ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 sierpnia 15-16 (399-400) / 2020

Maciej Duda,

WYSTARCZAJĄCO DOBRA (MAGGIE NELSON: 'ARGONAUCI')

A A A
Lektura „Argonautów” to seria czytelniczych przygód. Droga, w którą zabiera nas Maggie Nelson, jest jak szlak Argo. Błądzimy, meandrujemy, tracimy cel, gubimy się w zaułkach życia i refleksji. Lektura jej książki jest jednocześnie irytująca i interesująca, wyprowadza z równowagi i wciąga, łączy sprzeczności, nie daje żadnych odpowiedzi. Wymaga skupienia, a czasem wielokrotnego czytania tych samych fragmentów. Kto jest na to gotowy i na czym ta gotowość miałaby właściwie polegać – nie wiem.

Już pierwszy, właściwie pamiętnikowy akapit „Argonautów” musiałem czytać wielokrotnie. W głowie pojawiały się pytania: Co?, Błąd na pierwszej stronie?, Zła redakcja?; towarzyszyła im myśl: nie rozumiem, to on jest nią, czy ona nim, no i po co im te sztuczne kutasy? Od razu, od samego wstępu pojawia się czytelnicze poczucie dyskomfortu, zagubienia, irytacji, niezrozumienia, niejasności. Scena przedstawiająca namiętny seks i wyznanie miłości ciekawi, intryguje, a jednocześnie pozostaje niepojęta i wręcz wkurza. Jeśli uda nam się przeskoczyć czy skontenerować te emocje i ruszyć dalej, szybko okaże się, że nasze zagubienie wynika z właściwości języka. Może nawet z winy języka. To możliwość opisu nie nadąża za realnością, którą chce nam, a przede wszystkim sobie, przedstawić autorka-narratorka. Właściwie performować, nie przedstawić, bo właśnie takiego słowa użyłaby narratorka.

Napisałem dwa akapity i niczego jeszcze nie wyjaśniłem. Odwołałem się do stanów i emocji, które budzi we mnie (w czytelnikach?) książka Nelson. Spróbuję więc się skupić i odnaleźć formułę dla opisu tego eseju. Tak, „Argonautów” chcę czytać jako esej, ponieważ ta forma wydaje mi się najbardziej pojemna i rozmyta jednocześnie. Może się zmieniać, być hybrydyczna, spajają ją doświadczenie i intelekt osoby piszącej. Dostaliśmy do rąk książkę życiopis, nie autobiografię, nie dziennik czy pamiętnik, ale zapis kilku lat życia Maggie, Harry’ego i dwójki dzieci. Brzmi to jak rodzinna opowieść. Tak w istocie jest, albo raczej być może, ponieważ wszystko zależy tu od tego, jakiego języka użyjemy, by opisać (performować) to, czemu przygląda się sama autorka. Znowu piszę niekonkretnie i odsuwam moment nazwania, ukonkretnienia sytuacji fabularnej. Jednocześnie tworzę napięcie i tajemnicę, choć nie to jest moim zamiarem. Najchętniej od razu, w prostych słowach napisałbym: jest tak i tak, książka mówi nam o tym i tamtym, jest ciekawa bądź nie, czytajcie lub unikajcie. Ale nie umiem tego zrobić.

Mimo zamknięcia jej tylnej okładki (jakieś dwa tygodnie temu), wciąż jestem w procesie jej lektury. Wciąż ją w sobie noszę, trawię, a pisanie o niej wcale nie wydaje mi się wyzwalające. Raczej mnie obciąża, bo nie umiem znaleźć języka, który odda ładunek „Argonautów”. Mogę napisać, że to pozycja kłącze, komplikująca tożsamości i życie osób, które opisuje, że to tekst-refleksja podważający sam siebie, że to esej pokazujący ciągły ruch myśli, zmianę perspektyw, niedomknięcie, a jednocześnie opowieść o konkretnym doświadczeniu, jego naturalności i niepodważalności. Każda z tych etykiet odwołuje się do konkretnego akademickiego żargonu. Nelson to intelektualistka, która swoje życie ogląda w refleksach różnych teorii. „Argonauci” są inkrustowani słowami Susan Sontag, Rolanda Barthes’a, Jacques’a Lacana, Audre Lorde, Leo Bersaniego, Judith Butler, Eve Kosofsky Sedgwick, Leo Eldmana, Gilles’a Deleuze’a, Julii Kristevej – tych wszystkich, których myśli znamy w Polsce pod hasłem teorii wywrotowych (por. „Teorie wywrotowe. Antologia przekładów” 2012). Powyższy ciąg nazwisk nie odnosi nas do teorii i praktyk, które są komplementarne. Często okazują się ze sobą, i wewnętrznie, sprzeczne, niekonkluzywne. I właśnie z tego powodu, jako patchwork, oddać mogą pola czy fragmenty życia/doświadczenia opisywane przez Nelson. Pisząc „Argonautów”, autorka podała nam właściwie jedną holistyczną refleksję, mianowicie: doświadczenie wszystko komplikuje/praktyka gmatwa każdą teorię. Przy czym pamiętać należy o tym, że już samo przeciwstawienie praktyki i teorii jest tu umowne/sztuczne.

