ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 stycznia 2 (386) / 2020

Katarzyna Szkaradnik,

WIDOKÓWKI Z POETYCKIEGO ŚWIATA (WISŁAWA SZYMBORSKA, STANISŁAW BARAŃCZAK: 'INNE POZYTYWNE UCZUCIA TEŻ WCHODZĄ W GRĘ')

A A A
Archiwa ze spuścizną epistolarną Wisławy Szymborskiej (jako nadawczyni i adresatki) przypominają baśniowy Sezam, zawierający nieprzebrane bogactwa. Dotychczas mogliśmy się o tym przekonać dzięki opublikowaniu w 2016 r. przez Znak jej pocztowego dialogu z długoletnim partnerem, pisarzem Kornelem Filipowiczem, a w Roku Herberta, pod egidą wydawnictwa a5 – rozciągniętej na cztery dekady korespondencji z autorem „Epilogu burzy”. Zresztą już sześć lat wcześniej w Toruniu ukazały się skromne „Karteczki własnego wyrobu. Listy Wisławy Szymborskiej do Tadeusza Zakrzewskiego”, z kolei w 2019 Muzeum Częstochowskie zapoznało czytelników z wymianą myśli pomiędzy noblistką a koleżanką po fachu, Ludmiłą Marjańską. Właśnie miniony rok przyniósł istny wysyp epistolograficznych skarbów autorki „Dwukropka”: Znak uraczył nas tym razem świadectwami jej serdecznej przyjaźni z poetką Joanną Kulmową, a5 zaś książką „Inne pozytywne uczucia też wchodzą w grę” – zbiorem korespondencji ze Stanisławem Barańczakiem (a pośrednio i z jego żoną Anną). Dwie krakowskie oficyny zdają się więc rywalizować w dostarczaniu postronnym kolejnych porcji owej tzw. literatury dokumentu osobistego. Zważywszy, że analogiczna szata graficzna ostatniej z wyszczególnionych tu pozycji i tomu „Herbertowskiego” sugeruje początek serii – czy nie za dużo tego dobrego? Nie tylko w znaczeniu, które można ująć we frazę z „Urodzin” Szymborskiej: „jak ja to ustawię, gdzie ja to położę?”, ale też po prostu – czy nie grozi nam przesyt?

Zaryzykuję tezę, że na powyższe pytanie nie sposób odpowiedzieć twierdząco. Każdy z wymienionych zapisów zażyłych relacji ma unikatowe rysy, a jednocześnie we wszystkich manifestują się urzekająca osobowość i znamienne spojrzenie na świat „autorki paru wierszy”. Dowodem tego są także listy krążące między nią a Barańczakiem; wydane, notabene, w pięciolecie jego śmierci. Dość konwencjonalny początek ich znajomości – prośba w imieniu „Nurtu” o utwory „najwybitniejszej poetki polskiej” (s. 7), jak już w 1972 r. określa przyszłą noblistkę redaktor poznańskiego miesięcznika – zaowocował trwającą prawie 40 lat regularną korespondencją. Co więcej, stał się punktem wyjścia głębokiej więzi, mimo że dzieliły ich różnica pokolenia, a od 1981 r. również transoceaniczna odległość. Ta druga, skądinąd, sprzyjała pisaniu listów, zwłaszcza gdy z upływem czasu i nasilaniem się u polskiego profesora Harvardu choroby Parkinsona słabła nadzieja, że do kilku bądź kilkunastu spotkań dojdą następne. Przesyłane wiadomości spełniały zatem funkcję fatyczną, czyli podtrzymywały kontakt oraz – podobnie jak odwiedziny wspólnych przyjaciół i dedykowane wiersze lub przekłady – służyły za namiastkę obecności nadawcy.

