ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (388) / 2020

Michał Łukowicz,

RADYKALNIE GŁUPIE PYTANIA (JAROSŁAW MAREK RYMKIEWICZ: 'DO SNOWIA I DALEJ')

A A A
W 2018 roku nakładem wydawnictwa Eviva L’Arte Jarosław Marek Rymkiewicz opublikował książkę „Adam Mickiewicz odjeżdża na żółtym rowerze”. Wspomniany zbiór esejów był szóstym tomem z serii „Jak bajeczne żurawie” zorientowanej wokół życia autora „Dziadów”, a także związanych z nim biograficznych epizodów, dzieł, błahostek. Wspomniana publikacja musiała cieszyć się sporym zainteresowaniem czytelników, ponieważ w 2019 roku wydawnictwo zdecydowało się wznowić czwartą część cyklu – „Do Snowia i dalej”. W tomie tym Rymkiewicz po raz kolejny mnoży niezliczone ilości zanurzonych w romantyzmie, naiwnych, pozornie niepotrzebnych „głupich pytań” (s. 11), wyławia z niepamięci biografie zapomnianych postaci historycznych, nurkuje w nieprzebranej liczbie archiwalnych dokumentów w poszukiwaniu informacji o drugorzędnych problemach, prowokując tym samym (wespół z wydawcą serwującym nam drugie wydanie po 24 latach od premiery) refleksję: czy badanie literatury ma dzisiaj jakiś większy sens?.

Nie bez powodu metafory, jakimi posłużyłem się w ogólnym przybliżeniu tematyki publikacji, nawiązują do wody. Omawiana książka podzielona jest bowiem na dwie części, a pierwsza z nich dotyczy okolicy Płużyn, przede wszystkim – jeziora Świteź i związanych z nim literackich i pozaliterackich tajemnic. Już w tekście inicjującym zbiór można doszukać się fragmentów będących pewną odautorską formą usprawiedliwienia niebanalnej koncepcji omawianego projektu badawczego. Rymkiewicz jest przeciwko powściągliwości w odbiorze i interpretacji literatury, sprzeciwia się „szkiełku i oku naukowych starców” (s. 11). Postawa ta pozwala mu mnożyć radykalne (jak sam powtarza – „radykalnie głupie” [s. 10]) pytania, wokół których snuje domysły i alternatywne historie. Rozpoczyna od zagadnienia: „(…) czy to, o czym Mickiewicz opowiada nam w balladzie Świteź, wydarzyło się naprawdę, czy też czytając tę balladę mamy do czynienia z fikcją literacką?” (s. 10). Dzięki regularnemu zawieszaniu i poddawaniu w wątpliwość XXI-wiecznej perspektywy autor podejmuje się tematów dotychczas pomijanych przez badaczy epoki romantycznej. Takim problemem jest właśnie status ontologiczny Mickiewiczowych historii osadzonych w scenografii jeziora Świteź. Badacz zastanawia się na paradoksem faktu utożsamiania narratora ballad z osobą autora „Pana Tadeusza”, a jednocześnie poddawaniem w wątpliwość wiarygodności jednego z wersów „Świtezi”, w którym relacjonujący opowieść wyznaje: „Drżę cały, kiedy bają o tym starce” (s. 11). Analiza badań nad treścią i genezą ballad Mickiewicza prowadzonych przez poprzedników Rymkiewicza prowadzi do demaskatorskiej konstatacji: „(…) ważne jest (…) to mianowicie, że pewne rzeczy, o których Mickiewicz (lub wymyślony przez niego narrator) opowiadał w Świtezi, badacze uznawali za realnie istniejące, a innym realnego istnienia odmawiali” (s. 12-13). Autor „Do Snowia i dalej” z przytoczonym wyżej sposobem czytania literatury nie chce się zgodzić i uważa tak jasne rozdzielanie porządków (fantastycznego i realnego) za coś niedopuszczalnego. Rymkiewicz przyznaje, że to, co fantastyczne (np. świtezianki), i to, co realne (np. autentyczne postacie takie jak występujący w 52. wersie „Świtezi” ksiądz z Cyryna), „należą do dwóch różnych sfer” (s. 13), ale ich funkcjonowanie obok siebie w literaturze ujawnia coś arcyważnego dla rozumienia treści „ziemskiego istnienia” (s. 13). Dochodzimy tym samym do głównej tezy książki – literatura jest dla autora medium, poprzez które można (a nawet należy) celebrować, konserwować i doświadczać rozmaitych tajemniczych form życia, które autor nazywa – istnieniem. Rymkiewicz czyta epokę jej światopoglądem i kategoriami. Tego typu spojrzenie na sztukę daje mu możliwość traktowania literatury i życia na równych prawach. Przekonuje on, że jedno karmi się drugim, jedno wynika z drugiego i jedno bez drugiego nie może funkcjonować.

