SMUTEK, WIR I WĄTPLIWA HARMONIA (ANANDA DEVI: 'SMUTNY AMBASADOR. NOWELE')
A
A
A
1.
Płacz ambasadorów uwiera. Kapitulujemy przed nim. Ich smutek jest zrozumiały, ich tęsknota niewątpliwa, ale płacz zdziera z nich dyplomatyczną maskę. Płacz jakby im nie przystoi. Takim płaczem właśnie rozpoczyna się „Smutny ambasador”, opowieść otwierająca zbiór nowel autorstwa Anandy Devi i historia dająca jednocześnie tytuł całemu temu zbiorowi. Jest to mocne otwarcie, które na długo pozostaje w czytelniczej pamięci. Devi, której twórczość poznajemy przez redaktorsko dopracowane i wydane z niezwykłą dbałością o detale sztuki edytorskiej książki publikowane przez gdańskie Wydawnictwo w Podwórku (obcowanie z nimi jest więc przyjemnością samą w sobie), znów zaprasza nas do magnetycznego świata swoich bohaterów. Przepadamy w nim raz po raz. Devi otwiera przed czytelnikiem świat bogaty w znaczenia. Utkany misternie i gęstym ściegiem. Szybko orientujemy się, że nic nie dzieje się tu bez przyczyny, nie ma wątków przypadkowych. Uważna lektura „Smutnego ambasadora” popłaca. Uwrażliwia także na dwie interpretacyjne intuicje: nieprzystawalności czy wyobcowania, a także cichego, samotnego smutku. Wydaje się, że najcenniejsze dla interpretacji rodzi się właśnie w przełamaniu tych dwóch sił, w miejscu ich styku i przecięcia.
Zbiór opowieści pomieszczonych w „Smutnym ambasadorze” zwraca ponadto uwagę także na inne moce, które napędzają naszą egzystencję bądź są jej istotnymi składowymi, formują jej kształt, nadają rys, smug i załamań. Wśród nich znajduje się na pewno także – poza wcześniej wymienionymi – żywioł ludzkiej seksualności i moc wędrówki wyobraźni. Dodatkowo, o czym przypomina nam w posłowiu Krzysztof Jarosz, pamiętać trzeba również o realistyczno-fantastycznej bazie nowelistyki Devi: nie sposób prowadzić lektury bez świadomości istnienia tego realizmu zaślubionego fantastyce. Mamy więc na czym, jako czytelnicy „Smutnego ambasadora”, koncentrować swoją lekturową uwagę.
2.
Książka Anandy Devi to pożywka dla czytelniczego intelektu i czytelniczej imaginacji. W trakcie lektury dwa cytaty krążą po głowie szczególnie często. Myślę tu o spostrzeżeniu literaturoznawcy Pawła Próchniaka, który wynotował kiedyś, że „lektura jest pracą wyobraźni – tej samej, która funduje literaturę” (Próchniak: 190) oraz o stwierdzeniu poety Tadeusza Nowaka – niemalże dialogującego z Próchniakiem, gdy podsumowywał: „wierzę, że tylko wyobraźnia wiążąca to, czego nie da się związać, mówiąca to, czego nie da się powiedzieć jest ostateczna i jedyna” (Nowak: 19). Wyobraźnia, ta ostateczna siła, funduje więc lekturę. I ma wiele do powiedzenia w jej trakcie. Czytanie nowel Anandy Devi to wytężona praca wyobraźni – tej Nowakowej właśnie – wiążącej niezwiązane, dopowiadającej niedopowiedziane. Czujemy, że sama praca intelektu nie wystarczy. Bez wyobraźni pracującej na zwiększonych obrotach nie podołamy. Devi wymaga od nas lektury uważnej, niespiesznej. Mimo że jej bohaterowie często mkną oszołomieni w chaosie spotęgowanego, nawarstwionego, skumulowanego krajobrazu („Po przygodę”), my, czytelnicy jej twórczości, powinniśmy tę ich gonitwę uspokajać, spowalniać. By dostrzec na pierwszy rzut oka niedostrzegalne, by zerknąć na moment na widnokrąg rozmyty prędkością.
3.
