
MIĘDZY STEPHENEM KINGIEM A DORIS LESSING (SAMANTA SCHWEBLIN: 'BEZPIECZNA ODLEGŁOŚĆ')
A
A
A
Samanta Schweblin to jedna z najważniejszych współczesnych argentyńskich pisarek. Na polskim rynku zaistniała na początku bieżącego roku z książką „Kentuki” – warto poświęcić tej pozycji kilka słów. Tytułowe kentuki to urocze pluszowe stworzonka z wmontowanym systemem kamer pozwalających anonimowemu użytkownikowi na śledzenie swojego „właściciela”. Między kentukim (podglądaczem) a jego właścicielem wytwarza się specyficzna więź. Jednak niewinna (czy aby na pewno?) zabawa może mieć przykre konsekwencje. Oryginalny, nieco być może nawet groteskowy pomysł staje się punktem wyjścia dla opowieści o naszej rzeczywistości, w której zbyt łatwo przekracza się nienaruszalne granice, a to, co najintymniejsze, można sprzedać – dla zabawy, mody, zabicia nudy, zarobienia pieniędzy, wreszcie po to, aby poradzić sobie z samotnością. Podobnie oryginalna, choć w zupełnie inny sposób, okazuje się pierwsza powieść Samanty Schweblin – nominowana do międzynarodowej nagrody Man Booker Prize 2017 „Bezpieczna odległość” - która ostatnio trafiła do polskich księgarń.
Ta książka wydaje się z wielu względów niewygodna, nieprzystępna. Widać to już w pierwszych zdaniach, które zastępują tradycyjną ekspozycję, co więcej, wydają się wyrwane ze środka rozmowy – bo mamy tu właśnie do czynienia z rozmową. Amanda, matka małej Niny, umiera w wiejskim szpitalu z niewiadomych przyczyn. Mowa tu tylko o tajemniczych robakach, które dostały się do jej organizmu. Tkwi przy niej David (a może tylko jego głos), chłopiec, który zachęca ją do odtworzenia w najdrobniejszych szczegółach ostatnich godzin. Komunikacja z nim nie jest łatwa – popędza on kobietę, unika jasnych odpowiedzi na pytania, raz za razem ucina snutą opowieść, stwierdzając przeważnie, nie wiedzieć czemu, że przytaczane detale są nieważne. David mówi (jego wypowiedzi zapisane są w powieści kursywą): Szukamy robaków, czegoś bardzo podobnego do robaków, i tej konkretnej chwili, w której po raz pierwszy dotknęły twego ciała. Cel tej dziwnej rozmowy niby pozostaje konkretny, lecz w zasadzie niczego nie wyjaśnia. Niezrozumiała dociekliwość Davida irytuje, ale też sprawia, że cała ta historia coraz bardziej niepokoi i ciekawi. Schweblin do samego końca nie ułatwia czytelnikowi zadania – niewiele się wyjaśni, zagadki nie zostaną rozwiązane. Nie wiadomo nawet, czy to wszystko nie śni się bohaterce, czy jej stan nie jest efektem migreny, udaru słonecznego czy agonii. Sama Amanda ma wątpliwości: „To nie jest normalne, David. Wszędzie jest tylko ciemność, a ty szepczesz mi do ucha. Nawet nie wiem, czy to się dzieje naprawdę”.