Zarazem ani na moment korespondencja ta nie traciła żarliwości, nie opuszczała najwyższych rejestrów emocjonalnych. Już od pierwszych zdań uderzają atencja i uwielbienie, jakimi Barańczak darzy Szymborską, a wraz z jej kolejnymi dokonaniami poetyckimi jego czołobitna postawa zdaje się jeszcze nasilać („Wisławo, Obiekcie naszej Nieustającej Adoracji” [s. 231]). Poetka nie pozostaje dłużna młodszemu koledze – komplementuje go już w odpowiedzi na pierwszy list, rozpływa się w pochwałach nad jego przekładami „Trenów” Kochanowskiego oraz angielskiej poezji metafizycznej, stwierdza: „Jesteś fenomenem, a Twoja księga »Ocalone w tłumaczeniu« to zjawisko, którego jeszcze w naszej kulturze nie było” (s. 94). Po Nagrodzie Nobla dla rosyjskiego barda z satysfakcją konstatuje, że choć w PRL Barańczak dostał etykietę persona non grata, ostatecznie, by tak rzec, jego za oceanem zwycięstwo: „Wszędzie muszą zamieszczać wiersze Brodskiego w Pana przekładzie – bo innych nie ma, ha, ha!” (s. 53). Co ciekawe, w owych obustronnych superlatywach, wyrafinowanych duserach, wyrazach admiracji i gratulacjach z okazji rozmaitych nagród, pomimo nierzadko humorystycznej hiperboliczności, nie wyczuwa się takiej niezobowiązującej, kokieteryjnej gry jak w listowych relacjach Szymborskiej z Herbertem. Nawet pozornie afektowane wyznania typu: „Cierpię, kiedy nie mam od Was wiadomości” (s. 287) tchną prawdziwością.

*

Jednym z przedmiotów ciągłego zachwytu autora „Korekty twarzy” były słynne wyklejanki-kolaże poetki, do których słowa wiadomości stanowiły na ogół „zaledwie” subtelny, żartobliwy, ale lakoniczny komentarz. W przeciwieństwie do niej Barańczak (podobnie jak np. Kulmowa) zwykle pisał obszerniej, a forma jego wywodów – równocześnie rzeczowych i błyskotliwych – przywodzi na myśl akademicki wykład. Podobna dysproporcja cechuje ich twórczość: o ile on, przepraszając za natrętność, niemal bombardował adresatkę własnymi szkicami o niej, tomikami i tłumaczeniami, później zaś głównie wydrukami wierszyków-cudeniek lingwistycznych, o tyle u niej akcentował bezdyskusyjną dominację jakości nad ilością. Skądinąd w odniesieniu do autorki „Wołania do Yeti” dziś już za interpretacyjny truizm uchodzi spostrzeżenie: „Ma Pani niesamowity dar pisania wyłącznie ważnych, niezbędnych utworów, każdy z nich jest o czymś, mówi coś zaskakującego, a zarazem korespondującego z tym, co się samemu myśli (…)” (s. 46). Wszakże najwyższa jakość bez wątpienia szła w parze również z niesamowitą płodnością literacką, zwłaszcza translatorską Barańczaka.

O tej ostatniej nawet on sam wyrażał taką opinię. W omawianej korespondencji napotykamy ją często, gdy od połowy lat 80. lejtmotywem stają się przekłady Szymborskiej dokonywane przez profesora Harvardu wspólnie z doktorantką Clare Cavanagh – bohaterką wspominanego w listach eseju „Amerykanizacja Wisławy” (oraz następną odbiorczynią wyklejanek, posyłanych z tymi dla autora „Sztucznego oddychania”). Barańczak bez ogródek ocenia wcześniejsze tłumaczenie: „[P]owiem zarozumiale (ale szczerze), że nasze przekłady wydają mi się ciut lepsze. Jest to zresztą nie tylko moje zdanie: paru poetów amerykańskich, którym pokazaliśmy te dwanaście wierszy, bardzo wychwalało zwięzłość, a zarazem swobodną kolokwialność, jaką udało nam się osiągnąć” (s. 49). Odwołując się do autorytetów, pragnie on, by ubóstwiana pierwsza dama polskiej poezji przyznała jemu i Cavanagh prawo wyłączności na stworzenie amerykańskiego wyboru jej wierszy. Aczkolwiek owa autoreklama (choć ironicznie wykpiwana) może odrobinę razić, nagrody dla tomu „View with a Grain of Sand” i jego niebywała popularność potwierdzają słuszność osądu niezrównanego tłumacza.