Świat, do jakiego zapraszają nas narratorzy opowiadań Devi, mieni się i skrzy różnorodnością. Jest ona jednak podszyta podskórnym niepokojem. Czujemy, niczym bohaterowie, chłodny powiew nieprzystawalności, ten metaforyczny ambasadorski smutek, który zaczyna się tam, gdzie mnożą się wątpliwości co do siebie samego, co do własnego wpasowania w sytuację, w której przyszło nam się znaleźć. Niczym ambasador, o którym narratorka opowiadania pisze: „Wszystko, w co wierzył zostało unicestwione. Czy zachowywał się, jak mężczyźnie przystało, gdy przepuszczał przodem kobietę? Czy kiedy ściskał dłoń służącemu, naruszał godność tego, którego chciał uhonorować? Nie miał pojęcia. Dlatego płakał” (s. 9). Także bohaterka opowiadania „Po przygodę” czuje się zdezorientowana, czego metaforą jest ruch uliczny, tak zintensyfikowany i pozbawiony oswojonych zasad, że aż obezwładniający: „Żadnego drogowskazu, żadnego znaku, żadnej wskazówki. Była w kraju bez nazw” (s. 22). Poczucie zagubienia i niedopasowania dotyka także kolejnych bohaterów i narratorów nowel Devi. Nieraz jest wyrażone dosadnie – jak historia trójki do bólu entuzjastycznych i jakże w tym entuzjazmie jednostronnych i tak „pierwszoświatowo” naiwnych Amerykanek z opowiadania „Great America”, innym razem odbywa się to poprzez mgliste półtony („Orchidea”). Devi łączy bowiem pozornie niełączliwe. W jej opowiadaniach drzemią potężne siły, kryją się ostateczne dylematy: najczęściej właśnie niewypowiedziane wprost, wymownie przemilczane, jakby zatrzymane w pół słowa, nawet jeśli – pozornie – wydaje nam się, że wszystko otrzymaliśmy na czytelniczej tacy prostych interpretacji. Naszą pracą jest kreślenie brakujących znaków, oświetlanie miejsc spowitych literackim cieniem metafory, zerkanie na drugą stronę znaczeń, przenicowywanie podsuwanych obrazów. Ponadto, co dodatkowo napędza czytelniczą wyobraźnię i wkrada się we wszelkie szczeliny interpretacyjnych tropów, mikroświaty tych opowieści łączą w niewymuszony sposób realizm z fantastyką. Nieuchwytną magię z dojmującą przyziemnością: jej miazmatami, uciążliwościami, kakofonią. W załamaniach realizmu i fantastyki – zdaje się udowadniać Devi – drzemie praprzyczyna, źródło sensu, dno oka przenikliwości.
4.
Jedną z pięknych metafor, z których korzysta Devi, jest metafora wirów. „W tym wirze był jakiś porządek” (s. 27) pisze, a przed nami otwierają się ważne, interpretacyjne tropy, z wirami Yeatsa w pierwszej kolejności oczywiście. Eliot Weinberger w jednym ze swoich znakomitych esejów pisał o naturze wirów jakże wiele. Wynotował między innymi, kompilując i zestawiając – jak to Weinberger – często zupełnie rozbieżne od siebie poglądy i idee – że wewnętrzna, życiodajna moc wiązać może się z „płynnymi i zmieniającymi się bez przerwy wirami energii, które w procesie ewolucji przeobraziły się w życie” (Weinberger: 166), a „Pierwotną podstawą życia jest w istocie trąba wodna […]” (tamże: 167). Rezonują te słowa niezwykle silnie w trakcie lektury „Smutnego ambasadora”. Dwa wyimki z Weinbergera, przekazującego przekonania m. in. Allena Upwarda, okultysty i erudyty z początku XX wieku, zwracają bowiem uwagę na żywioł, który bliski wydaje się bohaterom Devi. Stwarzanym przez energię wirów, w wiry wplątanych. Mamy wrażenie, że świat przedstawiony, po którym poruszają się postaci zaludniające te opowieści, utkany jest z energetyzującej i zawładniającej siły wirów: pochłania, wkręca, zasysa. Burzy ich wątłe poczucie komfortu, zawiesza powierzchowny porządek, który wypracowali („Między niebem a ziemią”, „Orchidea”). Wir to nieustanny ruch, nieuspokojona praca ścierających się sił. „Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze” (Yeats: 11) – to Yeats – ale wierzyć należy (bo zdroworozsądkowo trudno to dostrzec), że jednak „w tym wirze był jakiś porządek” – to już ponownie narrator Devi. Wir to poczucie obezwładniającego zapadania się, smutku, bezbrzeżnego przygnębienia, a jednocześnie poszukiwania źródła siły, która na nowo nas napełni, która jest odpowiedzią na nasze pobudzone zmysły – a więc uczucie tak dobrze znane postaciom z opowieści Devi („Bogini”, „Smutny ambasador”, „Końskie okulary”).
