ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 listopada 21 (405) / 2020

Michał Trusewicz,

TRACZ OD TYŁU TO CZART ALBO OJCIEC WYŻYNANY (KRZYSZTOF SCHODOWSKI: 'MILION DEPESZ STĄD')

A A A
Reprywatyzacja własnej genealogii w książce poetyckiej „Milion depesz stąd” Krzysztofa Schodowskiego umożliwia poszerzenie pole na nowe praktyki twórcze. To poezja impulsów, które bodźcują ciało języka, by ten wkroczył na terytorium niemożliwego.

Język poetycki Krzysztofa Schodowskiego to mistycyzm spauperyzowany, mistycyzm zblokowanych uniesień, mistycyzm zakodowanych odniesień do porządków reminiscencji – to język podmiotów niezdolnych do naiwnej wiary w transcendencję znaczeń. Bogactwo metafor jest pyliste, kłączowe, rozwijające i przekształcające się, ale jakby mimowolne, spragnione, kalekie i odruchowe: „i ramiona wypuszczały pędy chorobliwie spragnione/ toczone w przypływie jakbyś nieomal żył/ układał gwiazdy w ciemność przy stopach/ siwiejący pies nosił w oczach klepsydrę” („intro”, s. 7). Dlaczego język jest mistycyzmem spauperyzowanym? Wydaje się, że podmioty w wierszach Schodowskiego to ludność koczująca, którą środki rozwoju języka i znaczeń przeszywają i przemieniają w jakiś niezdolny do głębokiego zawierzenia ułamek człowieka – ludzki dodatek do matrycy poetyckiej maszynerii, pracy języka, wybroczyn metafor i odprysków elegijnej transcendencji znaczeń.To nie wszystko. Poezja Schodowskiego jest nomadyczna – wiersze są kompilacjami konstelacji porównań, metafor, zrostów i skojarzeń. Sama struktura konotacyjnej wyobraźni jest wielce rozbudowana i ocierająca się o fantazyjną szarżę słów: „przekadruj ile warte są te dłonie ortalionowe/ godziny jednopasmowe dni na ile wykwitnie z nich/ marmur zdolny łamać wiwatujący tłum (…) na czerwonym świetle przekopałeś ciała porożem/ z porażonych wnętrz wysycha elektryczny grób” („tańczą trumny ideałów”, s. 8). Tętno wiersza jest rozdzierane przez ostrą semantyzację nieistnienia/braku/niewiedzy/pustki. Momentami wiersze Schodowskiego ocierają się o pewną aporię: naginany – pozornie elastyczny – język jest symbolem kompromitacji owego języka, jego niezdolności do pracy na rzecz rzeczywistości, wyobraźni czy świadomości. To tak, jakby borgesowski alef odnosił się do skończoności końca, a nie nieskończonego początku. To tak, jakby dwubiegunowe wiersze Tymoteusza Karpowicza przedstawiały ucieczkę do domu, a nie z domu. To tak, jakby miłość Cummingsa była jednoczesnym festynem bezwładności i nadwładności odruchów ciała. Dykcja Schodowskiego jest paradoksalną obdukcją języka, pokazującą, że to właśnie modernistyczny fantom – pojawiający się w tym tomie – jest oznaką stereotypowego wyczerpania, a nie żaden postmodernizm.

