ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 czerwca 11 (395) / 2020

Michał Paweł Urbaniak,

WŚRÓD MIŁOSNYCH KOSTELACJI (ANDRE ACIMAN: 'PIĘĆ ZAUROCZEŃ')

A A A
Amerykański pisarz André Aciman zdobywa sobie coraz większą popularność na gruncie polskim. W zeszłym roku Poradnia K. wydała niekoniecznie udaną kontynuację słynnych „Tamtych dni, tamtych nocy” – „Znajdź mnie”, dwa lata temu ukazało się „Osiem białych nocy” (Wydawnictwo W.A.B.). Obecnie do naszych księgarń trafiło „Pięć zauroczeń”. To kilka osobnych historii składających się na jedną opowieść.

Głównym ich bohaterem jest Paul na różnych etapach swojego miłosnego życia. W otwierającej książkę „Pierwszej miłości” jako dwudziestodwuletni mężczyzna przyjeżdża na włoską wyspę San Giustiniano, gdzie spędzał wakacje w dzieciństwie. To opowiadanie wydaje się twórczym przetworzeniem tej samej historii, która rozgrywa się w „Tamtych dniach, tamtych nocach”. Świata dzieciństwa Paula już nie ma – dom został spalony przez nieznanych sprawców, a zgromadzony w nim dobytek rozkradziony. Dla bohatera to zatem trudny powrót do pięknej przeszłości.

Jednak jego wyprawa stanowi także okazję do pośredniego spotkania z pierwszą miłością („Ale może tak naprawdę wróciłem tylko dla Nanniego. I dla dwunastoletniego chłopca, którym byłem dekadę temu – choć wiedziałem, że nie znajdę żadnego z nich. Chłopiec był teraz wysoki i miał gęstą rudawą brodę, a Nanni całkiem stąd zniknął i słuch po nim zaginął”). Wspomina swoją fascynację stolarzem, który odnawiał zabytkowy mebel – pamiątkę rodzinną należącą do rodziców chłopca. Nastoletni Paul obserwuje obiekt swoich uczuć z taką samą zachłannością, z jaką Elio z „Tamtych dni, tamtych nocy” przyglądał się Oliverowi. Opisy Giovanniego są rozbudowane i sugestywne, mają w sobie intensywność zrodzoną z pożądania („Najbardziej jednak zaskoczyły mnie jego dłonie. Nie były twarde od nagniotków ani zniszczone pracą, ani pokaleczone przedmiotami, które spod nich wyszły. Miał dłonie muzyka. Chciałem ich dotknąć – nie tylko po to, by się przekonać, czy różowe wnętrze rzeczywiście jest tak miękkie, na jakie wygląda, ale też dlatego, że nagle zapragnąłem oddać mu własne ręce pod opiekę”). Ci dwaj spędzają razem coraz więcej czasu w warsztacie, Paul oddaje się fantazjom, chce zastąpić ukochanego ojca Giannim. Po raz pierwszy doświadcza takiej złożoności uczuć, zaczyna rozumieć, że „zabłąkał się na ścieżce między dzieciństwem a przeistoczeniem w budzącego pożądanie młodego człowieka, kuszącego, a możne nawet zagrażającego komuś o wiele starszemu”. Jako dorosły mężczyzna zdaje sobie sprawę, że to właśnie Gianni stał się punktem odniesienia w jego życiu. Ujmuje to patetycznie: „tu moje życie się zaczęło i tu się zatrzymało, pewnego lata dawno temu, w nieistniejącym już domu, w tej dekadzie, utraconej niepostrzeżenie i nie wiedzieć kiedy w tej niezaistniałej miłości, która zmieniła wszystko, choć do niczego nie doprowadziła. Nanni, to ty sprawiłeś, że stałem się tym, kim dzisiaj jestem. Wszędzie, gdzie się znajduję, każdy, kogo widzę i pragnę, jest mierzony według siły twojego blasku. Jeśli moje życie to łódź, ty wszedłeś na jej pokład, włączyłeś światła i słuch po tobie zaginął. A ja dalej żyłem i kochałem w twoim świetle całkiem sam”. Odwiedzając San Giustiniano po latach, może uzupełnić tamten epizod, zobaczyć go w innym, równie dramatycznym wymiarze.