Na podstawie powyższego akapitu można by stwierdzić, że Nelson podarowała nam postmodernistyczny i queerowy esej. Możliwe, że tak właśnie jest. Tyle że ta etykieta ponownie niczego nie wyjaśnia, oznacza bowiem tak dużo, że właściwie nie oznacza niczego. I może jest to punkt, w którym powinniśmy pozostać. Skoro język polski (nie tylko zresztą) nie ma określenia na osobę, z którą narratorka-autorka spędza życie, to jak stworzyć im językowy emblemat? Możemy tylko cytować ich słowa. Harry jest kimś pomiędzy, osobą trans, kimś w procesie, bez binarnych granic, jak sam siebie określa: „butch na testosteronie”, a Maggie jest „mniej więcej kobietą”. Obie/oboje są rodzicami, biorą ślub, zakładają rodzinę. Co z tego wynika? Same pytania. Ich doświadczenia nie da się zawłaszczyć, bo jest ich doświadczeniem.

Nie wiem jednak, czy „Argonauci”, jak chcą tego polskie komentatorki, to książka wywrotowa. Dla mnie autorka cały czas rozlicza sama siebie. Pisze i myśli o tym, jak re/definiować swój związek. Zastanawia się, jaki udział w tym ma język. Czy da się jej doświadczenie nazwać, czy nie. Z niczego się przed nikim nie tłumaczy, niczego nie wyjaśnia. Jednocześnie jednak wciąż tłumaczy się samej sobie i Harry’emu. Wyjaśnia swój związek, swoją naukową praktykę, swoje rodzicielstwo. To ostatnie chce zrozumieć przez Winnicotta i chyba właśnie tu znajdujemy odpowiedź na wszystkie stawiane przez Nelson pytania. Brzmi ona tak: cokolwiek zrobimy, będziemy żyli we frustracji i będziemy ją musieli znosić – jako dziecko, jako matka, jako badaczka, jako kochanka, jako żona. We wszystkich tych figurach możemy być po Winnicottowsku „wystarczająco dobrzy”, więc ani dobrzy, ani źli, przeżywani na różne sposoby, pomieszczający w sobie konflikt przeciwności, ambiwalentni po prostu. Podobny wydźwięk ma dla mnie scena, którą oceniam jako centralną – wspomnienie uniwersyteckiego seminarium, w którym uczestniczyła Nelson doktorantka.

Mamy rok 1998, rzecz dzieje się w przepięknej, uroczystej sali Grace Building, wówczas siedzibie uniwersytetu nowojorskiego. Autorka oglądała wtedy wystąpienia Jane Gallop i Rosalindy Krauss. Gallop odsłoniła siebie, własne macierzyńskie i cielesne doświadczenie ilustrowane fotografiami. Krauss zmiażdżyła ją, zarzucając jej przeciętność, miałkość, naiwność i traktowanie sytuacji osobistej jako tematu badań, bez odwołania do historii. Już wtedy Nelson stanęła po stronie tej pierwszej, jak pisze: „(…) byłam na tyle feministką, by odrzucić odruchowe odseparowanie kobiecości i macierzyństwa od sfery intelektualnej głębi. Z tego, co pamiętam, Krauss nie tylko je odseparowała, ale wręcz sugerowała, że to pierwsze jest czymś wstydliwym. W takiej sytuacji nie miałam wyboru. Stanęłam po stronie Gallop.” (s. 57-58). Ta scena uwydatnia główny zamysł autorki – odsłonięcie własnego doświadczenia i sposobu myślenia. W ten sposób intelektualne wiąże z cielesnym, abstrakcyjne z realnym i sprawdza, co dzieje się na styku tego, co uważane jest za przeciwstawne. Właściwie o tym mówi ów esej, który jednocześnie stanowi wyznanie i wykład. Z jednej strony Nelson kompulsywnie kolekcjonuje naukowe teorie, z drugiej ich autorki nazywa „wielopłciowymi matkami”, przez co w centrum stawia osobiste doświadczenie macierzyństwa. Jeśli więc „Argonauci” są pozycją wywrotową, to tylko dlatego, że łączą to, co rozdzielane. Z kolei zamknięcie tego wszystkiego w dostępnej puli słów oraz socjologicznych i psychologicznych teoriach paradoksalnie musi domknąć opisywaną podróż, nadać jej ramy i cele. Jeszcze bardziej domyka i klasyfikuje tę książkę (życie?) rozmowa o niej. Rozmowa, w której nie potrafimy poruszać się bez barierek, płotków, poręczy tych wszystkich wymienionych wcześniej nazwisk. Co w takim razie zrobić ze słowami?

