ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

15 listopada 22 (406) / 2020

Agnieszka Niewdana,

SKOK W RZECZYWISTOŚĆ (13. NOCNE TEATRALIA STRACHY W KROŚNIE)

A A A
Droga z Katowic do Krosna to niezwykła i malownicza przygoda. Jako recenzent odwiedzam to miejsce od kilku lat. Regularnie początkiem września ruszam na Podkarpacie, by zobaczyć, czym znowu zaskoczą organizatorzy Strachów. Festiwal swój początek miał 23 września 2008 roku. Bilet na pojedyncze wydarzenie kosztował wówczas 3 zł, a karnet 12 zł, sam festiwal trwał jeden dzień. W Krośnie gościły wtedy takie grupy, jak Teatr Brama z Goleniowa, Freeday z Krakowa czy Krzyk z Maszewa. Prezentowali się również sami organizatorzy ze spektaklem „Istnienia”, przygotowanym z Teatrem s.tr.a.c.h. Co oznacza ten skrót? Strasznie trudno analizować czyjąś historię. Mottem pierwszej edycji były słowa Jonathana Carrolla: „Strach to suma tego, co jest i co może się zdarzyć”. Niewątpliwie dla organizatorów jakikolwiek strach jest wyłącznie wyzwaniem, którego nie boją się podjąć. Tak było przy 13. edycji festiwalu. Jeszcze w sierpniu nie było wiadomo, czy Festiwal się odbędzie, a decyzje zapadały z dnia na dzień: – Podjęliśmy wyzwanie organizacji wydarzenia, bo lubimy to robić, spotykać się z mieszkańcami Krosna. Na myśl, że będziemy musieli po raz pierwszy odwołać Festiwal, było nam przykro. Dlatego czekaliśmy do końca na ten w miarę bezpieczny moment, uzbroiliśmy się we wszelkie możliwe środki zapewniające bezpieczeństwo i postanowiliśmy nie odpuszczać. Bo to spotkanie z widownią jest dla nas kluczem. Stąd przez ostatnie 12 lat widz i aktor znajdowali się na jednej scenie. Spotkanie on-line nie jest tym samym, czym wyjście do teatru, zobaczenie się, porozmawianie z aktorem i sobą. Tylko to daje przeżycie stuprocentowe wydarzenia, a nie siedzenie z kawą w piżamie przed ekranem – mówi Paweł Wrona, dyrektor artystyczny.

Wielu współorganizatorów śmiało się, że przewidywali, iż 13. edycja musiała być w jakiś sposób pechowa. Jednak nikt nie przypuszczał, że będzie się ona odbywała w tak trudnym dla kultury czasie. Program Festiwalu został skrócony do dwóch dni. Hasłem stał się „Skok w rzeczywistość”. To stanowiło klucz doboru spektakli, wykładów, pokazów filmowych i aż trzech wystaw. Przez lata krośnieński Festiwal poszerzył swój program o różne wydarzenia, jednak wciąż w centrum stoi tu teatr alternatywny. Warto zaznaczyć, że w 2011 roku impreza otrzymała tytuł Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Alternatywnych.