W drugiej opowieści – „Wiosenna gorączka” – Paul przyłapuje swoją dziewczynę na lunchu z obcym mężczyzną. Jest przekonany, że Maud nawiązała romans. Czuje się zagubiony, zagrożony („Dlaczego nie zdawałem sobie sprawy, że w jej życiu dzieje się coś takiego? Zazwyczaj człowiek nawet nie wie, że coś podejrzewał, i właśnie dlatego nie zawracał sobie głowy kolekcjonowaniem strzępów dowodów, które codziennie, godzina po godzinie, sypały mu się pod nogi, a teraz żałuje, że nigdy nie przystanął, nie pochylił się, nie zapisał nic w księdze rozczarowania, żalu i złamanego serca”). Kontynuuje obserwację i wyciąga wnioski podczas przyjęcia, na którym spotykają się on, Maud i jej towarzysz z lunchu. Prowadzi z nimi niepisaną grę. Opowiadanie wieńczy zaskakujące zakończenie.

Z kolei „Manfred” to nieco duszna, ale też niepozbawiona ironii opowieść o kolejnych narodzinach miłości. Paul i Manfred grają w tenisa na tych samych kortach. Sytuacja jest intrygująca. Tytułowy bohater jest dla narratora dostępny i niedostępny zarazem. Paul z całkiem bliska obserwuje go obnażonego, a jednocześnie próby nawiązania więzi pozostają daremne – strzępki rozmów wydają się kaleką kurtuazją. Tymczasem Paul stara się przeniknąć życie Manfreda, rozwija miłosne scenariusze, uprawia coś, co dałoby się określić mianem „nieujawnionego stalkingu”, pogrąża się w marzeniach na swój mocno emocjonalny i niepozbawiony przesady sposób: „Wystarczy najmniejsze spojrzenie albo najobojętniejsze słowo powitania z twoich ust, by szczęście wypełniło mnie na cały dzień. Nawet jeśli nigdy nie będę mógł cię dotknąć, wystarczy mi na ciebie popatrzeć, by poczuć radość. Sama myśl, że udałoby mi się skraść ci ułamek sekundy i oprzeć policzek o twoją nagą pierś zaraz po prysznicu, nadaje mojemu życiu więcej znaczenia i radości niż cokolwiek, czego pragnąłem lub co zrobiłem od bardzo dawna. Codziennie, bez przerwy myślę o twojej skórze”. Jednak pewien fakt z życia Manfreda może zmienić bieg tej intymnej romantyczno-erotycznej opowieści.

„Miłość gwiezdna” traktuje o uczuciach łączących Paula i Chloe, koleżankę ze studiów. To love story wciąż urywane i odtwarzane na nowo w kilkuletnich odstępach. Ci dwoje są sobą zainteresowani, ale szybko wybuchające kłótnie hamują wzajemne przyciąganie, prowadząc do rozczarowań. Mimo wszystko Paul i Chloe pozostają sobie szczególnie bliscy („byliśmy zakochani od zawsze. Ale co zrobiliśmy z tą naszą miłością? Nic. Może dlatego, że nie istnieje taki model miłości, a żadne z nas nie miało wiary odwagi czy chęci, by zaproponować jakiś inny. Kochaliśmy się bez przekonania, bez celu, bez jutra”). Czy będą w stanie poświęcić dla siebie obecne życia, obecne związki? „Pięć zauroczeń” kończy „Abingdon Square” – krótki tekst o narodzinach jeszcze jednej fascynacji bohatera. Tym razem jej obiektem jest Heidi – indywidualistka pisząca artykuł o dziewiętnastowiecznej diwie operowej. To zdecydowanie najsłabszy, najmniej przekonujący tekst w tej pozycji. Wydaje się, że autorowi „Znajdź mnie” chodziło głównie o to, aby jakoś domknąć książkę i przy okazji zadziwić czytelnika epilogiem, zresztą zupełnie niezwiązanym z samą Heidi.

