ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (391) / 2020

Michał Łukowicz,

OPOWIEŚCI ZNAD ZARDZEWIAŁYCH SAMOWARÓW (BARTOSZ ŻURAWIECKI: 'FESTIWALE WYKLĘTE')

A A A
Trudno podważyć fakt, że cieszące się niegdyś ogromną popularnością, najbardziej propagandowe festiwale muzyczne PRL-u – Festiwal Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze i Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu, od lat konsekwentnie i z powodzeniem wypierane były z polskiej pamięci zbiorowej, a także wszelkich debat na temat kulturowego dziedzictwa naszego kraju. Do dzisiaj zresztą artyści niechętnie przyznają się do udziału we wspomnianych imprezach, a dziennikarze muzyczni traktują je jako pozbawioną większego znaczenia, zabawną ciekawostkę historyczną.

Ostatnimi czasy jest jednak o PRL-owskich propagandowych festiwalach nieco głośniej. Wystarczy zajrzeć do Internetu, gdzie z roku na rok pojawia się coraz więcej materiałów wideo będących zapisem kołobrzeskich czy zielonogórskich występów. Jeżeli chodzi o liczbę wyświetleń, to mogą one spokojnie konkurować z podobnymi relacjami z popularnych, powszechnie szanowanych wydarzeń tego typu, natomiast zamieszczone pod nimi komentarze są nad wyraz entuzjastyczne. W ostatnim pięcioleciu powstały również dwie duże i rzetelne prace badawcze, które opisały wspomniane zjawiska kulturowe – „Piosenka w służbie propagandy” Karoliny Bittner i „Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze w latach 1962-1989” Agnieszki Marczak. Do przywołanej „literatury przedmiotu” dołączył właśnie wydany przez Krytykę Polityczną reportaż pt. „Festiwale Wyklęte”.

Autorem książki jest Bartosz Żurawiecki – znany krytyk filmowy, urodzony w 1971 roku. Zwracam uwagę na jego rok urodzenia, ponieważ przynależność pokoleniowa w kontekście poruszanych w publikacji zagadnień może mieć niebagatelny wpływ na sposób ich przedstawienia. Sam Żurawiecki przyznaje we wstępie do omawianej książki, że podjęty przez niego temat należy dzisiaj do tych mocno „naznaczonych” politycznie i ideologicznie (zob. s. 9). Efektem tego stanu rzeczy jest domniemana konieczność przyjęcia przez autora w stosunku do tematu jasno określonej perspektywy (czy też „strony barykady”). Odnosząc się niejako do tego problemu, Żurawiecki powołuje się na tezę Ewy Domańskiej zamieszczonej w książce „Obrazy PRL. O konceptualizacji realnego socjalizmu w Polsce”, w której badaczka przekonywała, że wyszczególnić można dwa główne obrazy PRL-owskiej Polski: tragiczny – z tendencjami do martyrologii i komiczny – akcentujący absurdy życia w Polsce Ludowej. Wobec tych dwóch optyk zaproponowała ona również trzecią drogę, ujawniającą „ambiwalentne relacje pomiędzy kolonizowanym i kolonizatorem” (s. 24). Koncepcja ta pozwala czytać politykę kulturalną PRL-u szerzej. W jej świetle Polska była terytorium pozostającym zarówno pod wpływem kultury radzieckiej, jak i ucieleśniającym dyskurs kolonialny w stosunku do Ziem Zachodnich m.in. za pomocą opisywanych przez Żurawieckiego imprez. Autor „Festiwali Wyklętych” zainspirowany myślą Domańskiej tę trzecią drogę w swoim reportażu przyjmuje, zgrabnie unikając zdecydowanych deklaracji ideologicznych (choć deklaracje światopoglądowe w postaci np. wyboru wydawnictwa oczywiście w jakiś sposób ustawiają narracjeę tej książki), licząc, że umożliwi mu ona spojrzenie „na Polskę w całej ambiwalencji bycia zarówno krajem skolonizowanym, jak i kolonizującym” (s. 24).