„Bezpieczna odległość” to powieść utkana z ogromnego napięcia i tajemnic. O fabule niewiele da się tu powiedzieć, podobnie jak o bohaterach. Argentyńska pisarka nie poświęca im zbyt wiele miejsca, koncentrując się raczej na kumulowaniu kolejnych niepokojących obrazów i zdarzeń. Amanda przebywa na wakacjach z córką Niną. Przypadkowo poznaje Carlę, która pozwala sobie na osobliwe zwierzenia. Nazywa swego syna potworem, twierdzi, że David już do niej nie należy. Okazuje się, że chłopiec kilka lat wcześniej się rozchorował, wypijając odrobinę najprawdopodobniej skażonej wody. Groziła mu rychła śmierć, więc Carla zabrała go do kobiety z zielonego domu, kogoś w rodzaju miejscowej znachorki-uzdrowicielki. Ta zaproponowała uleczenie Davida poprzez rozszczepienie jego duszy. Jak tłumaczyła: „Jeśli w porę przemieścimy duszę Davida do innego ciała, wtedy część tego zatrucia przejdzie razem z nią. Jak się ją podzieli na dwa organizmy, to jest szansa na przeżycie. Pewności nie ma, ale czasami się udaje”. Taki zabieg musi mieć swoją cenę: „Nie ma w ciele miejsca na dwie dusze i nie ma ciała bez duszy. Migracja przeniesie duszę Davida do zdrowego ciała, ale także sprowadzi do jego chorego ciała inną, obcą duszę. One się trochę ze sobą przemieszają, to już nie będą te same osoby”. David rzeczywiście zdrowieje, ale się zmienia, nabiera groźnych mocy. Choć Amandzie na początku trudno uwierzyć w tę opowieść, pozwala, aby odżyły nieujarzmione lęki. Przyzna: „stałam się częścią tego szaleństwa”.
Oczywiście można traktować „Bezpieczną odległość” jak wyrafinowany horror (zresztą ta powieść przywodzi luźno na myśl „Cmętarz zwierząt” Stephena Kinga). Schweblin, budując nastrój, świadomie korzysta z motywów charakterystycznych właśnie dla horroru. Akcja rozgrywa się w miejscu prawdopodobnie dotkniętym klątwą. Działają tu trudne do pojęcia siły. Intencje postaci nie są do końca jasne. Nad wszystkim góruje głos-widmo. Pojawiają się m.in. martwy ptak, kaleki pies, przepoczwarzony koń („Ogier miał tak napuchnięte powieki, że nie było mu widać oczu. Pysk, chrapy, wszystko miał tak nabrzmiałe, że wyglądał jak jakieś inne zwierzę, jak potwór”), dziewczynka ze zdeformowanym ciałem czy chłopiec bez jednego palca, przynajmniej w urojeniach matki. Nawet stajnie zniszczone na skutek pożaru wpisują się w upiorny krajobraz. Mimo wszystko wydaje się, że patrzenie na tę powieść przez pryzmat horroru prowadziłoby do zbytnich uproszczeń.
Czym jest tytułowa bezpieczna odległość? Ten termin został powiązany z macierzyństwem. Amanda stale stara się wyszukać wszelkie potencjalne niebezpieczeństwa w otoczeniu ukochanej córki i w rezultacie wyznaczyć dystans, na jaki może pozwolić oddalić się Ninie. Dla niej bezpieczeństwo córki stało się treścią życia, lecz jak się okazuje, jest to ochrona przed nieuniknionym. Autorka „Kentukich” narzuca matkom uniwersalne koszmarne brzemię przechodzące z pokolenia na pokolenie. W ustach umierającej Amandy brzmi to jak przekleństwo: „Moja matka powtarzała, że w końcu wydarzy się coś złego. Była pewna, że dojdzie do tego prędzej czy później, a teraz ja bardzo wyraźnie to widziałam, widziałam, jak zbliża się do nas jakieś namacalne i nieodwracalne zło. Nie ma już prawie bezpiecznej odległości”. Zdziwiony David pyta, dlaczego bezpieczna odległość jest taka ważna dla matek i dostaje wyczerpującą odpowiedź: „Bo prędzej czy później zdarzy się coś złego. Moja babcia powtarzała to mojej matce przez całe jej dzieciństwo, matka powtarzała to mnie przez całe moje dzieciństwo, a teraz ja mam obowiązek opieki nad Niną”. Rozmowa z Carlą uruchamia w bohaterce pierwotny strach o dziecko. A jeśli zniknięcie córki stanowi karę za niedostrzeżenie w porę niebezpieczeństwa? Czy w ogóle takiej sytuacji da się uniknąć? Podobnie jak w przypadku „Kentukich”, Schweblin wykorzystuje pewien sztafaż, aby opowiedzieć o sprawach uniwersalnych. „Bezpieczną odległość” równie dobrze dałoby się zestawić z takimi dziełami jak „Piąte dziecko” Doris Lessing, „Musimy porozmawiać o Kevinie” Lionel Shriver czy może nawet „Mur duchów” Sarah Moss.
