ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 stycznia 1 (385) / 2020

Andrzej Śnioszek,

MANOWCE HUMANISTYKI ROZLICZENIOWEJ ('CHŁOPSKA (NIE)PAMIĘĆ. DZIEDZICTWO CHŁOPSKOŚCI W POLSKIEJ LITERATURZE I KULTURZE')

A A A
Nie będę ukrywał, że do lektury omawianej książki przystąpiłem głównie ze względu na inspirujący tekst Andrzeja Skrendy o Henryku Berezie (drukowany zresztą już wcześniej, w 6 numerze  „Tekstów Drugich” z 2017 roku). Długo wahałem się, czy warto recenzować tom złożony z dwudziestu różnorodnych artykułów, skoro chłopskości potrzebuję tylko do rozprawy doktorskiej o Berezie, którego nazwisko – oprócz wspomnianego tekstu Skrendy – pada w książce raz. W końcu pomyślałem, że tzw. młodego naukowca powinna cechować pasja poznawcza, stojąca na drugim biegunie doraźnej pragmatyki. Z góry jednak uprzedzam, że niniejsza recenzja obejmuje ledwie wycinek poruszonych w „Chłopskiej (nie)pamięci” kwestii: budzący zawsze wielkie emocje temat żydowski.

Lecz zanim przejdę do emocji, chciałbym zwrócić uwagę na rozmach i bogactwo wątków, które publikacja, wychodząc naprzeciw rosnącemu od kilku lat zainteresowaniu chłopskością, podejmuje. Rosnącemu do tego stopnia, że Roch Sulima, badacz folkloru, niegdysiejszy orędownik nurtu chłopskiego w literaturze, zastanawia się, czy „nie nadchodzi nowa chłopomania. Widzimy to w teatrze, filmie, publicystyce” (magazynpismo.pl). Widzimy – o czym dobitnie świadczy recenzowana książka – także w przestrzeni akademickiej, która z codzienności tudzież „praktyk życiowych” czerpie coraz więcej inspiracji do badań. Cel tych badań wykracza poza impregnowane mury uniwersytetu, pragnąc być głosem w terapeutycznej dyskusji o naszej – Polaków – przeszłości: niesłychanie złożonej, ciągle obfitej w białe plamy, idiosynkratycznej.

Warto podkreślić, że redaktorzy „Chłopskiej (nie)pamięci” zadbali o należytą reprezentację bodaj wszystkich doniosłych zagadnień, począwszy od analizy literackich obrazów chłopskości (tutaj mieszczą się – rzadkie, niestety – nawiązania do „wynalezionego” przez Berezę nurtu chłopskiego), przez utrzymane w duchu konceptów Ewy Domańskiej „ratowanie” pamięci o tragicznych, ale z różnorakich względów pomijanych/wymazywanych aspektach chłopskiej (nie)doli (np. motyw rabacji), skończywszy zaś na dociekaniu zależności między polską mentalnością a wiejskim rodowodem. Ponadto szczególnie interesujące są „modalne” rozważania Andrzeja Ledera, który w artykule „Nienapisana epopeja. Kilka uwag o zapomnianym wyzwoleniu” upomina się o polską wersję „Komedii ludzkiej” Balzaca (gdzie, przypomnijmy, księga szósta opowiada „sceny z życia wiejskiego”).

Tymczasem lekturę tomu podjąłem na chybił trafił, rozpoczynając od szkicu Marty Tomczok o chwytliwym, enigmatycznym tytule „»To wszystko«”. Dotyczy on wspomnień wojennych Izabeli Czajki-Stachowicz (1893-1969), „muzy artystów”, sławnej z „Pożegnania jesieni” (była pierwowzorem Heli Bertz), osławionej antagonistki Witolda Gombrowicza, którego rozjuszyła niefortunną – publikowaną w „Przekroju” – relacją z ich spotkania w Buenos Aires. Nie bez przyczyny Czajkę po dziś dzień kojarzy się zwłaszcza z ubarwianiem snutych opowieści, co znalazło wyraz w tytule wydanej przed paroma laty biografii pióra Pauliny Sołowianiuk: „Ta piękna mitomanka. O Izabeli Czajce-Stachowicz”. Naturalnym odruchem wobec postaci o takiej legendzie jest chyba nieufność…

