBO CZY ISTNIEJE ESENCJA ŚLĄZAKA?

Pierwszy rozdział zatytułowany „Korzenie” próbuje w skrótowy i syntetyczny sposób ukazać podglebie akcji, ducha miejsca, czyli wielokulturowy Śląsk, będący przestrzenią walki ideowej i narodowej. Unikalne kłębowisko propagandowych dyskursów, na których lep mieli łapać się mieszkańcy. Czy Ślązak może różnić się od innego mieszkańca uprzemysłowionego pogranicza (walijskiego, francuskiego)? Czy ze względu na mieszające się wpływy cywilizacyjne, narodowe, charakter krajobrazu, profil zatrudnienia i wyznanie ma swoją esencję?

Ślązacy zdaniem Hermana Stehra, urodzonego w Bystrzycy Kłodzkiej, czterokrotnie nominowanego do Nagrody Nobla, pisarza języka niemieckiego: „wciąż stoją na dwóch biegunach, mają lewicę i prawicę w jednym ręku, są niepewni na skutek wielokształtności i niezbyt aktywni, i zawierzają się dobrotliwie po chwili wahania każdemu, kto jest jako tako szczery – po to jednak, by po cichu i niepostrzeżenie się wycofać, wzbogaceni o niuans istoty, z którą na moment się zbratali (Stehr 2009: 286). W książce „Śląsk zbuntowany” jest inaczej, spotykamy się w niej z postaciami, które mają serce po lewej stronie, i mało tego, mogliby za Bułatem Okudżawą zaśpiewać: „A gdy w przód chcesz iść, pamiętaj, że masz lewej strony trzymać się”. Ten ideowy szlif w cytowanych wspomnieniach przypisywany bywa już przodkom. Ojciec jednego z bohaterów miał następujące cechy: „twardy charakter, nader uczciwy, i nie dał sobie w kaszę pluć. Tacy ludzie znaleźli szybką drogę związków zawodowych i socjaldemokracji” (s. 9). Widzimy, w jaki subtelny sposób ideologia łączy się z codziennym życiem, dostarczając powodów do buntu. W domach robotników panuje ścisk, a horyzont ruchów odzwierciedla kwadrat: praca – dom – szynk – kościół (a dla „postępowych” znów szynk z zebraniem partyjnym).

Górny Śląsk, a zwłaszcza jego południowa część, czyli tzw. Śląsk Austriacki leżący w granicach Austro-Węgier, był tyglem różnych nacjonalizmów oraz wielonarodowego ruchu robotniczego: niemieckiego, czechosłowackiego, polskiego oraz pomniejszych separatyzmów: śląskich, laskich. Kwestia narodowościowa w tym kotle okazała się prymarna, górowała nad poczuciem jedności w obrębie klasy robotniczej i stanowiła zarzewie konfliktów. Fiaskiem zakończyły się próby prowadzenia wspólnego frontu walki klasowej ponad podziałami narodowymi.

W przyjętej wykładni dziejów – do grona posiadaczy należeli w pierwszej kolejności Niemcy. Największe fortuny ówczesnych Niemiec zbijano na Śląsku, a główni beneficjenci rezydowali w pałacach w Wałbrzychu/Pszczynie, Świerklańcu/Nakle/Krowiarkach, Pławniowicach, Mosznie, Sławięcicach/Koszęcinie oraz Kopicach. Zalega przywołuje głosy z gazet, które oddawały opinię publiczną uzależnioną od profilu danego wydawcy: „Mówiono dużo i obłudnie o sprawiedliwości i prawach »narodowych«, o pokrzywdzeniu tych praw, lecz wszystko w duchu nienawiści do sąsiadów i współobywateli, bez wzajemnego uwzględnienia potrzeb drugiej narodowości” (s. 13). A wszakże punkt zerowy, motor walki powinien być inny i brać się z przekonania, że: „Nie ma głodu katolickiego, polskiego czy niemieckiego. Jest tylko głód, który wszyscy jednakowo odczuwają” (s. 15). Ta uniwersalistyczna wykładnia jeszcze powróci.

Perspektywa zmian, która zrodziła się wraz z rewolucją bolszewicką, dała emancypującym się robotnikom poczucie, że oto nadeszły czasy, kiedy wszystko zaczyna być możliwe, że przychodzi moment, by zacisnąć „światu na gardle proletariatu palce” (Włodzimierz Majakowski). Losy Śląska potoczyły się inaczej. Po wojnie światowej komunia narodów była pozorna, pomimo pogłosek o wspólnym świętowaniu 1 i 3 maja przez niemieckich socjalistów i polskich robotników, rozgorzała domowa oraz hybrydowa wojna polsko-niemiecka. Wraz z wybuchem powstań walka toczyła się o: „wysoką stawkę – śląski węgiel i stal, ale wcześniej o serca Ślązaków” (s. 34).

