ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (405) / 2020

Marek Mikołajec,

GNIEW I GODNOŚĆ (SZCZEPAN TWARDOCH: 'POKORA')

A A A
„Pokora” to najlepsza książka w dorobku śląskiego pisarza. Pierwszy raz z premedytacją nie czytałem recenzji, by wyczyścić przedpole i spojrzeć na nią czystą głową. Może nieco zuchwale, tak jakby to miało znaczenie, by zobaczyć, co ze mną robi ta książka, co o niej pomyślę. Bez sugestii, podpowiedzi. Jeśli wyważę kilka drzwi otwartych na oścież – wybaczcie.

Powieść osadzona jest w początku XX wieku, nie ma w niej asynchronicznego układu znanego chociażby z „Dracha”, linearnością przypomina „Morfinę”. Protekcjonalne stwierdzenia, że literat dojrzał, są śmieszne i nie będę po nie sięgał, ale mamy do czynienia z pisarstwem innym niż dotychczas. Powieść zawiera nowe tropy, wychodzi z wydeptanych ścieżek Twardochowej poetyki, jest intrygująca. Nie znaczy to, że wcześniejsze książki takie nie były, ta jednak prezentuje się w moim odczuciu jeszcze lepiej.

Głównie za sprawą nieco „szkatułkowatej”, a może serialowej kompozycji, w której poszczególne wątki kryją nienachalnie zasygnalizowane tajemnice, wyjaśniane w toku opowieści. Prawie każda relacja, ważniejsza postać w interakcji z głównym bohaterem się zmienia, zmusza do zmiany pierwszej oceny. Wiele spraw i ludzi w „Pokorze” nie okazuje się takimi, za jakie byśmy je brali na początku. Siatka relacji, pojawienie się postaci podlega odgórnemu uporządkowaniu, jest uzasadnione w późniejszym przebiegu fabuły. Uczucia, przyjaźnie, miłość mają początek, rozwinięcie, zakończenie – puentę, która zaskakuje. „Pokora” to solidna robota. Jeden przeczyta ją jako książkę fabularną, niepozbawioną zwrotów akcji, niesamowitych zbiegów okoliczności, inny dojrzy wnikliwe, syntetyczne ujęcie mechanizmów społecznych, umiejętnie skrytych za tkanką utworu.

Pękająca szufladka, nowe ścieżki

Ta powieść między wierszami, co nowe u Twardocha, zawiera nawet śladowe ilości humoru, zachowując przy tym powagę tematu. Po lekturze książki trudno będzie się zgodzić na wcześniejsze tezy wysuwane przy lekturach wcześniejszych dzieł pisarza. Uogólniając: że cechą literatury Szczepana Twardocha jest hiperboliczność, czarna poetyka i brutalność. Mamy w nowej powieści treści, które wymagają rewizji dotychczasowych rozpoznań. Twardoch rozsadza swoją szufladkę, klosz. Dlaczego? Bo nie ma w „Pokorze” chociażby metafizycznego, fantazmatycznego wehikułu narracyjnego, do którego przywykliśmy. Jest dużo o demonie płci w wielu odsłonach, są kontrastowe zderzenia światów. Powieściowe napięcie buduje się na relacjach społecznych podrzędnosci (pochodzenia, płci) i nadrzędności. Akcja dzieje się w ostatniej dekadzie wieku dziewiętnastego oraz pierwszych dwóch dekadach dwudziestego wieku. Miejsca akcji to między innymi podgliwickie miejscowości; gliwicka szkoła dla lepszej młodzieży; wzmiankowany jest Wrocław i nieukończone studia filozoficzne (Alois mówi Levinasem! [s. 32]). Ten okres wrocławski pozostaje niezagospodarowany. Być może jako miejsce puste do obsadzenia przez kontynuację serii. Potem widzimy protagonistę jako ochotnika walczącego w okopach I wojny światowej i niepróżnującego po rekonwalescencji w Berlinie: szpital, knajpa, walka rewolucyjna w przestrzeni miasta.