Chyba, gdyż Marta Tomczok – wybitna znawczyni Zagłady – potraktowała narrację Czajki nader serio. Chodzi o książkę „Ocalił mnie kowal”, gdzie „piękna mitomanka” wraca do przeżyć wojennych, eksponując rolę swych wybawców: tytułowego kowala i jego rodziny. Cel szkicu Tomczok określa następująco: „odpowiedzieć na dwa pytania: jakiego typu świadectwem jest proza Izabeli Czajki-Stachowicz »Ocalił mnie kowal« oraz jaką rolę odgrywają w niej chłopi” (s. 299). Do procesu udzielania odpowiedzi badaczka przystępuje z cokolwiek osobliwym założeniem. Polemizując z recepcją pierwszego wydania książki (1956) – ówczesna krytyka dostrzegła w utworze Czajki cechy baśni – stwierdza: „Inaczej (…) wartość faktograficzną (…) świadectwa prozą (…) widzieli recenzenci. To, co nie przyszłoby nam dzisiaj do głowy, a zatem pomysł, aby wspomnianą wartość w ogóle kwestionować, okazało się chwytem niemalże obowiązkowym w ich opiniach” (s. 301, podkr. – A.Ś.). Także więc współcześnie wartość faktograficzna zwierzeń Czajki ustalona zostaje na podstawie tego, co jedynie słuszne, „obowiązkowe”, z niewyrażonego wprost powodu obdarzone potęgą aksjomatu: narracja jest prawdziwa, albowiem nie sposób – nie wolno? – już pomyśleć, by mogła taką nie być. Tylko dlaczego?

Sprawa rozjaśnia się, kiedy Tomczok zmierza do drugiego pytania, o rolę chłopów, którzy wprawdzie Czajkę uratowali, lecz zarazem postanowili ją „schłopić”. „Zeswojszczyć” wykształconą Żydówkę. Narrację Czajki trzeba zatem było, dowolnym kosztem, uczynić wiarygodną, aby móc sporządzić jeszcze jeden katalog przejawów polskiego antysemityzmu. Tym razem dość łagodnych, w grę bowiem wchodzi „dyskurs dobrego antysemity” (s. 305) oraz postawa „pomagania pomimo” (świadomości, że „potrzebujący jest Żydem”) (s. 304). Dla jasności: po pierwsze, nie twierdzę, że antysemityzmu w Polsce nie było (i nie ma), po drugie, nie przeczę, że Izabela Czajka-Stachowicz bywała prawdomówna, po trzecie wreszcie, dostrzegam wymowne ograniczenia perspektywy recenzentów z lat 50. Moje zastrzeżenia dotyczą niezrozumiałych chwytów – świadczących o równie wymownych ograniczeniach – które stosują tropiciele antysemityzmu (co wcale nie znaczy, że ich polemiści są zawsze w porządku). Zauważmy, jak łatwo Marcie Tomczok przychodzi następująca konstatacja: „Wypowiedzi Kowalów (…) są bardziej złożone. Słychać w nich przede wszystkim mowę chłopów spod Otwocka. Czajce należy więc oddać, że skonstruowała świadectwo języka wybawców, a zatem coś zgoła innego niż stylizowaną baśń” (s. 307, podkr. – A.Ś.). Czajka, przypomnę, skonstruowała także – we wzmiankowanej relacji na łamach „Przekroju” – świadectwo języka Gombrowicza, w którym zapewne coś z jego mowy słychać… Z reakcji Gombrowicza wynika jednak, że słychać aż nazbyt wiele: „nie umiałaś odtworzyć mego stylu towarzyskiego (takie wyrażenia, jak np. »ci powiadam«, albo »jak Boga kocham«, zupełnie nie są moje)” (przekroj.pl). Podsumowując, istnieje kilka jaskrawych przesłanek, by wątpić w dokumentarność prozy Czajki. Z tego względu artykuł Marty Tomczok nie zachęca do recenzowanej publikacji, której w sposób oczywisty patronuje „Prześniona rewolucja” Andrzeja Ledera, będąca „wezwaniem do swoistej zbiorowej psychoterapii Polaków, postulująca wyrwanie nas z »nostalgicznych rojeń o dworkach przodków« i przywrócenie nam pamięci chłopskiego dziedzictwa z całym bagażem jego blasków i cieni” (s. 165). Zbiorowa psychoterapia? Tak, ale na uczciwych warunkach.

