ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (413) / 2021

Magdalena Piotrowska-Grot,

W SIDŁACH SYSTEMU (WIERZEŃ) (EWA BIEŃKOWSKA: 'PO CO FILOZOFOWI RELIGIA. STANISŁAW BRZOZOWSKI, LESZEK KOŁAKOWSKI')

A A A
Choć teologia i filozofia to odrębne dyscypliny, trudno wyobrazić sobie ich całkowitą separację. Przeplatają się w dość naturalny sposób, jak właściwie wszystkie dyscypliny w dziedzinie nauk humanistycznych. W idealnym układzie te punkty przecięć nie stanowiłyby zarzewia konfliktu, a przestrzeń wzajemnego uzupełniania się oraz naświetlania różnych, tak samo istotnych, perspektyw byłaby stanem zupełnie naturalnym – tam, gdzie jedna z nauk napotykałaby ograniczenia, z pomocą przychodziłyby narzędzia innej. Świat nie jest jednak idealny, a dodatkowo z jednej strony dąży do sekularyzacji, z drugiej – zmaga się z jej niemożliwością. W takiej sytuacji zdecydowanie łatwiej o zajadły konflikt niż choćby cień rozejmu. Wynika to oczywiście z nierozerwalnej w polskich realiach więzi teologii (rozumianej jako dyscyplina naukowa), czy inaczej, religii (jako systemu wierzeń, zbioru obrzędów, tradycji i zasad funkcjonowania) z katolicyzmem oraz reprezentującą go instytucją. Łączy się to jednocześnie z dalszymi konsekwencjami – nieprzezroczystością terminologii, zbytnią ingerencją w teologię czy naukę o religiach instytucji kościoła katolickiego, który we współczesnym świecie, użyjmy eufemizmu, przeżywa ogromny kryzys, z którym dodatkowo nie potrafi sobie poradzić, brnąc w wypaczenia i patologie.

Bez względu na to, czy w konflikcie, czy w postaci dyscypliny dla humanistyki równoważnej i równoprawnej, zarówno teologia, jak i religia pojmowane szerzej (celowo nie wdaję się w próbę teoretycznych rozstrzygnięć) są trwale i wyraźnie obecne w naukach, które dotyczą jakkolwiek definiowanych studiów kulturowych. Ograniczmy się jednak do jednej z nich.

Po co filozofowi religia? A może nie warto zawężać tego, nieprzerwanie, żywego pytania. Może należy zastanawiać się i nieustannie poszukiwać odpowiedzi na pytanie: do czego w ogóle służy religia współczesnemu człowiekowi? I nie chodzi tu o wiarę, eschatologiczną nadzieję, nie chodzi w tym pytaniu także o instytucję kościoła, ponieważ wszystkie te niezaprzeczalnie korelujące ze sobą zjawiska zaspokajają ludziom zupełnie inne, zaskakująco różne potrzeby, z odmiennych przyczyn czujemy się z nimi złączeni, z zupełnie innych rezygnujemy z przynależności do instytucji czy podpory danego systemu. Wiara sama w sobie jest w tym kontekście zupełnie osobną kategorią, jej miejsce i potrzeba w życiu człowieka to zagadnienie na oddzielną, ogromną zapewne rozprawę. Ale powróćmy do pytania o religię – swego rodzaju system, wraz z jego historią, znaczeniem kulturowym, wpływem na rozwój cywilizacji. Jednoznaczna odpowiedź wydaje się nieosiągalna. W obliczu takiego chaosu najłatwiej stworzyć listę, skategoryzować mnogość pojęć i aspektów. Dlatego zdecydowanie łatwiej odpowiedzieć, jak znaczy religia w danym, zamkniętym zbiorze.

Ewa Bieńkowska nie stawia pytania, w swoim eseju (bo tak właściwie należy dookreślić jej najnowszą książkę) „Po co filozofowi religia. Stanisław Brzozowski, Leszek Kołakowski” od razu udziela odpowiedzi. A robi to w oparciu o rewizję pism i światopoglądu dwóch wielkich, także budzących niemałe kontrowersje, filozofów XX wieku.

