ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 października 19 (403) / 2020

Maja Baczyńska, Piotr Harland,

ZAPIS ŻYCIA

A A A
Maja Baczyńska: Jak zaczęła się Twoja muzyczna przygoda?

Piotr Harland: Przypominają mi się klisze z dzieciństwa, gdy na przykład rozstawiałem garnki na kanapie i na nich grałem, udając perkusistę albo – idąc do szkoły na piechotę (wiejska szkoła, do której szedłem prawie 1,5 kilometra) – wybijałem rytm na zębach, gałęziach, krokami etc. Banalna dziecięca zabawa, ale zapamiętałem to jako początki fascynacji muzyką. Może przeskoczę do momentu, kiedy rozpocząłem przygodę z muzyką elektroniczną. Ważnym wydarzeniem była gra Play Station „Wiepout Fusion”, w którą grałem u mojego przyjaciela. Wprawdzie znudziliśmy się nią po jakimś czasie, ale przez wiele miesięcy włączaliśmy ją tylko po to, żeby słuchać ścieżki dźwiękowej (nie było wtedy YouTube i Spotify!). Wśród wykonawców znalazł się m.in. Timo Maas. Kolega kupił jego album „Loud” i tak na dobre wsiąkłem w muzykę elektroniczną. Mój pierwszy mix dj-ski był złożony z samych utworów Timo Maasa! Szkoda, że gdzieś to nagranie przepadło.

M.B.: Co czujesz, tworząc muzykę?

P.H.: Kocham muzykę, ale tworzenie jej jest czasem frustrujące, bo wymaga decyzyjności, z którą czesto mam w życiu problem. Dlatego tworzenie muzyki jest dla mnie terapeutyczne i pomaga mi stawać się lepszym „sobą”. Czuję, że idzie mi to coraz lepiej, bo coraz szybciej podejmuję decyzje. Wiem kiedy projekt idzie w dobrym kierunku (czas, gdy ma się małe dziecko, staje się bezcenny!). Odkryłem, że łatwiej mi się pracuje, gdy nadam projektowi jakąś nazwę, hasło, określę emocje i skojarzenia, jakie chcę oddać w utworze, np. „lockdown” w związku z ostatnimi wydarzeniami. Dużo prościej szuka mi się wtedy sampli, bo inaczej pomysł dość często się rozmywa.

M.B.: Na czym koncentrują się Twoje muzyczne poszukiwania?

P.H.: Hmm... Jak teraz o tym myślę, to chyba na poszukiwaniu autentyzmu. Byłem i pewnie nadal jestem osobą dość nieśmiałą. To kiedyś stanowiło dla mnie duży problem. Często kryłem przed innymi moje prawdziwe ja. Zakochałem się w muzyce i to właśnie ta miłość uczy mnie bycia autentycznym. Zaufałem sobie najpierw jako DJ-owi, gram zawsze to, co lubię i kocham, co oddaje moje emocje i co powoduje dreszcze (a nie jest to oczywiste u innych DJ-ów). Dlatego czuję się w tych momentach bardziej sobą, to regeneruje mnie i odpręża. Jako producent uważam, że najważniejsze jest bycie po prostu szczerym; nie chcę kopiowiać innych. Szukam swojego miejsca w muzyce, myślę, że przede mną jeszcze długa droga, lecz ta droga, jak wiadomo, bywa ważniejsza od osiągnięcia samego celu.

M.B.: A jakie są Twoje muzyczne inspiracje?

P.H.: Napewno Djrum. Wspaniały producent, DJ, pianista. Chyba od 2–3 lat nie ma tygodnia, żebym choć raz nie posłuchał jego utworów. Genialnie odnajduje się w różnych stylach, ma niezwykle bogate aranżacje, nierzadko wplata samplowane dialogi filmowe, które nadają całości charakteru. Często można usłyszeć u niego fortepian i smyczki, które uwielbiam, ma też na swoim koncie współpracę z polską wiolonczelistką, Zosią Jagodzińską. W świecie muzyki drum & bass olbrzymimi inspiracjami są dla mnie także: Calibre, Alix Perez, dBridge, Zero T, Lenzman czy Artificial Intelligence. Poza tym słucham dużo wywiadów z producentami drum and bass, jak np.: Must Make Podcast prowadzony przez Jacka AKA Workforce, gdzie poruszany jest często temat procesu kreatywnego w tworzeniu muzyki. To bardzo cenna i inspirująca dla mnie wiedza, nie techniczna, ale bardziej „psychologiczna”. Bo warto wiedzieć kiedy zdecydować i powiedzieć sobie stop, jak poukładać sobie dzień pracy w studio etc.

M.B.: Chciałabym Cię jeszcze zapytać o Twoje pozamuzyczne pasje.

P.H.: To nie do końca pozamuczyna pasja, ale…wszędzie chodzę z rejestratorem dźwięku Zoom H5 i nagrywam dźwięki z różnych miejsc, sytuacji, natury, przedmiotów – szczególnie odkąd jest na swiecie mój syn. Oczywiście pstrykam zdjęcia, nagrywam filmy na pamiątkę, natomiast nagrania dźwięku czynią te wspomnienia jeszcze bardziej wyjątkowymi. Myślę sobię często o wycieczkach, które kiedyś zrobimy z rodziną w miejsca, gdzie niegdyś powstawały ważne dla nas nagrania. To może być ciekawe doświadczenie. Nawet teraz – w dzisiejszych „pandemicznych” czasach, gdy podróżowanie nie jest łatwe, nagranie, które zrobiłem w Tel Avivie, chodząc po targu Jaffa Flea Market, pozwala mi się magicznie przenieść w tamto wspaniałe miejsce. Oczywiście sporo nagranych w ten sposób dzwięków trafiło na mój najnowszy winyl „Moon”. Głos syna, zabawki, dzwoneczki, etc. Tak więc moje produkcje stają się automatycznie zapisem różnych ważnych wydarzeń i emocji w moim życiu.

M.B.: Dziękuję za rozmowę.
Fot. Łukasz Langda.