Warto poczynić jeszcze uwagę na marginesie – dla polskiego czytelnika zaskakujący może być opis z okładki. Wydawca przekonuje, że to opowieść o „o współczesnej Argentynie, jej zagrożeniach i bolączkach, o niebezpieczeństwach, jakie niesie ze sobą uprawa genetycznie zmodyfikowanej żywności”, tymczasem wymienione tu problemy są nienazwane po imieniu, więc łatwo je przeoczyć. To jednak świadoma autorska strategia. Samanta Scheblin w bardzo interesującym wywiadzie dla „Przekroju” – udzielonym przy okazji polskiej premiery powieści „Kentuki” - przybliżyła problemy Argentyny z glifostatem, i innymi zabójczymi herbicydami („Istnieją w Argentynie wsie, gdzie większość ciąż kończy się poronieniami, a dzieci, które przychodzą na świat, rodzą się z deformacjami, zwierzęta padają martwe, a ludzie masowo umierają na nowotwory. Glifosat przedostaje się do wody oraz pożywienia i zagraża też ludziom w miastach”). Zwróciła też uwagę na to, jak (nie)znajomość pewnych kontekstów wpływa na odbiór literatury, otwiera na inne interpretacje.
A interpretacji może być tutaj sporo, bo wiele się mieści w tej niepozornej, niespełna stupięćdziesięciostronicowej książce. Argentyńska prozaiczka świadomie mnoży symbole, znaczenia, ścieżki pomagające odczytać tę historię i zarazem ją komplikujące. Ponadto eksperymentuje z formą, sprawiając, że całość staje się zdumiewająco nieprzyjazna dla czytelnika. Jednak w rezultacie oddaje temu czytelnikowi fascynującą powieść. Trzeba wielkiej odwagi i równie wielkiego talentu, żeby pisać w taki sposób i wyjść z tego obronnym piórem - Samancie Schweblin się to udało.
Literatura:
Lipczak A.: „Całkiem niezła zemsta”. Wywiad z Samantą Schweblin. https://przekroj.pl/kultura/calkiem-niezla-zemsta-aleksandra-lipczak [dostęp on-line: 14.10.2020].
Ta książka wydaje się z wielu względów niewygodna, nieprzystępna. Widać to już w pierwszych zdaniach, które zastępują tradycyjną ekspozycję, co więcej, wydają się wyrwane ze środka rozmowy – bo mamy tu właśnie do czynienia z rozmową. Amanda, matka małej Niny, umiera w wiejskim szpitalu z niewiadomych przyczyn. Mowa tu tylko o tajemniczych robakach, które dostały się do jej organizmu. Tkwi przy niej David (a może tylko jego głos), chłopiec, który zachęca ją do odtworzenia w najdrobniejszych szczegółach ostatnich godzin. Komunikacja z nim nie jest łatwa – popędza on kobietę, unika jasnych odpowiedzi na pytania, raz za razem ucina snutą opowieść, stwierdzając przeważnie, nie wiedzieć czemu, że przytaczane detale są nieważne. David mówi (jego wypowiedzi zapisane są w powieści kursywą): Szukamy robaków, czegoś bardzo podobnego do robaków, i tej konkretnej chwili, w której po raz pierwszy dotknęły twego ciała. Cel tej dziwnej rozmowy niby pozostaje konkretny, lecz w zasadzie niczego nie wyjaśnia. Niezrozumiała dociekliwość Davida irytuje, ale też sprawia, że cała ta historia coraz bardziej niepokoi i ciekawi. Schweblin do samego końca nie ułatwia czytelnikowi zadania – niewiele się wyjaśni, zagadki nie zostaną rozwiązane. Nie wiadomo nawet, czy to wszystko nie śni się bohaterce, czy jej stan nie jest efektem migreny, udaru słonecznego czy agonii. Sama Amanda ma wątpliwości: „To nie jest normalne, David. Wszędzie jest tylko ciemność, a ty szepczesz mi do ucha. Nawet nie wiem, czy to się dzieje naprawdę”.
