ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (52) / 2006

,

THE CALOG

A A A
„Parę chwil”, Polskie Radio 2005.
Słuchając drugiego albumu tria The Calog, czułem że przeniosłem się do Polski roku 1987. W tamtym czasie triumfy święcił pewien irlandzki kwartet, który jak dziś widać zaorał świadomość słuchaczy, niczym Pink Floyd, lecz już bez Rogera „Syda” Barretta. Równolegle do popularności Irlandczyków, lokalną sławę, na szczęście na krótko, zyskał polski zespół Ziyo, o którym złośliwie mówiło się, że niestety „ziyo” i niestety „grajo”. Ziyo czerpało garściami z dorobku U2, a przy każdej nadarzającej się okazji Jerzy Durał, lider zespołu, upominał, że ten, kto porównuje ich twórczość do U2, nie zna się na muzyce. Na muzyce można się nie znać, owszem, ale ten, kto nie nosi okularów i nie ma problemów ze wzrokiem w mig dostrzeże, że Durał na klipach wyglądał jak klon Bono. Kamizelka zarzucona na gołą klatę, włosy mocno spięte w kucyk, kilogramy bransoletek i innej biżuterii. Pozy i gesty charakterystyczne tylko dla Bono, brak poczucia zażenowania i śmieszności. Rockowo-polski cyrk. Błazenada i fikanie kozłów.

Nigdy nie byłem w sali prób The Calogu, ale nie trzeba być specjalnie inteligentnym, by po przesłuchaniu „Paru chwil” odgadnąć, czyj wizerunek przedstawia większość plakatów tam wiszących. Nie trzeba zbytnio interesować się muzyką, aby wiedzieć, czego w głównej mierze słucha zespół braci Baryckich. Nie trzeba znać dekalogu, aby odgadnąć jakiemu bogu, a raczej bożkowi składają hołd i biją pokłony.

Ze stroną liryczną również nie jest najlepiej. Tekstom brakuje indywidualnego sznytu, tego czegoś, co wyzwala ciekawość słuchania dalszego ciągu opowiadanej historii, czy interesującego łączenia słów. Pełno w nich uogólnień, wyświechtanych frazesów przeznaczonych dla masowego, „przezroczystego” odbiorcy, takich jak: wiatr, ogień, deszcz, płacz, rzeka, słońce, lęk, strach, wojna, dzień, czas, noc i nadmiernie eksploatowane słowo „sen”, wykorzystywane chyba we wszystkich swoich odmianach.

Marną pociechą, ale jednak, jest fakt, że kompozycje The Calogu są mniej drażniące i zdecydowanie lepiej wyprodukowane, niż dokonania w tej dziedzinie Ziyo. I to chyba tylko tyle, co można powiedzieć pozytywnego o tej płycie. Może jeszcze to, że jest to pierwsze wydawnictwo zespołu i można, choć niekoniecznie trzeba, mieć nadzieję, że porzucą fascynację fałszywymi prorokami i mistykami, odkrywając tym samym, że w muzyce liczy się swoboda twórcza, nieskrępowana wyobraźnia i fantazja.