ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lutego 3 (387) / 2020

Sławomir Iwasiów,

NIE PRÓBUJCIE JEJ OSĄDZAĆ (ANANDA DEVI: 'EWA ZE SWYCH ZGLISZCZ. POWIEŚĆ')

A A A
W „Zielonym sari” (oryginalnie wydanym w roku 2009) autorka zajmowała się usankcjonowaną męskocentrycznymi zwyczajami przemocą wobec kobiet – przedstawioną na tle skomplikowanych relacji etnicznych i kulturowych mieszkańców Mauritiusa. Kinga Dunin, omawiając tę powieść na łamach „Krytyki Politycznej” w cyklu „Kinga Dunin Czyta”, pytała z nutą, tak to odczytuję, lekkiego zwątpienia: „Czy w powieści kobiety wyzwolą się spod władzy mężczyzny? Do pewnego stopnia, uwalniając się od balastu dawnych tajemnic. Poza tym nieżyjąca żona może zemści się na nim w innym świecie, córce już zniszczył życie, za to wnuczka jest żyjącą w szczęśliwym i namiętnym związku lesbijką. Tak się kończy patriarchalna władza?”. („Daleko od raju”, krytykapolityczna.pl). To, jak sądzę, aktualne pytanie: na ile literatura rzeczywiście może zmienić skostniały porządek kulturowy? Czy da się dzisiaj, w formie powieściowej narracji, zburzyć spokój tych, którzy już dawno zajęli określone pozycje światopoglądowe? Na ile maurytyjska historia jest uniwersalna i stanowi dobry nośnik społecznie relewantnych treści?

Odnośnie tej ostatniej kwestii: w „Zielonym sari”, dla czytelników mniej zorientowanych w wiedzy na temat Mauritiusa, bardzo przydatne okazało się posłowie profesora Krzysztofa Jarosza – romanisty z Uniwersytetu Śląskiego, tłumacza książek Devi – który świetnie poprowadził przez lekturę oraz interpretację tego dzieła (pisałem o tym szerzej w tekście: „Śmierć ostatniego mizogina”, „artPapier” z 1 lutego 2019, nr 3). Do czytania prozy maurytyjskiej pisarki można bowiem, a nawet należy się przygotować – podstawowa znajomość tła kulturowego zmienia (czy raczej: wyostrza) zarysowane przez autorkę zagadnienia. Nie inaczej jest w wypadku chronologicznie wcześniejszej „Ewy ze swych zgliszcz” (wydanej po francusku w roku 2006) – tutaj także przydaje się, i wiele wyjaśnia, lektura posłowia tłumacza. Dodam jeszcze, że „Ewa ze swych zgliszcz” otwiera nową serię Wydawnictwa W Podwórku, w kooperacji z Uniwersytetem Śląskim w Katowicach, pod redakcją Krzysztofa Jarosza – nazywa się ona „Frankofonia Literaria”.

Ponadto, porównując z „Zielonym sari”, „Ewa ze swych zgliszcz” – oprócz zajęcia wyrazistego stanowiska w sprawie roli kobiet w społeczeństwie maurytyjskim – podejmuje również takie wątki, jak: relacje między kobietami a mężczyznami, dojrzewanie, upadek wartości, brak sprawiedliwości społecznej czy (po raz kolejny!) chęć zemsty. Akcja powieści rozgrywa się współcześnie między czworgiem nastolatków. Ich losy splatają się podczas codziennego życia w jednej z dzielnic Port Louis – stolicy Mauritiusa.

Ewa, bohaterka tytułowa, odgrywa w osobowym czworokącie rolę główną. Jej tożsamość – buntowniczą, wojowniczą, powiedzieć trzeba po prostu: feministyczną – określają kontakty z mężczyznami: „Im więcej mnie dotykają, tym bardziej jestem dla nich nieosiągalna. Tych, którzy ośmielają się zajrzeć za moje oczy, przyprawiam o zawrót głowy. Są tacy nieskomplikowani. To, co niewyjaśnione, ich przeraża. Chcą sztywnych ram. Panna na wydaniu, dziewczyna, którą się bierze i rzuca. Znają tylko dwie kategorie. Ja jednak nie należę ani do jednej, ani do drugiej. To przekracza ich zdolność pojmowania i oburza” (s. 16). Ewa często daje wyraz swoim zdecydowanym przekonaniom – ich emanacją jest między innymi ogolenie głowy na łyso, co pozbawia ją atrybutu dziewczęcości-kobiecości, a jednocześnie wyzwala spod męskich spojrzeń. Ja sama mówi: przypomina lwicę. Lwicy się przecież, ot tak, nie rusza. „Nie próbujcie mnie osądzać. Jestem moim własnym prawem” (s. 40) – mówi to tyleż swoim, ile odautorskim głosem.

Sad (skrót od Sadiq), to wrażliwiec, ale i nie mniejszy od Ewy buntownik, pełen sprzeczności, rozdarty, jednocześnie szaleńczo w dziewczynie zakochany. Należy do bandy chuliganów, choć chce też być poetą. z myślą o Ewie pisze wiersze – wzorując się na swoim mistrzu, Arturze Rimbaudzie – i marzy choćby o krótkim z nią spotkaniu. Chłopak jest doskonałym odzwierciedleniem napięć i zwyczajów sąsiedztwa, które zamieszkuje – Troumaron to fikcyjna dzielnica, którą Devi wykreowała na podstawie topografii rzeczywistych, niebezpiecznych, ogarniętych biedą miejsc w Port Louis. Sad czuje silny związek z tą przestrzenią: „Dzielnica jest naszym królestwem. Naszym miastem w mieście. Port Louis zmienił wygląd. Wyrosły mu długie zęby i budynki wyższe niż okalające go góry. Ale nasze osiedle się nie zmieniło. To ostatnia twierdza. Tutaj budujemy naszą tożsamość z braku innej: tożsamość nieprzynależących” (s. 12).