Realizacją tego światopoglądu jest sposób, w jaki Rymkiewicz podaje czytelnikowi treść swoich rozpoznań. Autor na kartach „Do Snowia i dalej”, analizując i interpretując literaturę, przytacza niezliczoną liczbę dokumentów, zasypuje rozmaitymi nazwiskami, datami, faktami historycznymi, przeplatając te naukowe dane czysto wyimaginowanymi, wyprowadzonymi z romantycznych konwencji obrazami. Zapoznaje nas zatem Rymkiewicz z historią pomiarów głębokości i powierzchni jeziora Świteź (zob. s. 20-24), przedstawia dzieje Płużyn i tamtejszych majątków (zob. s. 31-39), a także (opisane już, jak przyznaje sam Rymkiewicz – błędnie, w Żmucie) losy Dworca Michała Wereszczaki (zob. s. 45-49), drobiazgowo analizuje treść księgi przychodów i rozchodów tuhanowickiego dworu (zob. s. 52-58), zajmuje się gatunkami stworzeń żyjących pod powierzchnią Świtezi, jak również roślinami wokół akwenu. Obok tych (i wielu, wielu więcej) skrzętnie spisanych faktów dotyczących okolic miejsca akcji ballad Mickiewicza pojawiają się dopełniające je historie i sceny będące dziełem Rymkiewiczowych przypuszczeń i wyobrażeń. Mamy między innymi scenę, w której ruski lub tatarski wojownik wbija włócznię w serce jaćwieskiej księżniczki (zob. s. 121), miłosne uniesienia Fany Olendzkiej i Michała Wereszczaki między azaliami i anemonami (zob. s. 83), Mickiewicza uprawiającego łyżwiarstwo na zamarzniętym jeziorze (zob. s. 104), dwa domniemane świteziańskie strusie z hodowli Falc-Feina (zob. s. 58-61) i wreszcie Świtezianki – fantastyczne, efemeryczne istoty zakochane w przyjacielu Mickiewicza, wspomnianym Michale Wereszczace (zob. s. 130). Wszystkie powyższe sytuacje opisane zostały w charakterystyczny dla Rymkiewicza poetycki, oniryczny sposób. Lektura książki tak swobodnie i ostentacyjnie mieszającej literackie (i ontologiczne) porządki musi skutkować poznawczą i estetyczną konfuzją. Nie ulega jednak wątpliwości, że kłopotanie czytelnika nie jest czymś, czym autor by się w jakikolwiek sposób przejmował.

Potwierdzeniem powyższego może być zawarty w 33. eseju fragment wiersza Jana Czeczota „Świteź”, w którym przyjaciel Mickiewicza zarzuca mu, że przytaczając w swoich balladach ludowe opowieści, „bredził” i „fałszował” (s. 117). Rymkiewicz komentuje rzeczony fragment w ten sposób: „Choć Czeczot niewątpliwie bezczelny, rozstrzygnąć tej kwestii już się nie da, bowiem pieśni gminne mówiące o zatopionym mieście znamy już tylko w wersjach, które przekazali nam bredzący i bezczelni poeci” (s. 117). Trudno oprzeć się wrażeniu, że wspomniany fragment tyczyć się ma nie tylko twórcy „Pana Tadeusza”, ale również autora „Do Snowia i dalej”. Mickiewicz, mówi badacz, też łączył te dwa teoretycznie odrębne porządki – a dzięki temu uczył „o czymś, co dotyczy nas wszystkich, co jest treścią – najistotniejszą – naszego tutaj ziemskiego istnienia” (s. 13). Rymkiewicz sugeruje zatem czytelnikowi, że reinterpretując ballady Litwina (który reinterpretował w swej twórczości pieśni gminne) i odkrywając kolejne białe plamy wokół okolic Świtezi, jest kolejnym w sztafecie pokoleń artystą spłacającym swoją twórczością dług istnieniu.