„Bezpieczna odległość” to powieść utkana z ogromnego napięcia i tajemnic. O fabule niewiele da się tu powiedzieć, podobnie jak o bohaterach. Argentyńska pisarka nie poświęca im zbyt wiele miejsca, koncentrując się raczej na kumulowaniu kolejnych niepokojących obrazów i zdarzeń. Amanda przebywa na wakacjach z córką Niną. Przypadkowo poznaje Carlę, która pozwala sobie na osobliwe zwierzenia. Nazywa swego syna potworem, twierdzi, że David już do niej nie należy. Okazuje się, że chłopiec kilka lat wcześniej się rozchorował, wypijając odrobinę najprawdopodobniej skażonej wody. Groziła mu rychła śmierć, więc Carla zabrała go do kobiety z zielonego domu, kogoś w rodzaju miejscowej znachorki-uzdrowicielki. Ta zaproponowała uleczenie Davida poprzez rozszczepienie jego duszy. Jak tłumaczyła: „Jeśli w porę przemieścimy duszę Davida do innego ciała, wtedy część tego zatrucia przejdzie razem z nią. Jak się ją podzieli na dwa organizmy, to jest szansa na przeżycie. Pewności nie ma, ale czasami się udaje”. Taki zabieg musi mieć swoją cenę: „Nie ma w ciele miejsca na dwie dusze i nie ma ciała bez duszy. Migracja przeniesie duszę Davida do zdrowego ciała, ale także sprowadzi do jego chorego ciała inną, obcą duszę. One się trochę ze sobą przemieszają, to już nie będą te same osoby”. David rzeczywiście zdrowieje, ale się zmienia, nabiera groźnych mocy. Choć Amandzie na początku trudno uwierzyć w tę opowieść, pozwala, aby odżyły nieujarzmione lęki. Przyzna: „stałam się częścią tego szaleństwa”.
Oczywiście można traktować „Bezpieczną odległość” jak wyrafinowany horror (zresztą ta powieść przywodzi luźno na myśl „Cmętarz zwierząt” Stephena Kinga). Schweblin, budując nastrój, świadomie korzysta z motywów charakterystycznych właśnie dla horroru. Akcja rozgrywa się w miejscu prawdopodobnie dotkniętym klątwą. Działają tu trudne do pojęcia siły. Intencje postaci nie są do końca jasne. Nad wszystkim góruje głos-widmo. Pojawiają się m.in. martwy ptak, kaleki pies, przepoczwarzony koń („Ogier miał tak napuchnięte powieki, że nie było mu widać oczu. Pysk, chrapy, wszystko miał tak nabrzmiałe, że wyglądał jak jakieś inne zwierzę, jak potwór”), dziewczynka ze zdeformowanym ciałem czy chłopiec bez jednego palca, przynajmniej w urojeniach matki. Nawet stajnie zniszczone na skutek pożaru wpisują się w upiorny krajobraz. Mimo wszystko wydaje się, że patrzenie na tę powieść przez pryzmat horroru prowadziłoby do zbytnich uproszczeń.
