ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (413) / 2021

Sabina Strózik,

WSZYSCY JESTEŚMY SZALEŃCAMI (ROBERT BURTON: 'ANATOMIA MELANCHOLII')

A A A
Książka tak legendarna, że prawie wymyślona. Znana z cudzych publikacji, wzmianek, nawiązań, opisów. Prawie czujemy, jakbyśmy ją znali. Trudno sobie wyobrazić pozycję, która podejmowałaby tematykę wpływu Saturna, a która choć nie wspomniałaby o wielkim dziele Roberta Burtona. Teraz, dzięki ogromnemu wysiłkowi i bezczelności zapaleńca Michała Tabaczyńskiego, dostajemy do rąk polski przekład wyboru (do tej pory dysponowaliśmy jedynie fragmentami w przekładzie Tadeusza Sławka [zob. „Literatura na świecie” 1995, nr 3]).

O czym właściwie Burton próbuje napisać na niemalże 1000 stronach (liczba pagin zmienia się wraz z wydaniem, a było ich wiele, jeszcze za życia autora)? Melancholia – to wiemy. A czymże ona jest? Posłużmy się synonimami: acedia. Brzmi nam starożytnie, bo czy człowiek XVII, a tym bardziej XXI wieku może odczuwać acedię? Weltschmerz? To chyba zbyt werterowsko, któż z nas chciałby się utożsamiać z tym tragicznym młodzieńcem. Spleen? A czy do tego nie trzeba być flâneurem? Nasze swojskie śledziennictwo? Chyba też nie, bo teoria humoralna i pięknie brzmiące melaina chole przy polskim powinowactwie ze śledzioną odrobinę traci na uroku. Saudade? Podskórnie czujemy, że kulturowo zbyt odległe, choć tak pięknie wygląda. Wszystko brzmi bardzo literacko, ale czy może być prawdziwym doznaniem ciała? Depresja – to już brzmi nam ryzykownie blisko. Sens jednak gdzieś umyka, jak melancholijny desygnat, strata, której przecież, jak wiemy, nie da się odnaleźć. Jest więc melancholia doznaniem z pogranicza, tkwiącym w rozziewie ciała i ducha, pewnie także i dlatego tak trudno uchwytna, spychana lub zawłaszczana przez medycynę, estetykę, literaturę…

Mamy z melancholią problem. Wymyka się naukom, które chciałyby ją objąć. Medycznie jest jakoś niebezpiecznie bliska szaleństwu, literacko – pachnie niemocą, bezruchem, rozległą przestrzenią i nieokreślonym smutkiem, równoczesnym uciekaniem od siebie i taplaniem się w sobie. Nie wiadomo nawet do końca, czy być melancholikiem to dobrze, czy źle.

Burton, ta nieuchwytna postać, Demokryt Junior, próbuje w „Anatomii melancholii” ogarnąć ją ze wszystkich stron. Referuje stan medycyny, przygląda się psychologicznym implikacjom smutku nieznanej proweniencji, okrąża go, zbliża się, nie może zamilknąć. Na przemian buduje swój wywód i przywołuje cudze dzieła. Smutek jednak umyka – jest to zresztą jego immanentna cecha. Umyka także sam Burton. Jak pisze Marek Bieńczyk: „Na frontyspisie swej książki, wśród licznych typów melancholików, umieszcza też Burton własną podobiznę w pokaźnym kapeluszu, rzucającym cień na twarz. Rondo – dodatkowa powieka odgradzająca świat od oczu, ale też zasłaniająca oczy – obrysowuje, podobnie jak pseudonim i jak cytat, pośredni stan istnienia: między »ja« a światem, w przestrzeni niezidentyfikowanej, na kruchej granicy między obecnością i dezercją, nie przynależnością do niczego” (Bieńczyk 2014: 39-40).

