CZEKAJĄC NA ŻYCIE (MARIE AUBERT: 'DOROŚLI')
A
A
A
Wakacje to zwyczajowo czas wyjazdów, odpoczynku, spowolnienia, symbolicznego oderwania się od typowej codzienności. Na gruncie literackim stanowią okazję, aby bohaterowie mogli spojrzeć na siebie i własne życie z dystansu, dokonać podsumowań, przemyśleć nurtujące kwestie, może odbudować trudne relacje z bliskimi. Punktem wyjścia powieści Marie Aubert „Dorośli” są właśnie wakacje. Akcja obejmuje kilka dni. W położonym nad fiordem uroczym domku letniskowym spotyka się rodzina – Ida, jej młodsza siostra Marthe z mężem Kristofferem i sześcioletnią pasierbicą Oleą oraz matka sióstr z partnerem. Bohaterowie mają zamiar świętować sześćdziesiąte piąte urodziny matki i spędzić miło czas. Istna sielanka, lecz jedynie w założeniach. Między tymi teoretycznie bliskimi sobie ludźmi panuje napięcie. Dotyczy to zwłaszcza sióstr. Obie wmawiają światu, że są zadowolone z życia, prawda okazuje się bardziej skomplikowana.
Narratorką „Dorosłych” Marie Aubert uczyniła starszą z nich. Czterdziestoletnia Ida zrobiła karierę jako architektka. Jest singielką – jej dotychczasowe związki z mężczyznami, głównie żonatymi, były przelotne, przeważnie sprowadzały się do relacji seksualnych. Wydaje się nowoczesną, inteligentną, spełnioną kobietą, uciekającą od społecznie narzuconych schematów, dokonującą świadomych wyborów. Ostatnim z nich jest zamiar zamrożenia jajeczek z myślą o przyszłym macierzyństwie. Jednak to, co wygląda na dojrzałą decyzję, zostało w gruncie rzeczy podyktowane desperacją. Obserwując egzystencję swoich znajomych, którzy idą na kompromisy, realizują utarte normy i stają się rodzicami ze wszystkimi społecznymi i ekonomicznymi konsekwencjami, narratorka nie może oprzeć się poczuciu, że stoi w miejscu: „U mnie zaś wszystko wygląda tak samo jak pięć albo nawet dziesięć lat temu, mam tylko trochę większe mieszkanie, trochę wyższą pensję i kilka nowych projektów w pracy, bardziej matową cerę i siwe włosy (…). Zasypiam sama, sama się budzę, jestem sama, gdy wychodzę do pracy, i sama, kiedy wracam do domu, nie będę się na to żalić, nie warto być kimś, kto się na wszystko skarży. Jednak ta samotność zatacza coraz większe i większe koła i jeśli nie pojawi się jakiś »chłopak«, ktoś, z kim mogłabym wykorzystać zamrożone w banku jajeczka, to czeka mnie być może pięć, dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat dokładnie takich jak te, od teraz aż do końca”. A przecież wiek, w który właśnie weszła narratorka – zgodnie z obiegowym porzekadłem – „zobowiązuje” do zmian, do osiągnięcia „właściwego” szczęścia. Ida czuje się z tego wyłączona („w wieku czterdziestu lat byłam zupełnie taka jak wcześniej, nawet przez myśl mi nie przeszło, że to w tym momencie powinno zacząć się życie”).
W przypadku tej kobiety pozornie dojrzale planowane macierzyństwo nie wynika z realnej potrzeby, ale z braku lepszego pomysłu na siebie, z naglącej konieczności zmiany, znalezienia celu na dalsze lata. Ida jest zdezorientowana i pełna goryczy. Tęskni (dodam: „być może”, bo w tej powieści istnieje spory margines niepewności) za tym, co świadomie odrzuciła – stałym związkiem, wtłoczeniem w gotowe schematy. Wizyta w klinice ma w sobie coś z zaklinania rzeczywistości, kupowania dla siebie lepszego losu: „za którymś razem musi się udać, w końcu po tych wszystkich żonatych lub stale związanych z kimś innym, niezainteresowanych lub nieinteresujących mężczyznach, wreszcie na kogoś trafię, samo to, że tam siedziałam, sprawiało, że zaczynałam w to wierzyć, zarówno w faceta, jak i w dziecko, sam fakt mojego tam przyjazdu i mojej decyzji było obietnicą, że kiedyś, w przyszłości, spotka mnie coś więcej”. Podczas wakacji Ida wykazuje się niedojrzałością. Desperacko i infantylnie zarazem próbuje przypasować kolejne zdarzenia do gotowych scenariuszy, wzbogacić swoje życie o motywy jakby podpatrzone w tanich melodramatach obyczajowych. Podczas zabawy z małą Oleą czeka na impuls zapowiadający narodziny instynktu macierzyńskiego, ale nie ma cierpliwości do dziewczynki. Flirtując ze szwagrem, zaczyna fantazjować o odbiciu go siostrze – korzysta przy tym z tandetnych, wyświechtanych fraz czy obrazów. Zresztą i w tej sprawie spotyka ją rozczarowanie.
