ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (406) / 2020

Ilona Siwak,

SIEDEM GLOS O MIŁOŚCI (WIT SZOSTAK: 'CUDZE SŁOWA')

A A A
Moja opowieść o Benedykcie będzie różnić się od poprzednich. Mam tę przewagę, że mówię jako ostatnia, dramaturgia głosów o nieobecnym została już zbudowana, wszystko przygotowane. Moją rolą jest wyekstrahować esencję z siedmiu pojedynczych monologów i wypowiedzieć kilka własnych, choć cudzych słów o miłości.

W „Cudzych słowachsiedem pozornie obcych sobie osób opowiada o swoim spotkaniu z Erosem. Szostak prezentuje nam różne odcienie miłości, której nieobce są namiętność, intelektualne uniesienie, ale też zdrada, smutek i rozpacz. Z tych siedmiu głosów zbudowana jest polifoniczna wypowiedź o filozofii jako umiłowaniu mądrości czy raczej: o filozofie jako ucieleśnieniu idei miłości.

Brzmi znajomo? No to posłuchajcie.

Biesiada. Przy wspólnym stole z Erosem

U Platona na sympozjonie spotykają się Agaton, Fajdros, Sokrates, Arystofanes, Pauzaniasz, Eryksimachos i Alkibiades. Nic nadzwyczajnego, zwykłe spotkanie jak inne, biesiada, podczas której w rozluźnieniu, przy winie rozpoczyna się seria popisów retorycznych o Erosie: bohaterze tego wieczoru i tej nocy, który jednocześnie jest i go nie ma. Grono Ateńczyków uobecnia go – bóg istnieje w cudzych słowach.

Szostak też wprowadza swojego Erosa na uczty i Eros jako gospodarz pojawia się tam we własnej osobie, w jednym ze swoich wielu wcieleń. Eros-Benedykt, twórca restauracji Isola, częstując pilawem z jagnięciną lub zwykłym podpłomykiem, rozpala tę krakowską wyspę na ideę gościnności i umożliwia wymianę poglądów osób po przeciwnych stronach stołu. Uczta Szostaka to dosłowne spotkanie z Erosem, który siedzi przy obiedzie pomiędzy Biedą i Dostatkiem: jest ich potomkiem, bo to właśnie oni pomagają mu wytworzyć samego siebie. W atmosferze wzajemnego szacunku i otwarcia na to, co inne i obce, rodzi się nić porozumienia, tworzy się przestrzeń, w której nie ma podziału na lepszych i gorszych. Isola za sprawą Erosa-Benedykta zderza obce sobie światy, które w innej sytuacji nie mogłyby się ze sobą łączyć.

Szostakowa uczta (kolejne rozdziały: „Antipasti”, „Primi piatii”, „Secondi di pesce”, „Secondi di carne”, „Dolci”) opowiada o miłości różnymi językami. Jest miłość młodzieńcza i miłość dojrzała; zmysłowa i duchowa; miłość partnerska oraz rodzica wobec dziecka; miłość przyjacielska, niemal braterska, pełna wyrzutów sumienia. Spośród różnych jej obliczy najbardziej bolesna jest ta z relacji mistrz-uczeń. Rani, bo nieuchronnie wpisane są w nią zdrada i zaprzeczenie, a jeśli ma się prawdziwie spełnić, musi się skończyć. Jednocześnie jest najpiękniejszym doświadczeniem z możliwych, które wyzwala ucznia z kajdan i ukazuje światłość. Dzięki zderzeniu z intelektem mistrza uczeń wychodzi z jaskini: doświadcza splotu doznań, które są nie do opisania. To uczucie wielkiego wtajemniczenia, które pojawia się tylko w przebłyskach jak w epifaniach mistyków czy dziełach sztuki na ich temat – np. we wspomnianej mimochodem „Ekstazie św. Teresy” Berniniego; doświadczenie, które otwiera niezmierzone głębie, ale jednocześnie uświadamia miałkość zwyczajnego życia. Kiedy wykradło się tajemnicę bogów, już nic nie smakuje tak jak wcześniej.

