ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 maja 10 (394) / 2020

Maciej Mazur,

LILIE, GDY GNIJĄ, WOŃ WYDAJĄ GORSZĄ OD CHWASTÓW

A A A
Zapomniane, (nie) odkryte
Willa Cather (1873-1947) jest klasyczną amerykańską pisarką. Jeszcze w 2008 roku Harold Bloom pisał, że „choć obecnie nieco zaniedbana ma niewielu rywali wśród amerykańskich pisarzy tego stulecia” (Bloom 2008: 1). W Polsce zainteresowanie autorką „Mojej Antonii” (1918) jest nikłe. Znacznie częściej słyszy się nazwiska Fitzgeralda, Stein, Hemingwaya i Faulknera. Jej spuścizna jest zresztą z ducha jeszcze nieco dziewiętnastowieczna: to pisarstwo realistyczne. Patronami Cather byli Edith Wharton i Henry James, pisarka zaczytywała się także w literaturze francuskiej. Swój temat znalazła dzięki wpływowi Sarah Orne Jewett, która pokazała, że pisarz „powinien badać swój teren i wypowiadać twarde, szczere prawdy o prawdziwym doświadczeniu” (Le Roche 2006: 26). Cather wpisała się na stałe w amerykańską tradycję literacką, tworząc wyraziste postacie kobiet i opowiadając z nostalgią o heroicznych zmaganiach pionierów. Na przykładzie „Mojej Antonii” najłatwiej jest udowodnić, że jej narratorzy – mężczyźni podziwiający kobiety, które opisują – są w istocie postaciami androgenicznymi; można ich postrzegać jako projekcje własnego ja Willi Cather, która w ten sposób chciała wyrazić zakazaną miłość, lesbijskie pożądanie. Styl autorki „O Pioneers!” (1913) jest precyzyjny i ostry – rozpoznawalny natychmiast. Słynne powiedzenie pisarki: „świat rozpadł się na dwie części w 1922 roku lub coś koło tego” odzwierciedla przełom w jej twórczości. Mamy tu na myśli doświadczenie I wojny światowej i głębokie rozczarowanie nowoczesnością, które odbija się w powojennych utworach m. in w „Utraconej” (1923) i „Domu pana profesora” (1925). Będzie nas interesować pierwsza z wymienionych powieści z powojennego okresu, przedstawiająca losy pewnej damy i miłość chłopca, któremu jego pani na zawsze utkwiła w pamięci.

Powinno się zadać to pytanie: o czym jest ta powieść? Byłoby ono jednak zupełnie nie na miejscu. Dopiero przeformułowane ma sens. Trzeba zapytać nie tyle, o czym jest ta powieść, ile o kim, albowiem Willa Cather nakreśliła w tej drobnej książeczce jeden z najbardziej zdumiewających i zapadających w pamięć kobiecych portretów w literaturze. Nie sądzę, by komuś zwięźlej udało się opisać postać tytułowej utraconej – Marianny Forrester, niż Elizabeth Shepley Sergeant: „to jest heroina, która nie zachowuje dobrych obyczajów, ale lgnie do udogodnień, a czasem zaskakuje nas szlachetnością”. Pisząc ten esej, dołączam tylko do grona straceńców, którzy próbowali ująć własnymi słowami panią Forrester. By właściwie określić taką damę, nie wystarczą ani śliczne epitety, ani zaskakujące i oryginalne porównania. Dobrze wiedziała to Willa Cather. Mesmeryzujące piękno oraz wdzięk tej arystokratki jawi się zawsze jako coś, co dawno przeminęło, co należy już do głębokiej, doskonałej przeszłości. Mariannie udziela się urok tych chwil, które zachowuje się w najlepszych, starannie pielęgnowanych wspomnieniach z dzieciństwa, tych momentów, do których chcielibyśmy wrócić i wiele byśmy oddali, by to było możliwe. Pani Forrester okazuje się zatem kimś nieosiągalnym, nie tyle postacią – bardziej ideą lub symbolem. Cather wie, jaką siłę posiada czas przeszły, przestrzeń tego, co utracone; zna także potęgę dobrej opowieści, dlatego wprowadza swą bohaterkę, poprzedzając jej właściwe pojawienie się szeregiem krótkich reminiscencji i facecji na jej temat.

Oto pierwsza scena z Marianną Forrester – oddajmy głos mistrzyni: „Gdy kapitan wiózł bryką ze stacji do domu gości przybyłych z Omaha czy Denver, radowały go ich głosy chwalące piękne stada bydła na łąkach z obydwóch stron drogi. A gdy wjechali na szczyt wzgórza, radował go widok mężczyzn, którzy, choć starsi od niego, żwawo zeskakiwali z bryki i biegli po stopniach na ganek, by powitać panią Forrester, zawsze wychodzącą gościom naprzeciw. Nawet pewien bankier z Lincoln, o długiej, wąskiej twarzy, najmniej wrażliwy i najsurowszy z przyjaciół kapitana, ożywiał się, gdy ujmował rękę pani Forrester, starając się podjąć swawolne wyzwanie w jej oczach i zręcznym dowcipem odpowiedzieć na żartobliwe słowa powitania. Wybiegała zawsze na ganek, uprzedzona o przybyciu gości odgłosem kopyt i turkotem kół na drewnianym moście. Jeśli zdarzyło się, że właśnie pomagała czeskiej kucharce, to biegła prosto z kuchni przepasana fartuszkiem i machała na powitanie żelazną łyżką unurzaną w maśle albo ręką poplamioną wiśniowym sokiem. Nigdy nie traciła czasu na podpięcie opadłego loczka: niedbałość stroju dodawała jej uroku, a wiedziała o tym dobrze. Mówiono, że potrafiła wybiec na ganek w szlafroczku, ze szczotką do włosów i długą czarną grzywą rozsypaną na ramionach, by powitać Cyrusa Dalzella, który był prezesem Spółki Kolejowej Colorado-Utah, i że wielki ten człowiek nigdy nie czuł się bardziej pochlebiony. […] cokolwiek pani Forrester raczyła zrobić, było wytworne, ponieważ robiła to ona” (s. 9-10).

