ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (388) / 2020

Katarzyna Szkaradnik,

EGIPSKIE NAMIĘTNOŚCI ('AIDA', REŻ. WOJCIECH KĘPCZYŃSKI)

A A A
Od dłuższego czasu miałam wrażenie, że reklamy „Aidy” niebawem zaczną wyskakiwać z mojej lodówki. Nawet w pociągu, którym podróżowałam do Warszawy, wyświetlano zapowiedź tego musicalu, a w stolicy raz po raz mogłam się natknąć na granatowe plakaty z logo wyobrażającym złotą twarz z profilu i czarną en face, złączone pocałunkiem. Nie każda nowość w teatrach muzycznych ma swoje pięć minut w TVN24 i nie o każdej donosi „Plotek.pl” („Tłum gwiazd na premierze »Aidy«” – oczywiście zainteresowanie dotyczy tam tylko garderoby celebrytów). Teatr Muzyczny „Roma” niewątpliwie hucznie promuje kolejne inscenizowane tytuły, ale też przyjął specyficzną formułę działania. O ile choćby w Teatrze Muzycznym w Gdyni po niedawnej prapremierze „Hairspray” można było jeszcze obejrzeć poprzedni hit („Notre Dame de Paris”), a przed widzami nadal także kilka innych tytułów, cieszących się od lat niesłabnącym powodzeniem, o tyle „Roma” stawia wszystko na jedną kartę, prezentując na Dużej Scenie aktualny przebój siedem razy w tygodniu aż do wyczerpania zapasów… publiczności. „Nie jesteśmy teatrem repertuarowym, gramy od premiery do ostatniego widza” („Musical z duszą” 2019) – przypomina dyrektor placówki, a równocześnie reżyser „Aidy”, Wojciech Kępczyński.

Nad rozmachem promocji góruje w tym teatrze tylko rozmach realizacyjny w postaci nowoczesnych, widowiskowych rozwiązań scenograficznych oraz efektów specjalnych, czyli wielkiego „bum!” (niekiedy dosłownie – patrz: „Piloci”). W przypadku „Aidy” nie przewidziano spektakularnych chwytów, mimo to emocjonalna opowieść chwyta za serce, bo przecież mamy do czynienia – jak objaśnia w prologu posąg monarchini znad Nilu – z jedną z „tych historii sprzed stuleci, / których nie tknął żaden czas…”. Banał, wszak na takim temacie bazuje gros musicali. Tu przybiera on konkretne kształty niespodziewanego uczucia między tytułową królewną nubijską, pojmaną przez żołnierzy egipskich, a młodym dowódcą owych wojsk, Radamesem, którego w dodatku czeka ożenek z samą córką faraona. Z tak nakreślonego konfliktu można wyprowadzić tandetę, lecz również urzekającą przypowieść o niebywałym harcie ducha, obsesji władzy, nadziei i rozgoryczeniu, przede wszystkim zaś – o miłości sięgającej poza grób.

Rzecz jasna, rozstrzygające znaczenie ma to, kto taką fabułę weźmie na warsztat. Słysząc, że teksty stworzył musicalowy guru Tim Rice, autor librett do „Jesus Christ Superstar” czy „Evity”, można odetchnąć z ulgą. Na ogół jednak na pierwszym miejscu wspomina się kompozytora – nawet w tytułach recenzji („Niewolnica Aida śpiewa piosenki Eltona Johna”) i wywiadu („Wojciech Kępczyński: Nie spadnie żyrandol, nie wyląduje helikopter, ale będzie muzyka Eltona Johna”). Owo nazwisko gwarantuje piosenki z najwyższej półki, zresztą album z wersją broadwayowską z 2000 r. uhonorowano nagrodą Grammy; co więcej, wymieniony tandem współpracował także nad musicalem „Król Lew”.