Karpowicz, który pojawia się już w motcie do „Miliona depesz stąd”, stworzył figurę lasu-języka i człowieka-siekiery, który traci czas życia na regularne odcinanie rozrastających się gałęzi wiedzy i poznania. Poeta sam siebie określał jako „tracza świadomości”, wskazując, że praca poetycka niczym się nie różni od materialnej – tartacznej – pracy w tworzywie, materii czy konstrukcie. Schodowski zdecydował się nie odcinać przyrastających kłączy lasu-języka, lecz jeszcze bardziej je wydłużał, kotłował, rozciągał, by niczym chwasty zasłoniły entropiczną dziurę między podmiotem, językiem i rzeczywistością: „karmione są stacje karmione idiomy od pięści/ po każdą somatyczną żyłkę wszamać to co ukrwawi/ się strachem gryźć zanim gnój wybije na amen/ aż wszystko wyludni” („cyklonit śniegu”, s. 11). W zacytowanym wierszu czuć, że tętno tej gonitwy piętrzących się metafor i skomplikowanych obrazów rozwija się po to, by zasłonić jakiś apokaliptyczny widok pustki, wyludnionej i jałowej. Być może ekstatyczny i energetyczny język Schodowskiego żywi się kalorycznymi oktanami znaczeń, by zamaskować i otamować jakąś traumę, która odśrodkową siłą inercji niweluje dystans między podmiotem a rzeczywistością. Uderzająca jest również elegijna somatyczność tej frazy – być może jest to jakiś wariant prawdy Waltera Benjamina, że fizykalnego ciała doświadczamy jedynie za pośrednictwem bólu, cierpienia i perwersyjnej przyjemności w okutaniu pustki w słowa i tętniące dykcje: „zjadać w ciszy pył z wykoszonych ścięgien gdy urodzaj/ zgra nas w czarny punkcik nie osadzą nas na plikach/ żaden grób nie przeczesze do ziemi (jak polska) mówi/ i wtedy pęka niebo narodu w najmłodszych niusach” („cyklonit śniegu”, s. 11). Skłębiony i zatłoczony kordon metafor stoi w miejscu, gdzie powinna zostać uwolniona transmisja między językiem, podmiotem a rzeczywistością. Gdzieś pojawia się Polska (rzeczywistość), ścięgna (podmiot) i cisza (język) – ta komunikacja jest zakłócona przez taką pracę poetycką, która za swoją prazasadę uznaje postawangardowe przyspieszenie i zatłoczenie. Ostatecznie – odwrotnie niż na przykład u Andrzeja Sosnowskiego – ta elegijność mocy wyobraźni nie prowadzi wcale do gwałtownej orkiestracji głosów (oznaczających bogatą wariantywność rzeczywistości i tożsamości), lecz do kakofonicznego uwolnienia swobodnego przepływu między nadrywaniem sensu a kurczeniem się semantyki w obliczu inercyjnej siły traumy.

Warto poświęcić moment, by zastanowić się nad typem relacji między językiem a ciałem. Należy zaznaczyć, że nie jest to oczywiście relacja tylko dwupoziomowa i dwuwarstwowa, gdyż istotnymi aktywami są: doświadczenie, motoryka i ucieleśnienie (w znaczeniu raczej embodiment – paralelnym do enbrainment – umózgowienia). Schodowski opisuje takie doświadczenia, które nie koncentrują się na przygodach krystalicznej i spójnej tożsamości, lecz wyrastają z punktowych, nieregularnych wstrząsów, zachodzących w wydarzającym się podmiocie – czyli w takim podmiocie, który jest zawsze niedokonany poprzez dokonanie i domknięcie pewnych traumatycznych wydarzeń. To dlatego język pełni funkcję pośrednika między materią takich zdarzeń a świadomością podmiotu – a właściwie podmiotowości wyprodukowanej przez doświadczenia. I dlatego płaszczyzna wiersza jest odbiciem odkształceń zachodzących między podmiotowością a poręcznością (czy też niezręcznością) języka o różnych rejestrach intensywności, najczęściej tych najgwałtowniejszych. Treść wiersza zdaniowego u Schodowskiego jest rezultatem działań i mocy sieci niezdaniowych struktur semantycznych, które wyrastają bezpośrednio z fizykalnego i cielesnego doświadczenia ciała w ruchu – taka motoryka może odnosić się także do ucieczki przed traumą czy też ucieczką przed własną krystalizacją lub dokonaniem, domknięciem. W wierszu „chorowałem na ciało i ten dom się we mnie rozrastał” (s. 12) czytamy:



gdy saturn pożerał rozebrane dzieci zawieszono nas

gwałtownymi impastami na drewnianej belce z gestu pojednania



nie zdążyliśmy wystygnąć a już węgiel od środka

żyliśmy w zwiastunach ciszy



na obrzeżach obcych łóżek żegnając kobiety podpalone w biegu

aż wzięli nas ojcowie jednego po drugim oprawiali siłą twarze (…)