Powyższa uwaga, w mojej intencji, nie jest krytyczna, raczej polemiczna w stosunku do pierwszych czytelniczych refleksji. Do opowieści i życia Nelson możemy przykładać papierki lakmusowe różnych teorii, tak jak do mitu o argonautach. W ten sposób zobaczymy stałość i proteuszowość miłości, tożsamości oraz życia. W tym sensie teorie „wielopłciowych matek” niczego nie zmieniają – doświadczenie zostaje doświadczeniem, zmienia się tylko (albo aż) język, którym je opisujemy. Tu miejscu należałoby wrócić do Wittgensteina – czyli do samego początku, do drugiego akapitu „Argonautów”, który Nelson kończy stwierdzeniem: „Słowa są wystarczająco dobre” (s. 8). Więc jednak Winnicott zamiast Wittgensteina. To zwalnia nas z obowiązku szukania nowej teorii. Zamiast szukać języka, mamy doświadczać, podróżować jak argonauci. Autoetnograficzna myśl Nelson jest przy tym samozwotna, samokomentująca się i samoświadoma. W jednym z miejsc autorka notuje: „Jednocześnie każde słowo, które piszę, można odczytać jako pewnego rodzaju obronę czy potwierdzenie wartości, czym jestem, jaki punkt widzenia mam rzekomo do zaoferowania, tego, co przeżyłam” (s. 131). Dlatego lepiej ją czytać niż komentować. W tym miejscu zataczam więc koło. Jakbym nie umiał/nie mógł zamknąć okładek tej niewielkiej książki. Pamiętajcie o tym, jeśli zamierzacie je otworzyć.

Ten szkic można rozwinąć, korzystając z każdej wywrotowej teorii. Lekturę „Argonautów” można również osadzić w polskich polityczno-społecznych realiach. Doskonale robią to wcześniejsze komentatorki (np. Kinga Dunin [krytykapolityczna.pl] czy Renata Lis [dwutygodnik.com]). Co istotne, w zastanowieniu nad opisem doświadczeń Harry’ego żadna z dotychczasowych polskich interpretacji nie sięga po postać Marii Komornickiej vel. Piotra Własta. Przy wskazaniu różnic nie szuka podobieństw, jakby trans polskiej poetki był ponownie zapomniany. Mimo badań Marii Janion, Izabeli Filipiak, Brygidy Helbig nikt nie przywołał tego fragmentu historii polskiej literatury. Współczesne, interpretacyjne zmagania z życiem i twórczością Komornickiej/Własta pokazują wiele aspektów, które nurtują Nelson. Wybór języka, którym opisujemy jej/jego doświadczenia, to tylko wierzchołek góry lodowej. Jeśli sięgniemy po to historyczne doświadczenie, „Argonauci” przestaną jawić się nam jako opowieść z innej galaktyki.

Tyle historii, bardziej bowiem interesuje mnie rozwijanie tej narracji przez doświadczenia własne, przez życie czytelników i czytelniczek. Z tego też powodu szkic rozpocząłem od wyznania, od własnych emocji. I w nich pozostaję. Bez odpowiedzi, ponieważ Nelson działa jak akuszerka. Każde pytanie przynosi kolejne i następne. I chyba to jest prawdziwym celem tej podróży.

LITERATURA:

Dunin K.: „Z księżyca czy z Netfixa” https://krytykapolityczna.pl/kultura/czytaj-dalej/kinga-dunin-czyta/z-ksiezyca-czy-z-netflixa/.

Lis R.: „Gdzieś za połową drogi”. „Dwutygodnik” 2002, nr 283. https://www.dwutygodnik.com/artykul/8982-gdzies-za-polowa%C2%A0drogi.html.

„Teorie wywrotowe. Antologia przekładów”. Red. A. Gajewska. Poznań 2012.
Maggie Nelson: „Argonauci”. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2020.