Przed czytelnikiem tej książki stoi sporo wyzwań. Przede wszystkim, nie sposób poruszać się po niej, nie znając dość dobrze twórczości Brzozowskiego i Kołakowskiego, ale także krytycznych, naukowych opracowań ich pism. Dodatkowo warto zmierzyć się za kryjącymi się w niej sprzecznościami. Przede wszystkim zastanówmy się nad tym zestawieniem.

Wydawałoby się, że obu filozofów zdecydowanie więcej dzieli niż łączy. Inny jest ich styl, odmienna biografia, temperament pisarski. Bieńkowska przygląda się przede wszystkim rozwojowi światopoglądowemu pisarzy, a mianowicie – od marksizmu do, przepracowanego i zindywidualizowanego, chrześcijaństwa, na które, w przypadku obu autorów, owo doświadczenie i rozumienie marksizmu nie pozostawało bez wpływu.

Jeżeli chodzi o kompozycję książki, Bieńkowska zaczyna od eseju wstępnego, który dotyczy zmagań chrześcijaństwa z upływającym czasem: „Słynne stało się sformułowanie teologa francuskiego z przełomu XIX i XX wieku: oczekiwano Królestwa Bożego, a przyszedł Kościół. Gorycz tych, co byli najbliżsi początkom, najbliżsi ukochanego Mistrza, którzy nastawili się na spotkanie po kolejnej rozłące… Dzisiaj nie słyszymy już nuty zawodu w tym podmienieniu rzeczywistości ostatecznej na organizację ziemską” (s. 14). Bieńkowska stara się nie zabrnąć w rozważania, do czego doprowadziła kościół i jego wiernych owa ekwiwalencja Kościół zamiast Paruzji. Trzyma się faktów, choć oczywiście w owej zaznaczonej przez nią „goryczy” zastępstwa, powstania najpierw wspólnoty, Kościoła ziemskiego, a z czasem kościelnej instytucji jest miejsce na własną interpretację, sięgającą nawet dalej niż pisma omawianych filozofów.

Po owym wstępie – wyważonym, porządkującym, mocno opartym, co zauważą czytelnicy, na esencji znaczeń płynących z pism omawianych przez autorkę w dalszej części książki – następuje streszczenie, bardzo powierzchowne i wybiórcze, biografii i myśli Stanisława Brzozowskiego, w oparciu głównie o to, co zapisał w swoim „Pamiętniku”. Zrozumiała jest potrzeba selekcji, monografie poświęcone Brzozowskiemu nie wyczerpią tematu, autorka wybiera więc jedynie pewne dystynktywne dla jego twórczości (i, co ważne, biografii) fragmenty. Nie sposób jednak nie poczuć pewnego ukłucia niedosytu, swego rodzaju niesprawiedliwości. „Pamiętnik” to esencja zapisków człowieka cierpiącego, umierającego, oczywiście, zwracającego się wówczas ku sprawom ostatecznym, ale, w przypadku Brzozowskiego, zapis niespójny, pełen chaosu i sprzeczności, nieporównywalny na przykład z „Legendą Młodej Polski”. Dodatkowo, formułą tytułową choćby, czyni Bieńkowska z Brzozowskiego, upraszczając mocno sprawę, filozofa. A w tym kontekście nie wypada nie wspomnieć, iż sam czuł się właściwie nie-filozofem czy anty-filozofem, od czego swoje rozważania rozpoczął na przykład Czesław Miłosz: „Że Brzozowski nie był filozofem w pewnym, dość pospolitym, choć nie jedynym, znaczeniu, że powinien być odesłany na folwark, gdzie uprawia się nienaukowe dzieciństwa, takie jak literatura i sztuka, sam by się chętnie zgodził. Obrażał bowiem godność profesji i obrońcy jej przywilejów nieczęsto mogli liczyć na jego życzliwość” (Miłosz 2011: 112).