Pokorów upokorzony ród

Kim jest główny bohater? Zajmijmy się wpierw jego nazwiskiem, będącym jednocześnie tytułem. Może dlatego, że sam pisarz zaprasza nas do literackich kalamburów, szyfrując w nazwiskach kilka postaci, które trudno przeoczyć. Wrócę do nich w zakończeniu. Wpierw główny bohater.

„Świadomość własnej niedoskonałości”, „uniżona postawa wobec kogoś” – tak definiuje pokorę, tytułowe pojęcie „Słownik języka polskiego” pod redakcją Witolda Doroszewskiego. To, że nazwisko może znaczyć i staje się piętnem, może uskrzydlać lub sprowadzać na ziemię, nikogo nie dziwi. Warty w tym kontekście przytoczenia jest fragment z „Po co literatura jeszcze jest?” Stefana Szymutki, który pisał: „Słowacki – słowo, Sławiński – sława, a Szymutko co? Nic, szym, szum, szurum-burum” (s. 93). Więc z tym nazwiskiem też musi być coś na rzeczy. Pokora to przeciwieństwo pychy, według konserwatywnych, chrześcijańskich doktryn psychologicznych może być podstawą dla osiągnięcia jako takiej dojrzałości psychicznej, duchowej. Nomen est omen? Nie... Gdy potowarzyszymy Pokorze, przekonamy się, że to żart, los pogrywa sobie z Pokorami od wieków, właśnie upokarza ich, ale sami też do karmy jako kary, cierpienia przywykli. Gdy dodamy do tego imię, będziemy mieli pełny obraz.

Powiedzmy sobie szczerze, że jak ktoś czyta recenzje i literaturę, to trochę jakby czytał horoskopy, „zdrowy nie jest” i z pewnością cierpi na pansemiozę, uporczywie doszukując się znaczeń tam, gdzie ich nie ma, tworząc przy tym równoległą do tekstu meandrującą notatkę o opowieści. Szykując do tego wątłe spostrzeżenia na pisarski idiom. Pokora – gwarant dojrzałości, a imię? Zobaczmy, Alojzy – ma pochodzić od starogermańskiego imienia „alwisi” oznaczającego mądrość, a później wszechwiedzę, jego francuskim wariantem jest królewskie imię Ludwig, Luis. Alojz Pokora czyli Dojrzały Mędrzec. Zestawienie to jest wielce obiecujące. Oczywiście wiedzie na cudne manowce.

Powieść o formowaniu? Bildungsroman?

Czy nowa powieść Twardocha to narracja o duchowym, społecznym dojrzewaniu Alojza Pokory? Mamy tu trochę nawiązań do tego typu opowiadania. W szkole upiornie i źle, jak u Musila („Niepokoje wychowanka Törlessa”), a Pokora może być na nowo opowiedzianym, śląskim, robotniczym Cezarym Baryką, tylko może mniej asertywnym („Przedwiośnie”, zwłaszcza Nawłoć, podobieństw jest kilka). Opowieść o czasach i życiu Alojzego Pokory pozwala dostrzec wstrząscy pierwszych dekad minionego wieku.

Szczęście i dni Sodomy

Cała powieść, co już się rzekło, jest przemyślana i wyróżnia się na tle wcześniejszych prac Twardocha. Nie jest tak dojmująco smutna i czarna, jak prezentujący tę samą lokalność i typ bohaterów „Drach”. Główny bohater załapuje się na chwile rodzinnego szczęścia (innego nie będzie!). Nudnawej, ale stabilnej, małomieszczańskiej radości bycia razem, spacerowania, bliskości. Przełamują się też schematy tematyczne, gdy pisarz zdaje się schodzić z wydeptanej przez siebie ścieżki i kreuje nową jakość. Tak jest w genialnej scenie z „tęczowego” pałacyku myśliwskiego (w Zwonowicach?) i polowania. Bohaterowie tej sceny w przyszłości dołączą do NSDAP, zresztą skojarzenie z filmem Passoliniego wydaje się uzasadnione („Salo, czyli 120 dni Sodomy”).

