ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 grudnia 24 (384) / 2019

Dorota Kołodziej,

CIĘŻAR NIEFRASOBLIWOŚCI I LEKKOŚĆ WIELOKROPKA (ŁUKASZ MUSIAŁ: 'ZAUFANIE I UTOPIA')

A A A
Jest taka książka: rozpoczyna się od rozdziału „Melancholia i utopia” a kończy na „Zaufaniu i utopii”, a pomiędzy na prawie trzystu stronach piętnaście tekstów o literaturze. Takimi słowami można by opisać opublikowaną przez Wydawnictwo UAM publikację „Zaufanie i utopia. Eseje o literaturze” autorstwa Łukasza Musiała, jeśliby zrobić to w podobnym stylu, co sam badacz, opisujący obraz Hoppera w otwierającym ją eseju. Ja jednak odnoszę wrażenie, że nieco lepiej oddawałaby jej charakter pewna definicja ze Słownika Języka Polskiego: „znak interpunkcyjny złożony z trzech kropek następujących po sobie oznaczających przerwanie toku mowy lub niedomówienie”. Wielokropek – bo o nim tu oczywiście mowa – stanowiłby ważną zasadę kompozycyjną książki i to nie tylko dlatego, że zawieszenie myśli w pół słowa, które umożliwia, wydaje się charakterystyczną cechą wymienianego w podtytule gatunku. Musiał upodobał sobie ten znak interpunkcyjny szczególnie (do tego stopnia, że pojawia się nawet trzy razy na jednej stronie) i równie chętnie wykorzystuje efekt zaskoczenia i niedomówienia. Ten pierwszy obecny jest już od samego początku, bo od zdania rozpoczynającego „Wprowadzenie”: „Szwajcarski pisarz Robert Waler stwierdził kiedyś przekornie, że pisarze mają nadzwyczaj… długie ryje. A to dlatego, że wyczuwają zapach przyszłych wydarzeń jak świnie zapach trufli” (s. 9). Od pierwszego zdania badacz chce czytelnika intrygować. Jak pisze bowiem w dalszej części „Wprowadzenia” – „w polskiej (i nie tylko) humanistyce robi się wbrew szumnym deklaracjom o postępie i innowacyjności, wbrew wrażeniu obfitości, po prostu (…) nudno” (s. 11). Autor chciałby wobec tego zaproponować jakiś inny nienudny projekt, nakłaniać do tego, by – jak stwierdza cytowany przez niego Italo Calvino – „spojrzeć na świat z innego punktu widzenia, przyjąć inną optykę” (s. 11). I byłoby to chyba patrzenie na literaturę, będącą „przede wszystkim (…) poszukiwaniem lekkości w odpowiedzi na ciężar(y) życia" (s. 11). „Wiem, że to trudne” (s. 11) – zauważa na tej samej stronie badacz. I obawiam się, że faktycznie okazało się zbyt trudne. Owszem, książka jest intrygująca od pierwszego zdania. Ale raczej nie do ostatniego.