Angielski szkolarz spędził życie w bibliotece – wielkiej metaforze wiecznej potencjalności, żyć wymyślonych, wydumanych, niejednokrotnie przez innych melancholików próbujących trawiący ich smutek opisać, choć czasem zapewne ulegają wielkiemu Mellvile’owskiemu „I would prefer not to”. Burton jednak, niestrudzony, wypisuje się z melancholii. Jak zauważa Tadeusz Sławek w audycji Polskiego Radia – skoro nie można się z melancholii wyleczyć, można się z niej wypisać. Pisarz więc używa głosu nie tylko swojego, ale także cytuje wprost żarłocznie, żeby nie powiedzieć – wszystkożernie. Jak stwierdza Michał Paweł Markowski we wstępie do książki Julii Kristevej: „Melancholia to stan czystej immanencji, zamknięcia drogi między podmiotem a światem. W melancholii czas przestaje płynąć, albowiem milknie mowa. Jeśli więc podmiot jest tym, kim się staje, to melancholia jest regresją podmiotu, który nagle wypada poza czas. Między bezczasem i czasem, między milczeniem i mową toczy się ludzkie życie” (Markowski 2007: 30). Nie jest to przypadek XVII-wiecznego humanisty. Daje się on swojej narracji porwać, nie bacząc na systematykę i cyzelowane myśli, precyzyjne wnioski. Nie taka bowiem jest melancholijna dykcja. Bieńczyk pisze: „W melancholijne mówienie o melancholii wkrada się zew szybkiego przeskoku, jazdy chaotycznej, na oklep, na chybcika. Burton zawodzi swoim tytułowym projektem; nie dla niego kartezjański rozbiór cząstka po cząstce” (wyborcza.pl).

Duchowny notuje z głębokim przekonaniem: „Bo nie ma takiej przyjemności, której nie towarzyszyłby smutek, za którą nie postępowałby żal” (s. 151), zna bowiem dwoistą naturę świata, zawsze zanurza się w cieniu, nieodłącznym elemencie chwil świetlistych. Nie łudzi się, wie, że „melancholia jest postacią poczucia śmiertelności” (s. 195) i nie ma od niej ucieczki.

Burton w swej dykcji nawiązuje pewną łączność z odbiorcą dzieła, który staje się jego wspólnikiem, współodczuwającym. W przewortnie smutny sposób puszcza autor do niego oko, mając o czytelniku równie złe zdanie, jak o autorze dzieła: „sam (Fabatus – S.S.) był szaleńcem, że to pisał, a wy równie szaleni, że to czytacie” (s. 266). Tabaczyński natomiast przywołuje inny fragment: „Burton przecież już na początku stwierdza: »Ty, czytelniku, jesteś tematem mojej rozprawy«” (s. 67). I owszem. Wieki po wydaniu „Anatomii…”, porażeni tym przedziwnym wywodem, stajemy w obliczu melancholicznego credo, dekalogu Weltschmerzu – uwspólnionego szaleństwa, krzywego zwierciadła, boleśnie ukazującego nienazwane, ale obecne, zawsze obecne srebrzyste światło Saturna.

Śmiech szaleńca jest figurą aż nadto znaną. Nie może więc zabraknąć go i tutaj. Spotworniały śmiech Demokryta, tego patrona angielskiego humanisty, unosi się nad całym tomem, nad jego zamysłem, przesłaniem, podsumowuje świetnie ich daremność: „Burton wybiera sobie więc maskę Demokryta nie dlatego (…), żeby wziąć sobie za patrona największego melancholika wszystkich czasów. Może nawet bardziej niż Demokryta wybiera sobie jego księgę, a jej nieistnienie, brak, poczucie fundamentalnej utraty, które stara się jakoś ukoić, wprowadza go w sam środek melancholijnego tematu” (s. 48) – pisze Tabaczyński. Brzmi jak jądro melancholii – wybrać sobie nieistniejącą księgę, ten brak, zamiar skazany na daremność, aby tworzyć i pisać, nieustająco pisać.

Skoro Burton nie może nam, nawet w partiach tekstu, w których referuje dostępne medykamenty mające ulżyć w mękach duszy, przepisać recepty, to co może zaoferować? Otóż, jak pisze Tabaczyński w jednym z komentarzy: „Jedyne, co Burton może zaproponować, to tekst – pisanie, czytanie, jego wielkie, monstrualne, gargantuiczne dzieło. Najskuteczniejsze oczywiście dla niego samego” (s. 60). „Anatomia” jest autoterapią, echolalią, niemożliwą do zatrzymania logoreą. Nie znajdziemy tam nawet definicji melancholii – tekst ma nam bardziej dać poczucie stanu, wystawić na przeżycie, współodczuwanie, nie zaś na faktyczne rozwiązanie zagadki, która, gdyby ją już zwerbalizować, na pewno byłaby urwana w pół zdania. Burton pisze nie tyle o melancholii, ile – melancholią.

To, co w tej książce przeraża najbardziej, to nie przejmujący stan choroby, którą opisuje, ale jej aktualność. Burton z otchłani XVII wieku mówi do nas dzisiejszych, zagubionych, wypełnionych „niczym, które boli”, żeby posłużyć się legendarną frazą Pessoi.