Każda z opisanych miłości prędzej czy później przemienia się w swoje przeciwieństwo. Opowieść o pełni ustępuje opowieści o pustce, braku. Dlaczego Eros opuszcza towarzystwo, które go wychwala i bez którego ono nie potrafi żyć?

Filozof wiecznie w drodze

Kiedy w „Uczcie” Platona Sokrates przedstawia Erosa jako dziecko Biedy i Dostatku, sytuuje boga pomiędzy przeciwieństwami, biegunami. To „pomiędzy” wydaje się kluczową kategorią: nazywa istotę rzeczy, dociera do głębi.

Jedną z realizacji „pomiędzy” jest Isola, przetworzone marzenie Jakubka z czasów wspólnych zabaw z Dyciem. Ponieważ jest „pomiędzy”, musi być w nieustannym ruchu – to dlatego Isola co chwila się zmienia i zmieniają się jej goście, jej mieszkańcy. To wyspa, która przecina drogę wszystkich szlaków globu; axis mundi – oś wszystkiego, wyspa szczęśliwa, na której rośnie Igg-rasil, drzewo światów. Jedyne miejsce, w którym spotykają się na moment wszyscy bohaterowie-narratorzy „Cudzych słów”. Już ich tam nie ma: w Edenie można być przecież tylko przez chwilę.

Isola nie dostosowuje się do przybyszów, ale wprowadza ich w nową przestrzeń, zmuszając do wyjścia poza własne ograniczenia. Kiedy ta włosko-polska trattoria-jadłodzielnia nie może się już bardziej zmienić, jej twórca uświadamia sobie, że zatrzymał się w miejscu, więc zaczyna się oddalać, by nie pozostać w samozadowoleniu. Benedykt to prawdziwy sokratejski filozof: bez domu, w ruchu, umykający unieruchamiającym go kategoriom. Wiecznie niezadowolony ze swojego myślenia, z każdym krokiem przekracza swoje własne granice. Jego rolą jest zadawać pytania i podważać zastany porządek.

Benedykt zapala wszystkich samym sobą i znika. Wybiera błądzenie. Metafora drogi jest jednym z najstarszych tropów w literaturze. W wiecznej tułaczce (myślenia) są Jezus, Sokrates, Odys. Każda z tych postaci ucieleśnia podmiot w znaku zapytania, wielości możliwości. Benedykt zainspirował Szymona, Magdalenę, Pawła, Weronikę i ruszył swoją drogą, w nieznane, zostawiając wyznawców za sobą. Być razem to być tylko przez chwilę: mistrz i uczeń dają sobie z siebie wszystko, co najpiękniejsze, a potem zmierzają we własnych kierunkach. Odchodzą. To postać Erosa z mowy Arystofanesa: dwie niegdyś rozdzielone połówki całości wracają do stanu pierwotnego, jednak w nowym dawnym kształcie mogą trwać razem tylko przez chwilę. Gdy czas złączenia minie, pozostaje zmierzyć się z utratą czegoś, co zdawało się niezbywalne, bo było częścią nas samych – gdy jeszcze byliśmy pełnią z tym drugim.

Mistrz to ten, który wykracza poza swoich uczniów czy zwolenników. Rusza dalej przecierać nowe szlaki, by móc kiedyś nas do nich zaprowadzić. Nie możemy go zatrzymać. Benedykt wtrąca się i zagaduje. Gości innych w heideggerowskim domu, który jest mową. Zaprasza do biesiadowania i do rozmowy. Jest z ludźmi i w świecie, nie poza nimi. Jest poza akademią, choć w niej się narodził.

Czy filozofia w murach akademii jest niemożliwa? To pytanie dręczy samych bohaterów, którzy wybierają różne drogi życia. Benedykt, najzdolniejszy, ukochany uczeń Pawła Czaskiego, zdradza swojego profesora i tym samym najwierniej realizuje drogę zadaną przez mistrza. Niewyraźnym odbiciem tej sytuacji są losy Szymona Witowicza i jego ucznia Jana, który ucieka do życia, do Isoli, czyli tam, dokąd dotarł za głosem Benedykta. „Cudze słowa” w ten sposób mówią Bachtinowskim słowem cudzym. Myślenie rozwija się przez przejęcie języka i nauk mistrza, po ich wchłonięciu i zaprzeczeniu, w wiecznym dialogu. Tylko wtedy uczeń może się rozwinąć i rozwinąć się może myślenie. Szostak serwuje nam gorzką prawdę o miłości: prawdziwy uczeń nie może nie zdradzić swojego mistrza.