Czytelnicy „Innych pozytywnych uczuć…” otrzymują szansę wglądu w jego warsztat translatorski i w sztukę przekładu w ogóle: Barańczak zdradza, jak wraz z Clare wymyślali odkrywcze neologizmy do „Clocharda” czy „Koloratury” i dlaczego w przypadku ośmiu utworów musieli skapitulować („»Jabłonka«, wraz ze swoim – również nie do oddania po angielsku – zdrobnieniem, to przecież cały długi rząd jabłonek i jabłoneczek z polskiej poezji i pieśni ludowej, i zasadzenie na jej miejscu jakiegoś »apple tree« nic zupełnie nie daje” [s. 238]). Nawet obficie występujące w listach z USA kwestie administracyjno-organizacyjne związane z publikacją tam pojedynczych tekstów w prasie oraz całego tomu nie nużą, lecz pozwalają zajrzeć za kulisy procesu wydawniczego i zorientować się w materialnych realiach „idealistycznej” sfery literatury. Szymborskiej nie dziwi więc, że nie wszystkie periodyki wynagradzają drukowanych pisarzy, ale troszczy się o tantiemy dla ulubionego tłumacza, ten zaś negocjuje dla niej umowy, sumiennie przesyła honoraria, w końcu, robiąc aluzję do działalności opozycyjnej, nazywa swoją funkcję wprost: „[W]ystępuję po raz pierwszy w życiu w roli oficjalnego agenta literackiego (i to Czyjego!). Do tej pory bywałem tylko agentem wrogich nam sił, a i to bez większych sukcesów” (s. 148).

Zarówno owa korespondencja, jak i przede wszystkim rozwój wypadków pokazują, że dzięki jego pośrednictwu oboje odnieśli niezaprzeczalny triumf. W świetle kolejnych listów ze Stanów decyzja Komitetu Noblowskiego z 1996 r. nie może budzić żadnego zdziwienia – dzięki wybitnej pomocy autora przekładów Szymborska miała już w świecie anglojęzycznym ugruntowaną renomę; peany na jej cześć głosili czołowi amerykańscy poeci, a nawet… dziennikarze: „[Z]nalazłaś się na samym czubku 20-wiecznego Olimpu, tzn. wśród poetów, których »New Yorker« nie tylko drukuje, ale prosi o regularne nadsyłanie wierszy (…)” (s. 104). Interesujące są oczywiście echa uhonorowania Polki Nagrodą Nobla w USA, z kolei za najtrafniejsze podsumowanie rezonansu tego wydarzenia w kraju laureatki można uznać przekorny urywek „konferencji prasowej”, ułożony przez Barańczaka na bazie cytatów z różnych poetów.