Willa Cather sama doskonale określiła charakter swojej techniki pisarskiej. Nie chodzi o to, by – jak u naturalistów – opisać świat z jak największą precyzją, dbając o każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Dla amerykańskiej autorki nie liczy się ich ilość, lecz jakość. Dobra sztuka polega na tym, by spośród mnóstwa możliwych elementów wybrać te detale, które będą doskonale harmonizowały z całością. Kiedy czytamy o drewnianej łyżce unurzanej w maśle czy ręce poplamionej wiśniowym sokiem, istotnie wydaje się, że tych określeń nie można zastąpić innymi. I jak zobaczymy później – biel dłoni pięknej pani oraz czerwień soku wiśniowego – już na wstępie sugerują jej paradoksalną naturę.

Gdyby na tym spocząć, z całą pewnością stwierdziłoby się, że przedstawiono portret olśniewający i wykonany sprawną ręką, ale zupełnie nierealny. I rzeczywiście pani Forrester jest poniekąd kobietą niemożliwą, nie dlatego, że jest idealna – bardziej fantastyczna, magiczna. Chciołaby się powiedzieć – to nie kobieta, to bogini: prawdziwe zjawisko, postać roztaczająca wokół siebie coś na kształt pola magnetycznego albo posiadająca jakąś własną siłę grawitacji, która wpływa na otaczające ją przedmioty i ludzi, sprawiając, że zaczynają krążyć wokół niej jak satelity i świecić odbitym światłem, którego im użycza. Marianna posiadała rzeczywiście wielką moc afektywną: jej powab był immanentny. Oprócz tego była też znakomitą manipulantką. W końcu „urok sprzeczności był jej wrodzony” (s. 69). Nie była doskonała, może była tylko dobrą aktorką, może nie była nawet dobrą kobietą? Może dlatego była tak prawdziwa, tak szalenie rzeczywista...

W „Utraconej” Cather wyeliminowała pierwszoosobowego narratora, który w „Mojej Antonii” determinował i zawężał perspektywę – zastąpiła go bezosobową instancją narracyjną, szczególnie jednak powiązaną (fokalizacja) z najważniejszym obok ślicznej damy bohaterem: Nielem Herbertem, młodym siostrzeńcem sędziego Pommeroya – dobrego znajomego i zaufanego człowieka Forresterów. Niemal wszystkie wydarzenia w powieści zostają ukazane poprzez pryzmat doświadczeń i wyobrażeń Niela. Po raz pierwszy spotykamy go „jeszcze za dzieciaka”, podczas zabawy w towarzystwie kilku chłopaków – między innymi biednych synów Bluma, Eda Elliota i chwilę później Ivy Petersa – starszego od reszty ohydnego typa, który, odkąd zaczął truć psy w okolicy, zyskał przezwisko „poison” – trucizna. Cather wprowadza go w momencie, kiedy inni chłopcy dobrze się bawią. Peters zwraca ich uwagę na dzięcioła stukającego sobie w drzewo. Rozpoznając jego mordercze zamiary, grupa oponuje: próbują „wybić mu z głowy” pomysł zestrzelenia ptaka, po pierwsze – bo jest pod ochroną, po drugie: bo pani Forrester usłyszy wystrzał. Jadowity Peters wyciągnął więc procę, ogłuszył biedne zwierzę, które spadło z gałęzi topoli, nakrył je kapeluszem; potem „wyjął z kieszeni małe pudełko z czerwonej skóry, a gdy je otworzył, chłopcy ujrzeli dziwne narzędzia […]. Sztywno osunął się na kolana, jego ciało niechętnie zginało się w stawach, i przyłożył ucho do kapelusza. – Skacze jak konik polny – oznajmił. Szybkim ruchem wsunął rękę pod skrzydło kapelusza i wyciągnął ptaka […]. Złożył kciuk i palec wskazujący w kształt pętli; nasadził je na głowę ptaka, obejmując jednocześnie dłonią drżące ciałko. Ruchem szybkim jak mgnienie oka, jak gdyby dawno wyćwiczonym, wyłupił przy pomocy ostrego lancetu jedno oko, płonące w małym, głupim łebku, potem drugie i puścił ptaka wolno” (s. 20-21). Scena jest tym bardziej uderzająca, że Cather cierpienie niewinnego, milczącego dzięcioła umieszcza w zimnym otoczeniu: chłopcy „nie odznaczali się szczególną wrażliwością”, byli zaledwie „przygnębieni” (s. 21). Różnica pomiędzy wyrażeniem adekwatnym a tym tak niedostatecznym jeszcze potęguje chęć zaprotestowania. Niel postanawia ulżyć ptakowi w cierpieniach i wspina się na topolę, by wydobyć go z dziupli, do której udało mu się trafić po oślepieniu. Jak sądzę – chłopak kieruje się nie tyle współczuciem, ile poczuciem obowiązku, czuje, że tak zrobić trzeba: tylko w ten sposób zachowa się właściwie. W późniejszych rozdziałach, kiedy będzie pomagał pani Forrester opiekować się jej chorym mężem, zamieszka w ich willi, rzuci studia, a w otoczeniu pięknych przedmiotów stwierdzi, że postąpił właściwie i odczuwać będzie z tego powodu dużą satysfakcję. Tymczasem wspinaczka kończy się upadkiem. Niel, złamawszy rękę, trafia na chwilę pod opiekę pani Forrester, która pomaga odzyskać chłopcu przytomność. Jest w tym bardziej skuteczna niż matczyna – zachowuje zimną krew „była przejęta lecz nie przerażona” (s. 23). Niel będzie miał dług wdzięczności u swej pani; zazna też luksusu – wygodne łóżko u Forresterów, piękne meble od tej pory będą się mu kojarzyć z najwyższym szczęściem, którego nigdy później w tej postaci nie zazna.