Władza nad duszą i ciałem

Powieść Twardocha opowiada o uznaniu, poszukiwaniu godności, akceptacji. Alois Pokora odkrywa, jak wielką siłę mają wzgarda i wyrachowanie, jaką przyjemność daje możliwość wykorzystania swojej pozycji, prowadzenia gry, pogrywania na uczuciach na drodze do uznania. Ta prawda nie byłaby dla niego wstrząsem, gdyby nie był wypełniony wstydem. Co zrozumiałem, wpierw protagonista jest ofiarą, tym innym, nielubianym dzieckiem w klasie, wzgardzonym przez rówieśników loserem. Do czasu. Przemiana zachodzi stopniowo. Dzieje się to na przykład wtedy, gdy Alojz już jawnie stanie się obiektem westchnień Smilo von Kattwiza, niemieckiego junkra, przyjaciela z czasów szkolnych, ale zwykle dostaje od życia kosza. Pokorę, nieszczęśliwie zakochanego w Agnes (kobiety wyciętej z grafik Brunona Schulza), córce właściciela gliwickiego mieszkania, w którym mieszka w trakcie nauki, spotykały tylko upokorzenia, współgrające z jego kompleksami. To właśnie te „niskie” mniemanie o sobie, wynikające z „niskiego” urodzenia i utrzymywanie w światopoglądzie feudalnych opozycji, hierarchii różnic klasowych, narodowych, płciowych – tworzących społeczne dystynkcje, dynamizuje powieść i nadaje jej wyrazu i ostrości.

Jak to jest zrobione?

Początek książki kontrastujący doświadczenia frontu z kobiecym pięknem zapowiadał przyjście jakiegoś wehikułu narracyjnego w typie tych już znanych z „Morfiny”, „Dracha”, „Króla”. Bo narrator mówi o kobiecie jak o wszechwładnym bóstwie (Agnes). Potem zaczyna się okazywać, że ich rolę może gra nieskonsumowana miłość, jakaś błądząca energia szukająca ujścia, odwlekana i odrzucona. Ciekawe są właśnie te manipulacje przy sztuce uwodzenia, które obserwujemy w książce. Jednak na początku można mieć wrażenie, że kobieca postać jest drachem, wielorybem, tą kroczącą za Kostkiem Willemanem postacią z „Morfiny”. Zaczyna się nawet przypuszczać, że za chwilę zabrzmią stare numery.

We wcześniejszych książkach to te postaci organizowały architekturę, konstrukcję oraz narzucały ornamenty powieściowe. Wtem po tym, o mało co, przyłapaniu pojawia się frontowe, żołnierskie homospołeczne pragnienie przyjaźni męskiej i... robi się ciekawie. Tego u Twardocha nie było nigdy! Dowódca Alois Pokora – nie wiadomo, czy dba o swoich podwładnych, ale myśli o nich ciepło, zaimkuje „mój zug” – Szósty Batalion Pionierów Śląskich, ma swego zaufanego, karnego Kiesela, eks-marynarza. U Gustawa Morcinka też są marynarze jako uosobienie łotrzykowskiej przygody, otwartej i odważnej postawy, zanurzenia w życiu i brania się z nim za bary, ale pamiętajmy w tym kontekście również o Witoldzie Gombrowiczu („Zdarzeniach na brygu Banbury” oraz portowym życiu Buenos Aires, spisanym w „Dziennikach”): „Kocham go, jak ich wszystkich, ale jego szczególnie. Manszaft kocham tak, jak kochałbym własne dzieci, gdybym jakieś miał, jego zaś kocham tak, jak kochałbym tych dzieci rodzicielkę” (s. 20-21). Kłania się Eve Kosofsky Sedgwick oraz Klaus Theweleit (autor „Męskich fantazji”, nazwisko Theweleit pojawia się w kontekście listy osób nadających się na przyszłego szwagra dla von Kattwitza). Nie są to jednak wyczerpujące uzasadnienia wątków tożsamościowo-płciowych.