Mówić dwugłosem

Historia Pawła i Benedykta, a także Szymona i Jana obrazuje, że nie da się być pomiędzy teorią a praktyką; między myśleniem a życiem samym nie ma kompromisu. Jest albo słowo, albo działanie. Ten konflikt wartości nie ma w sobie jednak tyle negatywności, ile mogłoby się na pozór wydawać. Przeciwieństwa inspirują się wzajemnie, oświetlają swoje drogi i wytyczają wzajem nowe szlaki. Tak pracują umysły Szymona i Benedykta, tak rozpala się dziecięca wyobraźnia Dycia – w związku z Jakubkiem.

Jakubek, Jakub – to imię odsyła do Starego Testamentu. W relacji dwóch przyjaciół z dzieciństwa, niemal braci, pobrzmiewa nienazwany konflikt, zaprezentowany w dwugłosie. Szostak rozpisuje od lat Jakuba i Ezawa. Pojawiali się już kilkukrotnie: w postaciach braci Wichrów z „Oberków do końca świata”, w „Chochołach” w osobie bohatera-narratora i Bartka, we „Wróżeniu z wnętrzności podwójnie (a może i więcej?) u Mateusza i Błażeja, a także Dawida i Daniela.

Jakub pierwszy miał Isolę, pierwszy był bezdomnym – a Benedykt wszystko mu zabrał. Który z nich jest tym biblijnym Jakubem, a który Ezawem? Pierwszym i pierworodnym? Choć cała opowieść kręci się wokół Benedykta, pytanie nie powinno brzmieć: kim jest Benedykt? Benedykt jest w opowieściach i jest opowieścią. Pytanie, które należy sobie zadać, to to, kim jest Jakub i dlaczego to właśnie Jakub jest Benedyktem?

Jakub bywa bezdomnym obdartusem i żenującym samotnikiem, któremu uciechę sprawia masturbacja podczas podglądania licealistek pod prysznicem. Ale jest w tych monologach też eleganckim intelektualistą, który ostrzem swojej myśli potrafi przyćmić błyskotliwość Benedykta. Jakub powtarza drogę Benedykta, a Benedykt – drogę Jakuba. Są swoimi przeciwieństwami i jednocześnie tym samym. Przemawiają w dwugłosie: jeden z nich wytwarza opowieść, a drugi jest jej bohaterem. W tym podwojeniu tylko jeden mówi, a drugi milczy. A kiedy mówi, mówi wieloma językami jednocześnie. Każdy z tych języków ma swój rejestr stylistyczny i strukturę, tak jak podwójne słowa Magdaleny, które znaczą jedno, a sugerują drugie. W „Cudzych słowach” wszystko rozgrywa się w po wielokroć powtórzonych podwojeniach.

Ten wielogłos jest przetwarzany na wiele sposobów. Eros, narodzony z Biedy i Dostatku, to Eros chociażby Magdaleny, pełnej słów i pustej Benedykta lub pełnej Benedykta i pustej języka.

Wiele pieśni, jeden temat

Eros jest jeden, ale powstaje o nim wiele pieśni. Szostak powtarza gest Platona: prezentuje różne głosy, które wybrzmiewają na tle wygrywanej melodii. Flecistka z „Uczty” pozornie nie uczestniczy w retorycznej zabawie. Milczy, lecz nadaje ton całej wymianie głosów. Ci, którzy mówią, nie zauważają, że nimi dyryguje. To subtelny duch całej opowieści. Jeszcze głębiej ukryty jest autor, ale podobnie narzuca melodię: tworzy strukturę, w której każdy mówca ma swoje ściśle określone miejsce w polifonii monologów.