Clélio z kolei to „twardy zawodnik”, osiedlowy gangster, należy do tej samej co Sad bandy chuliganów. Dokuczają turystom, popełniają drobne wykroczenia i przestępstwa. Nie dają spać sąsiadom. W dzień – chodzą do szkoły, ewentualnie do pracy. W nocy – wychodzą na łowy. Na imprezach piją i biorą narkotyki. Uganiają się za dziewczynami. Bezustannie towarzyszą im antywartości: bieda, autodestrukcyjność, wszechogarniająca pogarda (z każdej strony: rodziców, sąsiadów, nauczycieli, innych warstw społecznych). Jak mówił Sad, nie przynależą – do nikogo, do niczego – są Kreolami, mieszańcami, wyrzutkami społecznymi. Clélio ma o sobie jednoznaczne zdanie: „Jestem w stanie wojny. Walczę przeciwko wszystkim i przeciwko nikomu. Nie mogę wyjść poza własną wściekłość. Któregoś dnia, to pewne, kogoś zabiję. Nie wiem kogo. Może moich rodziców albo pracodawcę, albo kumpla z bandy, albo jakąś kobietę, albo samego siebie” (s. 19). Do końca powieści to postanowienie trzymać będzie czytelnika w napięciu.

I wreszcie czwarta, ale nie mniej od pozostałych intrygująca postać: Savita. Jej imię, wygląd, stosunki rodzinne świadczą o rodowodzie hinduskim. Jej poglądy – są niestandardowe. Podobnie jak Ewa, tak i Savita to buntowniczka, ale jej bunt jest chyba nieco bardziej refleksyjny, przemyślany, „uduchowiony”. Savita chciałaby być bliźniaczką Ewy. Chciałaby na zawsze być tylko w jej życiu – i tylko dla niej żyć. Odezwy Savity wybrzmiewają w powieści rzadko, ale mają siłę nie mniejszą niż pozostałych postaci. Miejsce, w którym Savita mieszka, i ją na zawsze ukształtowało: „Miałam dość narzekań rodziców. Że to na mnie spada odpowiedzialność za to, abyśmy wyszli z biedy, żeby pomagać mojej młodszej siostrzyczce, dawać jej dobry przykład. W Troumaron byliśmy jakby zagubieni, uciekinierzy między uciekinierami. Żyć tutaj, udając, że się jest gdzie indziej, że się jest kim innym, zaprzeczając oczywistemu podobieństwu z sąsiadami. W niezgodzie z samymi sobą” (s. 54).

Piątą postacią, która mąci i tak już dość zmącone losy tych czworga bohaterów, jest belfer z liceum. Człowiek bez właściwości. Jakby niesymetryczna odwrotność nauczycieli z powieści J.M. Coetzee’ego („Hańba”) czy Philipa Rotha („Konające zwierzę”). To profesor – przez bardzo małe „p”. Nie ma w nim nic przyciągającego, a tym bardziej – pociągającego. Molestuje Ewę na zapleczu sali od biologii – pewnego dnia widzi to Savita. Dalsze losy nastolatków kształtują się właśnie przez pryzmat tego wydarzenia. Wszyscy zajmują wobec niego jakieś stanowisko. I wszyscy płacą w gruncie rzeczy najwyższą cenę za nieswoje (jak Ewa) grzechy: złości, przemocy, niepohamowania. Devi nie pozostawia w tej kwestii złudzeń: winny jest patriarchat, tak mocno zakorzeniony w maurytyjskiej (ale i zwyczajnie: współczesnej) kulturze jednowymiarowych prawd i poglądów. Czy można się przeciwstawić jego wpływowi? Jak walczyć z jego dominacją? Jak wytyczyć „trzecią drogę” – bez nienawiści i przemocy między rasami, płciami, kulturami?

Napisałem na początku, że powieść Devi jest krótka – i zrobiłem to z rozmysłem, choć przecież rozmiar tekstu (właściwie) nie powinien mieć większego wpływu na przesłanie czy jego ewentualną ocenę. Mimo wszystko tego typu proza – właśnie nieobszerna, ale z mocno postawionym problemem – przypomina mi dwie rzeczy. Po pierwsze, w jakimś sensie, rewolucyjną poezję, której celem jest – przy pewnej ekonomii języka – wyrażenie zmuszających do namysłu sensów. Po drugie, idąc tropem quasi-poetyckim, można by rzec, że proza Devi jest jak szybka, ostra, ale niepozbawiona intelektualnej finezji punkowa piosenka. W zwięzłej formie mówi o tym, co uwiera, boli, denerwuje. I daje nadzieję, że z pozoru beznadziejny świat można swoim głosem zmienić. Czy na lepsze?
Ananda Devi: „Ewa ze swych zgliszcz. Powieść”. Przeł. i opracował Krzysztof Jarosz. Wydawnictwo w Podwórku. Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego. Gdańsk–Katowice 2019. [seria: „Frankofonia Literaria”].