Pragnienie sensu w jedności wspólnotowego bycia

Alojz Pokora nie gra w tożsamość, nie jest na to gotowy. On łaknie akceptacji, ale się jej wstydzi, uważa się jej niegodnym, ponieważ sam nie wie kim jest. Jego wyobcowanie i to, że dobrze czuje się wśród swoich towarzyszy sięga głębiej. Ojciec się go wyrzekł, a matka zmarła przy kolejnym porodzie. Nie bywał u nich od wybuchu wojny w 1914 roku. Więc jest autsajderem („Jestem koczownikiem, nie mam domu, mam obozowiska” [s. 64]) i w jedności żołnierskiego, bojówkarskiego losu, równego towarzyszenia w sytuacjach granicznych, w upodleniu, śmierci odnajduje jakieś drobne drganie sensu, ukierunkowanego życia. Że to jednak po coś, że są w tym razem: na wojnie, za Kaisera, przeciw niemu, za sprawę. Poza tym, skoro dowódcą może być syn prostego górnika, to zaszła zmiana. Czasy nowe. W którą stronę to idzie? Co będzie, gdy stary świat runie? Bo że runie – Pokora nie ma wątpliwości. W tej intuicji utwierdza go marynarz, Johann Kiesel.

Znów chcielibyśmy szukać analogii do innych książek, które między słowami mówią o determinizmie, zewnętrzności, która dusi, używa bezprzykładnie, odziera z godności. Kiesel wypowiada słowa podobne do hiperboli z „Dracha” lub przypowieści Leo Marii Piontka z „Pierwszej polki”, gdy ten opisuje losy Górnego Śląska: „Niemcy muszą umrzeć, żebyśmy my mogli żyć. Żeby żyć. Niemcy muszą pożerać nas, nasze ciała żreć nas i srać nami w okopowe błoto. Póki żyją Niemcy, my nie przestaniemy umierać” (s. 27). Syn górnika oraz marynarz uciekający przed morzem, wpisujący fragmenty z Rilkego w listach do matek oraz wszyscy im podobni to nowi bohaterowie swoich czasów. Podobnie Baronessa, pruski oficer przebierający się za kobietę – chcą zniszczyć stare Niemcy. Narzędziem ma być rewolucja. Mają wyjść ze starego życia, w którym nie byli sobą i stać się wolnymi. Są to nowi ludzie wykreowani niby jako self-made man, ale w ramach mechanizmów, w których są drobinkami. Jak to u Twardocha, działają oni w powieściowej maszynerii w ramach większych trybów. Klasa, rasa (narodowość), płeć i afekty. Nie będzie kłamliwe stwierdzenie, że „Pokora” jest o awansie społecznym oraz cenie, jaką się płaci, gdy nie masz pleców, pochodzenia, a jesteś koncyliacyjny, oportunistyczny, ale mimo to gotowy do walki. Uobecnione w Alojzie Pokorze wymieszanie słabości i siły frapuje.

Awans społeczny? Świnia w salonie. Nie jestem godzien!

Główny bohater stale się „pomniejsza”, trapi, flagelluje – uważa, że nie pasuje do światów, w które wchodzi. W jego obecności jest jakaś niestosowność, eksces. Sam go odczuwa, ale też towarzystwo, do którego aspiruje, daje mu to odczuć, nie chcąc zgodzić się na równorzędną obecność nowych bohaterów zmieniających się czasów. Tego, że ci „nowi ludzie” zajmują czyjeś, niegdyś dziedziczone, godne pozycje. Alojz mówi: „Wiedziałaś, od razu wiedziałaś wtedy, Agnes, że nie należę do świata mieszczańskiej stałości, który trwał w mieszkaniu twojego ojca. Nie należałem do tego mieszkania, tak jak nie należałaby do niego przyprowadzona z chlewu świnia” (s. 35).

Było tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć”