Wiele utworów Szostaka można analizować w odniesieniu do jego tekstów filozoficznych. Kryją się tam niezmierzone głębie, wyłaniają się rozwinięcia dawnych pomysłów, które w nowym języku zyskują nowe życie. Te dwa Szostakowe dyskursy to dwa współbrzmiące ze sobą instrumenty wygrywające jedną partyturę. Dlatego w powieści pobrzmiewają echa Heideggera, Lévinasa i Derridy, a zarazem głosy Biblii, mitów i Schulza. „Cudze słowa” i pod tym względem są takie jak dialog Platona: zarazem literaturą i filozofią.

Kończy i zaczyna tę wypowiedź Weronika (choć po domknięciu ciągu opowieści występuje jeszcze Jakubowy epilog). Ona jedyna rozumie, że swoim językiem nie dotknie Erosa, bo sam Eros jest w połączeniu wielu języków, co najmniej dwóch. Słowo nie dogoni boga, mowa pochwalna na jego cześć zabije w Erosie to, co najpiękniejsze: to, że jest nieuchwytny słowem, choć doświadczany całą naszą psychofizycznością, w intelektualnym i cielesnym dialogu. Drugi monolog Weroniki to szkic pierwszej wypowiedzi, z której zostało wykreślonych wiele słów. Zostaje domknięta opowieść, w której początek jest końcem, a koniec początkiem w wiecznym kręgu życia. Literatura – jak i życie – to ciąg powtarzanych konstelacji: słów i doświadczeń, w których próbujemy zrozumieć siebie.

Szostak precyzyjnie tka swoją wieloopowieść, stopniując napięcie w każdym kolejnym monologu. Zanim wysłuchamy, co ma do powiedzenia Jakub, poznamy pięć innych głosów. I choć przemawia skryty za trzecią osobą, a może właśnie dlatego – Jakub jest w tej historii najważniejszy. Czytelników z każdym kolejnym rozdziałem (zaczynającym się od pierwszego: przystawki, rozdziału „Antipasti”) przygotowuje się na jego nastanie. A kiedy Jakub się zaczyna, wchodzimy z nim na najwyższy możliwy poziom myślenia: czym jest podmiot? Kim jestem? Czy sam, czy tylko wobec kogoś jak Sokrates wobec Deotymy, jak Platon wobec Sokratesa, w wiecznym odbiciu i zapośredniczeniu? W Szostakowej literaturze podmiot wypowiedzi znika po to, by móc siebie wytworzyć. Autor nie po raz pierwszy twórczo wykorzystuje potencjał form gramatycznych – druga, trzecia osoba czy nawet bezokolicznik w funkcji narracji pierwszoosobowej pojawiały się już w poprzednich utworach. Jakub, wzorem niektórych bohaterów wcześniejszych opowieści, używa kategorii „on”, by za pośrednictwem trzeciej osoby przedstawić nam siebie w relacji do Benedykta. W tej wspólnocie Jakubek-Dycio nie wiadomo, co w istocie jest czyje. Wytwarzając się wzajemnie, Benedykt i Jakub żonglują swoimi cudzymi słowami, świadomi wytwarzania rzeczywistości.

W Platońskiej „Uczcie” to, w jaki sposób kolejni mówcy chwalą Erosa, jest świadectwem ich samych. Ukazują siebie, choć nie swoimi słowami. To nie tylko zakorzeniona w antyku kultura retoryki, to coś więcej. Gdy powiesz mi, jak chwalisz Erosa, powiem ci, kim jesteś. A najlepiej powiesz o sobie, gdy zaczniesz opowiadać o swoim braku. Jesteśmy tylko wobec kogoś, tylko tak możemy uchwycić samych siebie. Wydaje się, że Benedykt-Sokrates musi ruszyć dalej i zniknąć z pola widzenia, bo tylko tam, pusty, nie mając nic w sobie, może wsłuchać się w to, co inne, i własnym głosem opowiedzieć cudze doświadczenie. Sokrates z reguły nie mówił od siebie. Nie dlatego, że znamy go tylko za pośrednictwem Platona. W rozmowach zadawał pytania, a o(d)powiadając, zwykle przywoływał słowa innych, ponoć mądrzejszych od siebie – np. Deotymy. Tylko ten, kto pozwala sobie na pustkę, może opowiadać innych, a opowiadając o innych, opowiedzieć siebie.
Wit Szostak: Cudze słowa”. Powergraph. Warszawa 2020.