AMERYKA ODWYOBRAŻONA (BIERNAT: 'KRAWĘDŹ POZNANIA, CENTRALA')
A
A
A
„Krawędź poznania” Magdy Biernat w poznańskiej Galerii Centrala jest pierwszą indywidualną wystawą tej fotografki w Polsce. Siedemnaście lat temu, wkrótce po ukończeniu studiów, opuściła rodzinny Poznań i wyjechała do Seattle, a później do Nowego Jorku, gdzie przez ponad cztery lata współpracowała z Agencją Magnum Photos i z powodzeniem oddała się pracy jako fotograf architektury. Ukończyła studia fotograficzne w Berlinie i Nowym Jorku, ale nigdy nie dała się poznać jako artystka w Polsce.
Anka Gregorczyk, która prowadzi Galerię Centrala i została kuratorką wystawy „Krawędź poznania”, zdecydowała się zaprezentować twórczość Biernat doceniając jej świadomy sposób łączenia poczucia odpowiedzialności za pokazywanie zmieniającego się świata z towarzyszącą temu refleksyjnością, skupiając się na ludzkiej ingerencji w krajobraz.
Zaprezentowane na wystawie fotografie pochodzą z książki „The Edge of Knowing”, podsumowującej refleksje artystki oraz jej męża Ian’a Webstera – projektanta graficznego książki oraz autora tekstów – na temat ich rocznej podróży przez oba kontynenty Nowego Świata. Działanie to nie miało jednak służyć zebraniu typowego materiału podróżniczego, a być próbą zastanowienia się nad tym, co tak naprawdę oznacza „amerykański” i „Ameryka” dla Polki z emigracji i jej męża, obywatela USA. Porządek zdjęć w tej pracy nie ma charakteru linearnego ciągu trasy po kontynentach „od bieguna do bieguna”. Same fotografie są zresztą opisane jedynie na końcu książki – podpowiadając nam, iż Biernat nie „podbiła” Ameryk, a jej praca nie posłuży nam za trywialny substytut turystycznej podróży.
„Z naszego punktu widzenia, z perspektywy Polaków Ameryka widziana jako kontynent i przestrzeń pozostaje nadal dość mocno idealizowanym krajobrazem. Poza tym, łączą się z nią co najwyżej dość potoczne, uwarunkowane kulturowo symbole. Tak naprawdę nie mamy jednak pojęcia, jaka ta Ameryka jest w rzeczywistości. To dla wielu z nas przede wszystkim idea, metafora wolności – coś, do czego bardziej możemy dążyć, niż realna przestrzeń” – wyjaśnia Gregorczyk.
Kuratorkę zafascynowało osobliwe poczucie potrzeby samodzielnego odkrywania Ameryk. Nie chodzi tu jednak tylko o jej własną perspektywę – raczej o pragnienie towarzyszące wielu osobom, które spoglądają na oba kontynenty Ameryk, na Stany Zjednoczone jako dość nieodgadnione, dalekie krainy wymagające poznania. Odbierają więc Amerykę jako krainę wymuszającą niejako zbudowanie z nią „własnej” relacji, popychającą do samodzielnie odbytej podróży. Jeśli więc wystawa w Centrali ma mieć walor edukacyjny, poznawczy, to nie będzie dotyczyć Ameryk jako takich, lecz charakteru ich postrzegania. Jakie refleksje mogło przynieść odbycie takiej trasy przez Magdę Biernat?
„To przestrzeń, która stara się być bezgranicznie szczera i prawdziwa w tym, jaka jest: trudna i bezwzględna. Ogromne dystanse, mnogość granic, zarówno te związane z geografią i fizycznością przestrzeni, jak i te mentalne, jak podziały kulturowe. Zatem potrzeba bycia ponad tymi podziałami – poznanie, zrozumienie tego, czym jest naprawdę Ameryka pozbawiona tych wszystkich ograniczeń – było bardzo ciężkim, ale i owocnym doznaniem” – tłumaczy Anka Gregorczyk.
