ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

sierpień 15-16 (87-88) / 2007

Ewa Elżbieta Nowakowska,

OTWARCIE KSIĄŻKI JAK OTWARCIE POWIEK

A A A
Czy to, co pisane na serwetce, kartce, a tym bardziej w Internecie, można przeciwstawić temu, co „Pisane na piasku”? Cokolwiek powiem, będzie co najwyżej nieobiektywnym głosem wołającej na (wirtualnej) puszczy, ale niekoniecznie werbalną ucztą na Saharze. Niewykluczone, że to, czego o tej książce nie powiem, też będzie prawdą. Jak pyta Sonnenberg, „Czy nie ma większej wartości niezapisany ślad?”.

Zacznijmy od początku, a to znaczy: każdy znajdzie w tym tomie inny początek. Bo przykładowo można na chybił trafił (co polecam) otworzyć książkę jak powieki (a co dzień otwieramy powieki na inną rzeczywistość) i znaleźć takie wersy: „moje serce płacze / głośno / bardzo głośno / tylko kto je usłyszy?”. Jeśli to one będą naszym czytelniczym początkiem, warto zastanowić się, jaka jest osoba wypowiadająca takie słowa? I to teraz? Już nawet nie w epoce postmodernizmu, ale może i megapostmodernizmu czy preneomodernizmu (bawmy się jeszcze...). Czy te wersy się bronią? Wszak są pozornie melodramatyczne, jak „Trędowata”... Odstraszą czytelnika spod znaku „poezji barbarzyńców”? Zabrzmią przykrym banałem?

Wyrwane ze swego podłoża, środowiska, kontekstu, białej gleby kartki dezorientują albo płoszą. Zwróćmy jednak uwagę, że na okładce umieszczono stwierdzenie samej autorki: „Ta książka będzie się składać z samych pięknych i potrzebnych słów. Każde jej zdanie będzie nauczycielem”. Zaufajmy więc poetce raz jeszcze, chwilowo zawieśmy osądy, wrażenia „na gorąco” i otwórzmy książkę w innym miejscu.

Ktoś, kto chce się zanurzyć w nową publikację Sonnenberg, albo tylko lekko stąpać po jej bezkresnych pustyniach (bo piasek niekiedy parzy), powinien na bok odłożyć sceptycyzm i cynizm, ironię, teorie Derridy, upodobanie do slam poetry czy „ostrych kolesi” polskiej mowy wiązanej. „Pisane na piasku” wydaje się bowiem kontynuować poetykę wydanego przez Sonnenberg w 2005 roku tomu „Lekcja zachwytu”, który delikatnością, liryzmem i zachłyśnięciem się światem odkrywał kolejne oblicze poetki, znanej również z wcześniejszych, drapieżnych tekstów (krążyła przecież opinia, że Sonnenberg to najbardziej męska poetka spośród młodych twórców polskich). O „zachwyt i piękno” niełatwo dziś, kiedy poruszamy się między estetyką Shutego a stylistyką Rubika. Autorka „Pisanego na piasku” totalnie ignoruje te zjawiska. Jej książka służy jako „przekraczanie cudzysłowu”: między tonacjami, koteriami, epokami. Momentami wyrzuca wręcz cudzysłów do kosza, wraca do niemodnego mówienia o uczuciach i do ich niewyrażalności. Poetka z całą mocą deklaruje w wywiadzie: „Nie znoszę w wierszach powierzchowności, stylistyki fastfoodowej, pustosłowia, braku wrażliwości, a tego niestety coraz więcej w poezji…”.