jakby chciał wprowadzić w moje płuca pęknięta żarówkę chodź

uszyję w tobie dom dla obłąkanych wejdę gwałtownie po żleby żeber



będę brał cię każdego dnia grzebał w języku ten szklany świat



Mam wrażenie, że to jeden z mocniejszych fragmentów debiutu Krzysztofa Schodowskiego. W wierszu „ja” jest jedynie fizykalnym progiem, przez który hula pragnienie ojców (mnogich, kolektywnych, społecznych, patriarchalnych, hegemonicznych), by zawłaszczyć czyjąś osobność po to, by stać się podwójnością, stać się samym stawaniem się między wielościami cudzymi i własnymi. Intensywność poetyki Schodowskiego odpowiada temu, że praca poetycka chce zadać kłam reżimowi indywidualności, wsobności i osobności, chce zmaterializować ogólne przesłanie, że to, co machinalnie nazywamy „ja” jest jedynie „uszytym domem dla obłąkanych” albo „grzebaniem szklanego świata w języku”. Tożsamość to tylko przekład, to przełożenie interakcji między mną a obcym, to translacja przemocy i gwałtu, który wykorzystuje potencjał „mojej” wypowiedzi i autonomii do własnych, arbitralnych celów. Dlaczego Schodowski tak często posługuje się somatycznym frazowaniem? Być może chodzi tutaj o przełożenie pamięci ciała na pamięć języka – galwaniczna mediatyzacja między doświadczeniem, rzeczywistością a traumą. Skomplikujmy jednak podwójność, którą wcześniej zasygnalizowałem. Duńska etnografka Kirsten Hastrup sugeruje, że ludzkie ciało ma podwójną strukturę: ekstatyczną i recesywną. Ta pierwsza natura polega na tym, że człowiek jest zdolny wyjść ku rzeczywistości (odbywa się to głównie przy kluczowym współudziale zmysłów). Z kolei recesywność to próba inkorporacji – wchłonięcia innych i obcych kultur. Prowadzi to do nauczenia się cudzych gestów, przyswojenia innych doświadczeń, będących parametrami nowego modusu istnienia. O motoryce poezji Schodowskiego świadczy zatem nieustający ruch obustronny: ruch wykraczania poza siebie i ruch dopuszczania do siebie. W obu przypadkach propozycje relacji uwzględniają również możliwość dopuszczenia się przemocy: „po pierwszym dziecku wchodził we mnie/ jakby rozkopywał polanę na której zapragnął/ powstać po drugim poszedł w świat i przepadł” („list od matki [1]”, s. 10), „nocą przeobrażam się w twierdzę i żaden zgiełk/ nie przejdzie w palcach po mglistych/ wzgórzach pleców (…) choć składaliśmy się tylko ze spłoszonych/ głosek mokrych ciał w tłoczniach” („milion depesz stąd”, s. 14), „wiele razy wykorzeniano ojca przewlekle/ pracującego w dziewięciometrowym pokoju” („pielęgnuje spoinę”, s. 18). Ekstatyczność języka symbolizuje otwarcie się świadomości na rzeczywistość – jest jakby próbą w miarę dokładnej reprezentacji doświadczającego i wydarzającego się ciała. Z kolei recesywność języka pozwala podmiotom w wierszach Krzysztofa Schodowskiego ukryć się w swoich prywatnych twierdzach, pozwala im na próbę indywidualnego zarządzania jakością i ilością przepływów między zewnętrznym awewnętrznym. Ekspansywność języka i kordonu metafor zaskakująco dokładnie rymuje się z potrzebą wsobności.

