ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (403) / 2020

Karolina Starnawska,

Z LOUVEM WŚRÓD ZWIERZĄT (RICHARD LOUV: 'KIEDY WZYWA NAS DZICZ')

A A A
Na wstępie od razu przyznam się do tego, że jestem wielką fanką książki „Ostatnie dziecko lasu. Jak ocalić nasze dzieci przed zespołem deficytu natury” amerykańskiego pisarza i dziennikarza Richarda Louva. Snuta przez niego opowieść o oddalaniu się człowieka od natury oraz jego konsekwencjach, wyniki badań naukowych przeplatane osobistymi historiami wpłynęły na moje życie prywatne i zawodowe. Na to ostatnie poprzez umożliwienie nowego, świeżego spojrzenia na literaturę kierowaną do młodego czytelnika oraz spojrzenia krytycznego na system edukacji, w którym czasem jedyny kontakt ucznia z naturą to zmęczone spojrzenie na drzewa za oknem szkolnej klasy. 

W „Ostatnim dziecku lasu” Louv skupia się na relacji z naturą rozumianą jako kontakt z florą, nie poświęcając faunie zbyt wiele uwagi. Jego najnowsza książka „Kiedy wzywa nas dzicz. Jak więź ze zwierzętami może zmienić nasze – i ocalić ich – życie” jest pod tym względem dopełnieniem „Ostatniego dziecka…”. To tutaj znajdziemy zarówno raporty z badań podejmujących problemy m.in. wpływu zaniku bioróżnorodności oraz hodowli przemysłowej zwierząt na ekosystemy, współistnienia różnych gatunków zwierząt ze sobą, relacji człowiek-zwierzęta, jak i osobiste historie spotkań ludzi z przedstawicielami fauny, przede wszystkim tej dzikiej, oraz opis tego, jak w różnych kulturach postaci zwierząt wiążą się z duchowością człowieka.

Podobną konstrukcję, polegającą na przeplataniu tego, co naukowe, z tym, co osobiste, zastosował Louv także w „Ostatnim dziecku lasu”. Czyni to zarówno tę pozycję, jak i „Kiedy wzywa nas dzicz” przystępną dla czytelnika, który nie ma na co dzień styczności z tekstami naukowymi. Obie wymienione tu książki Louva mają niewątpliwy walor popularyzatorski. Wyniki badań akademików są podane w przejrzysty, zrozumiały, a nawet wciągający sposób, ale bez zbytniego upraszczania i trywializowania. Historie z życia autora, a także różnych bohaterów jego książki, przede wszystkim badaczy relacji człowiek-natura oraz badaczy zwierząt, ubarwiają tę opowieść, pokazując, że w kontakcie z tytułową dziczą każdy z nas jest zdolny do przeżyć, które nie do końca da się przekształcić w naukowo obiektywne prawdy. Louv w kilku miejscach podkreśla znaczenie tych osobistych przeżyć, ich wpływ na wybór drogi zawodowej, na to, jak traktujemy naturę oraz jak dzięki nim możemy zmieniać świat: „Wchodzenie w interakcje ze zwierzętami, a następnie opowiadanie naszych historii o tych spotkaniach, może być pięknym działaniem. Nasza przyszłość w towarzystwie ludzi i zwierząt, indywidualna i społeczna, jest w rzeczywistości kształtowana przez historie, które opowiadamy” (s. 23).

Twórczość Richarda Louva umieściłabym na pograniczu reportażu, książek popularnonaukowych i nienachalnych poradników. Niewątpliwie mieszczą się w obszernej kategorii literatury non-fiction, choć niektóre fragmenty „Kiedy wzywa nas dzicz” brzmią jak wyjęte z powieści science fiction. Pozycja jest jednak adresowana do osób zainteresowanych tematyką relacji człowiek-natura, nie zaś miłośników beletrystyki spod znaku Stanisława Lema czy Franka Herberta. Może również okazać się przydatna dla osób zajmujących się animal studies, choć przypuszczam, że badacze zajmujący się tą tematyką od lat znajdą tutaj to, o czym już kiedyś czytali.

Empatia, krytyczny antropomorfizm, siedlisko serca

Nowa książka Louva w liczbach to 22 rozdziały ułożone w 6 części, 5 stron polecanych książek i artykułów oraz 239 przypisów plus jeden powracający refren, który na początku brzmi: „Aby chronić coś w pełni, musimy to poznać, pokochać i działając, dbać o wzajemność (…)” (s. 23), zaś w jednym z ostatnich rozdziałów: „Natura stanie się ważna tylko wtedy, gdy z naszych głów trafi do naszych serc” (s. 368). Podobną tezę stawiał Louv w „Ostatnim dziecku lasu” i po lekturze „Kiedy wzywa nas dzicz” mam wrażenie, że według niego, a także zdaniem badaczy zajmujących się szeroko pojętą tematyką środowiskową, jest to jedyny sposób, by złagodzić kryzys klimatyczny i nadciągającą katastrofę ekologiczną. Wiedza o florze i faunie – uczucie do nich – działanie na ich rzecz. Tak to powinno wyglądać, byśmy zaczęli bardziej dbać o nie tylko o nasz gatunek, ale też o inne istoty zamieszkujące Ziemię.