Jej koncepcja wystawy jest związana z wytworzeniem narracji alternatywnej, opartej na poszukiwaniu znaczenia amerykańskości. Kuratorka zwraca uwagę, iż używając słów „amerykański” i „Ameryka”, stosujemy dość skrótowe, jednoznaczne myślenie o Stanach Zjednoczonych. Amerykańskie są zatem wytwory pochodzące z konkretnego kraju – choćby samochody czy filmy. „Dużo tych «zachodnich rzeczy» kojarzy się nam z czymś powierzchownym i popkulturowym. Natomiast «amerykańskość» w wydaniu Biernat jest czymś zupełnie zwyczajnym, bardzo przyziemnym, co bywa pozornie niedostrzegalne. Jest związana z oboma kontynentami. Mamy szansę doświadczyć tego, co dla autorki stało się «amerykańskością w drodze», co stało się tak naprawdę pretekstem do tego, żeby te krainy doświadczyć i poznać bez odczuwania Stanów Zjednoczonych” – mówi Gregorczyk. Stąd charakterystyczne proporcje: spośród dwudziestu dwóch fotografii na wystawie tylko siedem zostało wykonanych na terenie USA.
Ekspozycja zdjęć na „Krawędzi poznania” przybiera formę hipotetycznego wydzielenia dwóch rzeczywistości. Pierwsza część odnosi się do potrzeby dominacji nad krajobrazem – obsesji kontroli, której towarzyszy również bezsilność. Jest to zatem rzeczywistość tworzona w wyobraźni, na skutek poczucia zagrożenia ze strony świata. Możemy w tej części podziwiać, jak Biernat uważnie spogląda na działania człowieka, który arogancko wbija w glebę „chorągiewki” swego podboju, przekształca teren, parceluje go, chroniąc się w sztucznej geometrii budownictwa. Zarazem – po dokonaniu tych podziałów pozostaje w nim wciąż chęć wyjścia na zewnątrz, obserwacji, wyzwoleniu się z narzuconych sobie samemu ram. Bawić mogą też porzucone, niszczejące pustostany – sygnalizujące też zmierzch pasji do podboju Ameryk.
Na pewno najbardziej przykuwającą uwagę fotografią na wystawie jest ujęcie ażurowego muru w peruwiańskim Parku Narodowym, chroniącym Huaca de la Luna. Biernat wybrała punkt widzenia, z którego nie widać tego prekolumbijskiego zabytku, lecz masyw wulkanu Cerro Blanco. Odruchowo więc ten mur identyfikujemy z „murem Trumpa” mającym oddzielać USA od Meksyku – zwłaszcza, że jest też zaskakująco podobny do tego peruwiańskiego. Gregorczyk zdjęcie rozdzieliła na dwie części, umieszczając je w kącie prostym zbiegających się ze sobą ścian – akcentując dwie strony muru… prowokującego nas do jego „pokonania” (przez co tym bardziej myśli się o nielegalnych imigrantach bądź kimkolwiek, kto będzie starał się pokonać fizyczną barierę).
Początkowo nieświadomi, wejdziemy w tę grę w mylną identyfikację na wielu różnych fotografiach. Jeśli dokonamy weryfikacji odruchowych skojarzeń z faktyczną lokalizacją prezentowanych obiektów, to zapewne trochę zostaniemy wytrąceni z kolein sztucznie skonstruowanej w głowie „amerykańskości”, przez co wystawa stanie się dość pouczającą łamigłówką intelektualną.
Z kolei druga część ekspozycji odnosi się do kontaktu człowieka z bezmiarem, z poczuciem wolności. „To jak mocno nasza ludzka arogancja, głównie wobec natury, może obrócić się przeciwko nam karmiąc nas lękiem o przyszłość, przeciwstawiłam części wystawy skupiającej się na pokazaniu relacji człowieka z bezwzględną naturą, którą uznając jak równego sobie bohatera, a nie coś, co można zdominować, człowiek pozwala sobie na spokój i harmonię” – objaśnia Gregorczyk. W tej części śledzimy, jak Biernat podsuwa nam obraz człowieka skłonnego do poddania się krajobrazowi – nadal wykorzystującego naturę, lecz zazwyczaj dość wstrzemięźliwego w swoich działaniach. Niemniej, jego eksploatację znaczy trochę większy umiar – choć zapewne widok warsztatu taksydermisty wywoła w nas odruchowy wstręt.