Niel zauroczony panią Forrester bardzo przeżyje upadek arystokratki. Idylliczne czasy nie trwają długo. „Niel był świadkiem końca pewnej ery, zmierzchu pionierów. Zjawił się na świecie, gdy wspaniałość tego okresu już mijała” (s. 144). Losy utraconej damy odzwierciedlają upadek tej heroicznej ery. Marianna Forrester jest w tym sensie kobietą-epoką. Znajduje się w przejściu pomiędzy starym porządkiem a spauperyzowanymi czasami młodych wilków, finansistów, brutalnej techniki, braku honoru, zasad i wartości, na straży których stali kolejowi arystokraci „od Burlingtona”.

Forresterowie pewnego wieczoru wyprawiają ucztę, na którą zaproszony był sędzia wraz z siostrzeńcem, państwo Ogdenowie z córką oraz Frank Ellinger (znany z rozwiązłości kawaler). Po przyjęciu Marianna umawia się z uwodzicielem... Można przypuszczać, że mają romans od dawna. Ich spotkanie zauważa jeden z chłopców Bluma; Niel jeszcze niczego sobie wtedy nie uświadamia. Konfliktowa perspektywa uzyskana dzięki zastosowaniu narracji personalnej daje możliwość obserwacji zauroczonego chłopca, nadal tak zachwyconego panią Forrester, podczas gdy czytelnik już wie, że ta kobieta to w istocie diament ze skazą.

Geniusz Willi Cather w „Utraconej” polega na stworzeniu znakomitego projektu kompozycyjnego. Niedługo po scenie z Ellingerem kapitan Forrester – już wtedy człowiek podupadły na zdrowiu, ale jeszcze nie zniedołężniały – dowiaduje się, że „bank oszczędnościowy w Denver, w którym […] był poważnie zaangażowany, zbankrutował” (s. 72). Mąż pięknej damy zmuszony był wyjechać na kilka dni. W Denver okazało się, że sytuacja jest tragiczna. „Kapitan twardo obstawał przy tym, by nikt z klientów nie stracił ani grosza […]. Kredytorzy złożyli swoje pieniądze w banku jedynie dlatego, że prezesem był kapitan Forrester […], próbował wytłumaczyć zarządowi, że chodzi o pieniądze, których wartość jest niewymierna: pieniądze na kupno domu, na leczenie w wypadku choroby […]. A ci młodzi ludzie […] cieszący się dobrą opinią w mieście, siedzieli ze spuszczonymi oczami i pozwolili […] mężowi ogołocić się ze wszystkiego, nawet z polisy na życie!” (s. 78-79). W tym samym czasie, w którym honorowy kapitan Forrester z własnej kieszeni pokrywał straty kredytorów, doprowadzając swój majątek do ruiny, jego ukochana żona zdradzała go z Frankiem Ellingerem. Niel w trosce o zdrowie i bezpieczeństwo arystokratki popędził do niej rano. Zdążył zerwać dzikie róże i związać je w bukiet wiechciem trawy; będąc już pod oknem jej sypialni, usłyszał rozmowę kochanków. „Tego dnia skończyło się jego uwielbienie i oddanie – uczucia, które w jego życiu były jak kwitnące kwiaty” (s. 75). Jego zerwanie z utraconą panią jest symboliczne: sfrustrowany i zrozpaczony bohater dodaje „lilie, gdy gniją, woń gorszą wydają od chwastów” (s. 75).