13. edycja Strachów rozpoczęła się od wernisażu rękodzieła artystycznego. Jest to istotny element wielu edycji, bo działalność Teatru s.tr.a.c.h. przy Regionalnym Centrum Kultur Pogranicza nie ogranicza się wyłącznie do kilku dni festiwalowych. Ich działania zaczynają się znacznie wcześniej. Przez okres wakacyjny prowadzone są warsztaty z rękodzieła, w trakcie których powstają m.in. szkatułki zdobione techniką decoupage, obrazy z mchem, lasy w słoikach, mydła i kule do kąpieli czy maski teatralne. Można się zaśmiać i zapytać, cóż ma to wspólnego z teatrem? Z teatrem może i nic, jednak organizatorzy za cel stawiają sobie aktywne i wręcz stałe uczestnictwo w życiu mieszkańców i podejmują działania, które pozwalają na integrację, wspólne działanie i poznanie się. Jest to duże wyzwanie, gdyż organizatorzy na co dzień przebywają w Krakowie lub Warszawie. Również w trakcie wakacji są organizowane spotkania i warsztaty dla wolontariuszy. Ta grupa stanowi fenomen. Od lat skupia prawdziwych miłośników teatru i działań kulturalnych. Rokrocznie zgłoszeń na wolontariuszy jest więcej niż przewidzianych miejsc. Będąc uczestniczką kilku edycji bacznie obserwuję tę grupę. Wiele osób z niej stało się współorganizatorami Festiwalu. Nabierają nowych doświadczeń, nie boją się wyzwań, są niezwykle zaangażowani w każde działanie. Takiej grupy można życzyć każdemu organizatorowi wydarzeń kulturalnych. Jednak wymaga to odpowiedniej pracy, a także prawdziwego oddania teatralnej idei ze strony organizatorów. Stąd wspomniane wcześniej wakacyjne warsztaty, w trakcie których wolontariusze uczą się pod okiem profesjonalistów opanowania niezwykle widowiskowej i wymagającej sztuki łączącej żywioły ognia, teatru i tańca. Efektem tego jest coroczny spektakl na krośnieńskim rynku, który kończy Festiwal, ale i do tego dotrę.

Tradycyjnym punktem programu Festiwalu są wykłady na temat powiązany z hasłem przewodnim lub patronem imprezy. W tym roku to dyrektor artystyczny prowadził tę część. Paweł Wrona jest lekarzem i pracuje w krakowskim Szpitalu Uniwersyteckim w oddziale klinicznym neurologii. Podjął się wyzwania połączenia sztuki i medycyny, czego efektem stał się wykład o zaburzeniach neurologicznych i psychiatrycznych u sławnych artystów. Mówił m.in. o Van Goghu, Federicu Fellinim czy Robercie Schumanie. Pierwszy dzień Festiwalu kończyła „Zemsta czerwonych bucików”, monodram w wykonaniu Janusza Stolarskiego. Atmosfera była wyjątkowa, napięta. Widzowie chyba pierwszy raz zasiedli w fotelach, a nie na krzesłach i poduszkach wokół aktora, jak to było wcześniej. Wymuszony dystans, do którego nikt z krośnieńskiej widowni nie był przyzwyczajony, tworzył inną przestrzeń i nowy sposób odbioru monodramu. Organizatorzy zawsze stawiali na maksymalnie bliskie spotkanie z aktorem. Widz miał mieć jego i sztukę na wyciągniecie ręki. Autorem „Zemsty…” jest Philip-Dimitri Galás – amerykański dramaturg, aktor, artysta cyrkowy i plastyk, a autorem tłumaczenia wykonanego specjalnie dla Stolarskiego jest Sławomir Michał Chwastowski. Stolarski premierowo wykonywał monodram 10 lutego 1995 roku w Teatrze Polskim w Poznaniu. Gra go więc od 25 lat. Zostało zachowane zabójczo-histeryczne tempo. Widowni momentami brakowało tchu. Stolarski wciela się w postać Dimitriątka, dorosłego muzyka żyjącego marzeniami o wielkiej sławie, scenach świata, jednak wciąż tkwi w obskurnym nocnym klubie, gdzie gra na kontrabasie, nawet nie do kotleta, a „do resztek na talerzu, do tego, co się nie zmieściło” i pełni rolę wodzireja, co doprowadza go do frustracji pełnej pasji. Ciąży na nim klątwa tytułowych czerwonych bucików, które utrzymują Dimitriątko w beznadziejnej, pełnej rozpaczy sytuacji – zranionego i opuszczonego przez dobry los artysty. Każdego wieczoru próbuje się uwolnić spod jej działania, jednak nic nie pomaga. A „Czerwone buciki” były piosenką wykonywaną przez Dimitriątko, gdy był jeszcze cudownym dzieckiem i olśnieniem. Monodram jest niezwykle wymagający pod względem fizycznym i dykcji, która musi być perfekcyjna. Stolarski gra jak w transie, śpiewa, gra, przemawia, załamuje się, by nagle zostać pobudzonym przez napływ nadziei. Janusz Stolarski „Zemstę…” wykonuje od 25 lat, co zaznaczył po spektaklu prowadzący spotkanie z aktorem Jakub Sawicki i jednocześnie zapytał, jak przez ten czas zmieniał się monodram: – Jestem mocno przywiązany do pewnych schematów, jeżeli spektakl jest wciąż tym, czym miał być – nic nie zmieniam. Wynika to z pewnego szacunku dla formy i założenia, że to co wypracowaliśmy ze Sławkiem, tłumaczem tej sztuki, jest dobre. Mam dziką potrzebę improwizacji, ale jednak kontrolowanej, żebym później nie żałował – mówił Janusz Stolarski. Aktor zaznaczył, że monodram starzeje się z nim, musiał okroić tekst i na pewno jest to inny spektakl, niż ten grany 25 lat temu. Sama forma niewątpliwie jest jednym z największych wyzwań aktorskich, trzeba zawirować całym światem, bez oparcia w partnerze, a w tym przypadku tylko w kontrabasie. Jest to test dla aktora, który w „Zemście czerwonych bucików” Stolarski zalicza pozytywnie. Tym bardziej, że forma wymagała pewnego poczucia humoru, z którego Stolarski bynajmniej nie jest znany. Jak sam zaznaczył, odradzano mu ten tekst, jednak on postanowił pokazać, że potrafi sobie z nim poradzić.