Anka Gregorczyk, która prowadzi Galerię Centrala i została kuratorką wystawy „Krawędź poznania”, zdecydowała się zaprezentować twórczość Biernat doceniając jej świadomy sposób łączenia poczucia odpowiedzialności za pokazywanie zmieniającego się świata z towarzyszącą temu refleksyjnością, skupiając się na ludzkiej ingerencji w krajobraz.
Zaprezentowane na wystawie fotografie pochodzą z książki „The Edge of Knowing”, podsumowującej refleksje artystki oraz jej męża Ian’a Webstera – projektanta graficznego książki oraz autora tekstów – na temat ich rocznej podróży przez oba kontynenty Nowego Świata. Działanie to nie miało jednak służyć zebraniu typowego materiału podróżniczego, a być próbą zastanowienia się nad tym, co tak naprawdę oznacza „amerykański” i „Ameryka” dla Polki z emigracji i jej męża, obywatela USA. Porządek zdjęć w tej pracy nie ma charakteru linearnego ciągu trasy po kontynentach „od bieguna do bieguna”. Same fotografie są zresztą opisane jedynie na końcu książki – podpowiadając nam, iż Biernat nie „podbiła” Ameryk, a jej praca nie posłuży nam za trywialny substytut turystycznej podróży.
„Z naszego punktu widzenia, z perspektywy Polaków Ameryka widziana jako kontynent i przestrzeń pozostaje nadal dość mocno idealizowanym krajobrazem. Poza tym, łączą się z nią co najwyżej dość potoczne, uwarunkowane kulturowo symbole. Tak naprawdę nie mamy jednak pojęcia, jaka ta Ameryka jest w rzeczywistości. To dla wielu z nas przede wszystkim idea, metafora wolności – coś, do czego bardziej możemy dążyć, niż realna przestrzeń” – wyjaśnia Gregorczyk.
Kuratorkę zafascynowało osobliwe poczucie potrzeby samodzielnego odkrywania Ameryk. Nie chodzi tu jednak tylko o jej własną perspektywę – raczej o pragnienie towarzyszące wielu osobom, które spoglądają na oba kontynenty Ameryk, na Stany Zjednoczone jako dość nieodgadnione, dalekie krainy wymagające poznania. Odbierają więc Amerykę jako krainę wymuszającą niejako zbudowanie z nią „własnej” relacji, popychającą do samodzielnie odbytej podróży. Jeśli więc wystawa w Centrali ma mieć walor edukacyjny, poznawczy, to nie będzie dotyczyć Ameryk jako takich, lecz charakteru ich postrzegania. Jakie refleksje mogło przynieść odbycie takiej trasy przez Magdę Biernat?
„To przestrzeń, która stara się być bezgranicznie szczera i prawdziwa w tym, jaka jest: trudna i bezwzględna. Ogromne dystanse, mnogość granic, zarówno te związane z geografią i fizycznością przestrzeni, jak i te mentalne, jak podziały kulturowe. Zatem potrzeba bycia ponad tymi podziałami – poznanie, zrozumienie tego, czym jest naprawdę Ameryka pozbawiona tych wszystkich ograniczeń – było bardzo ciężkim, ale i owocnym doznaniem” – tłumaczy Anka Gregorczyk.
