ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 lipca 13 (397) / 2020

Natalia Grabka-Lubojańska,

Z KRASNOSIELCA DO LOS ANGELES (POLLYWOOD)

A A A
Podczas gdy 1 maja polscy widzowie mogli po raz pierwszy obejrzeć na platformie Netflix miniserial „Hollywood” Ryana Murphy’ego i Iana Brennana (recenzowany przeze mnie tutaj: http://artpapier.com/index.php?page=artykul&wydanie=395&artykul=7917&kat=3), zaledwie 30 dni później, bo ostatniego dnia miesiąca, polską premierę miał film „Pollywood” Pawła Ferdka. Najnowszy obraz reżysera krótkometrażowego dokumentu „Szklana pułapka” (2008) i scenarzysty „Ki” (2011) otworzył tegoroczną edycję Krakowskiego Festiwalu Filmowego, która to z powodu pandemii wyjątkowo odbyła się w sieci. Kto jednak przegapił festiwalową premierę filmu, od 16 czerwca może obejrzeć go na platformie HBO GO. A warto!

„Pollywood” to bowiem film wielowarstwowy i właśnie ta cecha stanowi jego ogromny atut. Zainspirowany książką Andrzeja Krakowskiego o tym samym tytule polski reżyser młodego pokolenia postanawia wybrać się w podróż śladami Polaków – „moguli” (czyli, jak tłumaczy twórca na początku filmu, „ważnych osobistości o wielkiej władzy i majątkach”), którzy stworzyli pierwsze fabryki snów i Los Angeles, jakie znamy dzisiaj. I choć Ferdek rzeczywiście od początku z sukcesem koncentruje uwagę widza na historii pochodzącego z Krasnosielsca ubogiego, żydowskiego szewca Benjamina Wrony, będącego ojcem braci Warner (rodzina zmieniła nazwisko po dotarciu do Stanów Zjednoczonych), a następnie snuje opowieść o Szmulu Gelbfiszu, znanym nam jako Samuel Goldwyn, jeden z założycieli wytwórni Metro Goldwyn Mayer, w pewnym momencie obraca obiektyw i sam staje się jednym z bohaterów swojego filmu. „Pollywood”, choć wychodzi od próby opowiedzenia o polskich początkach Hollywood, z czasem staje się także historią o tworzeniu filmów, potrzebie znalezienia przepisu na sukces w branży filmowej, a nawet uniwersalną opowieścią o upartym dążeniu do realizacji własnych marzeń – nawet jeśli wszystko wskazuje na to, że jest to niemożliwe.

Co ciekawe, dla Pawła Ferdka to właśnie porażka okazała się dominantą scenariusza i metodą na stworzenie wyjątkowego filmu. To, co można dostrzec w dokumencie, a co dopowiada także autor w rozmowie po festiwalowej projekcji, to seria porażek zadecydowała o finalnym kształcie „Pollywood”. Kto wie, jak wyglądałby dzisiaj film o tym samym tytule, gdyby Ferdek zdążył spotkać się z Samuelem Goldwynem, ostatnim prawdziwym „mogulem”, przed jego śmiercią lub gdyby doszło do zaplanowanego przecież spotkania reżysera z Harveyem Weinsteinem na chwilę przed jego aresztowaniem. Trudno prognozować także, jak zmieniłby się film, gdyby Ferdek porozmawiał z prawdziwym Spielbergiem, a nie – wydaje się, że ku rozczarowaniu samego dokumentalisty – płatnym odtwórcą jego postaci, Howardem Slaterem. Z jednej strony każda z tych porażek zmusiła twórcę do zmiany planów i improwizacji, z drugiej natomiast warto wspomnieć, że reżyser nagrodzonej „Szklanej pułapki” jest uczniem samego Wernera Herzoga, a w rozmowie z Arturem Zaborskim (w całości dostępnej na portalu YouTube) wspomina o jednej ze scen, że cieszy się, iż nie wpuszczono go na galę rozdania Oscarów, ponieważ takie było jego założenie – co więcej, to niepowodzenie pojawiło się w scenariuszu, zanim wydarzyło się w rzeczywistości.

