ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (386) / 2020

Anna Zagórska,

UWAGI O ŻYCIU (MICHAŁ GŁOWIŃSKI: 'PAPUGA I RATLEREK')

A A A
Profesora Michała Głowińskiego nikomu przedstawiać nie trzeba. Opublikowana w listopadzie 2019 roku książka „Papuga i ratlerek” jest wydawnictwem, które wielu także zda się po trosze znajome. Książka ta zawiera teksty, które częściowo znalazły się już we wcześniejszych publikacjach autora „Czarnych sezonów” – w żaden jednak sposób nie umniejsza to tej publikacji, daleko nam do poczucia zbytecznej repetycji. Pomieszczone w książce teksty znakomicie się uzupełniają i dopełniają, odsłaniając przed czytelnikiem Głowińskiego jako twórcę złożonego, wielowymiarowego, o wielopłaszczyznowych literackich zainteresowaniach.

Fragmenty, które wypełniają tę książkę, to prawdziwa czytelnicza uczta. Nie sposób pisać o tej publikacji inaczej niż w słowach pełnych uznania, podziwu, a nieraz zupełnie otwartego zachwytu. Na książkę (wydaną nakładem Wydawnictwa Wielka Litera) składają się „opowiadania, wspomnienia, charaktery” (posługując się sformułowaniami samego Autora) oraz miniatury o charakterze niewielkich felietonów, mini-esejów, „małych szkiców” (by znów odwołać się do autorskiego określenia).

Pisarstwo Michała Głowińskiego bez wątpienia jest pisarstwem wysokiej próby. Nie ma w nim miejsca na dłużyzny, nie ma zgody na zbędne słowa. Lektura „Papugi i ratlerka” jest czystą przyjemnością płynącą z przekonania o dobrze zainwestowanym czasie. To proza głęboko intelektualna – pozbawiona zbędnych fajerwerków, ostentacyjnego literackiego puszenia się, twórczość daleka od fałszywego literackiego prestidigitatorstwa, uprawianego nieraz w celu zamaskowania i zatuszowania niedoróbek i bylejakości (formy, przekazu, zamysłu). Michał Głowiński, co jasne, nie musi się silić na żadne literackie sztuczki, bo ma nam, czytelnikom, do powiedzenia dużo i robi to w sposób mądry, spójny i – tak po prostu – dobry.

Twórczość Michała Głowińskiego jest świadectwem wielkiej uwagi w przyglądaniu się światu. Ta uwaga, namysł i zastanowienie nad otaczającą nas rzeczywistością sprawiają, że życie wydaje się jeszcze pełniejsze, bo przeżywane do głębi, w duchu refleksji i obserwacji, w ciągłym rozważaniu i zadumie. Teksty pomieszczone w tomie „Papuga i ratlerek” są świadectwem erudycyjnego, głębokiego spojrzenia na świat – nie tylko w kategoriach rudymentarnych i sprawach wielkiej wagi, ale także w tym, co codzienne, powszednie, drugoplanowe i sprowadzone wyłącznie do rekwizytu. Autor wskrzesza w nich (pozostając oszczędnym w formie i wiernym literackiej prostocie) całe bogactwo minionego już świata. Prezentuje nam galerię postaci, których (tak motywowanych, przeżywających analogiczne dramaty i radości) próżno byłoby szukać we współczesności. Oto uchylone zostały drzwi do przeszłości, raz na zawsze już minionej i niepowrotnej, niepowtarzalnej, niemożliwej. Jednocześnie jednak są to opowiadania przejmująco uniwersalne, boleśnie doczesne. Są to teksty o ludzkiej naturze, o przymiotach charakteru i usposobienia, które przecież w głębi i w środku, niezależnie od odmienności zewnętrznego sztafażu – wciąż pozostają takie same, sobie podobne, natarczywie bliskie, może i nawet uporczywie własne.