Kwestia macierzyństwa jest w „Dorosłych” związana z siostrzaną rywalizacją. Marthe reprezentuje sobą to, co obce Idzie: uległość, niesamodzielność, konformizm, podążanie utartymi ścieżkami. Ida ma dla młodszej siostry sporo pogardy, ale jednocześnie czyni z niej najważniejszy punkt odniesienia. To konkurowanie o cudze względy sięga dzieciństwa – chorowita Marthe wciąż domagała się uwagi matki i zwykle ją otrzymywała, nierzadko kosztem siostry. Z kolei Ida weszła w rolę idealnej córki, przedwcześnie dorosłej na skutek rozpadu rodziny, lecz jej wysiłki nie zostały docenione. Wojna sióstr nie skończyła się wraz z dorosłością. Ida czuje się lepsza od wiecznie potrzebującej pomocy Marthe. Teraz chce odnieść ostateczne zwycięstwo – zaplanowała posiadanie dziecka, podczas gdy starania młodszej siostry o donoszenie ciąży pozostają bezskuteczne. Jednak właśnie w trakcie wakacyjnego wyjazdu okaże się, że to zwycięstwo nie jest oczywiste – Marthe znów spodziewa się dziecka. Co więcej, wykorzystuje rozliczne „niepisane” przywileje wiążące się ze zmianą statusu – bez konsultacji z siostrą odmalowuje wspólny dom, wraz z mężem zajmuje główną sypialnię, do której Ida jako singielka nie ma już wstępu. Dla głównej bohaterki nieoczekiwana przewaga Marthe jako żony i matki staje się czymś bolesnym: „Nie sądziłam, że tak to się potoczy, nigdy w to do końca nie wierzyłam. Wyprzedziły mnie wszystkie koleżanki, ale że zrobi to także Marthe? W głębi duszy byłam przekonana, że nic z tego nie wyjdzie, że to się nie zmieni, że ona zawsze będzie kimś, kogo pocieszam, a nie kimś, kto mnie wyprzedzi. Ona nie może mnie wyprzedzić”. Obie kobiety – choć każda w inny sposób – czekają na życie. Która z nich ostatecznie wygra tę odwieczną wojnę? Czy będzie można mówić o wygranej?
W swojej powieści norweska pisarka przedstawia przygnębiający obraz. Rodzinne spotkanie staje się okazją do kolejnej siostrzanej walki – o dziecko, o mężczyznę, o matkę, o dom – o dominację. Jakże ironicznie w tym kontekście brzmią banalne słowa matki bagatelizującej wszelkie konflikty nawoływaniem do spędzania miło czasu. Dom, do którego można uciec, miejsce teoretycznie bezpieczne, oswojone, po części zastygłe w czasie, tylko potęguje wewnętrzną rozpacz Idy: „To te same drzewa: sosny i wiśnie, ten sam hamak, ten ogród, jest jakieś poczucie beznadziei w tym, że nic się tu nigdy nie zmienia, tylko ja jestem coraz starsza i starsza”. W tej przestrzeni rozgrywa się dramat głównej bohaterki – dramat zagubienia między tym, czego naprawdę się pragnie, a tym, co pragnąć „wypada”, żeby komuś zaimponować, wpisać się – często wbrew sobie – w wyznaczone odgórnie normy. Ida, do tej pory kierująca się fałszywą pewnością siebie, podbijaną naiwnym optymizmem („trzeba sobie powtarzać, że najlepsze ma się jeszcze przed sobą”), nagle orientuje się, że się spóźniła, że przegapiła własne życie. Może tylko po swojemu zaklinać rzeczywistość: „Przyjdzie jeszcze taki czas, że będę miała chłopaka, czas, w którym wszystko się zacznie”. Jak gorzki wydźwięk mają te słowa! Tylko czy ona naprawdę się spóźniła? Nie ma tu ani łatwych, ani jednoznacznych odpowiedzi – i dotyczy to zarówno Idy, jak i Marthe. Czego naprawdę chcą bohaterki, a co zostało im społecznie narzucone, co wynika z rodzinnych zaszłości? One same nie wiedzą, gubią się w tym.