„Aida” osnuta jest na wątkach z opery Giuseppe Verdiego pod identycznym tytułem, lecz w tej luźnej adaptacji hieratyczne arie zostały zastąpione efektownymi songami, z feerycznym „W rękawie as” oraz lirycznym duetem „Gwiazdy piszą los” na czele. Ujawniają się w nich zarówno brzmienia typowe dla Eltona Johna, jak i rozpiętość stylistyczna: od popu, nierzadko z rockowym pazurem, przez soul i reggae, po perkusyjne melodie afrykańskie kojarzące się z „Królem Lwem” aż po natchnioną pieśń niewolników w stylu gospel („Miłość bogów”). Ta różnorodność (również w składzie wykonawców) każe zakwestionować opinię, że „większość songów ma statyczny charakter (…). Często więc soliści (…) po prostu stoją i śpiewają dla publiczności” (Sarzyński 2019). Należy dodać, iż kompozycje Eltona Johna stawiają ogromne wymagania przed wokalistami, którzy w „Romie” spisują się na medal. W globalne wrażenie wkład wnoszą orkiestra i zespół wokalny pod dyrekcją Leny Zuchniak (17 listopada, ale dyryguje nimi też Jakub Lubowicz) oraz Michał Wojnarowski, którego przekład libretta odzwierciedla emocje, nie osuwając się w płycizny.

Mówiąc o piosenkach jako całości, trzeba docenić partie zbiorowe, pozostające zazwyczaj w cieniu głównych bohaterów – są one w pełni zharmonizowane pod względem tyleż śpiewu, co ruchu. Za cyzelatorskie opracowanie choreografii odpowiada Agnieszka Brańska, której udał się aliaż elementów współczesnych i etnicznych – szczególnie zapadają w pamięć ekspresyjny „Taniec sukni” nubijskich więźniów oraz układy wykonywane przez przybocznych Dżosera. Konfigurację ruchów wyłącznie w sposób sztuczny można odizolować od scenografii – nierozbuchanej, niedominującej nad aktorami, lecz gustownej oraz spójnej koncepcyjnie. Nawiązuje ona zwłaszcza do piasku (nie tylko do jego barwy i faktury, ale też symboliki odsyłającej do klepsydry), który uzupełniają inne motywy natury: fal rzecznych, rozgwieżdżonego nieba, zachodzącego słońca. Pojawiają się one przeważnie na ekranach LED-owych; o ile jednak w „Pilotach” czy „Mamma Mia!” projekcje niekiedy przytłaczały, o tyle w „Aidzie” postawiono na prostotę środków i umowność. Rezultat: wizualne cacko.

Drugi komponent oprawy plastycznej stanowią zjawiskowe kostiumy, zasługujące wręcz na osobną analizę. Przygotowano ich ok. 250, więc trudno za jednym razem przyjrzeć się detalom przemyślanej kolorystyki i materii. Warto zwrócić uwagę na rozziew pomiędzy toaletami osób z otoczenia faraona a nędznym (acz równie dopracowanym) przyodziewkiem nubijskich jeńców, jak również na stroje akolitów Dżosera. Zdaniem niektórych te ostatnie mają sugerować niemieckie mundury, ale – ciekawostka – spotkałam się też z głosami oburzenia, że… imitują sutanny. Bez wątpienia kontrowersje mogą wywoływać pewne eksperymenty, np. ekstrawaganckie kreacje Amneris – zarazem stylizowane na te znane z grobowców nad Nilem i futurystyczno-kosmiczne, niczym spod igły dzisiejszych projektantów. Notabene, istotnie podziwiamy starożytne damy dworu paradujące na wybiegu. Chociaż krzykliwość tej sceny czyni ją trochę kiczowatą to jednak wprowadza ona atrakcyjne ożywienie. Skądinąd łączy się ze sceną kąpieli egipskiej księżniczki i jej towarzyszek, gdzie bodaj najpełniej uwidacznia się efekt synergii wysiłków choreografki, scenografa i kostiumerki. I oczywiście, last but not least – aktorek-tancerek.