5.
Nowelistyka Devi skonstruowana jest niczym siatka szkiełek misternego kalejdoskopu. Jej opowieści są jak załamania małych zwierciadeł, które odbijają w sobie – po wielokroć, w nieskończoność – własne płaszczyzny, zwielokrotniają własne krzywizny, powielają aż po kraniec poznania drobinki i okruchy, blaski i powidoki. I dlatego także te nowele czytać trzeba niezwykle uważnie – by śledzić te pozornie nieistotne wątki, epizody najdalszych planów i rekwizyty wciśnięte w najbardziej zacienione kąty. To właśnie one – niby nic nieznaczące tła i poszumy – spajają te opowiadania ze sobą, wyprowadzają pojedyncze historie w jedną, większą opowieść. W poszczególnych historiach odnajdujemy bowiem epizodyczne sceny i postaci, które pojawiły się już wcześniej. Devi, jak w doskonale skonstruowanej historii szpiegowskiej, każe nam z jak największą uwagą śledzić to, co zdaje się z pozoru tylko rekwizytem, tłem, zamazanym horyzontem wydarzeń. Lektura „Smutnego ambasadora” to najlepsza, praktyczna lekcja close reading, jaką można posiąść ot tak, od razu, w domowych warunkach, bez akademickiego kursu i teoretycznej obudowy. Bo czymże innym jest close reading, przynajmniej z perspektywy czytelnika, nie akademika, jak nie lekturą czułą: bliską poprzez uwagę poświęconą słowom. Zawsze warto się o taką postarać – odpłaca ona po wielokroć.
6.
Gdy przed kilku laty czytałam książkę „Pozwól rzece płynąć” Michała Cichego, powstało we mnie wrażenie, że Cichy próbuje wyrazić dynamikę świata poprzez jego statykę. Zwracał baczną uwagę na to, co nieruchome, trwałe, zatrzymane. Lektura „Smutnego ambasadora” otwiera na zgoła odmienną perspektywę interpretacyjną: próbę ujęcia statyki świata przez uwrażliwienie na jego dynamikę. U Devi wszystko pędzi („Po przygodę”, „Great America”), naciska i wywiera naglący wpływ, kołysze się w powietrzu, drga, biegnie. Jest gwałtowność ruchów, wyrazistość zapachów, obezwładniające zwielokrotnienie obrazów – a wszystko to, by pokazać wyłaniające się za nich – tych krzykliwych sił – siły statyczne i od nich tak naprawdę potężniejsze: niemy smutek, ciche przygnębienie, samotność, bezsilność, zagubienie, niezrozumienie, a w końcu także i odchodzenie oraz śmierć. Świat jest niespokojny, zawładnęły nim wiry, a pojawiające się oznaki uspokojenia i harmonii często są jedynie pozorne. W nowelach Devi w harmonijność wkrada się więc zgrzyt, niepokój, wątpliwość, Statyczność wciąż walczy z dynamiką przemiany. Rozedrgana harmonia (a więc oksymoroniczna harmonia przełamana, nieczysta) funduje te nowele. Ta zgrzytająca harmonia jest też w nowelistyce Devi wspaniałym źródłem interpretacyjnych tropów.
Literatura:
Cichy M.: „Pozwól rzece płynąć”. Wołowiec 2017.
Nowak T.: „Spowiedź wyobraźni (szkice i rozmowy)”. Zebrała oraz wstępem i notą opatrzyła A. Jarzyna. Kraków 2014.
Próchniak P.: „Rachunek strat. Poezja – krytyka – lektura”. Kraków 2016.
Weinberger E.: „Z rzeczy pierwszych”. Przeł. M. Denderski. Kraków 2020.
Yeats W. B.: „Drugie przyjście”. Przeł. S. Barańczak. W: tenże: „Poezje wybrane”. Wybrał J. Żuławski, oprac. E. Życieńska, wstęp W. Krajewska, Warszawa 1987. Cyt. za: P. Próchniak: „Nokturny. Z dziejów wyobraźni poetyckiej”. Kraków 2018.