Michał Głowiński mistrzowsko operuje słowem. Jego teksty zdają się być wyrysowane wyraźną kreską, słyszalność jego unikatowego głosu nie słabnie, wyjątkowość tonu nie ustaje. Tę książkę czyta się z niesłabnącą przyjemnością: dla przyjemności, ale także z poczuciem obcowania z pisarstwem najlepszej jakości. To książka o wielu sprawach i wielkich sprawach, które celna ręka sprawnego literatura i badacza języka oraz literatury ubrała w niewielkie rozmiarowo teksty. Siłą tych miniatur jest właśnie owo pomieszczenie w nich oszczędności z pełnią, ograniczeń objętości z nieograniczonością refleksji, spostrzeżeń, celnych uwag i mocnych point.

To książka o życiu, o naturze ludzi i przymiotach rzeczy. Tak można napisać najkrócej, mając jednocześnie świadomość, że w tym stwierdzeniu drzemie i pusta trywializacja, i – jednocześnie – obietnica czegoś wielkiego, mocnego, wyraźnego. Książka o życiu może być przecież równie dobrze lekturą o niczym i traktatem o wszystkim. Publikacji Michała Głowińskiego zdecydowanie bliżej do tej drugiej kategorii. Jest w najnowszej książce badacza kilka tematów powracających, literackich topoi, które prowadzą nas przez te opowieści, wyznaczają kierunek, pokazują drogę, wskazują szlak. Zaliczyć można do nich bez wątpienia sam język – jako narzędzie wielkiej siły: impuls wyzwalający najgorsze i jednocześnie najcieplejsze wspomnienia, aparat przemocy, ale i instrument wrażliwości, przyczynę niezrozumienia, wielki żywioł, w którym wszyscy jesteśmy unurzani, na zawsze nim związani i przez który oceniamy otaczającą nas rzeczywistość. To za pomocą języka – tego potężnego (groźnego i czułego zarazem) narzędzia Michał Głowiński odsłania całą pełnię doświadczenia, jakim dzieli się z czytelnikiem na kartach „Papugi i ratlerka”. Językiem uważnym, czujnym uchem i badawczym spojrzeniem, pokazuje nam siebie – humanistę-erudytę, wrażliwego na świat w najdrobniejszych i najbardziej płochliwych i ulotnych jego przejawach, pełnego uwagi i namysłu literata, eseistę, badacza. Dzięki przenikliwej świadomości używanych przez siebie słów i ich mocy opowiada nam więc o przemijaniu, gdy przywołuje postaci z najodleglejszej przeszłości, o doświadczeniu niełatwego w brutalnej rzeczywistości dwudziestowiecznej pochodzenia, o emocjach, postawach, zachowaniach, które wydają się – co paradoksalne – i boleśnie nieaktualne (ze względu na zmienność warunków zewnętrznych), i tragicznie uniwersalne (z przyczyny stałości pewnych przymiotów ludzkiej natury).

Życie Michała Głowińskiego jest niezwykłe, długie i bogate w doświadczenia o wielce odmiennych wektorach. Teksty zamieszczone w „Papudze i ratlerku” są świadectwem intensywnego przeżywania i głębokiej refleksji nad tym skomplikowanym doświadczeniem oraz dynamicznie zmieniającą się rzeczywistością. Sporo tu opowiadań o ludziach – krótkich, ale niezwykle intensywnych zbliżeń na ich słabości, naświetlania pojedynczych cech, zdarzeń, słów, które odcisnęły się w pamięci opowiadającego i które wyłuskał on z mętnej i zastygającej z upływem lat przeszłości. Głowiński poprzez swoje teksty dobitnie udowadnia, że doniosłe i poważne życie wypełniają na co dzień sprawy z pozoru błahe, niby nic nieznaczące spotkania, mało istotne rozmowy. Codzienność to o wiele częściej postaci z dalekiego planu, epizody i rekwizyty, aniżeli wielkie role, pierwszoplanowi aktorzy i znakomite decyzje. Tekst „Major Bieżancew” rozpoczyna się słowami, które mogłyby służyć za motto całego zbioru: „Zachowałem w pamięci trochę osób z dalszego planu, takich, które w życiu moim nie odegrały żadnej roli, pojawiły się w sferze mojego widzenia na chwilę, by bezpowrotnie zniknąć, mignęły cicho i bez słowa, aby na zawsze minąć, bo – jakże często – nie miałem szansy, by wymienić z nimi choćby jedno zdanie” (s. 106).