*

Owych dwoje gigantów literatury bezsprzecznie łączyło finezyjne poczucie humoru, powiązane z ponadprzeciętnym słuchem językowym. Za sprawą „Innych pozytywnych uczuć…” możemy razem z profesorem Harvardu uśmiechnąć się nad „mapką okolic”, gdzie Szymborska i Filipowicz spędzili wakacje, zawierającą wykoncypowane przez nich zabawne nazwy topograficzne. Do późniejszych listów załącznikami bywają próbki kunsztownych lingwistycznych igraszek i eksperymentów, z których zasłynął Barańczak – m.in. wierszy z tomiku „Zwierzęca zajadłość” i z cyklu „Geografioły” czy anagramów powstałych z imion i nazwisk polskich pisarzy od Galla Anonima po Harasymowicza. Wreszcie towarzyszymy nadawcom wiadomości w konkurowaniu na „wierszyki sarmackie” i niekiedy naprawdę prześmieszne limeryki. Nie mamy jednak do czynienia tylko z czystą rozrywką – absurdalny żart jawi się jako odskocznia od absurdów polityki i gospodarki, symptomatycznych dla ponurych realiów PRL, które przebiją w listach w postaci mowy ezopowej, a na wyklejankach w formie paradoksalnych zestawień. Niemniej Polska po transformacji nie prezentuje się bardziej zachęcająco i oboje korespondenci, choć na innych kontynentach, podzielają przygnębiającą diagnozę nowej rzeczywistości. „[A]utor przy pisaniu był, zdaje się, w nastroju takim jak my wszyscy po wyborach (…)” (s. 67) – domniemywa dawny przedstawiciel Nowej Fali w 1990 r.

Znacznie donioślejszymi katalizatorami wspomnianej „niepoważnej” twórczości okazują się – szczególnie w przypadku Barańczaka – skandal cierpienia oraz swoisty, jak to określił Kołakowski, horror metaphysicus. „[M]imo obnoszenia po świecie pewnej siebie miny i optymistycznej filozofii życiowej jestem oczywiście na co dzień i w środku (…) wydany na tak zwaną pastwę zwątpień o całkiem zasadniczym charakterze” (s. 177) – zwierza się autor „Chirurgicznej precyzji”. Nasuwa się tu prowokacyjny pogląd Nietzschego: „[K]to cierpi, nie ma jeszcze prawa do pesymizmu! (...) Optymizm jako środek do wyzdrowienia, żeby kiedyś znowu do pesymizmu mieć prawo (...)” (1910: 8). Co istotne, nieco chełpliwy, gdy chodzi o jego przekłady, poeta nie przejawia egotyzmu i zachowuje ironiczny dystans wobec niepomyślnych sytuacji we własnym życiu. Począwszy od zainscenizowanego procesu, wskutek którego (de facto za działalność w Komitecie Obrony Robotników) stracił etat na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, aż do parkinsona – nie omieszkuje nawet dowodzić jego plusów, takich jak zwolnienie z konieczności znienawidzonych wystąpień publicznych. Choroba jednak coraz silniej daje o sobie znać i niestrudzony tłumacz usprawiedliwia się, że odrabia głównie korespondencję urzędową kosztem zaniedbywania przyjaciół, do których nie chce pisać zdawkowo. Pod koniec tomu zdecydowanie przeważają, pozostające bez odpowiedzi, własnoręczne kartki świąteczne nadawane z Krakowa.