W pierwszej części książki Louv pisze o brzmiącym dość mistycznie „siedlisku serca”, do którego naturalny wstęp mają dzieci. Siedlisko serca „to głęboki związek między człowiekiem a innym zwierzęciem. To przenikalność empatii. Jest to połączenie, które rozciąga się z wnętrza nas, poprzez tajemnicze »pomiędzy«, aż po drugą istotę. Jeśli mamy szczęście, w zamian czujemy coś, co jest prawie nie do opisania. Możemy nauczyć się wchodzić do tego siedliska, kiedy tylko chcemy. Ten transportowy skok może na lepsze zmienić nasze życie i życie wokół nas” (s. 42-43).

Odzyskanie więzi ze zwierzętami opisywanej jako wejście do wspólnego siedliska serca to także próba zrozumienia zwierząt bez nakładania na nie naszego antropomorfizującego spojrzenia. Co do samego antropomorfizmu, to Louv wymienia zarówno jego wady, jak i zalety (zob. s. 75-82). Odnalezienie wejścia do tego wspólnego wszystkim istotom żyjącym miejsca, przywodzącego na myśl planetę Pandora z filmowego „Avatara”, lub choćby podjęcie próby nawiązania głębszej relacji ze zwierzętami jest kluczowe nie tylko dla dobrostanu zwierząt, ale też nas, ludzi: „Bez kontaktu z krewnymi i bliskimi należącymi do innych gatunków ludzkość traci poczucie spokoju, towarzystwo, a może nawet wiarę w siłę wyższą, jakkolwiek by jej nie definiować” (s. 33). Louv podkreśla, że choć nie dowiemy się, co zwierzęta myślą i czują, możemy próbować, a to „transcendentalne połączenie z innym zwierzęciem” nazywa przywróceniem ustawień fabrycznych, twardym resetem człowieka (s. 63).

Przytoczone zdania mogą wydawać się mało naukowe, pasujące raczej do znanej zapewne większości z nas piosenki z „Pocahontas” Disneya. Tak, Louv, przywołując różne badania i opowieści, stara się przekonać nas, że głaz (no dobrze, bardziej drzewo) ma także duszę, oraz pisze o naukowcach, odpowiadających czemu wilk tak wyje w księżycową noc: „Wilki wyją, by się kontaktować i ponownie łączyć z towarzyszami stada oddalonymi od siebie” (s. 98). Okazuje się również, że są badacze, którzy zajmują się językiem kotów: „Eksperci fonetyki na szwedzkim uniwersytecie w Lund mają nadzieję, że w nadchodzących latach głębiej zrozumieją koci język. Zadają jedno pytanie: czy koty wolą, aby ludzie w rozmowach z nimi używali mowy zwierzęcej, czy może rozmawiali z nimi tak, jak ludzie dorośli rozmawiają ze sobą? Naukowcy badają również wykorzystanie melodii do komunikacji przez koty” (s. 101).

Choć przytoczone cytaty brzmią jak anegdotki z internetu, u Louva są wplecione w poważną narrację o badaniach naukowych i próbach głębszego zrozumienia świata zwierząt, budowania empatii w stosunku do nich i w efekcie do zadbania o środowisko, w którym my i zwierzęta żyjemy.

W tym miejscu możemy przywołać pytanie herpetologa Harryego Greenea, które znajdziemy w rozdziale o hodowcach i fascynatach węży: „Jest jednak jedno pytanie, na które nikt jeszcze nie znalazł odpowiedzi: co to tak naprawdę oznacza być częścią przyrody w XXI wieku? (…) Czy będziemy widzami siejącymi zamęt, czy uczestnikami?” (s. 148). 

Kim będziemy, to istotna kwestia. Nie mniej istotna jak ta, kim jesteśmy teraz, w jakiej erze żyjemy i do jakiej powinniśmy zmierzać.

Antropocen, symbiocen i solstalgia

Ważnymi terminami, z którymi Louv zapoznaje swoich czytelników, są antropocen i symbiocen. Ten pierwszy to epoka dominacji człowieka, z „sugerowanymi punktami początkowymi rozciągającymi się od pierwszej rewolucji agrarnej tysiące lat temu do pierwszego zdetonowania broni nuklearnej w roku 1945” (s. 35). Jeden z badaczy nazywa go nawet „epoką samotności” (s. 36).

