ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (52) / 2006

Wiesław Kowalski,

TEATR JAKO TEMAT I METAFORA

A A A
„Komediant” Thomasa Bernharda pojawił się w Polsce na scenie po raz pierwszy w Teatrze Współczesnym w Warszawie w roku 1990. Reżyserem spektaklu był Erwin Axer, a odtwórcą tytułowej roli – Tadeusz Łomnicki. Dopiero 12 lat później odbyła się kolejna premiera sztuki. Po ten prowokacyjny, cyniczny i wisielczo szyderczy tekst sięgnął Piotr Waligórski (Teatr im. W. Bogusławskiego w Kaliszu).

Michał Kotański, przystępując do realizacji „Komedianta” w Teatrze im. W. Horzycy w Toruniu, musiał mieć świadomość, jak wiele niebezpieczeństw czyha na realizatorów, którzy mają do czynienia z dramatem pozbawionym fabuły, akcji, „życia”, ze sztuką o teatrze paradoksalnie jakże mało teatralną, będącą swoistym labiryntem dylematów. Trzeba przyznać, że młody absolwent krakowskiego wydziału reżyserii wyszedł zwycięsko z tego pojedynku z Bernhardem, autorem poszukującym sposobu istnienia człowieka, stojącego w obliczu nicości. Reżyser pokazał kawałek prawdziwego teatru, w którym scenografia, gra świateł, muzyka i aktorstwo zmuszają do zadania sobie wielu ważnych i trudnych pytań, dotyczących autentyczności relacji międzyludzkich. Wydobył dramatyzm z tak nieteatralnej materii, jak bezruch, monotonia i monotematyczność.

W sztuce Bernharda do zabitej deskami wioski Utzbach przyjeżdża rodzinna trupa aktorów, aby w miejscowej tancbudzie zagrać komedię ludzkości. Komedię stworzenia – z Churchillem, Juliuszem Cezarem, Napoleonem, Hitlerem, Einsteinem i Madame Curie – napisaną przez głowę rodziny, szefa teatru, mistrza Bruscon. Wątła dramaturgicznie konstrukcja zdominowana jest natrętnymi narzekaniami Bruscona na fatalne warunki sceniczne oraz ćwiczeniami scen i ról. Kotańskiemu udało się obudować te zdarzenia bogatym w znaczenia sztafażem teatralnym.

Bardzo znaczące jest pierwsze pojawienie się odtwórcy tytułowej roli, Marka Milczarczyka, na małej scenie na zapleczu. Znajdujemy się gdzieś na skrzyżowaniu podłej świetlicy i podrzędnego teatrzyku. Scena jest prawie pusta. Kilka zdezelowanych stołów i krzeseł, okno, na ścianach kilka obrazków, w tym portret Hitlera, zimne jarzeniowe światło i niewielki, niezbyt wysoki podest. W takiej przestrzeni tylko moc wyobraźni Bruscona jest w stanie wykreować teatr. Tak jakby tylko bohater i jego maniakalny strumień mowy istniały w planie realnym; reszta jest niczym projekcja jego wizji świata teatru, objawiająca się w lękach, obsesjach i koszmarach. To Bruscon narzuca konwencje, wymusza wszystkie sytuacje, raz banalne, to znów wstrząsające i bolesne. Powołuje pozostałych bohaterów do życia, by za chwilę ich unicestwić. Milczarczykowi znakomicie partneruje Michał Marek Ubysz w roli niezbyt rozgarniętego karczmarza. Aktor z drobnych gestów i reakcji tworzy postać niezwykle zabawną i najbardziej charakterystyczną. Równie sumiennie zbudowane są role dzieci mistrza, zmuszającego wszystkich do absolutnego oddania się sztuce. Sara, w interpretacji Mirosławy Sobik, to uosobienie grzecznej panienki i złośliwej pannicy. Natomiast syn natchnionego artysty, pozbawiony krzty talentu Ferruccio, nieudolny i wzruszający w swej bezradności, znalazł wiarygodnego odtwórcę w osobie Tomasza Mycana. Teresa Stępień-Nowicka w roli żony doprowadzonej do hipochondrii, choć nie wypowiada ani jednego słowa, zwraca uwagę mocą skupienia, udręczonym spojrzeniem pełnym lęku i obawy, wynikającym z nieprzewidywalnych reakcji męża. Zachowania aktorki doskonale egzemplifikują relację zachodzącą między władzą a uległością, mową i milczeniem.

Nie znoszący żadnych kompromisów Bruscon w interpretacji Milczarczyka to natchniony artysta i charyzmatyczny kreator rzeczywistości, próbujący dowieść, że wszystko, co nas otacza, jest kłamstwem i grą pozorów. To człowiek owładnięty ideą teatru, świadomy jego ograniczeń i fałszu. Jednocześnie sam ułomny i zagubiony w poszukiwaniu filozoficznych, estetycznych i psychologicznych paraleli między życiem i teatrem. To nieszczęśliwy megaloman i niedoceniony geniusz. Cierpiący samotnik i przenikliwy diagnosta. Skończony kabotyn, kompromitujący w swoich monologach rozum i sztukę. Bernhard próbuje w ten sposób dotknąć tego, co aktorzy nazywają misją i powołaniem. Każe nam zastanowić się nad sensem komedianctwa w ogóle, tak samo jak nad patologią życia w rodzinie. Jak w błędnym kole nieskończoności, monolog Bruscona jest ciągłą i obsesyjną repetycją. Wciąż ta sama nienawiść, agresja, okrucieństwo, niczym nerwica natręctw. Myśli rwą się i koliście powracają, a okrucieństwo jest tylko próbą obrony przed absurdem życia i śmierci. Bo Bernharda interesuje wszystko, co świadomość ludzka wytwarza w sobie.

Kotański „ubrał” radykalizm autora „Naprawiaczy świata” w lekki dystans, tak, by ironia nie pokonała i nie zakwestionowała postaci, która swoją małość ujawnia poprzez mierność aktorstwa. A zatem teatr stał się w toruńskiej inscenizacji tematem i metaforą, „Komediant” stał się historią o próbie całkowitego uporządkowania nierzeczywistości. Historią, w której – jak w lustrze – odbija się rzeczywistość.
Thomas Bernhard „Komediant”. Reż.: Michał Kotański. Scenografia: Paweł Walicki. Muz.: Tomasz Duda, Michał Górczyński. Teatr im. W. Horzycy w Toruniu. Premiera: 3 grudnia 2005.