Oczywiście, w naszym, współczesnym rozumieniu Brzozowski był niezaprzeczalnie filozofem, nie czuł się nim w kontekście filozofii akademickiej, definiowanej w początkach XX wieku w specyficzny, dość wąski sposób (o czym także przypomina Miłosz), Bieńkowska nie popełnia więc błędu, warto byłoby jedynie o owych synchronicznych uwarunkowaniach i autodefinicji Brzozowskiego wspomnieć. Niezaprzeczalnie religia, jak wszelkie wielkie systemy myślowe, stanowi centrum rozważań Brzozowskiego. W „Legendzie Młodej Polski” pisał: „Katolicyzm jest dziwną budową. Kto nie usiłował wżyć się weń, nie zna jego tajemnic, jego czarów. Przeciętny Polak-katolik mało lub wcale nic nie wie o tym, jak głębokim umie być katolicyzm, gdy się w nim szuka głębokości. Pierwszym pozorem, rzucającym się w oczy, jest subordynacja, brak krążenia krwi i ducha – martwota. Posłuszeństwo hierarchiczne, podporządkowanie laików duchowieństwu, są to najbardziej uderzające rysy kościelnej budowy. Ale w granicach tego posłuszeństwa Kościół posiada swoje kaplice dla samotników, krypty dla myślicieli, baszty dla rycerzy: to, co orle, i to, co podziemne w ludzkiej duszy, znajduje tu schronienie. Istnieją całe systematy głębokich filozoficznych, artystycznych koncepcji świata, które uzasadniają to posłuszeństwo Kościołowi, ale jednocześnie pozostawiają myśli indywidualnej bezgraniczny niemal przestwór dla spekulatywnych dociekań, intensywnej kultury ducha” (Brzozowski: „Legenda Młodej Polski”, s. 32).

Brzozowski widział w religii, jako systemie wierzeń, zasad, sposobów objaśniania świata, miejsce na indywidualizm, własną interpretację. Jednocześnie zaznacza, że w naszym kraju doszło w związku z tym do nieodwracalnej demoralizacji, wypaczeń, także w tym, iż kiedy w Polsce myśliciel odwołuje się do katolicyzmu w jakiejkolwiek formie, od razu podejrzany jest o służalczość wobec instytucji kościelnych, Brzozowski próbuje więc w swoich pismach przekroczyć próg tego uproszczenia.

Bieńkowska jednak ukazuje nam jedynie wyimek z dzieła Brzozowskiego, odnosząc się głownie do pism powstających w ostatnich latach jego krótkiego (zmarł w 1911 roku, ukończywszy zaledwie 33 lata) życia. Trudno więc nie czuć swoistego niedosytu, dzieło autora „Płomieni” wymaga bowiem spojrzenia holistycznego, wnikliwej lektury, która i tak nie daje gwarancji, że zrozumie się całość, w jednym bowiem należy autorce przyznać zdecydowanie rację – pisma Brzozowskiego pełne są pułapek, autozaprzeczeń, sprzeczności i niedomówień.

Prawdopodobnie właśnie dlatego, zdecydowanie więcej miejsca i głębszą refleksję poświęca Bieńkowska pismom Leszka Kołakowskiego. Autorka zdaje się być wobec niego wręcz bezkrytyczna, z ogromnym zaangażowaniem śledząc jego intelektualną drogę od „Głównych nurtów marksizmu” po dojrzałe rozważania o Bogu i jego nieprzerwanej, nieusuwalnej (choć bardzo różnie rozumianej) obecności, o której pisze filozof choćby w takich książkach jak „Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania”: „Wraz z pewnością wiary załamała się też pewność niewiary. (…) Usilnie prosiliśmy Boga, by opuścił świat. Uczynił to – na nasze żądanie. Pozostała ziejąca dziura. Nadal modlimy się do tej dziury, do Nicości. (…) To, że o Bogu zapomnieć nie sposób, czyni Go obecnym nawet w odrzuceniu” (Kołakowski 2009: 58, 70).

