ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 września 17 (401) / 2020

Mateusz Rosicki,

Z PERSPEKTYWY PARYŻA (ARAB BLUES)

A A A
Po zakończeniu studiów w Paryżu mająca tunezyjskie korzenie Selma (Golshifteh Farahani, znana m.in. z roli w „Patersonie” Jima Jarmuscha) decyduje się wyjechać ze stolicy Francji do Tunisu, żeby otworzyć tam gabinet psychoanalityczny. Dlaczego wybywa z miasta, którego mieszkańcy są najoczywistszą klientelą psychoanalityków? Dlatego, że – jak sama przyznaje pół żartem, pół serio – w Paryżu już na jednej ulicy miałaby zbyt dużą konkurencję.

Powrót Selmy w rodzinne strony nie jest więc wymuszoną finansowymi czy prywatnymi perypetiami koniecznością, tylko rodzajem idealistycznej misji. Przekonanie Tunezyjczyków do nauk Freuda rzeczywiście wydaje się nie lada wyzwaniem i z pewnością stanowi dobry temat na film, gdyż otwiera możliwości, by poprowadzić historię zarówno w komediowy, jak i dramatyczny sposób. Niestety w „Arab Blues” temat ten nie zostaje w atrakcyjny sposób rozwinięty, ponieważ wszystko przebiega tu wedle dobrze znanego schematu: postawienie sobie przez główną bohaterkę ambitnego celu, stopniowe pojawianie się coraz większych trudności na drodze do jego osiągnięcia i w końcu walka o powodzenie. Aby ten szkielet fabularny nie pozostał tylko martwą strukturą, trzeba by go było wypełnić pasjonującą treścią, którą przecież obiecuje tak znakomity temat, jak zderzenie mentalności paryskiej intelektualistki z tradycjonalistycznym światem Arabów, sceptycznie nastawionych do tego, co reprezentuje sobą wyemancypowana Selma (i słusznie, bo przecież psychoanaliza nie daje uniwersalnego modelu ludzkiej psychiki, tylko opisuje, w co ta uwikłana jest w danym kontekście społecznym, raczej przypominającym ten paryski niż tuniski). Taki punkt wyjścia byłby w stanie pozwolić choćby na to, żeby z przymrużeniem oka spojrzeć zarówno na dziewczynę, która mogła sobie zafundować studia w Paryżu i jest trochę oderwana od rzeczywistości przeciętnego Tunezyjczyka, jak i na przywary mieszkańców Tunisu. Niestety twórcy „Arab Blues” ledwo dotykają tych wszystkich pól, do wejścia na które prowokuje temat filmu, zamiast stanąć na nich obiema nogami, żeby rozejrzeć się i pokusić o szersze spostrzeżenia.

Podobnie z wątkami filmu – zbyt duża liczba pacjentów Selmy, wokół których krąży fabuła, w zasadzie uniemożliwia zagłębienie się w historię któregokolwiek z bohaterów i wydobycie z niej pełni potencjału. Prowokuje to nieco do stwierdzenia, że „Arab Blues” jest trochę jak arabski targ czy też ulica – rozkrzyczany, z każdej strony atakujący propozycjami, co chwilę podsuwający inny towar. Mając do dyspozycji tyle ofert, które kończą się jedynie na wstępnej prezentacji, można czuć się trochę rozczarowanym. Zupełnie tak jak Selma, której kolejne przeszkody co rusz uniemożliwiają zagłębienie się w prowadzoną praktykę. „Arab Blues” cierpi trochę na tę samą przypadłość, która jest przyczyną nieporadności głównej bohaterki – na tłumaczenie sobie rzeczywistości „z perspektywy Paryża”. W związku z tym wożenie do Tunisu portretu Freuda niczym świętego obrazu nie wypada jak szlachetna praca u podstaw, tylko jak porywanie się na karkołomne zadanie z narzędziami, które mogą okazać się nieprzystawalne do problemu. Psychoanaliza z pewnością miałaby coś do powiedzenia o islamie, o państwach arabskich, o tamtejszych stosunkach społecznych i strukturze psychicznej, ale żeby to osiągnąć, nie mogłaby jeden do jednego przenosić wzorców z paryskich gabinetów. Ze względu na równie powierzchowne potraktowanie psychoanalizy, co obiecującej tematyki, „Arab Blues” okazuje się kolejnym filmem (po np. „Trafikancie”), który robi sobie z Freuda maskotkę. Jest to skądinąd niezły materiał na maskotkę, choćby ze względu na brodę, ale takie potraktowanie ojca psychoanalizy bardzo spłaszcza jego wizerunek i rodzi pytanie o to, po co w ogóle wybierać go na patrona filmu.
„Arab Blues” („Un divan à Tunis”). Scenariusz i reżyseria: Manele Labidi. Obsada: Golshifteh Farahani, Majd Mastoura, Hichem Yacoubi. Francja, Tunezja 2019, 88 min.