Plakaty informujące o promocji, która w lutym bieżącego roku odbyła się w krakowskim klubie Lokator, zachwalały książkę jako zbiór „wierszy buddyjskich”. Jednak z ulgą zobaczyłam, że określenie to pominięto na okładce samego tomu. To nie są bowiem wiersze buddyjskie. Czym innym widoczna fascynacja Wschodem i odniesienia do mistrzów zen, czym innym zaś taka zawężająca recepcję książki etykietka. Poezja Sonnenberg za bardzo jest indywidualistyczna, emocjonalna, europejska, żeby być po prostu buddyjska. Artystka sama o tym dobrze wie i nie stroi się w egzotykę na pokaz, pisząc: „Takie serce jak moje byłoby czymś niezrozumiałym dla mnichów buddyjskich”. Mimo to azjatyckie reminiscencje są w tomie wyraźne i bardzo udane artystycznie. Zestawiając przewrotnie „kroplę deszczu na jednym źdźble trawy” ze „źdźbłem trawy na jednej kropli wody”, poetka osiąga nową jakość, wgląd metafizyczny w istotę rzeczy, przywołuje przy tym urok i absurdalny humor mistrzów haiku; to Basho pisał przecież „Dobry świat: rosa / kapie po kropli / po dwie”.

Świat kreowany przez Ewę Sonnenberg pełen jest mostów, śladów, rozpadlin, z których nagle bucha ogień. Poetka buduje drogi, mosty, a za chwilę odkrywa, że nie istnieją. Szuka śladów, bo „niekiedy ślady mogą przemieniać się w ludzi”. W swym internetowym blogu napisała ostatnio: „Miłość być może jest złudzeniem, ale jakże miłym złudzeniem”. Jej tom to dialog między kobietą i mężczyzną, ale także między Ja i Ty, każdym Ja i każdym Ty, każdym Ja i każdym światem. Czasem próba kontaktu udaje się: „W tej rozmowie uderzają o siebie kamienie / z ust wypada klejnot”, ale bywa i tak, jak w zaczynającym książkę znakomitym wierszu: „Spotkali się kobieta i mężczyzna / On był dla niej jak mistrz / ona była dla niego jak mistrz / Każde z nich chciało być dla siebie nie mistrzem ale uczniem / Więc musieli się rozstać / Ich rozmowa trwała tyle ile trwał świat / Była to ich pierwsza i ostatnia rozmowa”.

Wiersz ten na kolejnych stronach tomu przeradza się w poemat „Spotkali się kobieta i mężczyzna…”, po którym następują dwa kolejne: „Ceremonia parzenia herbaty” oraz „Ile płatków liczy kwiat kwitnącej jabłoni” – trwa w nich spotkanie, rozmowa, mieszają się głosy Jego i Jej, przewijają się motywy podróży, wspomnień z dzieciństwa i zazębiających się figur geometrycznych – wiele wersów jest tak trafnych, że mogą służyć jako aforyzmy. Ale jest to również ciąg historii, narracji, krzyżujących się torów, które czytelnik próbuje śledzić; czasem się pośród nich gubi, a czasem ma poczucie odkrycia. Poematy przypominają panopticum, chińską zielarnię, w której gablotach kryją się zwinięte jak sznurek węże, niewiadome rośliny i niedocieczone emocje. Przemawia raz kobieta, raz mężczyzna. Sama poetka zauważa w wywiadach, że bliski jej jest androginizm, stanowiący pewną jedność, pełnię. W takim świetle poematy te można zinterpretować nie tyle jako dialog kobiety i mężczyzny, ile jako dochodzenie w nas do głosu pierwiastka męskiego i żeńskiego, ich wzajemne „spieranie się” i uzupełnianie. „Płeć traktuję jako środek stylistyczny”, wyjaśnia w wywiadzie sama Sonnenberg, według niej o pewnych kwestiach łatwiej mówić, wcielając się w mężczyznę, a inne brzmią lepiej, gdy prezentuje się je ustami kobiety. Artystka podkreśla aktorstwo poezji, nakładanie masek i czerpaną z tego radość, wedle słynnego zdania Rimbauda: „Ja to ktoś inny”.