Czym jest tytułowa bezpieczna odległość? Ten termin został powiązany z macierzyństwem. Amanda stale stara się wyszukać wszelkie potencjalne niebezpieczeństwa w otoczeniu ukochanej córki i w rezultacie wyznaczyć dystans, na jaki może pozwolić oddalić się Ninie. Dla niej bezpieczeństwo córki stało się treścią życia, lecz jak się okazuje, jest to ochrona przed nieuniknionym. Autorka „Kentukich” narzuca matkom uniwersalne koszmarne brzemię przechodzące z pokolenia na pokolenie. W ustach umierającej Amandy brzmi to jak przekleństwo: „Moja matka powtarzała, że w końcu wydarzy się coś złego. Była pewna, że dojdzie do tego prędzej czy później, a teraz ja bardzo wyraźnie to widziałam, widziałam, jak zbliża się do nas jakieś namacalne i nieodwracalne zło. Nie ma już prawie bezpiecznej odległości”. Zdziwiony David pyta, dlaczego bezpieczna odległość jest taka ważna dla matek i dostaje wyczerpującą odpowiedź: „Bo prędzej czy później zdarzy się coś złego. Moja babcia powtarzała to mojej matce przez całe jej dzieciństwo, matka powtarzała to mnie przez całe moje dzieciństwo, a teraz ja mam obowiązek opieki nad Niną”. Rozmowa z Carlą uruchamia w bohaterce pierwotny strach o dziecko. A jeśli zniknięcie córki stanowi karę za niedostrzeżenie w porę niebezpieczeństwa? Czy w ogóle takiej sytuacji da się uniknąć? Podobnie jak w przypadku „Kentukich”, Schweblin wykorzystuje pewien sztafaż, aby opowiedzieć o sprawach uniwersalnych. „Bezpieczną odległość” równie dobrze dałoby się zestawić z takimi dziełami jak „Piąte dziecko” Doris Lessing, „Musimy porozmawiać o Kevinie” Lionel Shriver czy może nawet „Mur duchów” Sarah Moss.
Warto poczynić jeszcze uwagę na marginesie – dla polskiego czytelnika zaskakujący może być opis z okładki. Wydawca przekonuje, że to opowieść o „o współczesnej Argentynie, jej zagrożeniach i bolączkach, o niebezpieczeństwach, jakie niesie ze sobą uprawa genetycznie zmodyfikowanej żywności”, tymczasem wymienione tu problemy są nienazwane po imieniu, więc łatwo je przeoczyć. To jednak świadoma autorska strategia. Samanta Scheblin w bardzo interesującym wywiadzie dla „Przekroju” – udzielonym przy okazji polskiej premiery powieści „Kentuki” - przybliżyła problemy Argentyny z glifostatem, i innymi zabójczymi herbicydami („Istnieją w Argentynie wsie, gdzie większość ciąż kończy się poronieniami, a dzieci, które przychodzą na świat, rodzą się z deformacjami, zwierzęta padają martwe, a ludzie masowo umierają na nowotwory. Glifosat przedostaje się do wody oraz pożywienia i zagraża też ludziom w miastach”). Zwróciła też uwagę na to, jak (nie)znajomość pewnych kontekstów wpływa na odbiór literatury, otwiera na inne interpretacje.
A interpretacji może być tutaj sporo, bo wiele się mieści w tej niepozornej, niespełna stupięćdziesięciostronicowej książce. Argentyńska prozaiczka świadomie mnoży symbole, znaczenia, ścieżki pomagające odczytać tę historię i zarazem ją komplikujące. Ponadto eksperymentuje z formą, sprawiając, że całość staje się zdumiewająco nieprzyjazna dla czytelnika. Jednak w rezultacie oddaje temu czytelnikowi fascynującą powieść. Trzeba wielkiej odwagi i równie wielkiego talentu, żeby pisać w taki sposób i wyjść z tego obronnym piórem - Samancie Schweblin się to udało.
Literatura:
Lipczak A.: „Całkiem niezła zemsta”. Wywiad z Samantą Schweblin. https://przekroj.pl/kultura/calkiem-niezla-zemsta-aleksandra-lipczak [dostęp on-line: 14.10.2020].
Samanta Schweblin: „Bezpieczna odległość”. Przeł. Tomasz Pindel. Wydawnictwo Sonia Draga. Katowice 2020.
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |
![]() |
![]() |