Do najciekawszych fragmentów książki Zalegi można zaliczyć te, które wprowadza mimochodem, na marginesie jako poboczne wątki. Na przykład wypisy z księgi parafialnej w Dziedzicach, w której zamieszczono relację z wkroczenia robotników z czerwonymi sztandarami do kościoła. Proletariusze (proles z łaciny to przecież latorośl, a od tej etymologii nie jest już daleko do religijnych symboli) przekonywali, że Chrystus był pierwszym rewolucjonistą. W ten sposób, mimowolnie, wspomina się o tyle fascynujących, co osobliwych śląskich związkach emancypacji marksistowskiej i chrystologicznej (Chrystus jako postępowiec). Na motywy te można również natrafić w wielu książkach Gustawa Morcinka. Na przykład w powieści „Czarna Julka” główni bohaterowie, dzieci 10-12-letnie, działające jak anteny dominujących w ich otoczeniu dyskursów, ideologii, spacerują i wesoło podśpiewują „Międzynarodówkę” przeplataną pieśniami maryjnymi.

W losach bohaterów książki odbija się wpierw pierwsza wojna światowa, strajki, organizowana od podstaw jeszcze niewinna, niesystemowa i pełna awantur działalność polityczna i związkowa. A potem okres powstań, w których lewicowcom nie było łatwo: „Niech władze aresztują i karają surowo natychmiast każdego, kto powiada, że nie jest za tą, ani za tamtą stroną” (s. 46), oraz popowstańczego nowego ładu. Wreszcie dzięki książce Zalegi zdamy sobie sprawę z kierunków migracji zarobkowych w dobie kryzysu i poznamy związane z nieuregulowanym życiem oraz ideowym zaangażowaniem (wesołe i częściej smutne) przygody przyszłych ochotników.

NOWE GRANICE – STARA BIEDA

W drugim rozdziale dowiedzieć się można, znów w skrócie, ale bez łatwych uproszczeń, że nowa rzeczywistość i nowy gospodarz Śląska, Polska, nie potrafił zrozumieć odmienności tej dzielnicy. Autochtoni są odsuwani od stanowisk i traktowani jako element niepewny. Józef Chałasiński cytowany w omawianej książce przywoływał głos jednego z górników: „I to bolesność je, że ten Rząd polski oddał tę Polskę do dyspozycji kapitalistom. Walczyliśmy o tę Polskę, a teraz tej Polski nie mamy. (…) Ten polski robotnik był tu uciemiężony za Niemca i tak samo teraz” (s. 51). Narracja tej książki reprezentuje typ równoważący, to znaczy oddający głos uprzedmiotowionym, wychodzi z założeń krytyki socjologicznej, marksistowskiej, ale pozostając pod wpływem doktryny, nie przechodzi w neoficki zachwyt lub nowomowę. Ta pozycja prezentuje się jako historyczny esej oraz bardzo dobre omówienie dostosowane do potrzeb popularyzatorskich i poznawczych.

Zalega nie traci z horyzontu wszelkiej krzywdy, choćby wtedy, gdy przywołuje za Chałasińskim wywiad, dopisując się do opowiadaczy śląskiej wiktymitologii: „Urzędnicy wszyscy obcy; brak zupełnie kontaktu pomiędzy ludem a urzędnikami: nauczycielstwo też przeważnie obce. Ci, co już przyjadą, uważają nas za pół-Polaków. Górnoślązak – to już nie do urzędu; Górnoślązak – to z góry wiadomo, że polszczyznę łamie. A my tu chcemy mieć swoich na urzędzie i w szkole” (s. 56). W innym miejscu, znów pokazując, jak panuje nad materiałem i doborem głosów, komentuje słowami Ksawerego Pruszyńskiego: „Czyśmy sobie w 1921 r. wyobrażali, że będziemy im dawali kastę rządzących?” (s. 56). Motłoch do zarządzania. Nic więcej. Z drugiej strony ideowi przywódcy lewicy wskazywali, czymże jest ziemia obiecana, raj i wyspy szczęśliwe: „A przecież walka o granice nie jest warta robotniczej krwi. Naszą ojczyzną jest lud pracujący i solidarność wszystkich robotników” (s. 73).

Niemało miejsca w tej części książki zajmują relacje ze strajków i demonstracji okresu kryzysu 1929-1935. Los bezrobotnych, pracowników wyzyskiwanych, utrzymywanych na głodowych pensjach budzi współczucie, a wówczas wywoływał frustrację i niezadowolenie społeczne. Ludzie szukali swego szczęścia w kopalniach francuskich lub innych zagranicznych zakładach, emigrowali. Nic dziwnego, że dla politycznie zaangażowanych robotników perspektywa wojny w Hiszpanii wydawała się walką „o lepsze być”, o sprawę, która może odmienić ich los oraz dzieje świata.