A co się dzieje wtedy z czytelnikiem? Jakie emocje zamierzała wywołać Willa Cather? Ważna jest zwłaszcza pierwsza lektura „Utraconej”. Przeczytawszy początkowe pięćdziesiąt stron polskiego wydania, mamy panią Forrester za kobietę idealną; jej zdrada brutalnie rozczarowuje. Nie przeżywa się jej jednak od razu. To, co zobaczył chłopiec od Bluma, w gruncie rzeczy jest zbyt drobną igraszką, by potraktować ją naprawdę poważnie. Wkrótce po tym incydencie następuje zresztą jeden z najpiękniejszych opisów kobiecego śmiechu w literaturze. Śmiechu pani Forrester. Ma się wrażenie, że te kilkanaście stron któreśmy przeczytali, nigdy nie istniało. Czytelnik wcale nie chce dopuścić do siebie tej wiedzy. Sartre nazywał to złą wiarą. Oszukujemy się, podobnie jak później Niel (mimo wszystko), że jej zdrada nie może być prawdą, chcemy przedłużyć działanie uroku, jaki na nas rzuciła piękna pani. Tak było lepiej. Tak było łatwiej. Tymczasem rzeczywiście „ideał sięgnął bruku”. Kolejne wydarzenia sprawiają, że nie sposób już więcej się oszukiwać. Nim jednak zdążymy szczerze znienawidzić Mariannę Forrester, zaczynamy jej współczuć. Upadek moralny i finansowy wzbudzają w tym przypadku nienazwane emocje. Nie sądzę, bym potrafił wskazać taki moment, w którym ta niewierna kobieta, którą zdążyliśmy pokochać, przestałaby zasługiwać na nasze uczucie, żywimy nieodmienną nadzieję, że ta bogini znajdzie w końcu dla siebie właściwe miejsce i życzymy jej tego z całego serca. W ten sposób pisarka przeplata ze sobą rejestry pasji, odrazy i współczucia – osiągając klasyczną doskonałość dramatu antycznego.

Powieść dzieli się na dwie części, w których kluczową rolę odgrywa dwóch mężczyzn. W pierwszej dominuje Frank Ellinger (upadek moralny), w drugiej jadowity Ivy Peters (upadek finansowy). Ostatnie wydarzenia druzgoczą marzenia i wolę bohaterki; Niel wyjeżdża na studia, wraca dopiero po dwóch latach. Kolejne klęski dobijają ją stopniowo. Pierwszą z nich jest atak apopleksji kapitana. Marianna musi zostać w domu, opiekuje się mężem i robi to niezawodnie. Z jednej strony jest umęczona, z drugiej rozpiera ją energia oraz pragnienie – które według Niela jest przyczyną jej upadku. „Niewspółmierność tkwiących w niej możliwości stanowiła najsubtelniejszy element jej czaru” (s. 69). Tylko raz w ciągu dwóch lat, które mijają od wyjazdu Niela, udało się jej wyrwać ze Sweet Water na tańce w Colorado Spings. Urok żony kolejowego arystokraty zbudowany został dzięki trzem komponentom: ożywia ją niejednoznaczne uczucie Niela, olśniewająca jest, gdyż stoją za nią pieniądze; posiada także naturalny, nieprzemijający wdzięk i wspaniałą osobowość. Cather próbuje „wydestylować”, oddzielić od pozostałych ów trzeci komponent, pokazać kobietę bez rekwizytów. Arystokraci bankrutują, zmierzch pionierów powoduje, że ci herosi, którzy nie potrafią się zaadaptować, muszą zdać się na łaskę opryszków pokroju Ivy Petersa. „Niel […] bał się że grozi jej nędza. Należała do ludzi, którzy zawsze powinni mieć pieniądze; jakiekolwiek ograniczenie dostatku byłoby dla niej ciężkie do zniesienia; byłoby po prostu niestosowne. W niedostatku przestanie być sobą” (s. 72). Kolejne rozdziały będą ukazywać tę przemianę, jednak dopóki żyje kapitan Forrester, nie może być mowy o całkowitym upadku.

Po przyjeździe Niel kieruje się do domu Forresterów. Spotyka kapitana siedzącego w swoim ogrodzie. Jeszcze niezdziecinniały mężczyzna wpatruje się bez końca w kamienny zegar słoneczny. Czyżby radował go widok pożeranego czasu, powolne przesuwanie się cienia na kamiennej tarczy? W powieści pan Forrester – wielokrotnie porównywany do skały, góry, kamienia – jest w zasadzie zaprzeczonym symbolem stałości i niezłomności: stoi na straży żelaznego kodeksu honorowego, ale wiara w ideały zamienia go jednak w kamień: umieszcza w przestrzeni poza czasem; w tym sensie nie jest on ani żywy, ani martwy. Losu „żywego pomnika” epoki pionierów chce uniknąć Marianna.