*

Łącznie na omawiany zbiór składa się aż 212 uporządkowanych listów, pocztówek, dedykacji w tomikach i na wydrukach z Barańczakowymi zabawami słownymi oraz wyklejanek, a ponadto 14 owych miniaturek Szymborskiej i 1 list, których datacji nie ustalono. (Swoją drogą, książka liczy niemal 350 stron, czyli przeszło dwukrotnie więcej niż pocztowy dialog noblistki z Herbertem). Redaktor korzystał z zasobów archiwum poetki powierzonego Bibliotece Jagiellońskiej oraz z archiwum domowego autora „Jednym tchem” w Newtonville koło Bostonu. W odniesieniu do tego drugiego nadawcy trochę zastanawia stwierdzenie: „Ale duża część biblioteki i zapewne jakaś część prywatnego archiwum nadal jest gdzieś w Poznaniu” (s. 345) – zdanie to sugeruje, jakby Krynicki nawet nie próbował do nich dotrzeć. Trzeba dodać, że część korespondencji zaginęła (ba, niektóre kartki i inne przesyłki lotnicze nie trafiły do adresata lub adresatki!), jednak także w tym wypadku „nadal obowiązuje (…) formuła Konrada Górskiego, zastosowana do listów Mickiewicza, a sparafrazowana przez Juliana Krzyżanowskiego: »Sienkiewicz wciąż jeszcze pisze«” (Bokszczanin 2006: 111). Świadczą o tym wzmianki o wyklejankach dla Barańczaka, których „jeszcze” nie udało się odszukać, lecz po których śladem są kserokopie przekazane do książki „Wisławy Szymborskiej pamiątkowe rupiecie, przyjaciele i sny”. Przede wszystkim zaś o „ciągłym pisaniu” świadczy rozbrajające wyznanie redaktora dotyczące świeżo odnalezionego e-maila z zaproszeniem od żony poety: „Nie możemy go zamieścić w głównym bloku korespondencji, bo mogłaby rozsypać się nam książka, dlatego zamieszczamy go tutaj” (s. 302). (Notabene, mówiłam dotychczas o „listach”, niemniej miano to obejmuje też listy elektroniczne. Pierwszy został wysłany w 1999 r. przez… sekretarza noblistki Michała Rusinka, który odtąd nie tylko okazjonalnie pośredniczył w korespondencji, ale również, prawie jak Anna Barańczak, stał się jej współuczestnikiem).

Techniczna uwaga Krynickiego nie jest jedyną, w której odsłania on ciekawe problemy wydawnicze – wszak sporo tomów poetyckich i translatorskich autor „Etyki i poetyki” publikował właśnie w oficynie a5, u przyjaciela z poznańskiej uczelni i grupy „Próby”. A jak rozpatrywana tu pozycja przedstawia się pod kątem redaktorsko-edytorskim? Przypisy rzeczowe są zazwyczaj skrótowe, lecz na ogół uchwytują esencję tego, co dla czytelnika może być niejasne lub intrygujące. Naturalnie, niektóre wyróżniają się wnikliwością (np. skrupulatne dociekanie, kiedy dokładnie ukończono druk tytułu wspominanego w liście, jeśli pomaga to w opatrzeniu datą owego listu). Innym razem adnotacja jest redundantna (np. „wspaniałe »Komedyjki« – wiersz Wisławy Szymborskiej” [s. 107], gdy w wiadomości kilkakrotnie mowa o tym utworze i jego tematyce) albo nadmiernie rozbudowana (opis „tłuku pięściowego” niczym z podręcznika do prehistorii). Napotkamy też encyklopedyczną notę poświęconą Utagawie Hiroshige, którego wystawę w krakowskim ośrodku Manggha zwiedziła autorka „Soli” i którego drzeworyt wcześniej zainspirował ją do napisania „Ludzi na moście”. Dowiadujemy się, u kogo artysta się kształcił i w jakich latach powstały cykle jego dzieł, natomiast nie jest nam dane ujrzeć reprodukcji żadnego z nich – także tej na karcie, na której znalazła się wiadomość Szymborskiej, mimo że nawet adresat wyznaje: „[S]trasznie mnie wzruszyły śliczne japońskie pocztówki” (s. 234).