Z kart „Do Snowia i dalej” wynika jednak, że nie każdy do takiego posłannictwa został predystynowany, czemu szczególny wyraz autor daje w drugiej części książki, której tematem jest tajemnicza, samobójcza śmierć przyjaciela Juliusza Słowackiego – Ludwika Spitznagla. Rymkiewicz buduje tę partię (34 eseje) podobnie do poprzedniej, tutaj jednak, zamiast wokół jeziora, narracje krążą wokół postaci młodego poety. Tak jak Świteź w Mickiewiczowskich balladach, tak Spitznagla sportretowano w „Godzinie myśli” Słowackiego. Rymkiewicz zwraca uwagę, że twórca „Kordiana” swojemu przyjacielowi przypisał we wspomnianym utworze błękitny kolor oczu – i fakt ten staje się dla badacza pretekstem do kolejnych rozważań nad istotą literatury. Możemy przeczytać: „Ostrożny historyk literatury – szczególnie taki, który tę dziedzinę nauki pragnąłby ograniczyć do badania i wyjaśniania słów, odkładając przy tym na bok problem, jak słowa połączone są z istnieniem tego, kto je zapisuje, przenika; ale czy ten problem da się odłożyć na bok? Czy to w ogóle możliwe? Jeśli słowa wydobywają się z istnienia, są w tym miejscu albo są tym miejscem, w którym istnienie otwiera się i ujawnia? – więc taki historyk pewnie nieźle by się uśmiał, gdyby ktoś mu powiedział, że Ludwik Spitznagel miał błękitne oczy, ponieważ błękitne oczy ma drugie dziécie z »Godziny myśli«” (s. 198).

Ten obszerny cytat zdradza (oprócz kolejnych szczegółów teorii autora) cechę, jaką zdaniem Rymkiewicza powinien posiadać wartościowy historyk literatury – odwagę. Naturalnie, cechą tą pochwalić się winni nie tylko badacze, ale również artyści, którzy w świetle rozpoznań Rymkiewicza również są badaczami. Przeciwieństwem „jakotakości” (s. 105) miałoby być życie polegające na „rzucaniu sieci w głąb topieli”, które zagwarantuje śmiałkowi „piękno i prawdę” (s. 105). Owo podejście reprezentują poeci, którzy tak jak Spitznagel (wielokrotnie zestawiany w omawianym zbiorze z Werterem) za pomocą twórczości mogą mieć wgląd w inne „sfery widzialności” i „ciemne przepaście” (s. 203), a także badacze-przewodnicy („[…] trzeba pielgrzymować do tych, którzy są naszymi wielkimi przewodnikami na drodze prowadzącej w inną sferę istnienia; trzeba ich oglądać i dotykać; trzeba, jeśli się chce wejść w ten krąg, który tworzą tam zmarli i żywi, trzymać ich za ręce, bo tylko oni (…) mogą nas w ten krąg wprowadzić” [s. 159]) tacy jak Stanisław Pigoń. Nobilitując osobę i doceniając dokonania rzeczonego naukowca, Rymkiewicz deprecjonuje równocześnie mickiewiczologiczny status Juliusza Kleinera, który w swoich odczytaniach twórczości Mickiewicza nie odważył się wyjść poza terytorium literatury, na którym „wszystko jest zrozumiałe” (s. 51). Co godne zanotowania (bo zdradza światopoglądowe źródła omawianego projektu), Rymkiewicz potępia również romansopisarzy, którzy w swojej twórczości przedstawiają fikcyjne obrazy istnienia („Czyli w istnienie wprowadzają nieistnienie, służą [to uważam za nikczemne] nieistnieniu” [s. 244]) i ich sztuka udaje tylko prawdziwe wartości.

„Do Snowia i dalej” to książka bogata w intrygujące poetyckie obrazy i niekoniecznie przydatne fakty. Owa ich nieprzydatność jest jednak programowa (trudno bowiem oceniać i hierarchizować doniosłość wydarzeń i wartość istnień) i należy do osobliwej koncepcji badacza-poety, jaką Rymkiewicz w niniejszym tomie konsekwentnie i przekonująco buduje. Jego spojrzenie na literaturę, może miejscami nieco anachroniczne i do granic idealistyczne, jest jednak niezwykle pociągające. Lektura wznowionego czwartego tomu cyklu „Jak bajeczne żurawie” potrafi doprowadzić czytelnika do zaskakujących miejsc i satysfakcjonujących (poznawczo i estetycznie) rozpoznań. Wracając do pytania z początku niniejszego artykułu: Rymkiewicz w swoich esejach przekonuje, że badanie literatury ma nie tylko wielki sens, ale jest też bardzo odpowiedzialnym zadaniem. „To się wszystko, w przeszłości, może jeszcze zdarzyć” (s. 61) – dodaje.
Jarosław Marek Rymkiewicz: „Do Snowia i dalej” (wydanie drugie). Fundacja Evviva L’arte. Warszawa 2019.