Trzeba wreszcie podkreślić, że wybór przez „Romę” akurat tego tytułu pozwala na pokazanie kapitalnego aktorstwa, burzliwych relacji między bohaterami. Ktoś mógłby wysunąć obiekcje wobec uwspółcześnienia ich psychiki, lecz w końcu uczestniczymy w jednej z „tych historii sprzed stuleci, / których nie tknął żaden czas”. Na casting przybyło ok. 500 osób, z czego angaż dostało 40, nic więc dziwnego, że każda wykazuje się wokalnym, aktorskim i ruchowym kunsztem. Wszystkie odtwórczynie roli Aidy – oglądana przeze mnie 17 listopada Barbara Gąsienica Giewont, ale też Natalia Piotrowska-Paciorek i Anastazja Simińska – budują poruszającą kreację. Zadanie mają o tyle „ułatwione”, że to niesztampowa i wielowymiarowa postać: kobieta dumna, waleczna i harda (do Radamesa: „Nawet w oświeconej Nubii mężczyzna nigdy nie przyznaje się, że się myli”), a zarazem pełna rozterek, wrażliwa i czuła. Stąd cudzysłów w poprzednim zdaniu, bo rola to nieprosta: wymaga zarówno przestudiowania, jak i mocnego głosu oraz wytrzymałości, gdyż bohaterka wykonuje (choć nie sama) aż 13 piosenek. Przede wszystkim zaś ewoluuje od poczucia daremności („W niewoli jestem tak jak ty / i z tym nie zrobisz nic” – duet z Merebem) i obaw, czy podoła ciężarowi oczekiwań („Jak tu nie zawieść moich sióstr i braci, / i dawnych królów, w których ślady mam iść”?), do przyjęcia funkcji przywódczyni. Po drodze musi „jedynie” przekonać siebie do zanegowania porywów serca (utwór „To łatwe”). Libretto uwiarygodnia owo niemożliwe uczucie, pozwalając obserwować jego rozwój – od dystansu i pogardy przez zafrapowanie po namiętność, połączoną ze wspólnym, acz mającym inne przyczyny, pragnieniem wolności.

Jako Radamesa zastałam w obsadzie Marcina Franca (zmienianego przez Jana Traczyka oraz Pawła Mielewczyka), który jak ulał pasuje do tego spektaklu i tego bohatera. Ujął mnie też niedawno w „Next to Normal”, w roli syna Diany, a jednocześnie pewnego rodzaju trickstera wywracającego porządek – personifikacji „manii” i ekscesów protagonistki. W „Aidzie” Franc także jest zawadiacki i przekorny („Widzę, że z mieczem radzisz sobie lepiej niż z gąbką”), a jego postać również podejmuje decyzje, które robią wrażenie szalonych. Butny, zdobywczy kapitan armii (song „Dla odważnych jest świat”) musi zrewidować swoje egoistyczne nastawienie, skonfrontować się z despotycznym ojcem (brawurowy duet „Jak ojciec, tak syn”) i na nowo zdefiniować pragnienia i obowiązki.

Do tych ostatnich należy małżeństwo z córką faraona, graną przez Agnieszkę Przekupień, Monikę Rygasiewicz oraz – w obejrzanym przeze mnie przedstawieniu – Zofię Nowakowską. Gdy schodziła ona po stopniach w lśniącej kreacji podczas „pokazu mody”, automatycznie ujrzałam w pamięci rewię, w której brylowała w „Pilotach”. Jej bohaterka w „Aidzie” stanowi postać tyleż barwną, co tragiczną. Ponoć jest to rola komediowa, jednak pod maską próżnej i zblazowanej księżniczki kryje się gorycz osamotnienia i niezrozumienia. Nowakowska udanie pokazuje dramatyczne położenie Amneris: po pierwsze, zdruzgotanej zdradą oraz przewrotnością losu, po drugie, wtłoczonej w rolę społeczną, w której pozostaje bezwolna („Od kołyski aż do śmierci / każdy mnie spojrzeniem wierci”). Z tego powodu, notabene, córka faraona i niewolnica Aida nawiązują osobliwą relację… Mając przed oczami metamorfozę Egipcjanki z rozkapryszonej kokietki w następczynię tronu, świadomą konieczności ferowania wyroków bez ulegania temperamentowi, jak również dojrzewanie Radamesa, nie sposób się zgodzić, że postacie są „boleśnie jednowymiarowe, a ich duchowe przemiany (…) wyglądają nieprzekonująco” (Sarzyński 2019).

Ojciec Amneris to bohater epizodyczny, któremu należne faraonowi dostojeństwo nadaje Wojciech Machnicki (na zmianę z Wojciechem Paszkowskim). Znacznie większe pole do popisu ma Dżoser, czyli ojciec młodego dowódcy. Janusz Kruciński (dzielący tę rolę z Janem Bzdawką) dawno temu w „Romie” jedyny raz – aż do „Aidy” – doprowadził mnie do łez na musicalu (w „Lés Miserables”). Tu wywołuje dreszcz nie wzruszenia, ale grozy jako mroczny, bezwzględny intrygant, który – à propos „Króla Lwa” – w swoim spisku przeciwko władcy przywodzi na myśl Skazę.