Z ZIEMI ŚLĄSKIEJ DO FRANCJI

Jak refren pojawia się w książce zdanie: „Tam szybko znalazł drogę do komunistów – ich nie interesowała jego narodowość”. Internacjonalny lub obojętny stosunek do narodu był rzecz jasna sporny. Później w Hiszpanii podczas walk też były momenty wspólnotowego szczęścia, ale o innej proweniencji, wynikały z rauszu: „Przynajmniej wino łączyło wszystkich” (s. 155).

Bardzo ciekawym wątkiem przywołanym przez historyka jest samokształcenie, które staje się impulsem do zmiany samego siebie, a następuje po spotkaniu z nowymi towarzyszami. „Dużo mi brakowało z literatury, nie znałem podstaw ekonomii i polityki. Zastanawiałem się, co to imperializm, dogmat, kartel, trust” (s. 99). Tak charakterystyczne dla edukacji, formowania się, wyrastanie ponad dotychczasowego siebie sprawiło, że mógł samodzielnie „organizować”, czyli agitować i przy okazji nawiązywać niecodzienne znajomości. „Poznał studenta z Wileńszczyzny, któremu rodzina zasponsorowała studia na Sorbonie. Wyrzucono go jednak z uniwersytetu i musiał pójść do pracy. Desperat stwierdził, że rodzina się go wyrzekła, ale on nie chce wracać do Polski nosić skrzyń w hali targowej, więc kupi rewolwer, kilka osób zabije, a później palnie sobie w łeb” (s. 100). I w ten sposób przyszły ochotnik do walki w Hiszpanii znalazł nowego kompana do partyjnej roboty. Litwina komunizm uratował od zejścia wprost na złą drogę. Ogółem okres emigracji, nowe otoczenie, samorozwój sprawiły, że wielu z pozoru prostych robotników wyrosło na doświadczonych agitatorów, mówców i działaczy, a później dowódców.

SOLIDARNI Z ESPANIĄ. WINO I SOCJALIZM

Do najbardziej zajmujących fragmentów książki zaliczyć można również te dotyczące przemytu ochotników do Hiszpanii. Z dużym rozbawieniem, czytałem, jak członek Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego, Leon Chajn, dając podopiecznym szczegółowe wytyczne, co do dress code’u, by zachować pozory turystycznego celu pobytu, organizował w Zwardoniu „szkółki narciarskie”, będące w istocie pierwszą stacją do Hiszpanii. Na drugiej lekcji początkujący narciarze zapuszczali się na „wieczne nigdy” na czechosłowacką stronę oraz dalej, do Pragi, przez Paryż, by finalnie trafić „do słonecznej Hiszpanii”. Chociażby dla tej zwardońskiej anegdoty można uznać lekturę książki Zalegi za dobrze spędzony czas. Kolejna wizyta w schronisku „Beskidzki Dworzec” oraz w studenckiej chatce na „Skalance” może okazać się bardziej frapująca, gdy realia książkowe spotkają się z konkretem miejsca.

Społeczna rewolucja hiszpańska zasilana przez Komintern, III Międzynarodówkę, walka z puczystami generała Franco w malowniczej Hiszpanii stanowiła dla wielu Ślązaków przygodę życia, która zaważyła nad ich dalszymi losami. To, co działo się w Hiszpanii, wyglądało jak ich sen, który się ziścił: „Uspołeczniono fabryki, port, hotele i restauracje. Była w tym magia nowych czasów, kiedy to wszystko nagle staje się możliwe” (s. 131) – pisze Zalega.

GNÓJ TO BĘDZIE OSTATNI…

Szlak bojowy ochotników w wojnie domowej obejmował niemałą część Hiszpanii. Poświęcenie Ślązaków w okolicznościach partyzanckich działań w pełni obnaża groteskę wojny: „Idąc do ataku, zostałem ranny w palec (…). Przystanąłem. Podbiegł do mnie medyk i zwykłym nożem uciął mi zwisający palec. Po założeniu opatrunku dogoniłem atakujących i brałem udział w dalszym ataku” (s. 158). Makabra i absurd to jedno, ale na froncie tworzonym przez republikanów i ich oponentów po obu stronach byli równi i równiejsi. Najemnicy niebędący oficerami rzadziej otrzymywali urlopy z frontu walki, nawet pomimo kilkukrotnie odniesionych ran: „Oficerom dawa się urlopy nawet we Francji, a małe pionki jak zawsze i wciąż muszą ponosić największe ofiary” (s. 165) – narzekali.