W tym momencie warto wspomnieć, że z takiego rozróżnienia na recesywność i ekstatyczność można wyprowadzić nić polityczności książki poetyckiej Krzysztofa Schodowskiego. Zacznijmy od tego, że motoryka otwarcia/zamknięcia ma swój ekwiwalent zarówno w doświadczeniu języka (i jego pamięci), jak i doświadczeniu ciała (i również pamięci somatycznej). A więc znów wracamy do właściwości doświadczenia. Czy „Milion depesz stąd” można potraktować jako uwspółcześnione, intensywniejsze „pieśni doświadczenia”? Być może to stanowisko jest uzasadnione, jeśli przeanalizuje się etymologiczny potencjał doświadczenia. Łacińskie słowo experientia pochodzi wprost z czasownika experior, co można przetłumaczyć jako „wystawić (się) na próbę”. Zachowajmy lekcję łacińskiej etymologii, by w świetle wcześniej zacytowanych utworów przyznać rację, że poetyka Schodowskiego koncentruje się na problematyce wciąż ponawiającego się doznania, które jest częstsze i śmielsze niż zwykłe i trwałe poznanie. Z kolei przedrostek ex pozwala unaocznić sens gestu wywłaszczenia i przemienienia, który wiąże się z ciągłym doznaniem i motoryką otwarcia/zamknięcia (zamiast jednokanałowej transmisji poznania). Zatem Schodowski jest poetą egzystencji (podobnie jak Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki chociażby), lecz nie jest poetą egzystencjalnym. Jest poetą egzystencji, gdyż tak rozumiana praca poetycka zmusza czytelnika do stwierdzenia, że egzystencja (od existere) jest jednocześnie ekspozycją, czyli dość uległym wystawieniem się na doświadczenie, które ma w sobie moc wyjścia poza strukturę tożsamego. Dlatego tak często w wierszach Schodowskiego nie tyle przemoc rodzi przemoc, ale przemoc rodzi coś, co zmusza podmiot do wyjścia poza własną tożsamość i rozpoczęcia egzystencji podwójnej – obcej i własnej jednocześnie.

Tak rozumiana poezja egzystencji jest zawsze polityczna (w rozumieniu późnego Jacques'a Derridy), gdyż motoryka otwarcia/zamknięcia jest paralelna wobec podwójności trybów wyczekiwania: gościnności i zaproszenia. Francuski filozof stwierdza, że poetyka zaproszenia ma to do siebie, że zachowuje kontrole i wchodzi w relację z gościem w granicach możliwego. Zaproszenie ma na celu zachowanie określonego, konserwatywnego porządku prawnego czy społecznego. Z kolei odwiedziny odnoszą się do bezwarunkowej – totalnej wręcz – gościnności, która przekracza granice możliwego, konstytuując realność niemożliwego. Być może to rozróżnienie można pociągnąć dalej, by było ono czytelniejsze: umożliwienie niemożliwego to poszerzenie samego życia, wskazanie na ewentualnie inną tożsamość, podczas gdy utrzymanie możliwego to przede wszystkim zachowanie konserwatywnego i zewnętrznego porządku prawnego, który jest (nie)świadomie inkorporowany jako własny stelaż światopoglądowy. Zaproszenie odtwarza dość surowy porządek prawny, a gościnność zmusza do ciągłych wywłaszczeń, tym samym poszerzając polityczne granice możliwego. Derrida jednak wskazuje na bezinteresowność gościnności, o czym zapomina współczesna neoliberalna demokracja społeczeństw zachodnich, która traktuje gościnność jako transakcję handlową, która jest mierzona parametrami efektywności, produkcji, właściwościami zysku i natychmiastowej wzajemności, o czym pisze Denis Maksimov. U Schodowskiego gościnność jest totalna i kompletnie nierentowna, tym samym wyraźnie kontrastując z konserwatywnym zaproszeniem. I właśnie to polityczne rozróżnienie na zaproszenie i gościnność jest podstawą, dla której miliony depesz są wysyłane właśnie stąd, tej konkretnej rzeczywistości społeczno-politycznej w Polsce XXI wieku. Oto kilka fragmentów, ilustrujących przemocowość i opresyjność zaproszenia, które każdą inność poddaje zabiegom represji w imię zewnętrznego porządku możliwego: „dziś konserwy sprzed lat zaczynają śmierdzieć łuskać bomby/ w strach ładowanie broni od dawna nie było tak śliskie” („strefy wolne”, s. 15), „do granic sznurowano ciała kobiet mimo alerty czarny/ piątek w ich łona przeniosą się żniwa niecierpliwe kutasy/ ugniatają podbrzusza jak poduszki przed snem” („patriarchat podmiejski”, s. 17), „rozpoznasz przeładowania iskier/ zanim nas zerżną a zerżną na swąd w imię bieli/ wyżłobią tereny rojne place zabaw dla zwierząt” („sekcja jaźni”, s. 19).