I właśnie tym osobom – spotkanym przelotnie, poznanym na chwilę, tym statystom, którym w naszym życiu wyznaczono jak „najskromniejsze zadania”, poświęca Michał Głowiński całą pełnię i całe piękno: powraca do nich słowem, wskrzesza zdaniem, dynamizuje celnym epitetem. Uczy jednocześnie nas, czytelników, uwagi: docenia i uwzniośla coś, co można by nazwać skrupulatnością życia, dokładnością egzystencji. Pokazuje, że w drugim rzędzie, na dalszym planie, za kulisami, drzemią fascynujące historie, kryją się niezmiernie ciekawe życiorysy. W opowiadaniu „Klamka” powraca choćby do czasów szkolnych, przywołując błahe wydarzenie, które istotne – co wybrzmiewa w tym tekście expressis verbis – nie było dla nikogo, należało zaledwie do serii „drobiazgów z uczniowskiego życia” (s. 148). Jednocześnie jednak reakcja na nie, jak okazuje się po latach, do istotnych już należała, ponieważ to właśnie wydarzenie „uświadomiło mi – jak stwierdza narrator – że jestem inny – i zmuszało do myślenia o własnych reakcjach, postawach, lękach” (s. 149). Oto więc wyraźnie widać, że w tym, co z pozoru nic nieznaczące i trywialne, drzemać może wielka siła, kumulować się potrafią nasze uczucia i myśli, także po wielu latach.

Głowiński dotyka w swoich tekstach całej palety ludzkich doświadczeń: od najbardziej prozaicznych, typowych, codziennych, do tych w tle skrywających najbardziej ciemne zakamarki europejskiej historii XX wieku. Przywołuje bohaterów swojego dzieciństwa i młodości, wskrzesza postaci niewspominane od dziesięcioleci, rozpływające się powoli w poszumach i powidokach ludzkiego zapominania. Ocala od niepamięci tych, którzy stali gdzieś obok, w cieniu, w drugim rzędzie i na kolejnym planie. W fascynujący sposób, językiem tak giętkim i pełnym tej najdoskonalszej prostoty, za którą stoi niewyobrażalna erudycja i sprawność w posługiwaniu się mową oraz pismem, zaprasza nas do wsłuchiwania się w opowieści, otwiera przed nami prywatny świat, który tym razem zaludniają ci wszyscy, których tak łatwo z pamięci wyrzucić.

Urzekająca jest forma, ale także szlachetność, z jaką autor obchodzi się z bohaterami swoich tekstów. Nawet jeśli punktuje – a robi to nieraz i robi to celnie, jeśli wyczuć można w jego słowach krytykę i niezrozumienie, to robi to z taką literacką gracją, słowem tak przepełnionym szlachetnością i odpowiedzialnością, że jedyne, co może zrobić czytelnik (poza kontynuowaniem lektury), to przyznać, że sam nie umiałby być równie krytyczny i wyważony, a przy tym szczery, empatyczny oraz wyrozumiały. Wydaje się bowiem, że w tym kalejdoskopie postaci właśnie wyrozumiałość narratora wybija się na plan pierwszy. Wiele jest tu historii mieszczących w sobie ludzką niegodziwość, małostkowość, dwulicowość, ale równie dużo wyważonych ocen, ostrożności, która szanuje skomplikowanie i uznaje niejednoznaczność ludzkich losów w wojennej i powojennej Polsce.