Z otoczenia Radamesa na parę słów zasługuje jeszcze Mereb, grany przez Piotra Janusza (wymiennie z Michałem Piprowskim). Niby typowa figura służącego-wesołka – po trochu powiernika, po trochu trefnisia – wnosi do spektaklu nie tylko dozę humoru, lecz także rozczulającej wiary: „Nawet jak jesteś z dala od rodzinnego domu, to Nubia żyje w naszych sercach. I dlatego przetrwa”. Podobnie wzruszająca i zdolna do poświęceń okazuje się Nehebka, jedna z nubijskich niewolnic (Katarzyna Kanabus, w innych odsłonach Maria Juźwin). Ostatnim indywidualnym bohaterem jest Amonastro (Krzysztof Cybiński, kiedy indziej Przemysław Redkowski), król nubijski, czyli ojciec Aidy, wypominający jej słabość do wroga i faworyzowanie spraw osobistych kosztem zobowiązań.

Aktorom udało się wykreować bohaterów na tyle autentycznych i wiarygodnych, że śledzimy fabułę z zapartym tchem i wzruszeniem, do którego przyznaję się, by spróbować uchwycić istotę „Aidy”. Nie chodzi o samo żarliwe uczucie silniejsze niż śmierć, raczej o splot dramatu miłosnego z politycznym, zderzenie racji prywatnych z racjami wyższymi, rozdarcie pomiędzy szczęściem a odpowiedzialnością („Jestem pewna, że go kocham, / lecz czy miłość rasę ma? / Czy kochałam Nubijczyków, / skoro miłość na dół pcha?”). Ale także o deziluzję wszystkich bohaterów – jak przejście Radamesa od zuchwałego credo „Tu przypadkiem nie jest nic, / decyduje każdy sam” do konstatacji „Wciąż w labiryncie, nigdy wprost”. Toteż znowu muszę polemizować z cytowanym recenzentem, przekonującym, że „Prawdziwie dramatycznych, podobnie jak i humorystycznych momentów jest jak na lekarstwo (…). Na spektaklu zabawa jest więc przednia, ale łatwo o nim zapomnieć wkrótce po wyjściu z teatru” (Sarzyński 2019). Humoru faktycznie tu niewiele (tylko skąd zatem rzeczona „zabawa”?), jednak „Aida” może zapaść w pamięć na długo.

Nie zamierzałam pisać entuzjastycznej recenzji, świadoma, że jako fanka musicali podchodzę do nich ze stępionym ostrzem krytyki. O poprzednich tytułach z tego gatunku omawianych w „artPapierze” też wypowiadałam się w superlatywach, niemniej opinię amatorów potwierdzają znawcy – teatry muzyczne w Polsce z roku na rok prześcigają się pod względem poziomu realizacji. „Aida” stanowi już 19. musical przygotowany przez Kępczyńskiego w trakcie dwóch dekad dyrektorowania „Romie” i kolejny, który dzięki osiągniętej renomie mógł wyreżyserować w wersji non-replica, czyli nie trzymać się sztywno oryginału. I również należy ona do owych wyśmienitych inscenizacji, zapewniających rozrywkę pierwszej klasy. Choć może nie jest to fortunne określenie (zbyt pokrewne „zabawie”), skoro opuszczamy teatr w poczuciu, że „Ludzki los to zawiła jest gra”, w dodatku tragiczna. A jednak klamra kompozycyjna ocala iskierkę nadziei. Bo przecież wokół nas wciąż od nowa rozgrywają się „te historie sprzed stuleci, / których nie tknął żaden czas…”.

Literatura:

„Musical z duszą”. [Z Wojciechem Kępczyńskim rozmawia Albert Markowicz]. „Forbes”, 30.09.2019 r., https://www.forbes.pl/life/musical-z-dusza-tuz-przed-premiera-aidy-rozmawiamy-z-dyrektorem-teatru-muzycznego/hf299r5

Sarzyński P.: „Pop opera”. „Polityka” 2019, nr 45 z 05.11.2019 r., https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/teatr/1930608,1,recenzja-spektaklu-aida-rez-wojciech-kepczynski.read
Aida”. Libretto: Tim Rice. Muzyka: Elton John. Reżyseria: Wojciech Kępczyński. Scenografia: Mariusz Napierała. Kostiumy: Dorota Kołodyńska. Choreografia: Agnieszka Brańska. Kierownictwo muzyczne: Jakub Lubowicz. Premiera: 26.10.2019 r., Teatr Muzyczny „Roma”.