W końcu czerwca Sweet Water nawiedziły ogromne ulewy, rzeka wystąpiła z brzegów i naruszyła konstrukcję mostu. W tym samym czasie rozeszła się wieść, że Frank Ellinger wziął ślub z Konstancją Ogden. Dowiedziawszy się o tym – pani Forrester, nie zważając na pogodę, wybiegła z domu, w którym nie mogła wytrzymać ani chwili dłużej. Przeszła po na wpół zawalonej konstrukcji i całkiem przemoczona wpadła do kancelarii, w której urzędował teraz Niel. Poprosiła o telefon do Franka Ellingera. Niel jednak ostrzegał ją: „zdaje sobie pani sprawę, że każde słowo będzie słyszane przez panią Beasley. – Pani Beasley pracowała w miejscowej centrali telefonicznej, osoba niestrudzona w przekazywaniu do publicznej wiadomości wszystkich podsłuchanych rozmów” (s. 112). Przez pewną część rozmowy, pomimo sporej ilości alkoholu, którą wypiła, Marianna zachowywała nienaturalny spokój. Nim wyrzekła, co naprawdę sądzi o Ellingerze, Niel przerwał drut. Blanche H. Gelfant wyjaśnia, że Niel robi to rzekomo tylko, by uniknąć plotek, a w istocie – ponieważ chce zerwania związku, którego nie może znieść (Gelfant 2008: 6). To zupełnie trafna interpretacja, ale motywację działania chłopca można wytłumaczyć jeszcze inaczej. Opinia społeczna na temat pani Forrester była dla Niela bardzo ważna. Samooszukując się, pragnął ją zachować idealną nie tylko dla siebie, ale także dla innych. Społeczne wyobrażenie o Mariannie Forrester stanowiło bowiem część jego własnego mitu, którym tak często sycił się w samotności.

Wkrótce po tym kapitan Forrester miał kolejny atak apopleksji, po którym już się nie podniósł. Ostatnie wydarzenia zupełnie załamały panią Forrester. Nadużywała alkoholu i otworzyła dom dla wszystkich mieszkańców, którzy chcieli pomóc przy mężu. W efekcie tego osoby, które nigdy nie zostałyby tam wpuszczone, teraz pod dobrym pretekstem mogły szwendać się po wilii. Zniesienie tych barier zupełnie odczarowało dawniej tak magiczną przestrzeń tego domostwa. Niel postanowił przerwać studia i wspomóc Forresterów. Głównie dzięki niemu wszystko wróciło do chybotliwej normalności. Po śmierci kapitana przestał być potrzebny. Odkąd przeniósł się na powrót do kancelarii swego wuja, zaszły spore zmiany. Ujawniły się autodestrukcyjne zapędy Marianny. Bez podziękowania za kilkadziesiąt lat współpracy, przenosi swoje sprawy do nowego adwokata: Ivy Petersa. Kierowała się nadzieją, że nowe metody pozwolą jej szybciej odbić się finansowo i uciec ze Sweet Water. W istocie chyba jednak niezbyt w to wierzyła. Oddaje się także przedziwnej misji pokierowania młodymi ludźmi (Peters, Ed Elliot itd.) – tymi samymi chłopakami, z którymi bawił się przed laty Niel. Zamierzała nauczyć ich kultury, chciała, by zyskali trochę ogłady. Kryła się pod tym, jak sądzę, utajona rozpacz, chęć autodestrukcji maskowana znakomitym aktorstwem. Jesteśmy na ostatniej prostej upadku wielkiej damy. Przewagę zdobywa jej nieokiełznana, szaleńcza, dionizyjska natura. Dzikość pani Forrester było zresztą widać od początku, zawsze drwiąco wypowiadała się o innych kobietach, wszystkie przy niej wyglądały na nudne, nijakie marionetki. Błysk jej oczu odzwierciedlał dzikość duszy wspaniale współistniejącą ze szlachetną naturą i wielkodusznością. Była tak żywa! Spójrzmy na samo jej nazwisko. Bierze początek od lasu, który kojarzy się z siłami diabelskimi i nieskrępowaną przyrodą. Kolorami pani Forrester były czerwień i biel. Czerwień – odpowiada krwi i żądzy, biel – niewinności. Jej policzki koloru bzu nigdy nie wymagały pudrowania, a czerwieniły się tylko po wypiciu alkoholu. Wszak już w pierwszej scenie spotykamy ją, jak z czerwoną parasolką ucieka przed bykiem, potem widzimy piękną panią w białej sukience w otoczeniu róż. Kwiaty utraconej to właśnie dzika róża i bez… Pod koniec opowieści wygrywa jej dzikie usposobienie. Niewinne policzki koloru bzu są rumiane od alkoholu i matowe, bo pokryte warstwą różanego pudru.

Pewnego dnia pani Forrester przyszła do Niela, który – zbyt na nią zły – dawno jej nie odwiedzał. Zaprosiła go na jedno z tych spotkań dla młodych wilków, które organizowała. Za nic w świecie byłby się nie zgodził, gdyby nie jej urok: „ – Chcę, żebyś przyszedł do mnie na kolację w piątek. Jeśli przyjdziesz, będzie nas wszystkich osiem osób, licząc Annie Peters. Wszystko chłopcy, których znasz, i jeśli nawet ich nie lubisz, to powinieneś polubić. Tak, powinieneś – kiwnęła głową z powagą – jeśli liczysz się z tym, co ludzie mówią, Niel, to uważaj, żeby nie nazwali cię snobem. Ponieważ byłeś w Bostonie i widziałeś trochę świata… Nie bądź taki sztywny, taki – taki wyniosły! Nie do twarzy ci z tym w twoim wieku. – Ściągnęła brwi naśladując jego grymas tak dobrze, że musiał się roześmiać. Niemal już zapomniał, z jakim talentem umiała naśladować i przedrzeźniać innych” (s. 134-135). Przekonała go, pokonując opór momentalnie. Niedługo po tym spotkaniu, gdzie Niel obserwował tę „heroinę wszystkich dramatów” spracowaną, krańcowo zmęczoną, ale też radosną i wesołą tą wesołością, która jest udziałem bankrutów spędzających ostatni dzień w luksusie, zobaczył, jak „od podwórza wszedł Ivy Peters, zakradł się z tyłu i poufale objął ją wpół: dłonie jego spotkały się na jej piersiach. Nie drgnęła, nie obejrzała się, dalej wałkowała ciasto” (s. 145). Niel nigdy już tam nie wrócił i nigdy więcej jej nie spotkał.