Płacz ambasadorów uwiera. Kapitulujemy przed nim. Ich smutek jest zrozumiały, ich tęsknota niewątpliwa, ale płacz zdziera z nich dyplomatyczną maskę. Płacz jakby im nie przystoi. Takim płaczem właśnie rozpoczyna się „Smutny ambasador”, opowieść otwierająca zbiór nowel autorstwa Anandy Devi i historia dająca jednocześnie tytuł całemu temu zbiorowi. Jest to mocne otwarcie, które na długo pozostaje w czytelniczej pamięci. Devi, której twórczość poznajemy przez redaktorsko dopracowane i wydane z niezwykłą dbałością o detale sztuki edytorskiej książki publikowane przez gdańskie Wydawnictwo w Podwórku (obcowanie z nimi jest więc przyjemnością samą w sobie), znów zaprasza nas do magnetycznego świata swoich bohaterów. Przepadamy w nim raz po raz. Devi otwiera przed czytelnikiem świat bogaty w znaczenia. Utkany misternie i gęstym ściegiem. Szybko orientujemy się, że nic nie dzieje się tu bez przyczyny, nie ma wątków przypadkowych. Uważna lektura „Smutnego ambasadora” popłaca. Uwrażliwia także na dwie interpretacyjne intuicje: nieprzystawalności czy wyobcowania, a także cichego, samotnego smutku. Wydaje się, że najcenniejsze dla interpretacji rodzi się właśnie w przełamaniu tych dwóch sił, w miejscu ich styku i przecięcia.
Zbiór opowieści pomieszczonych w „Smutnym ambasadorze” zwraca ponadto uwagę także na inne moce, które napędzają naszą egzystencję bądź są jej istotnymi składowymi, formują jej kształt, nadają rys, smug i załamań. Wśród nich znajduje się na pewno także – poza wcześniej wymienionymi – żywioł ludzkiej seksualności i moc wędrówki wyobraźni. Dodatkowo, o czym przypomina nam w posłowiu Krzysztof Jarosz, pamiętać trzeba również o realistyczno-fantastycznej bazie nowelistyki Devi: nie sposób prowadzić lektury bez świadomości istnienia tego realizmu zaślubionego fantastyce. Mamy więc na czym, jako czytelnicy „Smutnego ambasadora”, koncentrować swoją lekturową uwagę.
2.
Książka Anandy Devi to pożywka dla czytelniczego intelektu i czytelniczej imaginacji. W trakcie lektury dwa cytaty krążą po głowie szczególnie często. Myślę tu o spostrzeżeniu literaturoznawcy Pawła Próchniaka, który wynotował kiedyś, że „lektura jest pracą wyobraźni – tej samej, która funduje literaturę” (Próchniak: 190) oraz o stwierdzeniu poety Tadeusza Nowaka – niemalże dialogującego z Próchniakiem, gdy podsumowywał: „wierzę, że tylko wyobraźnia wiążąca to, czego nie da się związać, mówiąca to, czego nie da się powiedzieć jest ostateczna i jedyna” (Nowak: 19). Wyobraźnia, ta ostateczna siła, funduje więc lekturę. I ma wiele do powiedzenia w jej trakcie. Czytanie nowel Anandy Devi to wytężona praca wyobraźni – tej Nowakowej właśnie – wiążącej niezwiązane, dopowiadającej niedopowiedziane. Czujemy, że sama praca intelektu nie wystarczy. Bez wyobraźni pracującej na zwiększonych obrotach nie podołamy. Devi wymaga od nas lektury uważnej, niespiesznej. Mimo że jej bohaterowie często mkną oszołomieni w chaosie spotęgowanego, nawarstwionego, skumulowanego krajobrazu („Po przygodę”), my, czytelnicy jej twórczości, powinniśmy tę ich gonitwę uspokajać, spowalniać. By dostrzec na pierwszy rzut oka niedostrzegalne, by zerknąć na moment na widnokrąg rozmyty prędkością.
3.