Jest więc książka Żurawieckiego rzetelną opowieścią o dwudziestoparoletniej historii dwóch, bez wątpienia, najbardziej propagandowych festiwali muzycznych w Polsce Ludowej, wykorzystującą w swojej narracji urywki z gazet, wspomnienia występujących w Kołobrzegu i Zielonej Górze artystów, organizatorów, ludzi kultury i samego autora. Wracając do kwestii jego wieku: jako że Żurawiecki pierwsze edycje opisywanych przez siebie festiwali poznawał jako dziecko, perspektywa jaką przyjmuje w publikacji jest mocno sprofilowana przez sentyment i nostalgię. „Dzieckiem będąc, z zapartym tchem i gorejącymi policzkami oglądałem na czarno-białym telewizorze transmisje festiwalowych koncertów. (…) To był nasz Broadway, nasz glamour, nasza bajka” (s. 26) – przekonuje, zapowiadając, że pojawią się w publikacji wtręty prywatne, a spojrzenie będzie (musi być!) subiektywne. Subiektywizm jednak pracy nie przeszkadza, a nawet sprawia, że prezentowane fakty zyskują zaskakujące kształty i kolory.

Dla przykładu – dużą satysfakcję czytelniczą dają namierzane przez Żurawieckiego (zadeklarowanego geja) homoseksualne motywy i elementy funkcjonujące bezwiednie w ramach opisywanych przez niego, jakże „męskich” i „porządnych” festiwali. Raz po raz, czy to w przypadku konkretnych piosenek, czy tworzonych na potrzeby imprez widowisk okazuje się, że „wojsko jest autonomiczną, homospołeczną wspólnotą, która zaspokoi wszystkie męskie potrzeby. Dziewczyny, żony, kobiety mogą być jedynie kwiatkiem (…) do munduru” (s. 312). Autor zwraca również uwagę na „tęczowe piosenki”, takie jak np. śpiewana przez Irenę Woźniacką na XI Festiwalu w Kołobrzegu piosenka pt. „Jakie ładne chłopaki”, która budując piękny obraz tęczy rozpościerającej się nad całą Polską, mogłaby być, zdaniem Żurawieckiego, z powodzeniem śpiewana na Paradach Równości (zob. 278). Co ciekawe, nie zawsze wspomniane gejowskie akcenty były zabawnym zbiegiem okoliczności czy autorskim przeoczeniem. Wbrew postulowanemu w piosenkach hołdowaniu tradycyjnym rolom płciowym, nawet twórców Festiwalu Piosenki Żołnierskiej stać było na akcenty emancypacyjne, a sam program nigdy „nie był w swych treściach ani otwarcie homofobiczny, ani wulgarnie seksistowski” (s. 341). Według autora „Festiwali wyklętych”, homofobia, jako metoda walki z przeciwnikiem politycznym, pojawiła się wraz z Sierpniem '80, którego narracja doprowadziła zarówno do „wykluczenia z »solidarnościowej« narracji kobiet, jak i do tego, że prawdziwy Polak stał się zaprzeczeniem »komunisty« i »pedała«.” (s. 342). Jako jeden z pierwszych symptomów tego stanu rzeczy autor podaje piosenkę Macieja Zembatego pt. „Ballada o Majorze Hermaszewskim” wyśpiewaną na Festiwalu Piosenki Prawdziwej w 1981 roku (zob. 341).

Pomimo tego, że wspomniane wątki są w książce marginalne, wspominam o nich z dwóch powodów. Pierwszym jest oczywiście zilustrowanie uprzednio wspomnianego subiektywizmu (do którego jeszcze wrócę). Drugim jest chęć dokładnego zarysowania miejsca, z którego „Festiwale wyklęte” są pisane, ponieważ dobre zrozumienie perspektywy autorskiej umożliwi lepsze zorientowanie się w motywach, jakie stały za piszącym recenzowany reportaż, i które nadały mu ostateczny kształt.

Żurawiecki przekonuje, że w związku ze swoją orientacją seksualną czuje pewnego rodzaju więź z bohaterami swojej książki, którzy po 1989 zostali skazani na niepamięć. Podczas gdy w Polsce, w okresie transformacji gospodarczej, mniejszości seksualne zaczęły powoli „wychodzić z szafy”, wykonawcy z Zielonej Góry i Kołobrzegu „do szafy weszli. Lub zostali do niej wepchnięci” (s. 449). Wielokrotny uczestnik i laureat Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu Adam Wojdak na początku lat 90. XX wieku został zmuszony do zwolnienia się z Zespołu Wojska Polskiego (zob. s. 447). Laureatka Srebrnego Pierścienia w Kołobrzegu w 1982, 1984, 1986 oraz Złotego Pierścienia w 1989 roku Iwona Niedzielska na kartach książki Żurawieckiego przekonuje, że w latach dziewięćdziesiątych zamknęła się jej droga do kariery, a potencjalni współpracownicy tłumaczyli, że „czasy się zmieniły” i epizod festiwalowy zaczął przeszkadzać (zob. s. 447). Jedna z największych gwiazd obu omawianych imprez – Adam Zwierz, wspomina natomiast rozmowę z prezydentem Bronisławem Komorowskim, która miała miejsce już w XXI wieku, podczas której ówczesny prezydent oznajmił mu, żeby zapomniał o istnieniu festiwalu w Kołobrzegu (zob. s. 448).