*

Nim przystąpię do analizy poszczególnych wątków i przybliżenia pewnych koncepcji interpretacyjnych, nadmienię, że właściwe zakończenie powieści pozostawię czytelnikom.

*

Głęboki pesymizm Willi Cather przesiąka powojenny okres w jej twórczości. Rozczarowanie nowoczesnością i przejście od idealizowanej epoki pionierów do nowych czasów zostaje pokazane poprzez kontrast między pierwszym przyjęciem w domu Forresterów a drugim spotkaniem, w którym biorą udział młode wilki na czele z przebiegłym Ivy Petersem. Goście zaproszeni przez kpt. Forrestera – bogaci – choć dość pospolici, szczególnie pani Ogden wraz z jej naburmuszoną, nieprzyjemną córką, potrafią docenić kunszt i wysiłek gospodarzy, umilają sobie też czas opowieściami. Gdy wniesiono danie główne, dystyngowany pan domu zabiera się do dzielenia pieczystego. To prawdziwy rytuał w willi Forresterów: „nikt zgrabniej od niego nie potrafił obrać z mięsa pary kaczek lub dziesięciokilowego indyka” (s. 41-42). Chwilę później kapitan obejmuje swymi grubymi palcami delikatną nóżkę kieliszka z szampanem, by podnieść toast i wypowiedzieć słowa, którym tylko on umiał nadać właściwy ton: „szczęśliwych dni!”. Nad wszystkim czuwała spokojna pani Forrester „uśmiechnęła się i skinęła głową, a piękne jej kolczyki zakołysały się przy bladych policzkach. Włożyła tego wieczoru brylanty do czarnej aksamitnej sukni” (s. 45). W domu Forresterów po śmierci kapitana, kiedy brakło już Ogdenów oraz Franka Elingera, który ożenił się z ich znudzoną córką, samotna bogini znów przyjmuje gości, którzy nie mają za grosz wychowania ani kultury: „ – Czy zauważyłeś, jak oni trzymają kieliszki? – szepnęła do niego. – Co oni robią z tym delikatnym szkłem, że wygląda tak wulgarnie?” (s. 137). Te słowa wypowiada pani Forrester, która podjęła się trudu wychowania „tej hałastry”. Niel diametralnie się od nich różni, to jemu przypada zaszczytne zadanie podzielenia mięsa, nad którym tyle się natrudziła piękna pani, ale i jemu nie wychodzi to najlepiej: „dziś mężczyźni nie umieją dzielić pieczystego jak dawniej” (s. 137). Goście nie zwracają uwagi na srebrną zastawę, fajansowe talerze, piękne obrusy. Marianna wydaje się z tym pogodzona: to, co stare – bezpowrotnie odeszło, dlatego trzeba podjąć próbę zaadaptowania się w nowym. To wielkie pytanie, które trzeba zadać ponownie: właściwie po co ta arystokratka to robi? Nie chce zamienić się w pomnik, jak chciałby Niel; desperacko ucieka od samotności? Jestże masochistką, jak ująłem to wcześniej? Rozczarowanie tym, co nowe bierze się z konserwatywnego przekonania, że to, co nadchodzi, nie szanuje i gwałci zasady starego: obywa się bez staroświeckich pojęć honoru i kultury oraz wszystko sprowadza tylko do pojęć zysku.