W tym kontekście należy jednak podkreślić, że ilustracje – głównie podobizny fantazyjnych kolaży noblistki – widnieją niemal na każdej stronie, dzięki czemu „Inne pozytywne uczucia…” są książką bardzo atrakcyjną wizualnie, co w połączeniu z estetycznym wydaniem i sztywną okładką nadaje jej znamiona albumu, który można tyleż czytać, ile oglądać. Niezależnie od reprodukcji pod poszczególnymi jednostkami epistolarnymi podano oględnie, czy zostały sporządzone odręcznie i na jakim papierze. Treści pisanych na komputerze wiadomości od Barańczaka właściwie nie możemy porównać z oryginałem, aczkolwiek nieliczne egzemplifikacje jego pisma uświadamiają nam, że było ono zbliżone do duktu Szymborskiej, ale jeszcze drobniejsze i mniej czytelne. Znając mozół takiej pracy, chylę czoła przed redaktorem, lecz tym bardziej brakuje mi odwrotnych stron kolaży – z punktu widzenia edytora równie frapujących jak pełne inwencji obrazki. Muszę przy okazji nadmienić, że nie przekonuje mnie rozwiązanie przyjęte przez Krynickiego w odniesieniu do przeoczonych lub zbędnych przecinków. Rzecz jasna, korespondencja znamienitych literatów wchodzi w obręb ich „dzieł wszystkich”, wszakże nie mamy do czynienia z poezją, gdzie znaki interpunkcyjne (lub ich brak) pełnią funkcje artystyczne i semantyczne. Słowem: w listach dobrze byłoby dostosować przestankowanie do panujących reguł. Zresztą na samej tylko wyklejance ze s. 152 – wyjątkowo ukazanej obustronnie – widać, że jeden przecinek przed „ale” pomimo wszystko machinalnie wstawiono, co więcej, wykrzyknik po „oczywiście” zamieniono na kropkę…

*

Wiadomości krążące między Szymborską a Barańczakiem stanowią, naturalnie, zarówno element ich spuścizny literackiej, jak i źródło wiedzy o ich aktywności twórczej oraz kolejny przyczynek do portretów obojga. Autora „Nieufnych i zadufanych” słabiej znamy jako korespondenta (sama kojarzę wyłącznie listy wymieniane przez niego z Herbertem, wydane pod auspicjami „Zeszytów Literackich” w 2005 r.), toteż „Inne pozytywne uczucia…” pozwalają m.in. zweryfikować tezę Michała Pawła Markowskiego, iż „w jednej osobie może mieszkać tyle różnych postaci: pryncypialny krytyk literacki, pomysłowy tłumacz, poeta metafizyczny, przyjaciel teatru, profesor literatur słowiańskich, przezabawny parodysta, przekładoznawca, polityczny działacz, przenikliwy eseista, a na dodatek (…) człowiek o (…) gołębim sercu (oczywiście dopóty, dopóki ktoś nie przetłumaczy czegoś lepiej od niego)” (2006).

Korespondencja z definicji należy do domeny intymistyki, jakkolwiek interesujących nas poetów cechowała wstrzemięźliwość w wyjawianiu najgłębszych odczuć, zwłaszcza bolesnych – także dlatego, by nie martwić siebie nawzajem. Tym bardziej porusza choćby wyjaśnienie przyczyn oddania do „NaGłosu” roboczej wersji „Nic darowane”: „(Pamiętam zresztą, wtedy Kornel zaczął mi chorować, papiery mi się pomyliły, a potem korekty nie dopilnowałam)” (s. 108). Wbrew wątpliwościom podmiotu wiersza „Co będzie świadectwem” – „nie listy / które tak często bywały otwierane, że / niczego w nich nie mogliśmy pisać otwarcie” (Barańczak 2006: 189) – obcujemy ze świadectwem nie tylko „określonej epoki”, lecz przede wszystkim szczerego, ogromnego przywiązania na przekór nieubłaganemu czasowi (i tzw. ciekawym czasom) oraz dzielącej autorów przestrzeni. Jak wyznaje redaktor tomu: „[D]ługo, przygotowując do druku jej [Szymborskiej – K. Sz.] ostatnie wiersze, nie potrafiłem odczytać trzech fragmentów jednego z jej rękopisów, i dopiero wtedy, kiedy udało mi się odcyfrować słowo »Newtonville«, zrozumiałem, iż te z trudem odczytane słowa to echo jej tamtych słów, tamtych rozmów – i że układają się w przejmujące do głębi linijki wiersza, którego nie zdążyła napisać: »Więc można żyć / w dwóch miejscach równocześnie / na przykład tu w Krakowie / i tam w Newtonville (…)«” (Krynicki 2019).