Pozwalający na przeskakiwanie od myśli do myśli z tak cenioną przez Musiała lekkością wielokropek szybko zaskakiwać przestaje. Kiedy czytamy wciąż takie zdania jak: „To nieprawda, że Lovecraft był jedynakiem. Miał brata, był nim… Hieronymus Bosch” (s. 159), „Oto współczesna wersja (…) powieści rozwojowej: aby móc się w ogóle mówić o jakimkolwiek rozwoju, należy najpierw porządzenie się… zwinąć” (s. 213), „baliśmy się wejść w ich znaczenie, mimo że były one oczywiste i… przeznaczone tylko dla nas” (s. 124), „Pisarze, podobnie jak… konie, dzielą się na wyścigowych i pociągowych” (s. 213), „Największym pisarzem świata wcale nie był Homer, Dante, Cervantes czy Szekspir. (…) Był nim… Lowa Zasiecki” (s. 265), to zaczynamy czuć się chyba raczej nieco znudzeni powtarzalnością niż nieustannie zaskakiwani. Choć Musiał sprawia wrażenie, jakby właśnie nieustannie zaskakiwać próbował – i to nawet tłumacząc kompozycję książki złożoną z dwóch esejów, który pierwszy, pesymistyczny inspirowany jest obrazem Edwarda Hoppera „Womam in the Sun”, a punktem wyjścia dla drugiego, optymistycznego „uczyniłem… ten sam obraz Hoppera” (s. 15). Trudno jednak przez trzysta stron być nieustannie zaintrygowanym niespodziewanym zakończeniem zdania. Sposób pisania Musiała oferuje nam wprawdzie jeszcze inne niespodzianki. Należą do nich między innymi rozbudowana i odległa metafora: „Właśnie na idei kryzysu zbudowała swój publiczny image znaczna część dziewiętnasto- i dwudziestowiecznej literatury, filozofii, a już w szczególności psychologii – owych gigantycznych stawów hodowlanych dla obrazów tożsamości »straconej« oraz dla pomysłów przezwyciężenia permanentnego kryzysu, który rzekomo trawi współczesnego człowieka” (s. 266), a także fragmenty związane z życiem osobistym autora, jak historia samobójstwa znajomej osoby otwierająca tekst dotyczący Edgara Allana Poe. Czasem trudno dopatrzeć się funkcjonalności tych zabiegów, staram się jednak obdarzać Musiała zaufaniem. Choć i ono zostaje wystawione na ciężką próbę podczas lektury fragmentu: „Erynie, boginie zemsty, przemieniają się w Eumenidy, co po grecku oznacza właśnie »Łaskawe«. Stąd wziął Littell tytuł swej powieści pełnej podobnie jak świat greckich mitów, gwałtu, przemocy i okrucieństwa. Jest ona podzielona na rozdziały” (s. 27). Cytować można oczywiście dalej, ale na tym chyba poprzestanę i przejdę do treści książki.

Zwraca uwagę niesamowity talent Musiała do postrzegania kwestii uznawanych powszechnie za trudne jako bardzo proste. Taka strategia interpretacyjna faktycznie umożliwia przyjrzenie się niektórym tekstom z nietypowej perspektywy. Jej najciekawszą realizacją byłyby dwa eseje dotyczące Franza Kafki. W jednym z nich badacz stwierdza, że „wbrew powszechnym opiniom, także wbrew mojej dawniejszej, wymowa pisarstwa Kafki jest w gruncie rzeczy… niezwykle jasna” (s. 124). Wydaje się, że ta umiejętność upraszczania to dla badacza coś więcej niż tylko przyjmowana od czasu do czasu, jak po nałożeniu reklamowanych w pewnym rozdziale okularów, perspektywa. Doczytać się tu możemy nawet deklaracji: „trywialne prawdy są teraz najbardziej »zagrożone wyginięciem«, wobec tego powinniśmy je objąć szczególną ochroną” (s. 259). Jeśli byłoby to faktycznie powołanie, to autor realizowałby je, pisząc o utworach nawet najbardziej gęstych i ciemnych, jakby wszystkie były jasne jak słońce. Ze względu na to, jak często czytamy zdania takie jak: „być może – myśl to oczywiście nie nowa – w pewnym bardzo szczególnym sensie umieramy żyjąc” (s. 19), „Tak formułowana antynomia oczywiście trąci populizmem niemniej jest tu coś na rzeczy” (s. 68), „i znów niby nic nowego pod słońcem” (s. 274), czytelnik ulegałby wręcz wrażeniu, że autor grzeje się w blasku tych jasnych interpretacji i uważa podkreślanie tych banałów za zasługę. Podejście to może rodzić pewne problemy.