Już chciałem tę książkę odłożyć, zapomnieć, gdy znów przemówiło doktoranckie sumienie. Jako że szkic Marty Tomczok jest w owym tomie jednym z najkrótszych, sięgnąłem – raz jeszcze na chybił trafił – do rozważań Grzegorza Wołowca: „Filologia i nacjonalizm. Stanisław Pigoń jako ideolog kultury ludowo-narodowej” (tekstu, jak się okazało, najdłuższego). Artykuł Wołowca stanowi rekonstrukcję fragmentu pokrętnych dziejów życia kulturalnego w Polsce przed- i powojennej, zawiera mnóstwo odniesień, które przypadną do gustu specjalnie badaczom PRL-u (m.in. pełen uwarunkowanych politycznie zwrotów akcji stosunek Stefana Żółkiewskiego do Pigonia). Do pewnego momentu tekst opiera się na solidnych źródłach, choć od początku zgromadzony materiał – nierzadko wieloznaczny – autor komentuje w taki sposób, by nie ulegało wątpliwości, że „Pigoniowa filologia, a także biografistyka, podlegała silnym ideologicznym determinacjom” (s. 109). Rzecz staje się mniej solidna, odkąd Wołowiec stawia pytanie: „Czy wśród zagrożeń dla dzieła budowy jedności narodowej i włączania w nią warstwy chłopskiej widział Pigoń również Żydów?” (s. 114). Podobnie jak w szkicu Tomczok, kwestia została rozwiązana a priori, niezależnie od argumentacji (z jakiegoś powodu Wołowiec przyznał rację Marii Janion, a nie Czesławowi Kłakowi [zob. s. 114-116]). Najpierw przyjęto, że Pigoń był antysemitą, później dosztukowano wątłe dowody, których zapewne nie sposób odrzucić bez narażania się na zarzut… antysemityzmu tudzież równie hańbiącej w kręgach „zbiorowej psychoterapii” polonofilii (podszytej znienawidzonym katolicyzmem). Dowodem rzekomo najmniej wątłym wydaje się współpraca Pigonia z tygodnikiem „Kurier Poznański”. Tygodnik, owszem, nie był wolny od skandalicznych treści wymierzonych przeciwko Żydom, ale nie zapominajmy, że – jak pisał Andrzej Paczkowski – „[o]bfitość informacji, gwarantowaną przez duży zespół redakcyjny, uzupełniał wysoki poziom publicystyczny” (s. 117). Dla Wołowca wzmianka o wysokim poziomie periodyku nie ma znaczenia, gdyż najważniejsze jest coś innego: „W swojej pracy Paczkowski w ogóle nie wspomina o antysemickim profilu tej gazety”.

Czyli, można teraz przypuszczać, Pigoń jednak był antysemitą, bowiem ogłaszał w „Kurierze” teksty antysemickie… Ależ skąd! W odniesieniu do współpracy z „Kurierem” oraz resztą czasopism prawicowych jego niechęć do Żydów uzasadnia Wołowiec tak: „Ujmując rzecz ostrożnie, należałoby stwierdzić, że przynajmniej pewna część tekstów publicystycznych czy historycznoliterackich Pigonia zamieszczonych na łamach prasy prawicowej odznacza się (…) silnym antysemickim potencjałem translacyjnym, otwartością na tego rodzaju styl lektury” (s. 121, podkr. – A.Ś.). Ponadto „wydaje się niemożliwe, żeby uczony, który w latach 30. opublikował na łamach »Myśli Narodowej« około dwudziestu tekstów, a np. w »Kurierze Poznańskim« około pięćdziesięciu, w ogóle nie brał w rachubę profilu ideowego pism, w których tak obficie drukował, że – jak zdecydowanie stwierdza Kłak – wcale się z nim nie utożsamiał” (s. 117). Rozliczeniowe komentarze Wołowca jako żywo przypominają niedawne ataki na zdrajców mających czelność publikować w nowych czasopismach, które dotuje „PiS-owski” Instytut Literatury. W obu przypadkach zwykło się ignorować wartość artystyczną bądź merytoryczną inkryminowanych tekstów, uzależniając ich ocenę od miejsca publikacji: na łamach prasy – tfu! – prawicowej.

Omawiana książka gromadzi więcej artykułów, w których wątki żydowskie grają kluczową rolę. Nie wszystkim przyglądam się równie sceptycznie. W sposób szczególny poruszyła mnie bogato i rzetelnie udokumentowana, ilustrowana bezcennymi fotografiami opowieść Aliny Molisak („Żydzi-chłopi”) o żydowskiej wsi Iwaniki. Opowieść Molisak, jak dwie poprzednie, tematyzuje potężny żywioł antysemityzmu, a jednak przystępuje do zadania z taktownym umiarem. Nie odbywa się tutaj – by sparafrazować Włodzimierza Boleckiego – „polowanie na antysemitów”, choć nikt nie ukrywa faktu, że „[w] czasie II wojny światowej prawie wszyscy mieszkańcy wsi żydowskiej, którzy nie wyemigrowali wcześniej (…) albo którym nie udało się uciec do Związku Radzieckiego, zostali zamordowani. Opuszczone budynki przejęli białoruscy sąsiedzi, a żydowska wioska przestała istnieć” (s. 226). Rzeczywisty dramat nie wymaga mętnej gorliwości. Już więc dla samego artykułu Molisak zajrzeć do „Chłopskiej (nie)pamięci” – na chybił trafił, nie bez irytacji – warto.

LITERATURA:

„Czajka i Gombro, czyli pojedynek na (artystyczne) miny”. http://przekroj.pl/kultura/czajka-i-gombro-czyli-pojedynek-na-artystyczne-miny.

„Prof. Sulima: Nadchodzi nowa chłopomania”. Z Rochem Sulimą rozmawia Rafał Księżyk. http://magazynpismo.pl/nadchodzi-nowa-chlopomania.
„Chłopska (nie)pamięć. Dziedzictwo chłopskości w polskiej literaturze i kulturze”. Red. Grzegorz Grochowski, Dorota Krawczyńska, Grzegorz Wołowiec. Wydawnictwo Universitas. Kraków 2019 [seria: Centrum Badań Dyskursów Postzależnościowych].