ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (391) / 2020

Przemysław Pieniążek,

RAJ W SAMYM ŚRODKU PIEKŁA (SHANGRI-LA)

A A A
W 1933 roku brytyjski pisarz James Hilton w powieści „Zaginiony horyzont” część akcji osadził w scenerii mitycznej krainy położonej w odosobnionej, tybetańskiej dolinie. Krainy zamieszkiwanej przez światłych, długowiecznych lamów żyjących w harmonii ze światem. Z czasem Shangri-La stała się powszechnie przywoływanym synonimem rajskiej utopii – nie inaczej jest w przypadku opasłej, zamkniętej w twardej oprawie powieści graficznej Mathieu Bableta przypominającej jednak, że to, co dla jednych jest rajem, dla drugich może okazać się piekłem.

Już mało kto pamięta, co doprowadziło do wielkiej katastrofy w XXI wieku, na skutek której niedobitki ludzkości wiodą wegetatywny żywot w przestrzeni kosmicznej. Ale przecież nie ma powodów do narzekania: w końcu koncern Tianzhu Enterprises dba o to, by mieszkańcom kolonii (po dniu ciężkiej pracy wracającym na spoczynek do klaustrofobicznych kabin pozbawionych dostępu do naturalnego światła) niczego nie brakowało. Każdy obywatel ma jasno przypisane zadania, które realizuje, mogąc w zamian liczyć na swobodny dostęp (na drodze zakupu rzecz jasna) do dowolnych produktów firmy. „Kupić, używać, kupować więcej” – to tylko przykładowy slogan reklamowy widniejący na wszechobecnych billboardach przypominających członkom tej idealnej, samowystarczalnej społeczności (z równą ochotą ustawiających się w kolejkach po coraz to nowsze modele tabletów, co agresywnie wyładowujących frustracje na animodach – mówiących, antropomorficznych zwierzętach, których głos de facto mało kogo obchodzi) o tym, co jest w życiu najważniejsze.

Dlaczego więc część obywateli coraz głośniej wyraża swoje niezadowolenie, przechodząc na stronę ruchu oporu, którego ucieleśnieniem jest enigmatyczny Mister Sunshine? Podobne pytanie rodzi się w głowie protagonisty komiksu, Scotta Péona, wiernego orędownika systemu symbolizującego szczytowy moment rozwoju cywilizacyjnego ludzkości, świętującej trzystulecie terraformacji Tytana, największego satelity Saturna. Jakby tego było mało, sztab badawczy z Tianzhu Atomic Research robi wszystko, aby stworzyć nowy gatunek człowieka, w pełni przystosowanego do życia w kosmicznym środowisku. Problem w tym, że naukowcy zaczynają coraz śmielej eksperymentować z antymaterią, co przypadkiem odkrywa Scott, którego światopogląd w ekspresowym tempie zaczyna się trząść w posadach.

„Shangri-La” to z ducha neo-noirowa historia o rewolucji, wielkim kłamstwie i konsekwencjach zabawy w Boga. Ze wszech miar epicka, posiadająca kilka naprawdę udanych fabularnych twistów opowieść Bableta (czasowy zakres narracji – którego jednak nie zdradzę – jest doprawdy imponujący) bezbłędnie sprawdza się także jako bezkompromisowe studium społeczeństwa konsumpcyjnego. Choć rysunek postaci jest mocno uproszczony, artysta pieczołowicie projektuje wygląd stacji kosmicznej, pojazdów, skafandrów czy topografii malowniczych zakątków (na marginesie warto dodać, że w „Shangri-La” dominują różne odcienie niebieskiego, zielonego, czerwonego, pomarańczowego i fioletowego). Całostronicowe kadry ukazujące Ziemię z perspektywy kosmosu są wprost przepiękne, podobnie jak graficzna niespodzianka zamieszczona na rozkładówce (por. str. 208-209). Soczyste dialogi sąsiadują tu z niemymi partiami, skłaniającymi odbiorcę do snucia przypuszczeń, ale także do niebanalnych refleksji.

„Shangri-La” to olśniewająca wizualnym rozmachem, niezwykle gorzka, choć pozostawiająca cień otuchy futurystyczna przypowieść o tym, skąd pochodzimy, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Jednocześnie Balet przypomina nam, że życie, w jakichkolwiek przejawach, jest prawdziwym cudem. Brzmi jak truizm? Być może, ale nie w tym komiksie. Lektura obowiązkowa!
Mathieu Bablet: „Shangri-La”. Tłumaczenie: Katarzyna Gajewska-Wąsowicz. Timof Comics. Warszawa 2020.