W opozycji do antropocenu Louv stawia symbiocen: „Australijski ekolog i filozof Glenn Albrecht w podobny sposób opowiada się za nową epoką, którą według niego należy nazwać »symbiocenem« (od greckiego symbiosis, czyli »towarzyszenia«). (…) »Jako podstawowy aspekt myślenia ekologicznego i ewolucyjnego symbioza i związana z nią symbiogeneza potwierdzają wzajemne powiązanie życia razem ze wszystkimi żywymi istotami«” (s. 36-37).

To, co Louv próbuje przekazać czytelnikowi, to nie tylko to, że powinniśmy poznać, pokochać i pomagać naturze, ale że wejście w erę symbiocenu jest potrzebne dla naszego przetrwania. Szczególnie ciekawą wizję przedstawia w czwartej części swojej książki. I choć jest to piękna opowieść o mieście przyszłości, w którym obok siebie będą bytować ludzie, zwierzęta i rośliny, to jednak przypomina ona raczej scenariusz filmu w rodzaju animowanej „Zootopii” lub też dobrze zapowiadającej się powieści utopijnej albo tej z nowego gatunku eco-fiction. Wystarczy przeczytać ostatnie strony rozdziału „Spadkobiercy Noego”, by głęboko zastanowić się nad tym, czy Louv nie jest aby zbyt wielkim optymistą, gdy kreśli przed czytelnikiem obraz miasta idealnego, w którym np. „biofilni architekci i urbaniści oraz deweloperzy i budowlańcy, (…) tworzą przyjazne dla środowiska projekty mieszkaniowe” (s. 326), a dzikie zwierzęta żyją między ludźmi w pokoju.

Do miasta Symbiocen jeszcze nam daleko (o ile kiedykolwiek do niego dotrzemy), ale już dziś powstają ciekawe inicjatywy chroniące dziką przyrodę, takie jak Park Stanowy Adirondack w Stanach Zjednoczonych czy Park Plejstoceński na Syberii. Tymczasem niektóre z dzikich zwierząt za nic mają granice miast wyznaczone przez człowieka i adaptują się do nowych warunków. Louv wymienia tutaj przypadki szopów i kojotów, które na stałe wpisały się już w krajobraz niektórych amerykańskich miast.

Do pojęć „antropocen” i „symbiocen”, na które podczas lektury warto zwrócić uwagę, dopiszmy jeszcze „solstalgię”, która opisuje psychologiczne konsekwencje degradacji natury w każdym jej przejawie: „»Solstalgia« to słowo wymyślone przez ekofilozofa Glenna Albrechta, oznaczające intensywne i bolesne poczucie straty, gdy otaczające nas środowisko naturalne zostanie uszkodzone lub zniszczone. Pomyśl o tym jak o tęsknocie za własnym domem, gdy znika. Taka rozpacz wzrośnie tysiąckrotnie w miarę postępów zmian klimatu” (s. 250-251). Remedium na solstalgię miałoby być właśnie budowanie symbiotycznego związku z naturą.

Choć w swojej nowej książce Louv otwarcie pisze o zmianach klimatu, wymieraniu zwierząt czy niszczeniu planety, czyli podejmuje tematy istotne i – mówiąc wprost – śmiertelnie poważne, to nie straszy swojego czytelnika wizją mającej za chwilę nadejść apokalipsy. Jak już wspomniałam, Louv raczej optymistycznie patrzy w przyszłość, pokazując możliwości wyjścia z kryzysu, wejścia na drogę prowadzącą ku symbiocenowi i odwrócenia zmian, które już spowodowały działania ludzi ery antropocenu. Kluczem do sukcesu ma być nie tylko szukanie siedliska serca, ale także edukacja.

Czego szkoła nie nauczy

Rozdział 21, „Ucząc się i nauczając w zwierzęcej szkole”, Louv poświęca temu, co mogą zrobić edukatorzy na rzecz szerzenia świadomości o tym, jak ważne jest połączenie z naturą. Co ważne, oprócz stwierdzenia, że „w idealnym świecie szkoły byłyby głównym pośrednikiem w nawiązywaniu kontaktu ze zwierzętami” (s. 375) autor proponuje także rozwiązania na tu i teraz, do wdrożenia w naszym nieidealnym świecie.

Mimo iż szkoły nie staną się (tak mi podpowiada moje wieloletnie doświadczenie z systemem edukacji) pośrednikiem w kontaktach ze zwierzętami, już dziś można po prostu uwrażliwiać uczniów na to, iż zwierzęta też mają uczucia, zabierać podopiecznych na lekcje przyrody (i nie tylko) w terenie czy uczyć krytycznego antropomorfizmu, czyli postawy, w której człowiek stara się myśleć, czuć jak zwierzę, ale bazując na wiedzy naukowej o zwierzęciu, nie na swoich ludzkich wyobrażeniach. Louv postuluje także zmiany w programach nauczanych przedmiotów, co być może trafi do nauczycieli już przekonanych do tego, by je modyfikować, ale raczej nie do osób decydujących o podstawach programowych. Jak zawsze w szkole, wiele zależy po prostu od pomysłowości, zapału i dobrej woli jednostek, które widzą potrzebę zmiany.

Książka, która potrzebuje zmian

„Kiedy wzywa nas dzicz” było lekturą ciekawą, pouczającą, miejscami zadziwiającą, a w wielu miejscach… bardzo, bardzo męczącą. O ile po „Ostatnim dziecku lasu” mam same dobre wspomnienia i przeczytałam tę dość obszerną książkę niemal za jednym zamachem, to „Kiedy wzywa nas dzicz” skończyłam w wielkich bólach, mimo iż naprawdę jestem zainteresowana tym, o czym pisze Louv.

W ostatniej książce amerykańskiego pisarza znajdziemy nie tylko dające do myślenia opisy kontaktów z dziką przyrodą czy też informacje o stosunkowo nowym statusie zwierząt jako wspierających emocjonalnie towarzyszy człowieka, ale także literówki i błędy stylistyczne. „Kiedy wzywa nas dzicz” wygląda na pozycję tłumaczoną i redagowaną w pośpiechu. Niestety. Choć na szczęście drugie wydanie można już będzie na spokojnie przejrzeć i wyłapać językowe niedostatki.

Można tutaj wymienić kilka literówek zakłócających lekturę: „myślałem o legowisku żółwi, który mój ojciec zbudował” (s. 78), „zwolennicy migracji wspomaganej uważają, ż czasy” (s. 318), „Krowa będzie się żywić razem niedźwiedziem” (s. 362).

Jest też kilkanaście zdań, które brzmią jak niezredagowane, a którym redakcja dodałaby sensu i wyeliminowała śmieszne dwuznaczności, np.:

  • „Mówienie o miłości w kontekście innego gatunku jest dość ryzykowne, ponieważ może zdarzyć się tak, że będziesz sugerować więcej, niż sądzisz” (s. 234).

  • „Słuchanie opowieści ku przestrodze to jedno; celowe zaproszenie tygrysa na obiad to inna sprawa. Aby przyswoić karmę drapieżników, ludzie przytulają się do niedźwiedzi grizzly, pływają z rekinami (…) i trzymają tygrysy, gepardy i lwy (…)” (393).

  • „Nieważne, że pies w filmie, który zaprzyjaźnia się z królikiem, jest wyjątkiem; że za każdą nową przyjaźnią psa i królika tysiące innych królików jest zjadanych przez psy” (s. 361).

  • Wyobraź sobie, jaki wpływ na American Praire Reserve i okoliczne tereny musiały mieć ogromne stada bizonów, gdy żyły tu na wolności w dużych stadach (s. 319).


Ostatnie zdanie pochodzi z artykułu, który Louv cytuje. Tekst jest dostępny on-line i w oryginale brzmi: „So imagine the effects vast herds of bison must have had on the APR and surrounding areas back when bison roamed widely and in great numbers” ().

Zastanawia także użycie określenia „wirusowy filmik” (s. 263), skoro w języku polskim na określenie tego typu treści przyjęło się angielskie słowo viral (pisane jako „viral” lub „wiral”). To zapożyczenie notują internetowa wersja „Słownika języka polskiego” PWN (https://sjp.pwn.pl/so/wiral;5587691.html) oraz Obserwatorium Językowe Uniwersytetu Warszawskiego (https://nowewyrazy.uw.edu.pl/haslo/viral.html). Podobnie jest w zdaniu: „Ludzi pociąga pomysł przywracania stworzeń z martwych, spotykania ich pewnego dnia, tak jak możemy spotkać Sasquatcha” (s. 322). Brakuje choćby dopisku, że polskim odpowiednikiem Sasquatcha jest Wielka Stopa.

Po wyeliminowaniu tych i innych usterek językowych „Kiedy wzywa nas dzicz” będzie nie tylko kształcącą, ale także przyjemną lekturą.

LITERATURA:

„Interview: An Abundance of Rarity, Prairies and Beyond”. https://www.americanprairie.org/news-blog/interview-abundance-rarity-prairies-and-beyond.

Louv R.: „Ostatnie dziecko lasu. Jak uchronić nasze dzieci przed zespołem deficytu natury”. Przeł. A. Rogozińska. Warszawa 2014.
Richard Louv: „Kiedy wzywa nas dzicz. Jak więź ze zwierzętami może zmienić nasze – i ocalić ich – życie”. Przeł. Krzysztof Sokalla. Wydawnictwo Mamania. Warszawa 2020.