Drugi dzień Festiwalu rozpoczął się od trzech wernisaży. Co roku organizatorzy organizują akcję „Wystaw się w Krośnie” i co roku mają problem, których artystów zaprosić. Podczas 13. edycji można było zobaczyć trzy wystawy: „Wegan” Przemysława Konefała, „Stay Alive” Mateusza Tokarskiego i „Hotel Macedonia” Marty Konopki. Wieczorem Festiwal przeniósł się na krośnieński rynek, gdzie rozbrzmiewał recital muzyczny Dagny Mikoś z Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Tematem była kobieta. Aktorka wybrała kilkanaście utworów w tej tematyce. Stąd też można było usłyszeć „Tabakierę” oraz „Rebekę”, którą przede wszystkim kojarzy się z wykonaniem niedawno zmarłej Ewy Demarczyk, a tutaj zaśpiewanej z bardzo dobrym aranżem muzycznym. Zaskoczeniem było nietypowe wykonanie tekstu Agnieszki Osieckiej pt. „Kto tam u ciebie jest”, jednak nie było to pozytywne doświadczenie. Można było odnieść wrażenie, że aktorka koniecznie chciała coś zrobić z tym tekstem, dodać swój akcent, jednak finałowy efekt nie był zadowalający. Jednak to jedno złe wrażenie przyćmiło przejmujące wykonanie „Tomaszowa”. Mikoś ożywiła jesienny rynek, porwała ludzi mimo specyficznej atmosfery, dystansu, ciągłej dezynfekcji rąk i przypomnień o noszeniu maseczek. Ważnym elementem tego wystąpienia była prowadzona przez Mikoś konferansjerka między utworami. Były one dobrym wprowadzeniem w kolejne utwory. Po recitalu rozpoczął się wyczekiwany, kulminacyjny punkt Festiwalu – fire show w wykonaniu wolontariuszy. Tym razem Dagmara Bogacz, dyrektor administracyjna, jak i reżyserka spektaklu, postawiła na nieco inną formę, niż miałam do tej pory szansę oglądać. Przenosiliśmy się muzycznie przez kolejne lata do roku bieżącego – każdą zmianę zapowiadał przemieszczający się na rowerze Paweł Wrona w czarnym meloniku. Koła roweru „zamienione” zostały w tarcze zegara. Krążył on w rytm „Everyday” Buddy Holly i wyrywał kolejne karty z kalendarza. Każdy kolejny rok prezentował w zmienionych składach zespół, ubrany odpowiednio do kolejnych utworów, m. in. do „Girls just want to have fun” czy „Summer Time” w wykonaniu Janis Joplin. Nie zabrakło też szalonego, ognistego tańca do rock’n’rolla. Dziewczyny dokonywały niemożliwego wykonując kolejne skomplikowane akrobacje z ogniem. Panowie, którzy początkowo upuszczali co chwilę płonące elementy, koniec końców poprawili się i wyrównali poziom. Tę grupę można określić mianem gwiazd teatru ulicznego. Jedną z wybijających się postaci była Izabela Warchoł, która wraz z Weroniką Błachaniec uczyła wolontariuszy figur oraz obycia się z ogniem. Izę powinno się nazwać baletnicą tańczącą z ogniem. W jej tańcu i kolejnych figurach było widać lekkość, pełne opanowanie i pewnego rodzaju nonszalancję, ale z dobrą proporcją szacunku względem żywiołu. Jej przygoda z fire show zaczęła się przypadkowo cztery lata wcześniej, kiedy to zgłosiła się na warsztaty: – Wkręciłam się w to mocno. W pierwszym roku nauczyłam się podstaw. Po Festiwalu cały rok kręciłam, ciężko pracowałam i nie było dnia bym nie ćwiczyła. Codziennie stawałam w swoim pokoju przed lustrem dopracowując kolejne figury, ruchy i niestety ucierpiała na tym lampa. Ważna jest regularność i ćwiczenie przy każdym rodzaju muzyki, od klasycznej po ciężkie brzmienia. Wtedy można nabrać wprawy – mówiła Iza po występie. Na co dzień studiuje ona logistykę na Politechnice w Rzeszowie. Ta sztuka wymaga wielu poświęceń, a także twardej głowy. Jak powiedziała Iza: – W trakcie ćwiczeń często uderzałam się kulkami ogniowymi w głowę, które mają metalowe zakończenie. Non stop. To było dość bolesne, a w pewnym momencie na warsztatach dopadło mnie znużenie i zmęczenie ćwiczeniami. Jednak zawzięłam się mimo kolejnych nieudanych prób. Skończyło się podbitym okiem, ale koniec końców również opanowaniem tej techniki.