Willa Cather zarysowując ten kontrast, pokazuje coś, co łatwo może umknąć czytelnikowi. Bowiem wraz z tym, co nowe, przychodzi koniec opowieści, kres opowiadania. Na pierwszym przyjęciu goście swobodnie rozmawiają, kilka lat później, siostra jadowitego Petersa zdolna jest tylko odpowiadać „dziękuję tak, dziękuję nie” – „zresztą nikt prawie nic nie mówi, oprócz pani Forrester […] nic je jadła poświęcając całą energię ociężałym chłopcom, by zachęcić ich do mówienia” (s. 138-139). Inaczej wychowany Niel, inteligentny chłopak, przez uwielbienie, jakie żywił do swej utraconej pani, stara się jej dopomóc, jak tylko może – robi to jednak z poczucia obowiązku. Nowoczesność ujawnia kryzys opowieści. Opowiadają tylko ci ze starego pokolenia: kapitan Forrester i później jego żona. I choć te historie są powszechnie znane, chce się je usłyszeć jeszcze raz (przypomina to problem tak znakomicie przedstawiony przez Waltera Benjamina w jego słynnym eseju o narratorze). Pozostaje zatem zadać pytanie, jaka jest recepta Willi Cather? Trzeba wrócić do tego, co było? Przecież to niemożliwe. Zaakceptować to, co przychodzi i próbować się dostosować jak pani Forrester – tu odpowiedź musi być przecząca. Nie sądzę, by autorka wskazywała jakieś konkretne rozwiązanie. Czasy, w jakich żyła, wykształcenie, jakie odebrała, jej konserwatywne usposobienie i późnowiktoriańska literatura, na jakiej się wychowała, sprawiają, że tak silnie idealizuje przeszłość. Dylemat, jaki stawia przed prostym człowiekiem, który zawsze mniej bądź bardziej był niewolnikiem tych, którzy rozporządzają większością kapitału, można przedstawić w ten sposób: wolisz służyć u takich, jak Forresterowie, u pionierów, pierwszych arystokratów Ameryki, którzy mają własną tradycję dżentelmeńską, w nieomal feudalnym systemie, czy pracować u takich młodych wilków, jak Ivy Peters, dla których liczy się tylko zysk? Przypomnijmy, że młody Adolf Blum, który widzi pierwszy panią Forrester z Ellingerem „nigdy nie wyda jej tajemnicy. Miał mentalność feudalną: ludzie bogaci i szczęśliwi posiadali również prawo do przywilejów” (s. 59), Czarnego Toma, jak rzecz, „pożycza się” do pomocy (te kwestie w twórczości Cather omawia: McDonald 1998). Młodzi Blumowie, podobnie jak Niel, który nie będąc siostrzeńcem sędziego, nie mógłby bywać u Forresterów, znali swoje miejsce w społeczeństwie; z tego też punktu widzenia „arystokratka nigdy nie powinna była zbiednieć”. Ivy Peters nie wyznawał tych zasad, chciał je przewrócić, obalić, wywrócić – bez wyraźnego planu, nie wprowadzając żadnych nowych reguł, prócz tych, które pozwoliłyby bogacić się bez końca, dlatego pozwalał sobie na tak wiele w kontakcie z tytułową utraconą, po prostu nie dostrzegał niewidzialnych zapór oddzielających ją od niego: zresztą i Marianna zdaje się ich nie widzieć.

Trudno się nie zapytać w końcu o postać samego Niela, a w związku z tym o kwestię seksualności w twórczości Willi Cather. Zauważmy, że Niel, podobnie jak Jim Burden z „Mojej Antonii”, nie żeni się, postanawia nawet w wieku około dwudziestu lat żyć samotnie, zostać architektem, poświęcić się książkom; kapitan Forrester jest bezdzietny, pani Forrester nigdy nie zachodzi w ciążę. Przejawy seksualności w fikcjach Cather kojarzone są zwykle z tragedią, jak podkreśla autorka najważniejszego artykułu na ten temat, Blanche H. Gelfant – „związek między miłością a śmiercią, od dawna niezauważany w pracach Cather, można postrzegać jako nieodłączny motyw” jej pisarstwa (Gelfant 2008: 6). Owej awersji nie sposób zrzucić jedynie na karb epoki, tradycji dżentelmeńskiej etc. Niel, zakochany w pani Forrester, potrafi z nią zerwać jedynie symbolicznie, daje upust swej frustracji, wyrzucając bukiet dzikich róż (Gelfant 2008: 6). Narrator, któremu nie powinniśmy ufać podkreśla, że Niel zostaje u Forresterów z poczucia obowiązku, nie z miłości. Wiemy, że to oszustwo, ale istotnie powodem nie musi być namiętne uczucie, które żywi do pani Forrester… Ocalając ją, ocala własne dzieciństwo, a może bardziej wyobrażenia o własnym dzieciństwie. Gelfant pisze wyraźnie i zgadzam się z nią w zupełności: u Cather „miłość opiera się nie na pożądaniu, ale na nostalgii” (Gelfant 2008: 15) – bohaterowie „oddają się kochankom wtedy, gdy są najbardziej samotni […] otoczeni własną wyobraźnią” (Gelfant: 6). Nostalgiczne pragnienie powrotu do tego, co przeminęło – ma wielką siłę, zdolną nasycić przeszłość blaskiem, którego nigdy nie dostrzegamy w teraźniejszości. „Teraźniejszość jest zrujnowana, ale przynajmniej mieliśmy piękną przeszłość” (cyt. za Glefant 2008: 22) – to samo przekonanie żywi Niel w „Utraconej”. Zauważmy, że Cather nie opisuje ani w „Mojej Antonii”, ani w omawianej powieści dorosłego życia bohatera – jest nieciekawe, zostaje usunięte. Gelfant wiąże lęk przed seksem z romantycznym przekonaniem o niewinności czasu dzieciństwa, do którego tak bardzo chce się wrócić i które chce się ocalić, by nie utracić siebie i nie naruszyć własnej integralności. Jest to poniekąd marzenie samej autorki. W tym kontekście warto zwrócić uwagę na powiązanie bohatera i pisarki. Jak podsumowuje inny badacz, Niel reprezentuje w tej powieści samą Willę Cather. „Żyje zastępczo dzięki książkom i obserwowaniu życia innych […]. Jest androgynicznym ja, ubierającym się w męski strój […] akceptowanym przez społeczeństwo na prerii” (Shaw 2000: 50-51). W naiwnej, acz tak fascynującej wizji amerykańskiej autorki, wyobraźnia i nostalgia muszą pozostać aseksualne.