Losy bojowników były różne, jeden z nich po awansie na stopień kapitana zaczął bić podwładnych i kłamać. Dowództwo zauważyło, że od funkcji oraz stresu bojowego stał się wyniosły, namiastka władzy miała zawrócić mu w głowie. Niemniej – przyznawano – w walce prezentował się dzielnie. Sam twierdził, że był kapitanem, na którego cześć kompania ułożyła pieśń: „Najlepszy jest kapitan Piotr”. Mogła to być zwykła konfabulacja podyktowana moralnymi rozterkami. Gdy jednak przyszło do oceny jego osoby przez komitet partyjny, to bez sentymentów odnotowano, że człowiek ten to: „element zrujnowany fizycznie i umysłowo” (s. 167). Taka nieraz była cena życiowych decyzji i udziału w hiszpańskiej wojnie.

Nie tylko opisane przez Zalegę wsparcie zielonych ludzików z armii Hitlera przechylało szalę zwycięstwa na korzyść zwolenników generała Franco. Ochotnicy i siły sprzymierzone z republikanami przegrywały wojnę. „Podczas wycofywania się nie napotkałem na żadne zapasowe okopy, o jakich niejeden uchodzący żołnierz z rozpaczą marzył. Jak strasznie ciężko było naszej piechocie zdobywać te skrawki ziemi, ile to krwi kosztowało, ile tysięcy najlepszych spośród robociarzy poległo, a dziś tracimy to w kilka godzin. Wygląda to tak, jakby Aragon front został sprzedany” (s. 175) – wspominał Józef Krysker. Konsekwencje w kraju również nie nastrajały optymistycznie.

W Polsce na ochotników czekała specjalna ustawa, mająca na celu uderzenie w nich, by odciągnąć od idei lewicowych i komunistycznych „doły i masy”. Dąbrowszczakom odebrano obywatelstwo polskie. W Rosji Stalin rozpoczął terror i okres czystek, zabijania potencjalnych przeciwników politycznych. Zlikwidował też w kraju nad w Wisłą Komunistyczną Partię Polski. Aparat partyjny na wszystkich, którzy zetknęli się z komunizmem zachodnim, patrzył podejrzliwie. Podobnie było z Józefem Kolorzem, „dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie” – bohater wojny w Hiszpanii zostaje początkowo odsunięty. Towarzysze nierzadko surowo obeszli się z ochotnikami. A ich brygady: „Można powiedzieć, że były narzędziem tylko w takiej mierze, w jakiej propaganda na ich temat służyła komunistom, zwłaszcza podczas bitwy o Madryt. To nie brygady, lecz komunistyczna Partia Hiszpanii i NKWD były uprzywilejowanymi instrumentami Stalina w Hiszpanii” (s. 185). Giorgio Agamben w eseju „Języki i ludy” pisał, że istnieje pewna forma wspólnotowej szczęśliwości, która ma rację bytu tylko w przypadku znajdowania się w opresji, w walce, w mniejszości i poza systemowymi instytucjami oraz umundurowaniem. Jest to szczęście idealisty, konspiratora, który ma swój cel, powód, by żyć i walczyć. Koniec wojny w Hiszpanii i druga wojna światowa to fiasko tych marzeń.

PODWÓJNA KOPERTA I REJTERADA

Listy wysyłane do polskich bojowników w Hiszpanii musiały być zabezpieczone, zakonspirowane. Były pakowane w podwójną kopertę. Pierwsza zaadresowana na Paryż, a druga na właściwy hiszpański adres. Listy bezpośrednie były konfiskowane. Tymczasem, brygady międzynarodowe rozwiązano i każdy z uczestników musiał zdecydować, co dalej. Dotknął ich nieznośny brak obowiązków, związany z zakończeniem pewnego etapu, a mosty były spalone. „Jedni marzyli jak się dostaną do wody z kranu, to będą pić dzień i noc – za wszystkie czasy sobie odbiją. Inni mówili, jak to się będzie spało na łóżku. Mówiono, jak i kiedy pozbędzie się robactwa, Jak to będzie, jak dorwiemy się do chleba i kiełbasy” (s. 194). Jeden z nich wspomina „broń łamaliśmy i rzucaliśmy na stosy” (s. 196). Pozostał głód i gniew bez narodu i umundurowania.

*Zakończenie historii bohaterów książki zostawiam Czytelnikom. Czytajcie „Śląsk Zbuntowany” i lajkujcie stronę zatytułowaną „Zbuntowany Śląsk”, by dowiedzieć się więcej o dziejach lokalnych rebelii, warto!

LITERATURA:

Agamben G.: „Języki i ludy”. Przeł. K. Gawlicz. W: „Agamben. Przewodnik Krytyki Politycznej”. Warszawa 2010.

Stehr H.: „Ślązak”. W: „Śląsk. Rzeczywistości wyobrażone”. Red. W. Kunicki. Poznań 2009.
Dariusz Zalega: „Śląsk zbuntowany”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2019.