Doświadczenie porażki w Mieście Aniołów i fabryce snów to także wspólny motyw dla dokumentu „Pollywood” i wspomnianej już we wstępie fabularnej produkcji Netflixa. Bo choć obraz Pawła Ferdka i miniserial Murphy’ego i Brennana zdecydowanie więcej różni, niż dzieli, to właśnie pewnego rodzaju naiwność, porażka, zwątpienie i rezygnacja, a także uparte dążenie do celu (choć już realizowanie go odbywa się na różne sposoby) wydają się istotnym elementem obydwu produkcji. Jest zresztą w „Pollywood” taka scena, w której zrezygnowany Paweł Ferdek odwiedza Annę Lodej (polską aktorkę aktualnie mieszkającą w Los Angeles) i opowiada jej o trudach pracy nad filmem, na co aktorka pociesza go, mówiąc, że zaistnienie w Hollywood jest dla każdego trudne, po czym wspomina o samobójcach skaczących z mierzących czternaście metrów wysokości liter ikonicznego znaku „Hollywoodland”, a później „Hollywood”, który przecież staje się główną osią fabularną amerykańskiego miniserialu.

Pomimo tylu uwag poświęconych motywowi porażki w dokumencie Ferdka sam film porażką absolutnie nie jest. Połączenie historycznych wątków opowiadających o pochodzeniu i drodze do kariery polskich „moguli” z warstwą autotematyzmu, czyli przeżyć, dotychczasowych doświadczeń, aktualnych zmagań i marzeń młodego reżysera, uczyniło „Pollywood” jednocześnie bardziej osobistym i uniwersalnym, a przez to tym bardziej interesującym. Powodem tego jest świetnie skonstruowana opowieść – ujęcia z ręki dokumentalisty zmontowano tutaj z archiwalnymi zdjęciami oraz niemymi nagraniami audiowizualnymi Filmoteki Narodowej czy źródeł open source. Na czarno-białe zdjęcia zostają nałożone muzyka i głos narratora – samego reżysera, przez co fragmenty te przypominają gawędę, której nie tylko dobrze się słucha, ale i świetnie się ją ogląda. Odświeżającym i zdecydowanie bardziej naturalnym zabiegiem jest odejście od formuły „gadających głów”, przez co wypowiedziom bohaterów Ferdka dużo bliżej do spotkań Wernera Herzoga z jego rozmówcami. Ciekawy zabieg stanowi także prezentacja, a właściwie udźwiękowienie myśli bohatera-reżysera, kiedy w momencie poczucia rezygnacji jego umysł nawiedzają wypowiedzi z przeszłości mężczyzny – tej dalszej, jak głos upominającej się o wielką karierę i nie mniejsze pieniądze matki, czy bliższej, jak wypowiedź producenta „Zjawy” Bretta Ratnera, że Polacy są mądrzejsi, niż się wszystkim wydaje.

Dodatkową wartością okazują się same wypowiedzi obecne w filmie, a raczej ich autorzy. Ekipa filmowa „Pollywood” zadbała bowiem o to, by dotrzeć do emigrantów, którzy przybyli do Hollywood z obszaru znajdującego się w promieniu 500 kilometrów wokół Warszawy. Jak się okazuje i co z pewnością może zaskoczyć widzów, do tego grona należą m.in. scenarzysta „Piratów z Karaibów” Jay Wolpert, producent „Nosferatu” Michael Gruskoff, oczywiście wnuk Jacka Warnera Gregory Orr czy Paul Maslansky – producent „Akademii policyjnej”. Ich uwagi i komentarze mogą być budujące dla młodych twórców znad Wisły. Czy okazały się motywujące dla samego Pawła Ferdka? Czy polski dokumentalista dołączy do grona Polaków w „Hollywood”? Na to pytanie nie ma jeszcze odpowiedzi, ale wygląda na to, że marzenia reżysera nie są tylko częścią roli czy przesłania filmu, ale i autentycznymi planami. Choć film się jednak zakończył, pozostając wizytówką i kartą przetargową reżysera w negocjacjach za oceanem, jego los wciąż się waży. Bez względu na finał tej opowieści warto oczekiwać kolejnego filmu Pawła Ferdka.
„Pollywood”. Scenariusz i reżyseria: Paweł Ferdek. Obsada: Andrzej Krakowski, Gregory Orr, Jay Wolpert, Michael Gruskoff, Paul Maslansky i in. Polska 2019, 86 min.