Aciman zdaje się mówić, że biografię jednostki da się przedstawić poprzez miłości – te spełnione i te niespełnione, ważne i mniej ważne. Do tego właściwie sprowadza życie swojego bohatera. W kolejnych opowieściach często brakuje szczegółów faktograficznych, bo to właśnie miłosne fascynacje i związane z nimi emocje pozostają najistotniejsze. Wszystko powtarza się od nowa – bolesna niemożność realizacji pragnień, oczekiwanie, nadzieja, strach. Paul mówi: „Wierzymy, że (…) jeśli kogoś kochamy teraz, to nigdy nie przestaniemy” i amerykański pisarz pokazuje go właśnie w takich sytuacjach. Jednak intensywność uczuć podlega zmianom, poszczególne historie niejako nachodzą na siebie. Inaczej mówiąc, Paul zdobywa kolejną ukochaną osobę, ale z czasem otwiera się na nową relację, nowe pragnienia – będąc z Maud, kocha się w Manfredzie, a później Manfreda zdradza z Chloe. Jego dramat polega na wiecznym miłosnym niespełnieniu. W końcu dochodzi do wniosku, że: „Każdy musi prędzej czy później spojrzeć na siebie i zobaczyć, że nieobrane ścieżki wcale nie zniknęły. Żal pomaga nam wierzyć, że kiedyś wrócimy do przeszłości, jeśli tylko znajdziemy w sobie dość sił, ślepego uporu i odwagi, że zdążymy zmienić to życie, które nam się trafiło, na inne, podpisane wyłącznie naszym imieniem. Żal pomaga patrzeć w przeszłość i czekać na rzeczy dawno utracone, choć tak naprawdę nigdy nie były nasze”. On wciąż szuka swoich ścieżek – tych starych i tych nowych.

Czy jest to tylko jego dramat? Nie. Choć on jest głównym bohaterem powieści, niemal wszyscy inni tkwią w podobnym wiecznym niespełnieniu, tworząc własne miłosne konstelacje: rodzice Paula, Maud, Manfred, Gabi, Chloe, stary profesor czy goście zgromadzeni na kolacji u Plumów. Każde z nich zdaje się czekać na szansę, na kogoś, kto wyrwie „z szarego poobijanego życia”. A może jest tak, jak twierdzi ojciec głównego bohatera: „Kochamy w życiu tylko raz (…), czasami za wcześnie, czasami za późno; pozostałe miłości są zawsze odrobinę za bardzo przemyślane”. To niewątpliwe proza skłaniająca do zadawania pytań.

Można docenić tę książkę za rozbudowaną psychologię postaci, emocjonalną intensywność opowieści, wreszcie ładny język (nawet jeśli miejscami wypadający nieco pretensjonalnie). André Aciman wciąż na nowo opowiada tę samą historię – miłosnego spełnienia, które zazwyczaj okazuje się niespełnieniem. Omawiana w niniejszym szkicu pozycja jest w dużej mierze podobna do o dwa lata późniejszej (choć akurat w Polsce wydanej wcześniej) „Znajdź mnie”. To może być rozczarowaniem dla czytelnika. Mimo wszystko z tych dwóch powieści podejmujących podobny temat, „Pięć zauroczeń” wydaje się dużo ciekawszą realizacją podobnego pomysłu.
André Aciman: „Pięć zauroczeń”. Przeł. Aga Zano. Wydawnictwo W.A.B. Warszawa 2020.