Niedopasowanie wynika z jednej strony z klasowej obcości, ale też wielu innych znaczących cech: ubrania – taniego trzyczęściowego ancuga, z którego Alojz wyrósł, a wstydził się poprosić o nowy. Warto o tym wstydzie pamiętać, znaczy on być może nawet więcej niż poniższa „lista hańby”. Wstyd bowiem tworzy scenariusze społecznych zachowań. Wynika z poczucia braku godności, dotyka wnętrza, blokuje w relacjach. „Nie pasowałem do tego mieszkania ze swoim słowiańskim akcentem, ubogim słownictwem, prostacką gramatyką i niezdarnymi manierami przy stole”. A więc język, a nawet język ciała, który „ciała dał”. Później Alojz miał wrażenie, że gdy mówi po niemiecku staje się wytworniejszy i inteligentniejszy. To go modyfikowało. Składnikiem wstydu była też wielodzietna, a przez to uboga rodzina. „Ludzie z twojego towarzystwa, Agnes, nie miewają tak wielu dzieci. I może dlatego wszyscy chłopcy z twojego towarzystwa idą do gimnazjum”. I moglibyśmy powiedzieć, że Twardoch idzie w resentymentowe smuteczki, usprawiedliwianie zasiedzenia w swym losie. A tu proszę, wcale nie, i dopowiada, unieważniając zarzuty: „Ale zapewne raczej z wielu innych powodów” (s. 35).

Wstyd > Godność

Na świadomość Alojza największy wpływ mają rodzice. Krzepiąca, ciepła matka i surowy ojciec. Niezły filozof, na marginesie i to bez uniwersyteckiej przeszłości. Twierdzi on, że szkoły są na nic, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby parias, syn biedaków został chociażby sztajgrem. Powiada, że biedakom nie takie życie pisane. Tylko ciężka praca, pylica i bycie mięsem armatnim na nie swojej wojnie.

Poczucie niższości, ale okopane w hardej, niedostępnej, dbającej o swoje sprawy, prawa i zarobki, wmawia mu (nieudanie) właśnie ojciec: „Był czystą władzą, wcielonym autorytetem, jego słowo było słowem Boga albo i czymś więcej, bo już wtedy Bóg wydawał mi się przede wszystkim milczeniem, ojciec zaś mówił.” I ten cień sympatii, rzadkiego we wcześniejszych książkach humoru: „Niewiele, ale mówił” (s. 36). Do niej dołącza czułość i dobry przegląd charakterów najbliższych, który cechuje matkę: „Tata bardzo cię kocha, tak mówiła, dlatego musi cię karać, żebyś wyrósł na ludzi. Fto dziecko miyłuje, tyn pasa niy żałuje” (s. 36). Sponsorem awansu społecznego Aloisa jest ksiądz z sąsiedniej parafii, który dostrzega w zdolnym chłopcu siebie sprzed lat. Duchowny również został bezinteresownie wsparty przez mecenasa, opiekuna. Wie, że takie wypchnięcie dziecka naznaczonego wielorakim wstydem w nowy świat to katastrofa, z której albo się wyjdzie żywym, albo martwym.

Gniew i czas

Peter Sloterdijk pisząc o komunizmie/socjalizmie jako banku światowego gniewu, zauważa, że właśnie emancypacja chłopów, a szczególniej, gdybyśmy to przyłożyli do Śląska, gdzie walka klasowa i narodowa stanowiły jedno, to potężne nagromadzenie surowca gniewu. Rozładowania, skanalizowania wstydu można dokonać właśnie poprzez ukierunkowany gniew, który pełni funkcję katarktyczną. W ten sposób „wyklęty lud ziemi”, masy pozbawione szacunku, prawa do godności objęte wrzeniem nowoczesności zostały zagospodarowanie w politycznym zaangażowaniu. Strajki, powstania śląskie, bojówki, „Gniew mojego ojca był gniewem nędzarza pracującego dla bogacza. Gniewem szeregowca kładącego swe życie na szali losu na rozkaz generała. Gniewem nędzarza, syna i wnuka nędzarzy, którzy pracowali dla ojców i dziadów bogacza. Gniew mojego ojca był gniewem człowieka żyjącego w świecie, który jest trwały i w którym nie ma nadziei ani widoków na zmianę” (s. 37). I dalej: „Świat nie ośmieli się drgnąć, więc gniew trzeba zamknąć w sobie, szczelnie zamknąć, skompresować, ale jednocześnie nie wierzyć nikomu, kto wymaga wyrzeczeń w imię ideałów” (s. 37-38). Nie był to zatem człowiek łatwy do zagospodarowania przez agregaty gniewu: ideologie. Ojciec bohatera, jak porządny karpacki chłop, nie wierzył nikomu. Ani Polakom i ich gazetom, ani Niemcom i ich cajtungom, ale czytał i jedne i drugie, w polityce był dość obeznany, ale nie wierzył socjaldemokratą, centrystą, ani hakatystą. Przytomnie zauważał, że jeśli ktoś się o jego dobro dopomina, to z pewnością kłamie i ma w tym swój interes. Ciekawa, chyba prawdziwa kreacja ocja, surowego, ale po latach i dużej wódce jednak szczerego. Twardoch pisze: „Z gniewu mojego ojca wynikało skąpstwo, wynikała wieczna gorycz, bo ojciec mój nigdy się nie uśmiechał, z gniewu wynikały wściekła samodyscyplina i pracowitość. Jedną tylko radość miał mój ojciec w życiu, jedno wytchnienie, jedną przyjemność – ojciec kochał mój robić dzieci” (s. 39). I dlatego główny bohater ma dziewięcioro żyjącego rodzeństwa. W sumie, co nie jest bez znaczenia, narrator mówi o dwunastce, żywej i martwej Pokorowej czelodki.