Wiele zostało napisane o „Utraconej”… Na ostatek pozostaje jeszcze jedno pytanie, bez którego studium nie mogłoby się obyć. Czy w klasycznej dziewiętnastowiecznej literaturze, na której wzorowała się Cather, bo nie pytam się o całą tradycję literacką, znajdujemy bohaterkę podobną do pani Forrester? Krytycy najczęściej próbowali szukać pierwowzorów „lost lady” u francuskich mistrzów. To raczej mylny trop. I każdy będzie na swój sposób mylny. Stephanie Durrans, autorka monumentalnego studium porównawczego „The influence of French culture on Willa Cather”, zauważa, że nie można bezpośrednio powiązać amerykańskiej upadłej damy z żadną francuską bohaterką (Durrans 2007: 143). Kobiece portrety Willi Cather, nakreślone z tak niepospolitą wrażliwością, są jednymi z najznakomitszych i najbardziej oryginalnych w historii literatury. W „Utraconej” Cather próbowała dokonać czegoś niemożliwego, chciała połączyć dwa wizerunki kobiece, które wyrastają z literatury francuskiej: „dwa typy – cnotliwą kobietę, która do końca walczy z pokusą […] i tę, która jej ulega, desperacko walcząc z siłami, które nieubłaganie szargają jej status społeczny” (Durrans 2007:146). Durrans, pisząc o „Utraconej”, oczywiście wskazuje na możliwe inspiracje Cather. Z niefrancuskich to, rzecz jasna, Anna Karenina – śliczna romansująca mężatka ze skłonnościami autodestrukcyjnymi i wdzięczna tancerka; inaczej wszak traktująca męża, koniec końców nie tak boska i nie tak pełna sprzeczności jak Marianna; oraz z francuskich bohaterek m. in.: „Pani Bovary”. Badaczka znajduje bezpośrednie nawiązanie do opisu arszenikowej śmierci Flaubertowskiej heroiny w opisie pani Forrester, która po wypiciu dużej ilości alkoholu oczekiwała na rozmowę z Frankiem Ellingerem: „sine wargi i czarne kręgi pod oczami nadawały jej wygląd osoby będącej pod działaniem trucizny” (s. 113). Relacje intertekstualne, w pierwotnym ujęciu Kristevej zakładające silny udział nieświadomego (nadal sprowadzane do prostego i bezpiecznego badania wpływów), wiodą do zaskakującego porównania brzmieniowego. Marianna Forrester przypomina bowiem Madeleine Forestier z powieści „Bel-Ami” pióra dobrze znanego Cather Guya de Maupassanta, w której „piękny pan” Georges Duroy (potem Du Roy), kiepski dziennikarz, ale znakomity manipulant (podobny w tym do Ivy Petersa), stopniowo uwodząc kolejne wpływowe kobiety, dochodzi do wielkiej fortuny. Inteligentniejszą od nich wszystkich, sprytniejszą i jakże literacko utalentowaną jest pani Madeleine, która po śmierci swojego męża zostaje żoną Duroya. Tworzą toksyczny związek, wzajemnie się oszukują, za sprawą pułapki sprytnie zastawionej przez Georgesa w końcu dochodzi do rozwodu. Madeleine – jest bardzo ciekawym przykładem silnej, zdeterminowanej kobiety, która wie, jak wykorzystać swoje liczne talenty, by zmanipulować innych ludzi (przypomnijmy, że podobny talent miała także pani Forrester, acz, zdaje się, był on zupełnie innej natury). Durrans pisze, że najwłaściwszym kontekstem dla „Utraconej” jest twórczość Balzaca, którego Cather ceniła bardzo wysoko. Chodzi dokładnie o „Lilię w dolinie” – jedną z najbardziej niejednoznacznych powieści pisarza, która opowiada – co bardzo ważne – o platonicznym uczuciu między Feliksem de Vandenesse i zamężną hrabiną de Mortsauf. Podobieństwa dotyczą wizerunku kobiet; pierwszej sceny, w której się pojawiają; utopijnej scenerii: zamkniętej przestrzeni, w której młody człowiek może pielęgnować swe romantyczne ideały (szczegółowe porównanie czytelnik znajdzie w: Durrans 2007: 145-149). Hrabina de Mortsauf odpowiada tej części osobowości Marianny, która uwidacznia się poprzez jej szlachetne działania i cnotliwą postawę. Biel jednak łatwo można zbrudzić… Paradoksalna osobowość Marianny krystalizuje się w słynnym, symbolicznym przykładzie, bowiem lilie, gdy gniją, woń wydają gorszą od chwastów.





Literatura:

Bloom H. „Introduction”. In: „Willa Cather’s My Ántonia New Edition”. Red. H. Bloom. New York 2008.

Durrans S. „THE INFLUENCE OF FRENCH CULTURE ON WILLA CATHER. Intertextual References and Resonances”. Lewistone-Queenstone-Lampeter 2007.

Gelfant B. H. „The Forgotten Reaping-Hook: Sex in My Ántonia”. In: „Willa Cather’s My Ántonia New Edition”. Red. H. Bloom. New York 2008.

McDonald J. „The Stuff of Our Forebears: Willa Cather's Southern Heritage”. Tuscaloosa 1998.

Le Roche L. „Student Companion to Willa CATHER”. Westport, Connecticut, London 2006.
Willa Cather: „Utracona”. Przeł. Ariadna Demkowska-Bohdziewicz. Warszawa 1976.