Świat, do jakiego zapraszają nas narratorzy opowiadań Devi, mieni się i skrzy różnorodnością. Jest ona jednak podszyta podskórnym niepokojem. Czujemy, niczym bohaterowie, chłodny powiew nieprzystawalności, ten metaforyczny ambasadorski smutek, który zaczyna się tam, gdzie mnożą się wątpliwości co do siebie samego, co do własnego wpasowania w sytuację, w której przyszło nam się znaleźć. Niczym ambasador, o którym narratorka opowiadania pisze: „Wszystko, w co wierzył zostało unicestwione. Czy zachowywał się, jak mężczyźnie przystało, gdy przepuszczał przodem kobietę? Czy kiedy ściskał dłoń służącemu, naruszał godność tego, którego chciał uhonorować? Nie miał pojęcia. Dlatego płakał” (s. 9). Także bohaterka opowiadania „Po przygodę” czuje się zdezorientowana, czego metaforą jest ruch uliczny, tak zintensyfikowany i pozbawiony oswojonych zasad, że aż obezwładniający: „Żadnego drogowskazu, żadnego znaku, żadnej wskazówki. Była w kraju bez nazw” (s. 22). Poczucie zagubienia i niedopasowania dotyka także kolejnych bohaterów i narratorów nowel Devi. Nieraz jest wyrażone dosadnie – jak historia trójki do bólu entuzjastycznych i jakże w tym entuzjazmie jednostronnych i tak „pierwszoświatowo” naiwnych Amerykanek z opowiadania „Great America”, innym razem odbywa się to poprzez mgliste półtony („Orchidea”). Devi łączy bowiem pozornie niełączliwe. W jej opowiadaniach drzemią potężne siły, kryją się ostateczne dylematy: najczęściej właśnie niewypowiedziane wprost, wymownie przemilczane, jakby zatrzymane w pół słowa, nawet jeśli – pozornie – wydaje nam się, że wszystko otrzymaliśmy na czytelniczej tacy prostych interpretacji. Naszą pracą jest kreślenie brakujących znaków, oświetlanie miejsc spowitych literackim cieniem metafory, zerkanie na drugą stronę znaczeń, przenicowywanie podsuwanych obrazów. Ponadto, co dodatkowo napędza czytelniczą wyobraźnię i wkrada się we wszelkie szczeliny interpretacyjnych tropów, mikroświaty tych opowieści łączą w niewymuszony sposób realizm z fantastyką. Nieuchwytną magię z dojmującą przyziemnością: jej miazmatami, uciążliwościami, kakofonią. W załamaniach realizmu i fantastyki – zdaje się udowadniać Devi – drzemie praprzyczyna, źródło sensu, dno oka przenikliwości.
4.
Jedną z pięknych metafor, z których korzysta Devi, jest metafora wirów. „W tym wirze był jakiś porządek” (s. 27) pisze, a przed nami otwierają się ważne, interpretacyjne tropy, z wirami Yeatsa w pierwszej kolejności oczywiście. Eliot Weinberger w jednym ze swoich znakomitych esejów pisał o naturze wirów jakże wiele. Wynotował między innymi, kompilując i zestawiając – jak to Weinberger – często zupełnie rozbieżne od siebie poglądy i idee – że wewnętrzna, życiodajna moc wiązać może się z „płynnymi i zmieniającymi się bez przerwy wirami energii, które w procesie ewolucji przeobraziły się w życie” (Weinberger: 166), a „Pierwotną podstawą życia jest w istocie trąba wodna […]” (tamże: 167). Rezonują te słowa niezwykle silnie w trakcie lektury „Smutnego ambasadora”. Dwa wyimki z Weinbergera, przekazującego przekonania m. in. Allena Upwarda, okultysty i erudyty z początku XX wieku, zwracają bowiem uwagę na żywioł, który bliski wydaje się bohaterom Devi. Stwarzanym przez energię wirów, w wiry wplątanych. Mamy wrażenie, że świat przedstawiony, po którym poruszają się postaci zaludniające te opowieści, utkany jest z energetyzującej i zawładniającej siły wirów: pochłania, wkręca, zasysa. Burzy ich wątłe poczucie komfortu, zawiesza powierzchowny porządek, który wypracowali („Między niebem a ziemią”, „Orchidea”). Wir to nieustanny ruch, nieuspokojona praca ścierających się sił. „Wszystko w rozpadzie, w odśrodkowym wirze” (Yeats: 11) – to Yeats – ale wierzyć należy (bo zdroworozsądkowo trudno to dostrzec), że jednak „w tym wirze był jakiś porządek” – to już ponownie narrator Devi. Wir to poczucie obezwładniającego zapadania się, smutku, bezbrzeżnego przygnębienia, a jednocześnie poszukiwania źródła siły, która na nowo nas napełni, która jest odpowiedzią na nasze pobudzone zmysły – a więc uczucie tak dobrze znane postaciom z opowieści Devi („Bogini”, „Smutny ambasador”, „Końskie okulary”).
5.
Nowelistyka Devi skonstruowana jest niczym siatka szkiełek misternego kalejdoskopu. Jej opowieści są jak załamania małych zwierciadeł, które odbijają w sobie – po wielokroć, w nieskończoność – własne płaszczyzny, zwielokrotniają własne krzywizny, powielają aż po kraniec poznania drobinki i okruchy, blaski i powidoki. I dlatego także te nowele czytać trzeba niezwykle uważnie – by śledzić te pozornie nieistotne wątki, epizody najdalszych planów i rekwizyty wciśnięte w najbardziej zacienione kąty. To właśnie one – niby nic nieznaczące tła i poszumy – spajają te opowiadania ze sobą, wyprowadzają pojedyncze historie w jedną, większą opowieść. W poszczególnych historiach odnajdujemy bowiem epizodyczne sceny i postaci, które pojawiły się już wcześniej. Devi, jak w doskonale skonstruowanej historii szpiegowskiej, każe nam z jak największą uwagą śledzić to, co zdaje się z pozoru tylko rekwizytem, tłem, zamazanym horyzontem wydarzeń. Lektura „Smutnego ambasadora” to najlepsza, praktyczna lekcja close reading, jaką można posiąść ot tak, od razu, w domowych warunkach, bez akademickiego kursu i teoretycznej obudowy. Bo czymże innym jest close reading, przynajmniej z perspektywy czytelnika, nie akademika, jak nie lekturą czułą: bliską poprzez uwagę poświęconą słowom. Zawsze warto się o taką postarać – odpłaca ona po wielokroć.
6.
Gdy przed kilku laty czytałam książkę „Pozwól rzece płynąć” Michała Cichego, powstało we mnie wrażenie, że Cichy próbuje wyrazić dynamikę świata poprzez jego statykę. Zwracał baczną uwagę na to, co nieruchome, trwałe, zatrzymane. Lektura „Smutnego ambasadora” otwiera na zgoła odmienną perspektywę interpretacyjną: próbę ujęcia statyki świata przez uwrażliwienie na jego dynamikę. U Devi wszystko pędzi („Po przygodę”, „Great America”), naciska i wywiera naglący wpływ, kołysze się w powietrzu, drga, biegnie. Jest gwałtowność ruchów, wyrazistość zapachów, obezwładniające zwielokrotnienie obrazów – a wszystko to, by pokazać wyłaniające się za nich – tych krzykliwych sił – siły statyczne i od nich tak naprawdę potężniejsze: niemy smutek, ciche przygnębienie, samotność, bezsilność, zagubienie, niezrozumienie, a w końcu także i odchodzenie oraz śmierć. Świat jest niespokojny, zawładnęły nim wiry, a pojawiające się oznaki uspokojenia i harmonii często są jedynie pozorne. W nowelach Devi w harmonijność wkrada się więc zgrzyt, niepokój, wątpliwość, Statyczność wciąż walczy z dynamiką przemiany. Rozedrgana harmonia (a więc oksymoroniczna harmonia przełamana, nieczysta) funduje te nowele. Ta zgrzytająca harmonia jest też w nowelistyce Devi wspaniałym źródłem interpretacyjnych tropów.
Literatura:
Cichy M.: „Pozwól rzece płynąć”. Wołowiec 2017.
Nowak T.: „Spowiedź wyobraźni (szkice i rozmowy)”. Zebrała oraz wstępem i notą opatrzyła A. Jarzyna. Kraków 2014.
Próchniak P.: „Rachunek strat. Poezja – krytyka – lektura”. Kraków 2016.
Weinberger E.: „Z rzeczy pierwszych”. Przeł. M. Denderski. Kraków 2020.
Yeats W. B.: „Drugie przyjście”. Przeł. S. Barańczak. W: tenże: „Poezje wybrane”. Wybrał J. Żuławski, oprac. E. Życieńska, wstęp W. Krajewska, Warszawa 1987. Cyt. za: P. Próchniak: „Nokturny. Z dziejów wyobraźni poetyckiej”. Kraków 2018.
Ananda Devi: „Smutny ambasador. Nowele”. Przeł. i oprac. Krzysztof Jarosz. Wydawnictwo w Podwórku. Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego. Gdańsk-Katowice 2020 [seria: Frankofonia Literaria, t. 2].
Zadanie dofinansowane ze środków budżetu Województwa Śląskiego. Zrealizowano przy wsparciu Fundacji Otwarty Kod Kultury. |