Celem autora „Festiwali wyklętych” jest więc „wyciągnięcie z szafy” i oddanie sprawiedliwości wspomnianej trójce i innym, którzy na festiwalach propagandowych występowali, a teraz ich głos i dorobek artystyczny jest deprecjonowany.

Naprawdę trudno zdecydować się, na jakie wątki w krótkiej recenzji zwrócić szczególną uwagę, bowiem książka obfituje w intrygujące postacie i porywające anegdoty. Na pierwszym planie pozostają osoby, które zdecydowały się podzielić z czytelnikami swoimi wspomnieniami (m.in. wspomniany Adam Zwierz, Andrzej Łukaszewski, Danuta Stankiewicz czy Jarosław Mikołajewski) ale w tle przewija się również plejada nader interesujących osobistości. Są konferansjerzy: niemogący opędzić się od fanów (ale skromny!) Stanisław Mikulski, charakteryzujący się błyskotliwym żartem młodziutki Krzysztof Materna, czy zawsze trzymający fason Tadeusz Sznuk, organizatorzy – na czele z pułkownikiem Władysławem Czubą i jego żoną (rzekomo nie mającą wpływu na kształt festiwali – piosenkarką Barbarą Książkiewicz) i dziennikarze różnej proweniencji politycznej żywiołowo komentujący poszczególne edycje omawianych przez Żurawieckiego imprez. Są też oczywiście postacie, które występowały w Zielonej Górze czy Kołobrzegu i dzisiaj nadal funkcjonują z powodzeniem w świecie show-biznesu, jednak one (z niewielkimi wyjątkami, np. laureatką Złotego Samowara na XIII Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze w 1977 roku Urszulą Beata Kasprzak, znaną dziś pod pseudonimem scenicznym: Urszula) funkcjonują jedynie jako bohaterowie anegdot w opowieściach innych. Nawet w XXI wieku, wiele lat po polskiej transformacji gospodarczej i politycznej, dla wizerunku scenicznego, artystom lepiej nie przyznawać się do udziału w „festiwalach wyklętych”. Bogactwem książki Żurawieckiego jest również fakt, że prezentowane wydarzenia festiwalowe autor zestawia z pochodzącymi z różnych źródeł wzmiankami na temat absurdów ówczesnej rzeczywistości (np. słynne malowanie trawy na zielono [zob. s. 112]), obyczajowości (m.in. kontrowersje wokół męskich fryzur połowy lat 70. [zob. s. 256] czy muzyki rockowej [zob. s. 411]) i przede wszystkim informacjami dotyczącymi sytuacji społeczno-politycznej PRL-u w czasie trwania poszczególnych edycji festiwalu. Dzięki temu prezentowany krajobraz PRL-u jest bardziej zniuansowany. Rozmaite głosy komentujące poszczególne edycje Festiwalu w Kołobrzegu i Festiwalu w Zielonej Górze, tworzą atrakcyjny i polifoniczny dokument zbierający dwudziestoparoletnią historię specyficznego, ogromnie wpływowego i (jak się okazuje) fascynującego nurtu w polskiej muzyce rozrywkowej.

Dziś, kiedy przyznawane w Zielonej Górze Złote Samowary już dawno pordzewiały w najciemniejszych kątach przydomowych piwnic, a kołobrzeskie Złote Pierścienie w większości gdzieś poginęły, „Festiwale wyklęte” Bartosza Żurawieckiego mogą być atrakcyjnym pretekstem do podróży w przeszłość, która w istocie okazuje się krajem zupełnie obcym, jednak pełnym znajomych postaci, przypadków i zdarzeń. Rzecz jasna, największą radość książka ta da osobom pamiętającym PRL. Jednak tym, którzy pamiętać nie mogą, w satysfakcjonującej lekturze z pewnością przyjdą z pomocą stare płyty winylowe, serwisy internetowe zawierające zapisy wideo najgłośniejszych występów czy członkowie rodziny. Niewykluczone, że ci ostatni chętnie podzielą się wspomnieniami, a może nawet własną interpretacją ulubionych żołnierskich czy radzieckich przebojów, które kiedyś tam, dawno, dawno temu, porywały tłumy.
Bartosz Żurawiecki: „Festiwale wyklęte”. Wydawnictwo Krytyki Politycznej. Warszawa 2019.