ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (405) / 2020

Mateusz Chról,

WIERSZE

A A A
Dom nie do poznania

na stole leżały okulary

z tłustymi soczewkami

w zaroślach nieopodal domu

zagnieździły się borsuki

patrząc na nie wzdychałaś

powtarzając, że domowe kłótnie

wcale nie są lepsze od domowych

wojen, a krzyki od strzałów



z uwagi na to, że przeszłaś

już niejedną rzeź klnąc pod nosem

bluźnierstwa, które brzmiały jak

melodia albo pean na cześć idioty

wdychałaś głośno powietrze

po rozpoczęciu południowego seansu

i stadion słów wyrastał w twojej

tchawicy, nie chcąc zgasnąć



wtedy wlewałaś w siebie litry

mętnych trunków, a ja nie wiedząc

co jest w środku butelki

i ciebie, próbowałem przeczytać

napis na zdartej plakietce

kichając od kurzu wpadałem w powietrze



przyjrzyj się uważnie

/pełznął żółty obraz

…………………..

obraz pełznął żółty

…………………..

…………………..

żółty obraz pełznął

…………………..

…………………..

…………………..

pełznął obraz żółty

…………………..

…………………..

…………………..

…………………..

obraz żółty pełznął

…………………..

…………………..

…………………..

…………………..

…………………..

żółty pełznął obraz/



Noc krupiera

widziałem brunatnego kozła

na południe od Nebraski

widziałem włos mojej dziewczyny

zaplątany w fałdach prześcieradła

mój sen nie kojarzył się z miejscem,

byłem czysty.

bezburzy

1. któregoś dnia była niedziela

maleńki kot na drobince kurzu

nie zauważył że światło może zaraz zasnąć

przy wjeździe do jego ucha stał warsztat samochodowy

który zamykano punkt dwudziesta



                                                            2. psiakość (!)

                                                            psiakrew (!)



                                                            wszystko było psie

                                                            dla kota już nie starczyło wnętrzności



Schizjoner

ty statysto spłoszony z

klatówy dostąp zaszczytu

wywoływania psychoz

co znaczy jedna skupiona

twarz przy kiblu obsypanym

zeschłym prochem ze spłuczki

klozetowej i co jest w końcu

wyznacznikiem twojej skąpej



/obecności/



ogień z popsutej zapalniczki

albo pieprzenie trzy po trzysta

chyba że jakiś kret co się zarył

w grząskim kopcu gliny i nigdy

żeśmy już go nie widzieli na oczy

śniąc błotnistą powłokę faktów



kolejny raz proszę cię żebyś zgadnął tytuł (to nie jest takie trudne)

nasze szczury chorują na epilepsję

nasze szczury, oj tak, mają worki pod oczami

worki pełne błota i spalin

są święte i jajorodne

uchylają się przed absurdalnymi pretensjami



nasze szczury, oj tak, kochanie

gdzie byłaś przed naszymi szczurami (?) 

karmimy je odchodami i świecącym kompasem zwycięstwa



nasze szczury mają apopleksję, kiedy wiercą dziury w tyłku

nasze szczury lubią dziury, nie w serach, w tyłkach

dziewczyny lubią brąz kochanie, lubią go też nasze szczury

dyrygujące poplątane reżimy i dyskursy władzy

nasze szczury to nie szczury, to bizony, kochanie.



Odkryłam kamienną planetę

rozmawiali slangiem koczkodanów

jurni żołnierze rzadko patrzyłam na

ich scenariusz zza klauzuli sumienia

zwiedzałam Fruktopolis odcieni szarości

byłam matką wszystkich małp barwą

wojenną on zniknął po pierwszych

sekundach żelazny erudyta i kutafon

nigdy nas nie kochał porzucił szybko

po głupio-ważnym teatrzyku szczerości



silva

każdy owoc może być zjedzony

                    na co najmniej kilka sposobów



ale nie zawsze. czasami opierają

                    się próbom pożarcia. kiedyś jako



mrówka przemierzyłem las liściasty.

                    wzdłuż i na opak. nie żałuję ani



jednej urojonej kropli potu. ani

                    jednej uronionej myśli. jestem



rozdarty(m) prześcieradłem albo

                    wrzeszczącym bachorem połykającym



poprzecinaną przestrzeń mrugnięć

                    migawki i oczu, które wlepione w ekran



próbują nie zasnąć przed zakończeniem

                    serialu. jestem prosty. nie mam zbyt wiele



do powiedzenia do wykrzyczenia tym

                    bardziej nie. ecce homo – tak mnie piszą



jak mnie widzą. głupota drąży skałę i

                    rozmiękcza cement. odwaga jest



deserem dla pokaleczonych zwierząt.