Afekt odzywa się w nim późno: „Jestem wściekły gniewem mojego tatulka, ale pozwalam swojemu gniewowi brzmieć, brzmi w słowach »Międzynarodówki«, i nagle rozumiem, że moja pustka i wstyd tylko maskowały to, co naprawdę czuję. Nienawiść” (s. 237). Kierunki tego uczucia są wymienione: gnębiciel Chłopaczysko, Smilo von Kattwizta za wielkopański gest, który tylko pomniejsza, nauczyciele i kler, posiadacze fabryk i kopalń, kaisera stojących na straży starego świata.

Głos w sprawie bieżącej+

W warstwie erotycznej dzieje się w tej książce tak samo dużo jak w kwestiach obsadzania gniewu w walce o godność. Sprawy te się ściśle ze sobą wiążą. Główne kierunki instrumentalizacji gniewu są trzy: walka na wojnie, walka klasowa, ale osobliwie rozszerzona też o osoby nienormatywne erotycznie oraz walkę narodową w powstaniach na Śląsku (wojna polsko-niemiecka).

Bliźnięta

Bliźnięta Salmakis to duet, „będący jednym” (s. 254), wyjęty z mitu o Hermafrodycie, bardzo współczesny; reprezentują trzecią płeć i grają w tożsamość. Co oznacza, że fazę wstydu mają za sobą. Zmieniają ubrania z męskich na kobiece i na odwrót. Ich płeć jest konwencjonalna, perfomatywna. A ich rozróżnienie i kategoryzacja płciowa się rozmywa. Nie ma ona też znaczenia dla głównego bohatera. I to z nimi Pokora przestaje być prawiczkiem. Zresztą używam tego słowa celowo, gdyż słowo prawy, jak przekonują źródła, to „czysty”. Aleksander Brückner w słowniku etymologicznym języka polskiego: „Słowo to prasłowiańskie i wyłącznie słowiańskie, obce zupełnie litewszczyźnie. Już w cerk. prawy oznacza nietylko »prawdziwego, szczerego«, ale i »prawego«w przeciwieństwie do »lewego«”. Warto zwrócić uwagę na wykorzystywany przez Twardocha potencjał marzenia o bliźniętach jako formule idealnego trójkąta miłosnego, sycenia pożądania, w którym nie ma zazdrości i rywalizacji.

