ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 lutego 4 (52) / 2006

Krzysztof Ociepa,

PRAWO DZIKIEGO ZACHODU

A A A
Tommy Lee Jones dołączył do grona aktorów, którzy postanowili stanąć po drugiej stronie kamery i sprawdzić się w roli reżysera. Efekt tej próby możemy właśnie oglądać na ekranach naszych kin. Niestety film nie cieszy się uznaniem dystrybutorów i stąd „upolowanie” „Trzech pogrzebów…” wymaga nie lada cierpliwości. Szkoda, bo chociaż film Jonesa arcydziełem nie jest, to z pewnością wart jest obejrzenia i kilku refleksji.

Debiutant osiągnął jednym filmem to, na co inni pracują latami. Chociaż byłbym skłonny twierdzić, że sukces reżysera polegał przede wszystkim na powściągnięciu artystycznych zapędów i całkowitemu podporządkowaniu formy opowiadanej historii. Jeśli ktoś spodziewał się reżyserskiego fajerwerku, to może czuć się zawiedziony. Retrospekcje przerywające właściwą akcję są największą formalną atrakcją filmu. Jednak ta programowa archaiczność filmowego tworzywa jest jak najbardziej na miejscu i doskonale współgra z charakterem przedstawionej historii. „Trzy pogrzeby…” mają w sobie prostotę i siłę moralitetu i próżno by się w nich doszukiwać niespodzianek czy nagłych zwrotów akcji.

Pete (w tej roli reżyser) jest samotnym mężczyzną w średnim wieku, mieszkającym w niewielkiej miejscowości przy granicy z Meksykiem. Jego życie wypełniają typowo męskie rozrywki: opiekuje się bydłem, od czasu do czasu lubi sobie popić i zabawić się z żoną właściciela miejscowego baru. Życie Pete’a nabiera barw wraz z pojawieniem się Melquaidesa Estrady (Julio Cedillo) – młodego Meksykanina, nielegalnego emigranta szukającego pracy. Mężczyźni szybko znajdują wspólny język, a ich przyjaźń wydaje się być jedyny szczerym uczuciem w miejscu, w którym wszyscy nawzajem się okłamują. Pete zdaje sobie sprawę, że w sennym miasteczku może nigdy nie spotkać równie mu bliskiej osoby. Jego stosunek do Melquiadesa z czasem zaczyna przypominać relacje między ojcem a synem. Meksykanin, zgodnie z koleją rzeczy, stanie się dziedzicem życiowego dorobku Pete’a. Męska sielanka zostaje zachwiana wraz z pojawieniem się w miasteczku młodego pracownika straży granicznej. Mike (Barry Pepper) jest przybyszem z innego świata, nie rozumiejącym skomplikowanych relacji w jakich żyją mieszkańcy amerykańsko-meksykańskiego pogranicza. Jego ignorancja staje się przyczyną tragedii – Mike przypadkiem zabija Melquiadesa.

Pete poruszony śmiercią przyjaciela chce odnaleźć jego mordercę, jednocześnie dąży do tego, aby spełnić życzenie Melquiadesa i pochować jego ciało w rodzinnym miasteczku. Miejscowe władze są jednak nieugięte – Meksykanin był nielegalnym emigrantem, a sprowadzanie jego zwłok do ojczyzny oznaczałoby niepotrzebne kłopoty. Pete, niczym bohaterowie Dzikiego Zachodu, bierze sprawy w swoje ręce. Najpierw dowiaduje się kto jest mordercą, a następnie zmusza go, by pomógł mu w przewiezieniu ciała Melquaidesa do Meksyku. Najbardziej oczywistą motywacją postępowania bohatera wydaje się być chęć zemsty, jednak Pete po prostu uważa, że zabójca jest zwyczajnie coś winien swojej ofierze. Zresztą sam uważa się za poszkodowanego. Pustka po stracie bliskiej osoby domaga się wypełnienia i mimowolny towarzysz podróży z czasem staje się czymś w rodzaju jego namiastki. Z kolei, dla wymuskanego i niewyżytego młokosa, wspólna podróż, będzie miała charakter bez mała inicjacyjny.

Reżyser wskrzesza tradycyjne westernowe wartości, ale jednocześnie nieustannie pozostaje z nimi w otwartej polemice. W postawie bohatera jest coś archaicznego. Świat, który znamy z westernów odchodzi w niepamięć, bohaterowie są zmęczeni, rzeczywistość w której żyją jest nudna i zwyczajnie obrzydliwa. Można oczywiście narzekać, że reżyser gra znaczonymi kartami. „Trzy pogrzeby…” wyraźnie nawiązują do antycznej tragedii i filmów Sama Peckinpaha (zwłaszcza do „Dajcie mi głowę Alfreda Garcii”). Można także dopatrzeć się zapożyczeń (zarówno pod względem rozwiązań fabularnych jak i zawartości myślowej) z moralitetu, filmu drogi czy westernu. Prostota historii, którą opowiada Jones jest nieco zwodnicza. Wszystko niby jest oczywiste, ale jednocześnie opatrzone jest wielkim znakiem zapytania. Nie wiemy, na ile prawdziwa jest opowieść Melquiadesa o rodzinnej miejscowości. W pewnym momencie jego cała przeszłość staje się co najmniej niejednoznaczna, podważając tym samym szczerość relacji łączących go z Petem.

Sam bohater mógłby zwątpić w zasadność wysiłków podjętych dla wypełnienia przyjacielskiej obietnicy. Jednak człowiek Dzikiego Zachodu wyznaje prosty kodeks wartości. Zobowiązanie podjęte w imię przyjaźni musi zostać wykonane. W zakończeniu filmu Pete odjedzie po wykonaniu swego zadania jak nieraz to widzieliśmy w zakończeniach westernów. Zrobił wszystko, co do niego należało i jego sumienie może być spokojne. Teraz od Mike’a zależy, w jaki sposób skorzysta z udzielonej mu lekcji życia.
“Trzy pogrzeby Melquiadesa Estrady” (The Three Burials of Melquiades Estrada) Reżyseria: Tommy Lee Jones. Scenariusz: Guillermo Arriaga. Występują: Tommy Lee Jones, Barry Pepper, Julio Cesar Cedillo. Gatunek: dramat, USA / Francja 2005, 121 min.