Ta część tomiku to tylko przyczajenie, migotliwe barokowe preludium do tytułowej części „Pisane na piasku”. Wkraczamy w niej na bezdroża świecących pustką kartek; gdzieniegdzie widnieje na nich zbielały szkielet zdania. W poezję autorki wdziera się asceza. Barok zastępuje surowa romańska absyda. Pustelniczość i oszczędność, wręcz minimalizm ogromnych, pustych połaci papieru przywodzą na myśl ciszę w kompozycjach Cage’a i eksperymenty Mallarmégo. W pewnym nurcie tradycji żydowskiej słowa to zaledwie połowa znaczenia. Jak powiedział do swych uczniów jeden rabin: czytając Torę, drugiej połowy znaczenia należy szukać w białych przestrzeniach między wyrazami. „Najważniejsze to pozwolić mówić innym a sobie nakazać milczenie”, pisze Sonnenberg, wskazując na potrzebę wsłuchania się w głosy świata, stłumienie zdań, które więzną w gardle, czujność i wyostrzenie zmysłów. Częstym motywem tej poezji jest olśnienie, rozpoznanie, intuicyjny wgląd w duszę nieznajomego, wzajemne szukanie się przez epoki. Ta część tomu pozwala oczyścić się, wyciszyć, pomedytować. Orygenes pisał o lekturze Pisma, że jest ona „wędrówką po szerokich polach”. Tu możemy błąkać się po stronicach w poszukiwaniu zapisu. Jesteśmy jak dziewiętnastowieczni odkrywcy niezbadanego terytorium Afryki. Jeśli kogoś to męczy, nuży, niech czyta inne książki. Przecież „podróż to również część tej książki”.

Po takiej zaprawie poetka znowu zabiera nas w gęstwiny ostatnich dwóch poematów: „Elementarza powitania świata” i dedykowanej mamie „Drogi serca”. Pojawia się tu moment wahania, jaki będzie pierwszy wers utworu, a także zastanawiania się, od jakiego słowa zaczyna się świat. Pulsuje zachwyt. Środkowa część tomiku – „pełnia pustki i pustka pełni” – jest jakby obudowana ekstatycznymi poematami. Czy są one strzałkami, które na pustkę wskazują? Która część tomu okaże się ważniejsza dla czytelnika?

Istotna jest również nieustanna współgra polskiego oryginału z angielskim przekładem Katarzyny Jakubiak. Warto go śledzić w trakcie lektury. Bywa, że angielskie wersy są zwięźlejsze i celniejsze niż polskie. Zdania „Czas ucieka przed przestrzenią / Przestrzeń ucieka przed kształtem / Kształt ucieka przed opustką” brzmią po angielsku niczym krótka buddyjska mądrość: „Time flees space / Space flees shape / Shape flees emptiness”. Ale bywa też, że zupełnie zmieniają metaforykę oryginału: „Przechodził nad przepaścią z uśmiechem wypisanym na dłoni” staje się „He crossed the abyss with a smile in his palm”, co sugeruje, że trzymał uśmiech w zaciśniętej dłoni („palm” to wnętrze dłoni), choć oryginał może też sygnalizować „napis” na grzbiecie dłoni, całkowicie inny obraz. Podobnie, nie wiedzieć czemu, tłumaczka opuściła w wierszu „Spotkali się kobieta i mężczyzna” wers „Więc musieli się rozstać”, być może uznając, że jest zbyt sentymentalny. Wszelkie próby poprawiania i ulepszania oryginału nie budzą jednak mojej aprobaty. Należy oczywiście pamiętać, że każde tłumaczenie stanowi interpretację tekstu, czytelnicy znający język angielski otrzymują więc możliwość porównania obu wersji. Można się miejscami nie zgadzać z wyborami leksykalnymi tłumaczki, gdyż czasem wydaje się, że jej interpretacja zbyt daleko ingeruje w tekst, jest to jednak przekład fascynujący, który w interesujący sposób uzupełnia oryginał.

Na koniec wróćmy do cytowanych wcześniej wersów „moje serce płacze / głośno / bardzo głośno / tylko kto je usłyszy?”. Zajrzyjmy na stronę 52 książki. Teraz widać, że cytowanie paru wyrwanych z kontekstu linijek czasami nie ma sensu. Dlaczego? Zachęcam każdego, żeby przekonał się osobiście. Nic, żadna recenzja, nie zastąpi marszruty po wertepach tej poezji.

Ewa Sonnenberg: „Pisane na piasku: Written on Sand”. Tłumaczenie Katarzyna Jakubiak. Korporacja Ha!art. Kraków 2007 (Seria Poetycka II).

Blok poświęcony twórczości Ewy Sonnenberg powstał przy współpracy z Tomaszem Charnasem.