Musiał, opisując wszystko jako proste i oczywiste, nie czuje się w obowiązku czegokolwiek tłumaczyć. Zakładając chyba, że jego słowa są zrozumiałe same przez się tak oczywiście i tak po prostu. W eseju dotyczącym Littella pisze na przykład o „kwestii bez reszty strywializowanej”, jaką „jest dziś bez wątpienia problem pamięci” (s. 77). Skąd taka opina dotycząca dziedziny będącej ważnym obiektem badań? Z tekstu dotyczącego „Łaskawych” się o tym nie dowiemy. Są momenty, kiedy eseistyczna lekkość udaje się bardzo dobrze, między innymi w tekstach o Kafce, Peterze Szondim czy Philipie K. Dicku. Gdy tylko jednak Musiał przestaje trzymać się słowa i puszcza wodze fantazji, pojawia się ciężar stwierdzeń nieuargumentowanych, którymi czytelnik może zostać w końcu przygnieciony. I to dosłownie w końcu, bo właśnie w ostatnim rozdziale książki znajdziemy najwięcej takich przykładów. Charakteryzując przedstawicieli światopoglądu, z którymi w tej części polemizuje, Musiał określa tylko, że „są to najsłynniejsze nazwiska europejskiej filozofii, literatury, sztuki, tak w przeszłości, jak i obecnie, szkoda czasu, ażeby je wszystkie w tym miejscu wymieniać” (s. 281). Trochę tak, jakby ta podziwiana przez autora lekkość była lekkością biegu, który pozostawia po sobie jedynie nieznaczny ślad, nie ma wszak czasu, aby odcisnąć się mocnej i głębiej zarysować. Trudno jednak w takim tempie podążać z biegiem prezentowanej przez badacza myśli.

Musiał jest oczywiście świadomy tego problemu. „Piszę o wielu rzeczach na raz. Z pewnością zbyt pochopnie wrzucam je do jednego worka, z pewnością należałoby dodać odpowiednie przypisy, poprzeć się autorytetami sporządzić odpowiednią bibliografię” (s. 282). Co więcej, ów chaos jest, podobnie jak „niejednolite przypisy, zapisy bibliograficzne czy sposoby cytowania (…) rezultatem zamierzonych działań” (s. 14). Jakby autor tą niefrasobliwością uderzyć chciał w przyzwyczajenia lekturowe odbiorców przewidywalnej i nudnej humanistyki, zaskoczyć słowem po wielokropku, jasnością wygłaszanych świadomie banałów zapalić do ognistej dyskusji… Chyba tylko w ten sposób potrafię uzasadnić sensowność fragmentu: „Na przykład taki Heidegger nazywa (…) spowijający nasze życie welon byciem ku śmierci, Sein zum Tode. Bo ja wiem? Być może brakuje mi odpowiednio wykształconego zmysłu tragiczności, ale uważam, że wokół tego Sein zum Tode dwudziestowieczna filozofia, a za nią inne dziedziny sztuki, zrobiła jednak trochę za dużo szumu” (s. 283).

Prowokując w tym tonie, autor robi więc (trochę za) dużo szumu. Jednak fałszywe nuty, które utrudniają mi skupienie się na jego kompozycji, nie dochodzą z tego, co wokół, a z tego, co między. Jak sugeruje już sam tytuł, w centrum zainteresowania badacza stoi spójnik „i”, nie zaś przyimek. Spójność wywodu opiera się na zestawianiu ze sobą binarnych opozycji, przy którym badacz zastrzega wprawdzie, że sprawa okazuje się „dużo bardziej skomplikowana” (s. 282), ale mimo to utrzymuje, że obrana perspektywa jest uzasadniona. W ten sposób książki dla czytelników kilkakrotnie przeciwstawione zostają książkom dla krytyków, literatura znajduje się na przeciwnym biegunie niż życie, do którego stosunek można wyrazić za pomocą smutku lub śmiechu. I nie ma żadnego pomiędzy. Jest jak w ostatnim eseju albo podważająca wszystko postawa krytyczna, albo postawa ślepego zaufania światu.

Jest taka książka: na okładce tytuł: „Zaufanie i utopia”, a pod nim zdjęcie: skała i skała. I skały można porównać, i można je zestawić. Ale można by popatrzeć na przestrzeń morza rozciągającą się pomiędzy nimi, co więcej, wydaje się nawet, że rozciąga się tam szerszy horyzont. Dlatego być może warto byłoby skierować wzrok właśnie w to miejsce. Choć oczywiście i przestrzeń ta, i te słowa to bez wątpienia „nic nowego pod słońcem” (s. 274).
Łukasz Musiał: „Zaufanie i utopia. Eseje o literaturze”. Wydawnictwo Naukowe UAM. Poznań 2019.