Jej koncepcja wystawy jest związana z wytworzeniem narracji alternatywnej, opartej na poszukiwaniu znaczenia amerykańskości. Kuratorka zwraca uwagę, iż używając słów „amerykański” i „Ameryka”, stosujemy dość skrótowe, jednoznaczne myślenie o Stanach Zjednoczonych. Amerykańskie są zatem wytwory pochodzące z konkretnego kraju – choćby samochody czy filmy. „Dużo tych «zachodnich rzeczy» kojarzy się nam z czymś powierzchownym i popkulturowym. Natomiast «amerykańskość» w wydaniu Biernat jest czymś zupełnie zwyczajnym, bardzo przyziemnym, co bywa pozornie niedostrzegalne. Jest związana z oboma kontynentami. Mamy szansę doświadczyć tego, co dla autorki stało się «amerykańskością w drodze», co stało się tak naprawdę pretekstem do tego, żeby te krainy doświadczyć i poznać bez odczuwania Stanów Zjednoczonych” – mówi Gregorczyk. Stąd charakterystyczne proporcje: spośród dwudziestu dwóch fotografii na wystawie tylko siedem zostało wykonanych na terenie USA.
Ekspozycja zdjęć na „Krawędzi poznania” przybiera formę hipotetycznego wydzielenia dwóch rzeczywistości. Pierwsza część odnosi się do potrzeby dominacji nad krajobrazem – obsesji kontroli, której towarzyszy również bezsilność. Jest to zatem rzeczywistość tworzona w wyobraźni, na skutek poczucia zagrożenia ze strony świata. Możemy w tej części podziwiać, jak Biernat uważnie spogląda na działania człowieka, który arogancko wbija w glebę „chorągiewki” swego podboju, przekształca teren, parceluje go, chroniąc się w sztucznej geometrii budownictwa. Zarazem – po dokonaniu tych podziałów pozostaje w nim wciąż chęć wyjścia na zewnątrz, obserwacji, wyzwoleniu się z narzuconych sobie samemu ram. Bawić mogą też porzucone, niszczejące pustostany – sygnalizujące też zmierzch pasji do podboju Ameryk.
Na pewno najbardziej przykuwającą uwagę fotografią na wystawie jest ujęcie ażurowego muru w peruwiańskim Parku Narodowym, chroniącym Huaca de la Luna. Biernat wybrała punkt widzenia, z którego nie widać tego prekolumbijskiego zabytku, lecz masyw wulkanu Cerro Blanco. Odruchowo więc ten mur identyfikujemy z „murem Trumpa” mającym oddzielać USA od Meksyku – zwłaszcza, że jest też zaskakująco podobny do tego peruwiańskiego. Gregorczyk zdjęcie rozdzieliła na dwie części, umieszczając je w kącie prostym zbiegających się ze sobą ścian – akcentując dwie strony muru… prowokującego nas do jego „pokonania” (przez co tym bardziej myśli się o nielegalnych imigrantach bądź kimkolwiek, kto będzie starał się pokonać fizyczną barierę).
Początkowo nieświadomi, wejdziemy w tę grę w mylną identyfikację na wielu różnych fotografiach. Jeśli dokonamy weryfikacji odruchowych skojarzeń z faktyczną lokalizacją prezentowanych obiektów, to zapewne trochę zostaniemy wytrąceni z kolein sztucznie skonstruowanej w głowie „amerykańskości”, przez co wystawa stanie się dość pouczającą łamigłówką intelektualną.
Z kolei druga część ekspozycji odnosi się do kontaktu człowieka z bezmiarem, z poczuciem wolności. „To jak mocno nasza ludzka arogancja, głównie wobec natury, może obrócić się przeciwko nam karmiąc nas lękiem o przyszłość, przeciwstawiłam części wystawy skupiającej się na pokazaniu relacji człowieka z bezwzględną naturą, którą uznając jak równego sobie bohatera, a nie coś, co można zdominować, człowiek pozwala sobie na spokój i harmonię” – objaśnia Gregorczyk. W tej części śledzimy, jak Biernat podsuwa nam obraz człowieka skłonnego do poddania się krajobrazowi – nadal wykorzystującego naturę, lecz zazwyczaj dość wstrzemięźliwego w swoich działaniach. Niemniej, jego eksploatację znaczy trochę większy umiar – choć zapewne widok warsztatu taksydermisty wywoła w nas odruchowy wstręt.
Magda Biernat „Krawędź poznania”. Kuratorka: Anka Gregorczyk. Galeria CENTRALA, Poznań.
19.11.2019-13.12.2019.
19.11.2019-13.12.2019.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |