ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 marca 6 (390) / 2020

Maciej Mazur,

STAN ABSOLUTNEJ CHŁONNOŚCI. 'ŻYCIE TRWA CZTERY DNI' STEFANA OTWINOWSKIEGO

A A A
Zapomniane, (nie)odkryte
W kolejnym eseju z cyklu proponuję krótkie przypomnienie sylwetki tym razem polskiego pisarza, zdaje się, zapomnianego dziś jak wielu innych. Nie jest to oczywiście autor rangi Jerzego Andrzejewskiego, Witolda Gombrowicza czy Zofii Nałkowskiej. Niemniej jednak ci wielcy o nim pisali, a nawet chwalili jego powieściowy debiut: „Życie trwa cztery dni” (1936). Właśnie tę książkę postaram się przybliżyć. Zdecydowanie (pośród innych zakurzonych, nieczytanych utworów) wyróżnia się ona bardzo interesującą formą, która, w mojej ocenie, wytwarza niepokojącą aurę wcale niepozbawioną komizmu. Naszym bohaterem będzie zatem Stefan Otwinowski (1910–1976).

Nim przejdę do omawiania powieści, nakreślę sylwetkę pisarza. Otwinowski urodził się w Pyzdrach nieopodal Kalisza, który często pojawia się w jego utworach. Studiował polonistykę w Warszawie, zaś po książkowym debiucie w 1936 roku za namową profesora Józefa Ujejskiego zrezygnował z nauki w pełnym wymiarze, by móc się poświęcić pisarstwu. Należał do owianego legendą towarzysko-artystycznego Klubu „S”, któremu przewodniczył Jan Kott (S – bo „Sztuka i Socjalizm”). Tam prezentował kunszt aktorski, miał bowiem Otwinowski niewątpliwy talent sceniczny. Znakomicie też tańczył, a taneczne były nawet jego ruchy, gdy przemawiał w salach konferencyjnych Związku Literatów. Związał więc później aktorstwo z literaturą. Pisał dramaty, by wspomnieć tu chociażby niedawno wznowioną „Wielkanoc” (1946, 2018) – utwór wydany i wystawiany tuż po wojnie, a problematyzujący kwestię Zagłady oraz stosunków polsko-żydowskich, cieszący się niebywałą popularnością (szczególnie w Izraelu). Wątek aktorstwa jeszcze powróci. Tymczasem trzeba nadmienić, że te wybitne osobistości, o których wspomniałem na początku, to znajomi i przyjaciele Otwinowskiego, mniej bądź bardziej dalecy. Przyszły prezes krakowskiego oddziału Związku Literatów Polskich (od 1947 z przerwami do – 1976) był osobą bardzo towarzyską, samotności nie znosił. Przed wojną był obok Zuzanny Ginczanki, Hanki Lipińskiej, Andrzeja Nowickiego stałym bywalcem w „Zodiaku” (wcześniej „Ziemiańskiej” przy ulicy Mazowieckiej), gdzie we wszelkich dyskusjach prym wiódł Gombrowicz, z którym Otwinowski miał skomplikowaną, zażyłą relację. Tak o niej pisze: „przystałem na dłużej do stolika Gombrowicza. Także trochę przez litość. Samotność była dla niego wyrokiem – nieudolność w werbowaniu sobie partnerów uważał za przegraną, początek ostracyzmu, klęskę […]. Tracąc ludzi zyskujemy lęk. Gombrowicz nie lubił nawet pustych miejsc. Odcinków drogi do domu, w których mógł się spodziewać niespodzianki. Jego wyobraźnia – najżywsza – była wyobraźnią tragiczną. Bał się sam wracać do domu. Odprowadzałem go niemal co noc aż do progu kamienicy na Chocimskiej. Byłem z nim w spójni dziwniejszej aniżeli z kimkolwiek na świecie. Buntowali mnie przeciwko dziwakowi. Obiecywał mi atrakcje po drodze. Lubiłem tańczyć. Już na Mazowieckiej mamił mnie obrazem nowego wspaniałego dansingu, który otworzyli wczoraj na Placu Unii. – Potańczymy sobie – mówił, tylko po to, żeby mnie wciągnąć w drogę dla odprowadzenia. Nie tańczył i nowego dansingu na Placu Unii nie było. Kiedyś gdy stanowczo sprzeciwiłem się systemowi podstępu, ściągnął mi kapelusz z głowy, schował głęboko. Oddał dopiero na Chocimskiej na progu domu. (Otwinowski 1957: 137-141). Autor „Marionetek” wyśmienicie parodiował Gombrowicza, ten zaś miał niewątpliwy wpływ na jego pisarstwo. Pewne ślady tego oddziaływania można już wytropić w pierwszej powieści, do której teraz wypada przejść.

„Życie trwa cztery dni” wyróżnia się pod względem formalnym zachwycającą, aczkolwiek schematyczną budową. Utwór jest zbudowany na dwóch planach czasowych. Plan pierwszy to detaliczny opis czterech dni, czyli traumatycznego czasu (wyjazdu do Poznania), w którym bohater (Stefan) niespodziewanie traci ojca i musi czekać, aż go pogrzebią. Plan drugi zaś to okres (z perspektywy narracji) stosunkowo współczesny: Stefan opisuje swoje życie po upływie czterech lat od śmierci taty: zapadniecie na chorobę płuc, zajęcia w szkole (opisy profesorów), odwiedziny u nauczyciela, który chorował na gruźlicę, relacje – przede wszystkim z bratem, który lekko traktuje utratę pracy i jest zapalonym karciarzem – oraz z matką, kobietą nieustannie zmartwioną i bardzo troszczącą się o synów. Powieść podzielona jest na 71 segmentów obejmujących przeplatające się perspektywy czasowe. W wydzielonych fragmentach na przemian opisuje się wydarzenia sprzed czterech lat i teraźniejsze. Główna zasada rządząca kompozycją to reguła asocjacji. Pamiętne chwile zebrane z tych czterech tragicznych dni zostają skojarzone z elementami współczesności. Podobieństwo między sąsiadującymi całostkami jest wyraźne. Przykłady „wiązadeł” – jak je nazwa Konstanty Troczyński (Troczyński 1938), czy wykładników leksykalnych (Jerzy Smulski 1993) można zaobserwować również w zakończeniach niektórych fragmentów i na początku następnych. Przykłady przytaczane przez Smulskiego: „Prefekt miał bardzo czułe serce. / – Pomodlę się… Mhh… Mszę trzeba będzie zrobić! Pewnie… rozumie się […]”. I następny fragment rozpoczynający opis wydarzeń, które miały miejsce po czterech latach: „Rano miała się odbyć msza za dusze ojca” (s. 52-53).

Przeszłość i teraźniejszość przeglądają się w sobie i tworzą zamknięty układ wiecznego samopowtarzania. Zupełnie jak gdyby jedna chwila potrafiła zamknąć w sobie całą bujność życia. Tak o tym rozprawiają bohaterowie powieści: „ – Pierwsza większa podnieta zdolna jest, oczywiście niekiedy, do wzbudzenia w nas stanu chłonności […]. – Człowiek, spotkawszy się po raz pierwszy z owym faktem zaczepnym, otwiera swoje wszystkie aparaty wewnętrzne i chłonie w siebie całą jego treść […] to co się dzieje w naszym życiu, przekonywa nas tylko o tym, że w ogóle wszystko się już stało […]. – Dla mnie raczej to, co się dzieje potem, jest tylko wynikiem zrozumienia faktów, które zaszły w przeszłości […] – Życie ludzkie, autonomiczne życie jednostki, trwa właściwie kilka dni, czasem nawet mniej” (s. 107).

Tkwimy tu oczywiście w centrum przedwojennego psychologizmu, inspiracji Freudowskich etc. Bohater nie powtarza jednak nieświadomie traumatycznych doświadczeń (przymus powtarzania), potrafi je zlokalizować, wypowiedzieć oraz poszukać podobieństw między tym, co było kiedyś, a tym, co dawniej. Gombrowicz pisze, że teza Otwinowskiego jest oryginalna i głęboka (Gombrowicz 1979: 121). W ogóle w krytyce ten element powieści jest odbierany jako przykład nieomal uniwersalnej teorii autora, cała książka jawi się wtedy jako jej ilustracja. Pewnie można się z tym zgodzić, zwłaszcza że tytuł powieści ma formę takiej właśnie tezy, jednak „Życie trwa cztery dni” z początku miało być: „Snami na czatach”: ewokować niepokój, czujność i rejestry wręcz przeciwne – marzenia, a może koszmary i śmierć. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na sprawę pomijaną. Nie jest to intelektualizacja bohatera, który rozważając te kwestie, formułuje ogólny wniosek na podstawie swojego doświadczenia. Tę rozmowę, na co nie zwraca się uwagi, bohater zasłyszał przed pogrzebem ojca. Owo kompulsywne, natrętne poszukiwanie analogii między przeszłością a teraźniejszością interpretuję jako siłę sugestii. Stefan zasugerował się tym, co mówili „starzy-mądrzy-ludzie” i cztery lata później w chwilach samotności, choroby (dokładnie początków gruźlicy), miał okazję głębiej to przemyśleć i dopasować do kształtu aktualnych doznań.

„Życie trwa cztery dni” to nieomal autobiografia autora. Nagła śmierć ojca aptekarza, dzieciństwo spędzone w Growcu, również portrety profesorów to szczegóły wzięte z życia Otwinowskiego, który tak pisze o powstawaniu utworu: „dopiero powiązanie aktorstwa z literaturą w specjalnie skonstruowanych opowiadaniach zjednało mi uwagę kolegów – bardziej ode mnie kutych w krytyce. Najbardziej podobały się zrobione aktorsko i tekstowo sylwetki moich gimnazjalnych profesorów. […] Z typów środowiska i czasu można zrobić powieść. Zrobiłem ten wysiłek. Po owym pamiętnym wieczorze – do rana, już w samotności na ulicy Brackiej, napisałem pierwszy rozdział powieści […]. Literatura powinna – myślałem już wtedy – nie tylko obrazować, bawić, ale i zmuszać do myślenia. Jak z aktu osobistej, filozoficznej udręki uczynić sprawę dobra zbiorowego?” (Otwinowski 1957: 62). Oprócz już wspominanego zacięcia „teoretycznego”, które towarzyszy wielu artystom pytającym o to, w jaki sposób uogólnić własne doświadczenia (skoro ja czegoś doświadczam, z pewnością doświadczają też inni) do rangi powszechnie panujących praw, ten cytat zwraca uwagę na tryb pracy autora, który pozwoli zinterpretować motywy nocy i dni w jego debiutanckiej powieści.

Skoro „Życie trwa cztery dni”, to trzeba się przewrotnie zapytać: „czy skoro dni, to czy także noce”? Noc to czas przeznaczony na pisanie. W utworze bowiem wcale niejednoznacznie wartościuje się opozycję nocy i dni. „Noc jest gwarna: w nocy się żyje, współżyje, marzy. Umiera się nad ranem” (s. 108). Z dniem kojarzy się słońce, które przyśpiesza rozkład. Stąd przerażające doświadczenie bohatera, który widząc grymas obrzydzenia na twarzy ludzi, zorientował się, że ciało ojca zaczęło się psuć. W tej powieści jest ściśle utrzymywana dialektyka Erosa i Tanatosa: nieustanne przeplatanie się tych motywów. W dzieciństwie Stefanowi ślimaczyła się rana, którą zabandażował ojciec. Chłopiec, z sentymentu, wcale nie chce zdjąć opatrunku. Lustrzana sytuacja jest na drugim planie – w przyszłości, kiedy bohater zaczyna gorączkować z powodu rozwijającej się szybko choroby płuc. Odczucia towarzyszące początkom gruźlicy opisywane są antynomicznymi rejestrami ciepła-zimna, gdzie zimno – które czuć w kościach – ma w sobie coś trupiego, a gorączkowe poty kojarzą się z rozkoszą, jak pisze Otwinowski – „z błogością” (s. 25). Choroba to czas wglądu w siebie, pisarz podkreśla to wielokrotnie, to czas na obserwacje i rozmyślania. Powtórzmy przytaczany już cytat: „ – Jak zostałem pisarzem […]? Żyłem między ludźmi. […] Ale w piątej gimnazjalnej choroba odsunęła mnie od boiska. Zostały książki i papier (Otwinowski 1957:. 61). Zachwycająco autor oddał wegetację cierpiącego. Piorunujący efekt uzyskał poprzez detaliczny opis pokoju Stefana. Chłopak godzinami obserwował te same przedmioty, fałszywe światło słońca chciało je ożywić, co udawało się tylko późnym wieczorem, kiedy niknące promienie to skracały, to wydłużały ich kształty. Po pokoju wędrowały cienie – namiastki świata żywych, wszystko upewniało go o martwocie rzeczy, które po południu, w godzinach największej samotności, były mu jedynymi towarzyszami. Na dodatek naprzeciw łóżka wisiała martwa natura: tej nawet żmijowate, obłudne refleksy nie mogły ożywić. Pisanie zatem zaczynało się w towarzystwie, wśród ludzi, gdy zbierało się i konsultowało pomysły; powieść zaś mogła zrodzić się tylko pod znakiem Tanatosa, w samotnym łożu cierpiącego, gdy wszystkie przeżycia – w grobowej ciszy – wreszcie zaczynały się porządkować. Otwinowski, jak to ujęła jego żona, był nocturnusem (Otwinowska 1979: 13), preferował nocną pracę, pisał do rana – do śmierci. „Życie trwa cztery dni” to powieść pisana nocą – to widać. Jest utworem głęboko niepokojącym, w którym dominuje śmierć: pierwszy i ostatni punkt wielkiego powtórzenia: śmierć bliskich, śmierć własna, duchota i martwość – nie wieczny, ale wyczerpujący się i nienaturalny cykl, to znaczy: ruch kołowy bez nadziei na narodziny.

Obok tych wątków, które tu tylko pobieżnie zaznaczyłem, obecne są także akcenty komiczne: głównie w dialogach. Pojawiają się tam i gombrowiczowska „ciotczyność” i spod tego samego znaku także pewna refleksja nad umysłowością środowiska „mieszczańskiego”: rozmawiają tu ze sobą ludzie o różnych profesjach. W dialogach, dominujących w części wspomnieniowej, dobrze Otwinowski sprofilował dyskutantów. Zabawny, a zarazem „czarny wątek” powieści, to załamywanie się języka w czasie tragicznych wydarzeń: obraz sytuacji, kiedy nie ma co powiedzieć, a coś trzeba mówić, żeby nie milczeć. Malarz wspominanej martwej natury, artysta z bożej łaski, miał wszak talent do mącenia ciszy: „Człowiek musi dużo w życiu przejść… tak, dużo przejść… musi przejść… za dużo przejść… Tak, ale wiele rzeczy robi się zupełnie niepotrzebnie… zupełnie niepotrzebnie… zupełnie niepotrzebnie. Za daleko odeszliśmy od istoty życia, od jego przeznaczenia. Za dużo robimy niepotrzebnych wysiłków, zupełnie niepotrzebnych wysiłków” (s. 44). Po raz kolejny humor nieledwie gombrowiczowski.

„Życie trwa cztery dni” to książka ciekawa, oryginalna pod względem formy, mniej pod względem treści. Z pewnością zapowiadała wielkiego pisarza. Gombrowicz słusznie podkreślał, że Otwinowskiemu jednak czegoś zawsze brakowało (Gombrowicz 1979: 126). Nazywał go tancerzem z jedną nogą utalentowaną, a drugą kulawą: tancerzem i aktorem, który stara się ukryć – i wychodzi mu to na ogół znakomicie – niedowład jednej kończyny. To odrętwienie lokował autor „Ferdydurke” w trudności, z jaką Otwinowski się zmagał, by swą myśl doprowadzić do końca. Stąd ma się wrażenie, czytając jego powieści, że są nie dość przemyślane, rozkraczone pomiędzy tym, co mistrzowskie, pomysłowe, godne uwagi, a tym, co kłuje w oczy swą nieporadnością. Niemniej jednak jego intrygujący debiut, podobnie jak „Wspomnienia”, ma wartość ponadczasową, dlatego zasługuje na odgrzebanie i ponowną lekturę.

Literatura:

Gombrowicz W.: „Kompleks aktorstwa u pisarza”. W: „Sceptyk pełen wiary”. Oprac. W. Maciąg, Kraków 1979.

Gombrowicz W.: „Wchłaniamy życie tylko przez nieliczne dni”. W: „Sceptyk pełen wiary”.

Otwinowska E.: „Wstęp”. W: „Sceptyk pełen wiary”.

Otwinowski S.: „Wielkanoc”. Warszawa 2018.

Otwinowski S.: „Wspomnienia”. Kraków 1957.

Smulski J.: „Twórczość narracyjna Stefana Otwinowskiego”. Toruń 1993.

Troczyński K. „Od strony mężczyzny. Uwagi o powieści lat ostatnich”. „Dziennik Poznański” 1938, nr 4.
Stefan Otwinowski: „Życie trwa cztery dni”. Kraków 1977.