ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (413) / 2021

Sylwia Zazulak,

ONE (WO)MAN SHOW (O WSZYSTKO ZADBAM)

A A A
Oszustwa, przekręty, wyrafinowane kradzieże – kino lubuje się w tych tematach. Przedstawianie ich w komediowej konwencji często sprawia, że okrutne drugie dno takich zachowań zostaje zbagatelizowane, tworząc widzom pole do indywidualnej oceny moralnej. J Blakeson w swoim najnowszym filmie „O wszystko zadbam” przełamuje te popularne schematy, tworząc obraz na miarę gorzkiej czarnej komedii, w której szyderczy humor podkreśla (absolutnie nieukrywaną) nieetyczność zachowań głównej bohaterki. Chociaż na pierwszy rzut oka wydaje się, że obraz stanowi zgrany i spójny twór z silnie wykreowanymi postaciami i wyrafinowanym dowcipem, interesującemu scenariuszowi iskry dodaje jedynie fenomenalny występ Rosamund Pike, niosącej „O wszystko zadbam” na swoich barkach.

Produkcji Blakesona nie można odmówić unikalności. Historia bezwzględnej opiekunki prawnej, Marli Grayson, już od pierwszych chwil nie pozostawia złudzeń – to nie jest opowieść o przemianie, nawróceniu albo niepowodzeniu. Charakterna i pewna siebie lwica (jak samą siebie nazywa główna bohaterka) zdecydowanie uczyni wszystko, aby dopiąć swego. Siła, którą wprowadza do obrazu postać Marli, bardzo wyraźnie emanuje z ekranu i podświadomie informuje widza, że nie ma sensu się sprzeczać z jej poglądami – lepiej je zaakceptować, skupiając się na tym „jak?”, a nie „po co?”. Bezwzględność i zdecydowanie bohaterki sprawiają, że mimo jej jawnie przestępczych poczynań widz w pewnym momencie zaczyna z nią sympatyzować, poddając w wątpliwość swoje własne uczucia. Antybohaterka – bo taką postacią jest Marla – oszałamia i ekscytuje, a zawdzięcza to wcielającej się w tę rolę Pike, która nie ma sobie równych wśród całej obsady filmu. Wszystkie inne postaci stoją w jej cieniu, będąc jedynie obligatoryjnymi dodatkami. Chłód, stateczność, opanowanie oraz niesamowita energia w myśl girl power, przedstawione w wykonaniu Pike, są nie do przebicia i nawet tak charyzmatyczny aktor jak Peter Dinklage nie jest w stanie z nimi konkurować.

Tak fenomenalny występ paradoksalnie jednocześnie akcentuje i skrzętnie zasłania nierówność całego obrazu. Pierwszy przypadek, omówiony wyżej, dotyczy przepaści w odbiorze obsady i gry aktorskiej. Pike w głównej roli kradnie show, podkreślając tym samym brak charakteru reszty postaci. Bohaterowie tacy jak Fran, Jennifer czy Roman, chociaż stanowią solidne punkty w fabule i rozwoju wydarzeń, okazują się beznamiętni i nijacy. W „O wszystko zadbam” zabrakło dla nich mocnego wybicia albo kluczowej sceny, chociaż J Blakeson wyraźnie próbował umieścić takowe punkty w scenariuszu. Fran, grana przez Eizę González, przypomina bardziej ozdobę niż samowystarczalną partnerkę dla Marli. Dianne Wiest jako Jennifer zupełnie zabrakło osobowości i wiarygodności. Za to Peter Dinklage w roli byłego rosyjskiego mafiosa, Romana Lunyowa, chociaż usilnie się stara, nie wzbudza ani lęku, ani respektu, ani nawet najmniejszego przejęcia. Rozstrzał pomiędzy tak zdecydowaną i mocną bohaterką, jaką jest Marla w wykonaniu Pike, a resztą obsady można by uznać za punkt na korzyść aktorki, który nieco zawyża obiektywną opinię. Taka ocena nie byłaby jednak sprawiedliwa, ponieważ Rosamund Pike bezkompromisowo dała z siebie wszystko, wyciągając ze scenariusza J Blakesona każdy szczegół, który był dla jej postaci istotny.