Oboje reprezentują podobne zapatrywania na literaturę, z jednej strony bowiem traktują ją bez zadęcia (oprócz przywołanych już dowodów zob. np. „Lektury nadobowiązkowe” i „Fioletową krowę. Antologię angielskiej i amerykańskiej poezji niepoważnej”), z drugiej natomiast przyznają jej wzniosłą misję. „[T]łumaczenie – twierdzi Barańczak – pozwala też lepiej (…) zrozumieć, dlaczego pewni poeci są wydelegowani na ten świat przez coś, co możemy sobie nazwać Opatrznością, Przeznaczeniem, Ślepym Przypadkiem (…) – wydelegowani po to, żeby nam pomagać w formułowaniu pytań, które niestety musimy zadawać tym z Dużej Litery Pisanym Mocom, ponieważ (…) Moce traktują nas w sposób na ogół dość paskudny, a zawsze – niezrozumiały” (s. 95-96). Podejście takie krytycy dostrzegają m.in. w wierszach krakowskiej poetki, szczególnie z lat 60. i 70., gdzie „[s]okratyczna jest metoda odkrywania prawdy (…) [a] dialog ma wyraźnie charakter majeutyczny – pomagający nam, czytelnikom, samodzielnie dochodzić do prawdy. (…) Szymborska opowiada nadal swoje minifabuły, choć są one tylko pretekstem, szkieletem nośnym dla refleksji ogólnej, odkrywającej paradoksalną strukturę świata. (…) moglibyśmy nazwać je parabolami, gdyby nie ich uszczegółowienie (…)” (Burkot 2006: 262, 265). Oboje bronią konkretnego, niepowtarzalnego istnienia przed generalizacją, zglajchszaltowaniem, ułudą pogodzenia sprzeczności (zob. zbiór esejów „Poezja i duch Uogólnienia” Barańczaka), niemniej „duch” nie musi być synonimem heglowskiego absolutu – może też nazywać jedyne pożądane scalenie, czyli komunię dusz. „Jeśli i Was w tym czasie [w Poznaniu – K. Sz.] nie będzie, to trudno, pozostanie jeszcze Duch, jako narzędzie porozumienia” (s. 21) – zapewnia Szymborska w 1980 r. Ćwierć wieku później powtarza: „Jednak jest coś takiego jak Duch, który podobno wieje, kędy chce. Mój wieje i będzie zawsze wiał w Waszym kierunku” (s. 301).

Literatura:

Barańczak S.: „Wiersze zebrane”. Kraków 2006.

Bokszczanin M.: „Na tropach listów Henryka Sienkiewicza”. „Rocznik Towarzystwa Literackiego imienia Adama Mickiewicza” 2006, t. 41.

Burkot S.: „Literatura polska po 1939 roku”. Warszawa 2006.

Krynicki R.: „Charakter pisma”. [Rozmowę przeprowadziła K. Kubisiowska]. „Tygodnik Powszechny” cyt. za wyd. online: https://www.tygodnikpowszechny.pl/charakter-pisma-161370

Markowski M.P.: „W języku jak w domu”. Laudacja wygłoszona 14 listopada br. na Harvard University z okazji przyznania Stanisławowi Barańczakowi doktoratu honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego. „Tygodnik Powszechny” 2006, nr 47; cyt. za wyd. online: https://www.tygodnikpowszechny.pl/w-jezyku-jak-w-domu-130266.

Nietzsche F.: „Wędrowiec i jego cień. (Ludzkie, arcyludzkie – część druga)”. Przeł. K. Drzewiecki. Warszawa 1910.
Wisława Szymborska, Stanisław Barańczak: „Inne pozytywne uczucia też wchodzą w grę. Korespondencja 1972–2011”. Oprac. Ryszard Krynicki. Wydawnictwo a5. Kraków 2019.