Wielką mocą książki są komentarze Tabaczyńskiego. Nie wypada sprowadzić ich do marginesowych zapisków, jest bowiem tłumacz przewodnikiem niestrudzonym, choć nienarzucającym się. Ogranicza przypisy do minimum, nie próbuje zagadać Burtona (co dopiero byłoby misją niemożliwą!). Tworzy swoją, fascynującą narrację, która stanowi niemalże dwugłos z XVII-wiecznym szkolarzem. Należą się Tabaczyńskiemu wielkie słowa uznania. Podjął się zadania prawie niewykonalnego.

Od melancholii nie da się uciec. Pokuszę się o stwierdzenie, że czas, w którym wyszła ta książka, jest wyjątkowo, cóż, sprzyjający takim tematom. Pandemia wpędziła nas w stany paranoiczne, ale także na pewno wychyliła nas w stronę nieuchwytności utraty. Melancholia jest nie punktem, jest stanem, ale z bardzo różnymi ruchami do zewnątrz, na pobocza, peryferie, skrawki, zawsze poza.

Sama istota melancholii więc nieustannie się wymyka, rozpływa, nie da się jej przebić szpilką zrozumienia. Opasłe dzieło Burtona, opatrzone żywymi, porywającymi, zręcznymi komentarzami Tabaczyńskiego, jest w jakimś stopniu czarnej żółci ucieleśnieniem.

Sam oryginał książki okazałby się zapewne nie do przejedzenia. Tabaczyński dokonuje wyboru – i to jedno nam odbiera – przesyt. Nie mamy jak się zatracić, zmęczyć, zgubić, znudzić, zniechęcić – odbiera nam więc te atrapę acedii, którą mogłoby być doświadczenie czytania tej pozycji.

„Anatomia…” nie jest książką „tylko” o życiu w cieniu Saturna. Jest wielkim zapisem autoterapii, ogłoszeniem klęski w starciu – choć o bitwie przecież nie może tu być mowy, melancholik nie walczy – z cieniem spowijającym wszystkie dziedziny życia, próbą jego zagadania, wyrażenia się tym, co cudze – gęstwiną cytacji tak, aby nigdy nie postawić ostatniej kropki, aby nigdy nie skończyć – tak jak nie kończy się melancholia. Jean Starobinski, znawca i wyznawca talentu Burtona, odnotowuje: „Widzimy w tej książce dojrzewającą chorobę, na którą chciał znaleźć lekarstwo: w tym właśnie tkwi niewątpliwie sekret jej niesłabnącego uroku” (Starobinski 2017: 142).

Nie powinnam w swoim tekście użyć żadnych czasowników dokonanych. Melancholia, wiecznie w dzianiu, w procesie, uwięziona w teraźniejszości i bezczasie, zostawia nas, jak Gabriel García Márquez w „Stu latach samotności”, bez wyjścia, bez pamięci, bez mapy, nie bez nadziei jednak. Może przedziwna aktualność tej książki polega na jej wiecznym kontinuum, braku finalnej kropki. Czy teraz, kiedy i my uwięzieni jesteśmy w zbytku czasu i niepewności, nie możemy odnaleźć nadziei w uniwersalności, w ludzkim do szczętu doświadczeniu? Słyszycie? Demokryt się śmieje.

LITERATURA:

Bieńczyk M.: „Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdą straty”. Warszawa 2014.

Bieńczyk M.: „Nikt nie zrobił dla melancholii więcej niż Robert Burton. Skąd ten ogromny lament nad światem?”. https://wyborcza.pl/ksiazki/7,154165,26555265,jego-metresa-melancholia.html.

„Melancholia w literaturze – poznanie i terapia”. https://polskieradio24.pl/8/410/Artykul/2672842,Michal-Tabaczynski-Robert-Burton-uwazal-melancholie-za-nieusuwalna-czesc-swiata.

Markowski M.P.: „Przygoda ciała i znaków. Wprowadzenie do pism Julii Kristevej”. W: J. Kristeva: „Czarne słońce. Depresja i melancholia”. Przeł. M.P. Markowski i R. Ryziński. Kraków 2007.

Starobinski J: „Atrament melancholii”. Przeł. K. Belaid. Gdańsk 2017.
Robert Burton: „Anatomia melancholii. Antologia”. Przekład, wybór, wstęp i komentarze Michał Tabaczyński. Korporacja Ha!art. Kraków 2020.