Postać głównej bohaterki przykrywa przy tym słabe punkty „O wszystko zadbam”, przede wszystkim te dotyczące nierówności akcji. Film ma bardzo gwałtowne i porywające otwarcie oraz mocne i ironiczne zakończenie, przy czym obydwa opierają się na fenomenie postaci Marli. Pierwsze sceny niestety okazują się obiecywać zbyt wiele – tuż po uderzającym wprowadzeniu następuje fala mdłych i bezkształtnych ujęć, rozczarowujących swoją poprawnością. Silna i barwna posiać Grayson zostaje umieszczona na tle szarych i do cna sztywnych wydarzeń, którym zabrakło pikanterii. Nuta ostrości oraz pewna doza szaleństwa wprowadziłyby scenariusz na wyższy poziom. Niestety, oglądając „O wszystko zadbam”, odnosi się wrażenie, że J Blakeson sam zwątpił w swój pomysł – napisał pełną potencjału historię, szytą na miarę dla ekstrawaganckiej reżyserii w stylu Guya Ritchiego, lecz nie przekroczył wymaganej granicy dzikości. Twórca tak bardzo skupił się na pokazaniu zaciekłości Marli, że praktycznie zapomniał o pozostałych elementach, nie poświęcając należytej uwagi ani reszcie bohaterów, ani akcji, w której uczestniczą. Zabawa formą przy potraktowaniu obrazu jako porywającej przygody (a nie przyczynowo-skutkowego ciągu scen) nadałaby historii potrzebnych kolorów, a bohaterom – indywidualizmu i animuszu.

Iskierka nadziei pojawia się pod koniec filmu, kiedy następuje ciekawy, ale wciąż spodziewany zwrot akcji, w którym po raz kolejny popis daje Rosamund Pike. Aktorka doprowadza bezwzględność, zaciekłość i upartość głównej bohaterki do granic możliwości, niejako ratując obraz J Blakesona przed sromotną klęską kliszowego zakończenia. Wydarzenia usilnie dążące do odparcia bądź redefinicji motywu zbrodni i kary nareszcie wytrącają widza z równowagi i stagnacji spowodowanych nieprzejmującym rozwinięciem. Punkt kulminacyjny wprowadza swoiste zawieszenie, po którym pojawia się jedyne w trakcie całego seansu oczekiwanie na rozwiązanie i podsumowanie akcji. Niemniej jednak, jednoznaczna symbolika ostatniej sceny burzy wstępne oczekiwania na rewelacyjny finisz. Akcja, chociaż wartka i dobrze poprowadzona, po raz kolejny przesycona jest utartymi schematami, które pozostawiają po sobie gorycz.

Zdecydowanym mocnym punktem okazuje się z kolei ironiczny wydźwięk ostatnich scen w kontekście całości obrazu, wprowadzający tym nuty świeżości. To, jak dobiega końca historia Marli Grayson, okazuje się nie tylko prorocze, ale i złośliwe w myśl przekonań głównej bohaterki. Wszystko, czego widz nauczył się podczas trwania seansu ze słów oraz zachowań tej postaci, gwałtownie legło w gruzach, pokazując, jak niepewne i kruche są sztywne idee. Każde przekonanie, zarówno o świecie, jak i o samej sobie, stało się ulotne. Prywatna filozofia życia Marli, przyświecająca całej historii, została zrównana z ziemią w raptem dwóch ujęciach, przewrotnie zmieniając całościowy przekaz „O wszystko zadbam”.

Najnowsza produkcja J Blakesona niebezpiecznie zbliżyła się do granicy porażki. Nieudana reżyseria prawie zupełnie zmarnowała dobry scenariusz i fascynującą historię o sprytnej naciągaczce. Efektowne otwarcie okazało się kompletnie odseparowane jakościowo od reszty filmu. Przeciągnięte, bezkształtne rozwinięcie zostało tylko częściowo zreflektowane formalnie poprawnym i interesującym w swoim wydźwięku punktem kulminacyjnym oraz zakończeniem. To, co sprawia, że „O wszystko zadbam” mimo wszystko zasługuje na uwagę, to fenomenalna rola Rosamund Pike, która zdecydowanie okazuje się ostatnią deską ratunku najnowszego obrazu Blakesona. Niemniej jednak, chociaż Marla Grayson w jej wykonaniu to postać drapieżna o silnie feministycznym charakterze, brakuje jej dobrego towarzystwa, które urozmaiciłoby akcję. Występ ten staje się samotnym show, ponieważ zarówno bezbarwna reszta obsady, jak i beznamiętny sposób prowadzenia akcji przez reżysera sprawiają, że nie sposób skoncentrować uwagę na czymkolwiek innym niż surowa, naznaczona nutą szaleństwa postać Grayson.
„O wszystko zadbam” („I Care a Lot”). Reżyseria: J Blakeson. Scenariusz: J Blakeson. Obsada: Rosamund Pike, Peter Dinklage, Eiza González, Dianne Wiest. Stany Zjednoczone 2020, 118 min.