Gościnność, czyli wywłaszczenia z granic stabilnego języka i krystalicznej tożsamości, jest prawie tym samym, co „wyżynanie języka” Tymoteusza Karpowicza. Prawie tym samym, co doświadczanie „podczas siebie” zamiast „w sobie” Tomka Pułki. „Wiersze z jednej nocy jak mycie cudzych pleców” – tak czytamy w „Ukrainie (6)” autora „Rewersu”. U Schodowskiego poezja jest podobną pośredniczką doświadczania obcej cielesności, odnalezionej „podczas siebie”. Najczęściej prowadzi to do „wyżynania rodziny”, do karczowania ojcostwa, do ekshumacji matek, do odpłodnienia intymnej genealogii, do odczarowania omnipotencji mnogich ojców-patriarchów. Jeśli pokarmem dla poezji Eugeniusza Tkaczyszyn-Dyckiego było otamowanie „ja” nazwiskami martwej rodziny, to u Schodowskiego obecność ojców i matek prowadzi do rwanych wykrztuszeń traumatycznych niedopowiedzeń, które wrzącymi wybroczynami kaleczą składnię, wyrywają semantykę i rozpraszają podmiot. Dlaczego męski bohater utworów Schodowskiego „cierpi na ojców”? Patriarchowie tego świata chcą przede wszystkim uczynić z różnicy wartość, ale taką, którą można – za pomocą postfordowskiego mechanizmu pochwycenia – przyłączyć do kapitalistycznego rynku standaryzacji znaczeń i tożsamości. To, co jednostkowe, staje się opatrzone parametrami i włączone w poczet bazy danych, niewolącej wszystkich, którzy posiadają jakąkolwiek nienormatywną tożsamość. Obecność ojców-patriarchów pojawia się w następujących fragmentach: „synom złożonym w poczekalniach przez jeszcze wyraźniejszą stałość/ o stałości przeczekanej w matkach przez jeszcze niewyraźnych chłopców” („do ziemi”, s. 9), „kiedy nie przychodził wykopywał zdjęcia/ chłopców i mówił popatrz jak wyrasta krew/ choć składaliśmy się tylko ze spłoszonych/ głosek mokrych ciał w tłoczniach/ zerwanych nagle ze smyczy” („milion depesz stąd”, s. 14), „nie opuścisz fabryki wartkiej jak kaganiec/ schizy czulszej niż matka co filuje bez końca” („przedpole”, s. 25), „moje ciało rzuca twój cień tato wysiadający ze snów/ w alkaliczne sety liryczne kołowanie nad płonącym stadem/ wydziela strach stroi kominy w najgorszy tunel zimna (…) nauczono nas/ układać nagrobki pod światło skrobać ciebie/ z drzew w najczarniejszej godzinie/ przekimać ogień” („miejsce po”, s. 26), „teraz patrzy na mnie tata olka ten najbardziej wytrwały/ w ćwiczeniach wchodzi coraz głębiej myślę że jest uparty/ czasem przynosi ciuchy po starszym chłopcu (…) mitologia posiadania synów nie przestroi/ zrywów natury mówi szczytując we mnie” („mitologia posiadania synów”, s. 29).

Zatem gościnność – jak to określił niegdyś Robert Rybicki – jest „ryciem w przodku bytu”, jest dryfem w poprzek genealogii ojców, jest także odpryskiem na taśmie produkcji utowarowionych tożsamości podporządkowanych wytwarzaniu wartości zgodnie z porządkiem możliwego. Poezja egzystencji Schodowskiego jest wystawieniem nagiej egzystencji (jeszcze niesfabrykowanej) na poszerzenie, wywłaszczenie, niekiedy również na przemoc i opresyjną rekompozycję. „Milion depesz stąd” – intensywny debiut – to komplikacja wirtualnych afektów i perceptów, które sugerują charakter wejścia w relację z „umożliwionym niemożliwym”, z poczuciem alternatywy i wariantywności wobec obecnego reżimu kulturalnego.

LITERATURA:

Derrida J.: „Negotiations. Interventions and interviews 1971–2001”. Standord California 2002.

Hastrup K.: „Droga do antropologii. Między doświadczeniem a teorią”, tłum. E. Klekot, Kraków 2008.

Maksimov D.: „Porażka neoliberalnej gościnności” https://obieg.u-jazdowski.pl/numery/goscinnosc/the-failure-of-neoliberal-hospitality-theoxenia-as-a-nbsp-protocol-for-shared-futures

Markowski M.P.: „Wystepek. Eseje o pisaniu i czytaniu” Warszawa 2001.
Krzysztof Schodowski: „Milion depesz stąd”. WBPiCAK. Poznań 2020.