Festiwal kończył się pokazem „Ucieczki z kina wolność” Wojciecha Marczewskiego. Jak zaznaczył dyrektor Strachów, Paweł Wrona, miał kilka nieprzespanych nocy, gdy wciąż nie było wiadomo, czy wydarzenie się odbędzie: – Kultura chyba najmocniej ucierpiała w czasie pandemii. Część festiwali nie odbyła się z powodu cięcia kosztów. My ruszyliśmy wszelkie nasze środki i serca wielu osób, które postanowiły wesprzeć nas finansowo i nie tylko. Powiem nieskromnie, że przez te 13 lat nauczyliśmy się, jak robić Festiwal i rzadko zdarzają się elementy, które by powodowały ogromny stres. W sierpniu zadzwoniliśmy do kilku artystów znających nas i nasze działania z pytaniem, czy zechcieliby przyjechać do Krosna za symboliczną gażę i zrobić z nami kolejną edycję. Nie zawiedliśmy się – powiedział na zakończenie Festiwalu dyrektor artystyczny. 14. edycja już jest planowana, ma być zdecydowanie więcej teatru. Oby warunki na to pozwoliły, a kto jeszcze nie był na krośnieńskich Strachach, niech nie przegapi kolejnej edycji.
13. Nocne Teatralia Strachy, Krosno: 11-12.09.2020 r.