„Dorośli” Marie Aubert to znakomita powieść psychologiczna – wyrafinowana, pełna głębi, wiarygodna. Każda scena ma tu znaczenie. Przedstawiona historia daje się odczytywać wielorako – jako studium siostrzanej zazdrości, jako komentarz do statusu współczesnej singielki w społeczeństwie bądź w rodzinie, jako opowieść o przeczekiwaniu życia, czy wreszcie jako zobrazowanie konfliktu między rzeczywistymi a narzuconymi pragnieniami. Jestem pewien, że interpretacji będzie jeszcze sporo – taką prozę warto poddać rozlicznym analizom.
Narratorką „Dorosłych” Marie Aubert uczyniła starszą z nich. Czterdziestoletnia Ida zrobiła karierę jako architektka. Jest singielką – jej dotychczasowe związki z mężczyznami, głównie żonatymi, były przelotne, przeważnie sprowadzały się do relacji seksualnych. Wydaje się nowoczesną, inteligentną, spełnioną kobietą, uciekającą od społecznie narzuconych schematów, dokonującą świadomych wyborów. Ostatnim z nich jest zamiar zamrożenia jajeczek z myślą o przyszłym macierzyństwie. Jednak to, co wygląda na dojrzałą decyzję, zostało w gruncie rzeczy podyktowane desperacją. Obserwując egzystencję swoich znajomych, którzy idą na kompromisy, realizują utarte normy i stają się rodzicami ze wszystkimi społecznymi i ekonomicznymi konsekwencjami, narratorka nie może oprzeć się poczuciu, że stoi w miejscu: „U mnie zaś wszystko wygląda tak samo jak pięć albo nawet dziesięć lat temu, mam tylko trochę większe mieszkanie, trochę wyższą pensję i kilka nowych projektów w pracy, bardziej matową cerę i siwe włosy (…). Zasypiam sama, sama się budzę, jestem sama, gdy wychodzę do pracy, i sama, kiedy wracam do domu, nie będę się na to żalić, nie warto być kimś, kto się na wszystko skarży. Jednak ta samotność zatacza coraz większe i większe koła i jeśli nie pojawi się jakiś »chłopak«, ktoś, z kim mogłabym wykorzystać zamrożone w banku jajeczka, to czeka mnie być może pięć, dziesięć, dwadzieścia czy trzydzieści lat dokładnie takich jak te, od teraz aż do końca”. A przecież wiek, w który właśnie weszła narratorka – zgodnie z obiegowym porzekadłem – „zobowiązuje” do zmian, do osiągnięcia „właściwego” szczęścia. Ida czuje się z tego wyłączona („w wieku czterdziestu lat byłam zupełnie taka jak wcześniej, nawet przez myśl mi nie przeszło, że to w tym momencie powinno zacząć się życie”).
W przypadku tej kobiety pozornie dojrzale planowane macierzyństwo nie wynika z realnej potrzeby, ale z braku lepszego pomysłu na siebie, z naglącej konieczności zmiany, znalezienia celu na dalsze lata. Ida jest zdezorientowana i pełna goryczy. Tęskni (dodam: „być może”, bo w tej powieści istnieje spory margines niepewności) za tym, co świadomie odrzuciła – stałym związkiem, wtłoczeniem w gotowe schematy. Wizyta w klinice ma w sobie coś z zaklinania rzeczywistości, kupowania dla siebie lepszego losu: „za którymś razem musi się udać, w końcu po tych wszystkich żonatych lub stale związanych z kimś innym, niezainteresowanych lub nieinteresujących mężczyznach, wreszcie na kogoś trafię, samo to, że tam siedziałam, sprawiało, że zaczynałam w to wierzyć, zarówno w faceta, jak i w dziecko, sam fakt mojego tam przyjazdu i mojej decyzji było obietnicą, że kiedyś, w przyszłości, spotka mnie coś więcej”. Podczas wakacji Ida wykazuje się niedojrzałością. Desperacko i infantylnie zarazem próbuje przypasować kolejne zdarzenia do gotowych scenariuszy, wzbogacić swoje życie o motywy jakby podpatrzone w tanich melodramatach obyczajowych. Podczas zabawy z małą Oleą czeka na impuls zapowiadający narodziny instynktu macierzyńskiego, ale nie ma cierpliwości do dziewczynki. Flirtując ze szwagrem, zaczyna fantazjować o odbiciu go siostrze – korzysta przy tym z tandetnych, wyświechtanych fraz czy obrazów. Zresztą i w tej sprawie spotyka ją rozczarowanie.