Mandżuria

Mandżuria to oddech wielowątkowego starca

sprzęt z allegro po przecenie



Mandżuria to krew z Botswany

gibiąca się do muzyki kwadratu



Mandżuria ma w sobie coś z ojczyzny

coś z wygnania



Mandżuria to spustoszenie

wielka kolizja międzykostna



Mandżuria to galaktyka, materia

ale też umysł, wnętrze



Mandżuria ma w sobie coś z kobiety

coś z mężczyzny



Mandżuria to permisywna przestrzeń nonsensu

swoboda pieprzenia bzdur i dłubania w nosie



Mandżuria ma w sobie coś ze starego dziada

coś z dorosłego, coś ze brzdąca



Mandżuria przekracza te kategorie

i jednocześnie stanowi ich istotę



Mandżuria łagodzi obyczaje

bulgocząco skrzeczy ponad podziałami



Mandżuria nie pasie się na łąkach

zimne i okrutne granie to jej pastwiska



Mandżuria chodzi dookoła głowy

wałęsa się po nieznanych terenach mieszków włosowych



Mandżuria nie przejmuje się konwenansem

robi co się rzewnie podoba



Mandżuria nie przejmuje się regułami języka

mówi co ślina na język przywiezie



Mandżuria to pełnia, ale też pustka

jest bardzo łagodna, bardzo oddana



Mandżuria to podmiejskie metro

które dudni pod chodnikiem siejąc ferment



Mandżuria straszy ptaki

rozwala wesołe gromady skrzydeł



Mandżuria spyta cię o drobne

pożyczy stówę jak będzie trzeba



Mandżuria – złośliwi nazwą ją dialektyką

dla mnie to przepaść bez wyznania



Mandżuria to korodujący metal

rozładowanie napięcia elektrycznego na powierzchni skóry



Mandżuria to mandżurski folklor

błazen w czapce z noktowizorami na palcach



Mandżuria to bestia bez piór

ostrząca zęby o klatkę schodową



Mandżuria nie ocenia

Mandżuria rozumie



Mandżuria straszy w opuszczonym domu

nawiedza wewnątrzczaszkowy prześwit szaleńca



Mandżuria jest romantyczna

stanowi głos rozsątku w otchłani bełkotu



Mandżuria podróżuje międzykontynentalnie

ma wiz(j)ę na całość planety



Mandżuria nie zbawia świata

ale pozwala zapomnieć o jego istnieniu



Mandżuria wchodzi przez dziurę w skarpecie

zostawia swoją ślinę tam gdzie nie rosną zęby



Puk puk

którejś wesołej nocy

mój pies wyprowadził mnie

na spacer, noc była miejscem

gdzie zamienialiśmy się rolami

wiedząc, że świadkowie Jehowy

zabraniają przetaczania krwi,

nie nosiliśmy nieswoich kagańców

unikaliśmy pustych kalorii

patrzenia na brzydkie rzeczy

uważałem, żeby pomiędzy pierwszym

a ostatnim słowem, nie stracić

łagodności, przetrzymywałem mocz

on zaciskał pęcherz bo nie

chciał wyjść przed zakończeniem

seansu, wtedy zaczynaliśmy szarżę

krople tańczyły na łydkach kankana



Dyska

/ekspedientka wyjęła spod lady

żebra co widziały wszystko

żądła wbite w skórę/



/gołą ziemię po paleniskach

młodzieżowy dom kultury

gry komputerowe i statki/



/można już zamknąć

drzwi i powieki

można już czekać/



/jak na dach przylecą ptaki

jak z piętra zniknie odór

z rąk odciski/



/pies skończył obgryzać kość

tylko słuchać aż zacznie mlaskać

w fortecy minionego lamentu/



/otworzyłem zakon żebraczy

od słów do czynów

wgrałem tam wesołą melodię miasta/



Strach 2

Ludzkie zwierzęta kąsają mnie od środka

zżerają organy i mówią, że to bułka z masłem

chodzę skołowany już od trzech tygodni

nie widzę szans na poprawę, tylko białe myszy



wszyscy mieli w głowach film z zapętloną taśmą

łagodny stukot kół sunących po koleinach,

budził mieszkańców tego małomównego miasteczka.



Ekstrakcja

/mrożone kabriolety na bezbrzeżnych stołach

wibrują

obok wydętych opon mózgowych

i falujących ciał/



/fajnie się pławi w brudnej wodzie;

fantazje mogą pozostać w ukryciu,

dzięki braku przejrzystości/



/urlop od życia to dziecinada;

lepiej wziąć się w garść,

na kozetce, w popołudniowym raju

nim wystygnie ci herbata/