Redaktor Bobiński i von Kattwitz

Pierwszy był redaktor Bobiński z „Króla”, a drugi Smilo von Kattwitz. Mowa o znaczących homoerotycznych postaciach w prozie Twardocha. Te wątki dynamizują powieść, dodają czaru. Smilo to przyjaciel z czasów szkolnych, majętny, dobrze urodzony obrońca Alojza w gliwickiej szkole. Chroniący go swoją pozycją społeczną i pieniędzmi przed oprawcą Chłopaczyskiem. Zresztą motyw dręczenia Pokory przypomina wiele historii, jak chociażby z „Władcy much” – Williama Goldinga, czy filmu o sprzedawcy telefonów, który stał się gwiazdą talent show „One Chance” (Masz talent). Takie typowe, filmowe tępienie losera, dobrze uobecnione w kulturze. By nie zdradzać za dużo, Smilo odegra ważną rolę w epizodzie berlińskim, przyczyni się też do niezwykle ciekawej i innowacyjnej przemiany Alojza. Dzięki Smilowi główny bohater poczuje, co znaczy „kogoś użyć”, zajmie pozycję władzy, rozdającego karty, ale po raz pierwszy stanie się też obiektem pożądania, który się wymyka, króliczkiem, którego goni niemiecki arystokrata. Niezwykłej urody fragment opisujący polowanie na jelenia jest projekcją miłosnego spełnienia Smilo, gdzie zwierzyną jest Alojzy (ogrzewający zziębnięte nogi w ciepłym, stygnącym ciele rogacza). Wątek pożądania, które nie zostaje nasycone pozwala Alojzowi dostrzec własne uwikłanie w relacje z Agnes, która sadystycznie sobie z nim pogrywa. Jego uniżenie, wynikające z poczucia, że jest gorszy: ubraniem, mową, gestem, pochodzeniem – zaczyna się osłabiać. Nie spodziewałem się takiej przemiany protagonisty. To między innymi ona stanowi największą wartość w nowej książce pisarza.

Śląskie sygnały

Nie byłbym sobą, autochtonem, gdybym nie podjął gry w nazwiskowe kalambury. Wszak Scholtis to ukłon w stronę Augusta Scholtisa, autora fenonemalnego „Wiatru od wschodu”. Jednej z najważniejszych górnośląskich książek. Oprawca Pokory to gliwicki Piontek, czyżby krewny bohaterów „Pierwszej polki”? Zresztą palaczem w gliwickim konwikcie był Bienek (s. 87). W międzyczasie pojawia się też znany z „Dracha” von Raczeck (s. 89). Kapitan Kulik, dzielący nazwisko ze śląskim redaktorem, tłumaczem Grzegorzem Kulikiem.

Katalog godności=tożsamości

Pokora podczas rewolucji w Berlinie mówi: „Nie chcę być Polakiem, mówię i sam dziwię się własnym słowom. […] Nie chcę być Polakiem, powtarzam, bo to nie jest poważna rzecz dla poważnych ludzi, ta cała ich Polska” (s. 213). Zresztą walka narodowa nie interesuje go w tym czasie tak, jak nie interesowała go piłka nożna w czasach studenckich. Jest nazbyt odległa jego doświadczeniom, co innego trzecia droga, autonomiczny Śląsk. Wypluty przez wojnę jest nihilistą, zyskuje świadomość bliską temu, co jego ojciec jako weteran wojny z Francją wie od dawna. Jednak nihilizm, jak powiada Baronesssa: „[…] jest aktem wiary, nie zaś jej braku (s. 216). Więc negacja, wątpliwości są teologiczne, czy raczej fideistyczne bardziej niż wiara z przyzwyczajenia. Alojz Pokora pragnie zrywu, zaangażowania, które nada sens jego życiu. Wtedy trafia do rewolucjonistów. Nie ufa ani „Biblii”, ani „Kapitałowi”, oczekuje, by pieron trefił świat albo jego. Nie wierzy w nic, ale łaknie jakiegoś rozwiązania. Berlińska przygoda kończy się dramatycznie i niebohatersko. Po powrocie do Gliwic to banalne lecz prawdziwe – znajduje miłość. Gdy zaczyna mu się układać, pielęgnuje mieszczańską stabilizację, jednak musi zapłacić za swoje rozchwianie i pozornie nieznaczące zaangażowanie. W zakończeniu mamy niezwykłą kreację Alojzego, który prowadzi poddaje się szantażowi dla zysku, prowadzi podwójną grę i dba głównie o siebie i swoją rodzinę, kolaborując na dwie strony polsko-niemieckiego sporu o Śląsk. Ocena i dystynkcja czynów w stanie wyjątkowym przebiega pobieżnie, ale kategoryczne. By nie zdradzać więcej – na tym poprzestanę. Przyjmijcie te słowa z „Pokorą”.
Szczepan Twardoch: „Pokora”. Wydawnictwo Literackie. Kraków 2020.