Kwestia macierzyństwa jest w „Dorosłych” związana z siostrzaną rywalizacją. Marthe reprezentuje sobą to, co obce Idzie: uległość, niesamodzielność, konformizm, podążanie utartymi ścieżkami. Ida ma dla młodszej siostry sporo pogardy, ale jednocześnie czyni z niej najważniejszy punkt odniesienia. To konkurowanie o cudze względy sięga dzieciństwa – chorowita Marthe wciąż domagała się uwagi matki i zwykle ją otrzymywała, nierzadko kosztem siostry. Z kolei Ida weszła w rolę idealnej córki, przedwcześnie dorosłej na skutek rozpadu rodziny, lecz jej wysiłki nie zostały docenione. Wojna sióstr nie skończyła się wraz z dorosłością. Ida czuje się lepsza od wiecznie potrzebującej pomocy Marthe. Teraz chce odnieść ostateczne zwycięstwo – zaplanowała posiadanie dziecka, podczas gdy starania młodszej siostry o donoszenie ciąży pozostają bezskuteczne. Jednak właśnie w trakcie wakacyjnego wyjazdu okaże się, że to zwycięstwo nie jest oczywiste – Marthe znów spodziewa się dziecka. Co więcej, wykorzystuje rozliczne „niepisane” przywileje wiążące się ze zmianą statusu – bez konsultacji z siostrą odmalowuje wspólny dom, wraz z mężem zajmuje główną sypialnię, do której Ida jako singielka nie ma już wstępu. Dla głównej bohaterki nieoczekiwana przewaga Marthe jako żony i matki staje się czymś bolesnym: „Nie sądziłam, że tak to się potoczy, nigdy w to do końca nie wierzyłam. Wyprzedziły mnie wszystkie koleżanki, ale że zrobi to także Marthe? W głębi duszy byłam przekonana, że nic z tego nie wyjdzie, że to się nie zmieni, że ona zawsze będzie kimś, kogo pocieszam, a nie kimś, kto mnie wyprzedzi. Ona nie może mnie wyprzedzić”. Obie kobiety – choć każda w inny sposób – czekają na życie. Która z nich ostatecznie wygra tę odwieczną wojnę? Czy będzie można mówić o wygranej?
W swojej powieści norweska pisarka przedstawia przygnębiający obraz. Rodzinne spotkanie staje się okazją do kolejnej siostrzanej walki – o dziecko, o mężczyznę, o matkę, o dom – o dominację. Jakże ironicznie w tym kontekście brzmią banalne słowa matki bagatelizującej wszelkie konflikty nawoływaniem do spędzania miło czasu. Dom, do którego można uciec, miejsce teoretycznie bezpieczne, oswojone, po części zastygłe w czasie, tylko potęguje wewnętrzną rozpacz Idy: „To te same drzewa: sosny i wiśnie, ten sam hamak, ten ogród, jest jakieś poczucie beznadziei w tym, że nic się tu nigdy nie zmienia, tylko ja jestem coraz starsza i starsza”. W tej przestrzeni rozgrywa się dramat głównej bohaterki – dramat zagubienia między tym, czego naprawdę się pragnie, a tym, co pragnąć „wypada”, żeby komuś zaimponować, wpisać się – często wbrew sobie – w wyznaczone odgórnie normy. Ida, do tej pory kierująca się fałszywą pewnością siebie, podbijaną naiwnym optymizmem („trzeba sobie powtarzać, że najlepsze ma się jeszcze przed sobą”), nagle orientuje się, że się spóźniła, że przegapiła własne życie. Może tylko po swojemu zaklinać rzeczywistość: „Przyjdzie jeszcze taki czas, że będę miała chłopaka, czas, w którym wszystko się zacznie”. Jak gorzki wydźwięk mają te słowa! Tylko czy ona naprawdę się spóźniła? Nie ma tu ani łatwych, ani jednoznacznych odpowiedzi – i dotyczy to zarówno Idy, jak i Marthe. Czego naprawdę chcą bohaterki, a co zostało im społecznie narzucone, co wynika z rodzinnych zaszłości? One same nie wiedzą, gubią się w tym.
„Dorośli” Marie Aubert to znakomita powieść psychologiczna – wyrafinowana, pełna głębi, wiarygodna. Każda scena ma tu znaczenie. Przedstawiona historia daje się odczytywać wielorako – jako studium siostrzanej zazdrości, jako komentarz do statusu współczesnej singielki w społeczeństwie bądź w rodzinie, jako opowieść o przeczekiwaniu życia, czy wreszcie jako zobrazowanie konfliktu między rzeczywistymi a narzuconymi pragnieniami. Jestem pewien, że interpretacji będzie jeszcze sporo – taką prozę warto poddać rozlicznym analizom.
Marie Aubert: „Dorośli”. Przeł. Karolina Drozdowska. Wydawnictwo Pauza. Warszawa 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |