ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (386) / 2020

Magdalena Kempna-Pieniążek,

30 DNI NOCY 17 LAT PÓŹNIEJ (30 DNI NOCY. TOM 1)

A A A
„30 dni nocy” to gratka dla kolekcjonerów pragnących mieć w swoim komiksozbiorze tytuły głośne i już uznawane za klasyki. Eleganckie wydanie zaprezentowane przez Egmont, zbierające w twardej oprawie trzy części oryginalnej serii Steve’a Nilesa i Bena Templesmitha (wraz z dodatkiem w postaci galerii okładek), powinno usatysfakcjonować koneserów – nawet tych, którzy o samej fabule komiksu nie mają najwyższej opinii.

Opublikowane po raz pierwszy w 2002 roku „30 dni nocy” okazało się tytułem na tyle chwytliwym, że już pięć lat po swojej premierze doczekało się filmowej adaptacji (która z kolei swojej kontynuacji – przeznaczonej od razu na rynek DVD – doczekała się w roku 2010). Nic dziwnego: punkt wyjścia historii jest intrygujący, a sceneria, w jakiej toczy się akcja pierwszej części serii, otwiera się na ciekawe wizualne rozwiązania. Oto do alaskańskiego miasteczka Barrow, w którym między 18 listopada a 17 grudnia słońce nie wschodzi, przybywają wygłodniałe wampiry. Jednego dnia wszystkim mieszkańcom zostają skradzione telefony komórkowe, następnego zaś pierwsi nieszczęśnicy padają łupem potworów rozpoczynających swoją trwającą miesiąc krwawą ucztę. Ci, którzy przetrwają, do końca swych dni będą musieli zmagać się z traumą, niekiedy przekuwając ją w plan osobistej krucjaty („Mroczne dni”); ci zaś, którzy w Barrow stracili najbliższych, staną przed koniecznością zmierzenia się z tym, co niepojęte („Powrót do Barrow”).

Czytany 17 lat po swojej premierze komiks Nilesa i Templesmitha wciąż jawi się jako dzieło oparte na ciekawym pomyśle, którego potencjału nie udało się w pełni wykorzystać. Pod względem fabularnym „30 dni nocy” oferuje zaledwie powierzchowną akcję i satysfakcję ze śledzenia bezprzykładnej orgii przemocy. Umiejętność kreślenia psychologicznych niuansów nie należy do mocny stron Steve’a Nilesa, który daje nam zaledwie naskórkowy wgląd w charaktery protagonistów. O szeryfie Ebenie Olemaunie wiemy więc w zasadzie tylko tyle, że jest porządnym facetem, gotowym oddać życie za społeczność Barrow, a o jego żonie Stelli tyle, że jest dzielną kobietą, której instynkt przetrwania może osłabić jedynie miłość do męża. Również do samego mitu wampirycznego Niles w zasadzie niczego nowego nie dodaje, nie licząc może zamiłowania krwiopijców do nikotyny i umiejętności, jakimi wykazują się w zakresie nowych technologii komunikacyjnych. Wampiry z jego komiksu to dość standardowo sportretowana rasa monstrów o mniej (Marlow) lub bardziej (Dane, Lilith) romantycznych zapędach, a zarazem wewnętrznie skonfliktowana społeczność, w której tradycjonalistycznie nastawionej arystokracji próbują się przeciwstawić aroganccy przedstawiciele młodego pokolenia. Znamy, czytaliśmy, widzieliśmy – na podobnych opozycjach nie jeden „Underworld” zbudowano.

Fabularne niedostatki rekompensuje ciekawa estetyka „30 dni nocy”. Styl Bena Templesmitha nie każdemu przypadnie do gustu, jako że jest fundowany nie na fotorealizmie, lecz na impresyjnym niedookreśleniu przełamywanym ekspresyjną grą światłocieniem. To, co sprawia, że trudno utożsamiać się z bohaterami (którzy nie dość, że wydają się pozbawieni głębi, to jeszcze w rysunku przypominają rozmazane plamy), okazuje się zarazem strzałem w dziesiątkę w aspekcie estetycznego kształtowania rzeczywistości przedstawionej. Świat „30 dni nocy” jest nie tylko zimny i ciemny (Barrow) lub zanurzony w chorobliwych brązach (sekwencje nowoorleańskie i kalifornijskie), lecz także upiornie nieprzenikliwy, jakby zasnuty ciężkimi oparami lub oglądany oczyma zamglonymi strachem. To rzeczywistość rozmyta, w której to, co swojskie, traci swoje znajome kształty i nie tyle rozpada się, co rozpływa lub ulatnia, tak jak z umysłów bohaterów ulatnia się światopogląd fundowany na racjonalizmie. Jest to zarazem świat, w którym przetrwanie może zapewnić jedynie odpowiedni poziom adrenaliny, gotowość do błyskawicznej reakcji na choćby najmniejszy przejaw zagrożenia. Stąd też wybuchom przemocy w „30 dniach nocy” zwykle towarzyszą eksplozje intensywnej czerwieni: krople krwi rozpraszającej się we wszechobecnej mgle czy też strzeliste płomienie wgryzające się w ciemne niebo nad Barrow. Benowi Templesmithowi udało się znaleźć doskonały wizualny ekwiwalent dla rzeczywistości, która niegdyś wydawała się znajoma, lecz teraz – pod wpływem panoszącej się w niej niesamowitości – ujawniła swoje drugie, nieuporządkowane, pozbawione wyraźnych granic oblicze. I to właśnie dzięki takiej estetyce „30 dni nocy” z poziomu przeciętnej narracji o wampirach, ich ofiarach i ich łowcach awansuje do rangi mistrzowskiej adaptacji poetyki neo-noir do potrzeb współczesnego horroru.
Steve Niles, Ben Templesmith: „30 dni nocy. Tom 1” („30 Days of Night Omnibus, volume 1”). Tłumaczenie: Jacek Żuławnik. Wydawnictwo Egmont Polska. Warszawa 2019.