Głowiński to przejmująco czujny i świadomy użytkownik polszczyzny – wyczulony na jej niuanse, cienie, załamania. Nie daje się językowo omamić, wyprowadzić w pole, dlatego jego uwagi o naturze języka, o rozmaitych tego języka przygodach, potknięciach i niefortunnościach czyta się znakomicie i z wielkim zainteresowaniem. W tekście „Klandestyni” przywołuje Głowiński lekturę polskiego wydania eseju Paula Ricœura. Z jednej strony delektuje się tą lekturą, a z drugiej doświadcza uporczywości „zgrzytania zębów ze względu na fatalny przekład”. Autor „Czarnych sezonów”, dostrzegając błędy przekładu, nie boi się ocen odważnych i zdecydowanej krytyki („niekompetentna i niezastanawiająca się nad tym, co robi tłumaczka”), jednak zawsze będzie to krytyka uzasadniona, uprawniona i umocowana w argumentach. Co więcej – te słowa utyskiwania nad błędami tłumaczenia Głowiński umiejętnie przeradza i przeistacza w refleksję nad niby-znaczeniem nieistniejącego słowa – tworu niekompetencji tłumaczki, który wpierw zezłościł, ale i otworzył nieprzebranej wyobraźni sprawnego użytkownika polszczyzny pole do językowej fantazji, bo – jak pisze Głowiński – „czasem przydają się wyrażenia powstałe z głupoty, z niewiedzy, z bezmyślności”. I mamy nieodparte wrażenie, że nie tylko nieistniejących „klandestynów” miał w tym miejscu na myśli Autor „Papugi i ratlerka”.

Sporo miejsca poświęcił autor również starości. Można tę ludzką kondycję uznać za jedno z topoi tego tomu. Starość jest tematem powszednim, nieodłącznym elementem ludzkiej kondycji, jednak – mimo tej oczywistości – niełatwo o niej pisać. Nieraz przywiera do niej, wyzierając zza maski życiowego doświadczenia i mądrości, malkontenctwo, zgryźliwość, żywioł utyskiwania i porównawcza złośliwość. Starość pojawiająca się w tekstach Głowińskiego nie jest jednak głosem malkontenta, raczej świadectwem wielkiego doświadczenia, za którym stoi wyrozumiałość, umiejętność dokonywania ocen dalekich od pochopności, refleksyjność poparta uważnym przyglądaniem się światu. W jednym z swoich krótszych tekstów („Przypisy dla starszych państwa”) pisze Głowiński o naturze przypisów, które zazwyczaj sporządzano, by zawiłe i mniej jasne momenty tekstu objaśniać czytelnikom młodszym – nie dość zaznajomionym w historią czy kulturą, zbyt młodych, by pamiętać, znać od podszewki, zrozumieć w lot. Ze smutną – ale i pełną zgody na taką kolej spraw – konstatacją autor zauważa, że coraz przydatniejsze byłyby przypisy tworzone dla osób w wieku podeszłym: „przydałyby się przypisy dla sędziwych osób w moim wieku, wyjaśniające słowa i realia. Zdarza się, że nie rozumiem terminów, czytając rozprawy młodych autorów z dyscypliny, którą zajmuję się od wczesnych, jeszcze studenckich, lat” (s. 209). Pointą tej miniatury jest pytanie o to, czy – młodzi i sędziwi, obeznani z nowoczesną techniką i trochę w nowinkach pogubieni – nie żyjemy aby w innych światach. Proste to pytanie, a jednocześnie dające nam wiele do myślenia – nie ma w nim złości, nie ma utyskiwania, jest raczej zaduma nad sposobem istnienia w dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości.

Ta lektura przynosi nie tylko przyjemność, ale i ważną lekcję. Płynie z niej istotna nauka dla nas wszystkich, zatopionych w powierzchownej współczesności. Humanista, jakiego chce widzieć Głowiński i jaki wyłania się z jego tekstów (nie zawsze wprost, nie zawsze głośno i wyraźnie), to ktoś uważnie przyglądający się słowu i ktoś za słowo odpowiedzialny. Edward Balcerzan w książce „Humanisto, kim jesteś?” stwierdził, że: „humanista odpowiada przed sobą samym – za samego siebie. Odpowiada za to, czym się stał, gdy wybrał zawód humanisty, co sobie samemu (dobrego lub złego) uczynił, jak ukształtował (co nierzadko znaczy: uszanował) własną wrażliwość, wyobraźnię, etykę, a wreszcie sposób obcowania z innymi ludźmi” (s. 71).

Ta konstatacja wydaje się bliska także duchowi płynącemu z tekstów Michała Głowińskiego.
Michał Głowiński: „Papuga i ratlerek”. Wydawnictwo Wielka Litera. Warszawa 2019 (numeracja stron wg wydania w formie e-booka).