Kołakowski, co zauważa słusznie Bieńkowska, czyta kulturę Polski i Europy jako proces, przyglądając się nie tylko początkom chrześcijaństwa, ale także kolejnym etapom i kryzysom, a ów pełny obraz pozwala na świadomy ogląd, ale także unaocznia ogrom problemów i zapętleń (a też warto dodać, że można właściwie doszukać się w pismach Kołakowskiego wstępnej diagnozy tego, z czym kościół katolicki i szerzej – chrześcijaństwo mierzą się dziś, 12 lat po śmierci filozofa).

Zarówno w przypadku Brzozowskiego, jak i Kołakowskiego (choć temu drugiemu autorka poświęciła więcej miejsca i uważniejszej lektury) książka Ewy Bieńkowskiej skierowana jest raczej do osób, które znają, choćby w podstawowym stopniu, pisma obu autorów. Ukazana w niej zostaje droga od systemu, który religię wyklucza (w podstawowym jej wymiarze i rozumieniu), zastępuje, ku religii właśnie, choć rozumianej przez obu filozofów szeroko i postrzeganej poza jej zinstytucjonalizowanym wymiarem. Przypomnieć jednak należy, że jest to esej, w którym nie znajdziemy przypisów, w którym brakuje też porządkującego inicjalne porównanie zakończenia. To zbiór refleksji, myśli, notatek z lektury, który mamy prawo przeczytać nieco po swojemu i interpretować, dopytywać dalej. To, co łączy myśl obu autorów, można podsumować cytatem z niedocenianej, moim zdaniem, powieści Brzozowskiego: „Michajłow z cicha mówił o religii. Miał on swój własny logiczny system. Religia, Bóg – Takiego Boga, który by był poza znaną nam energią, nie ma. Tak jest. I nie może być żadnego wdania się w bieg zdarzeń. Modlitwa, post, asceza, to wszystko nie może mieć znaczenia poza nami w świecie. Ale gdy rzucam ziarno w ziemię, Bóg mi odpowiada. I to samo, gdy tworzę jakąś maszynę; to jest. Jest w nas i poza nami. Świat rozumie nasze myśli. One są z niego i on dla nich. Rzucacie dusze w przestwór i ona w nim żyje, do nas powraca nowa, śmiejąca się – jak kwiat” (Brzozowski: „Płomienie”, s. 40).

Najważniejszą częścią książki zdają się jej ostatnie rozdziały, w których Bieńkowska, częściowo przy pomocy słów Kołakowskiego, częściowo w oparciu o swoją interpretację jego pism, próbuje udzielić odpowiedzi na dwa rodzące się na marginesach tej książki pytania: po co człowiekowi współczesnemu potrzebne są zarówno religia, jak i filozofia. Odpowiedź, choć może wydawać się oczywista, warto podkreślić: „O ile w młodości ów stan rzeczy wydawał się Filozofowi [Kołakowskiemu – M.P.-G.] przeszkodą dla ludzkiej twórczości, zafałszowaniem świadomości, jego dojrzałość była pełnym współczucia podróżowaniem wśród bogactw, jak to nazwał, skarbnicy chrześcijaństwa. I przyniosła stwierdzenie, że przed tymi dylematami nie mamy ucieczki” (s. 280).

Książka Bieńkowskiej zmusza więc współczesnego człowieka do ważnej refleksji, należy może powiedzieć mocniej, do odrobienia bardzo istotnej, choć bolesnej lekcji. Człowiek, który chce zajmować się krytyką kultury, a nawet poza profesją, po prostu być jej świadomym odbiorcą, mieszkańcem, zmierzy się prędzej czy później także z tak istotnym dla niej (w Polsce, w Europie) zapleczem chrześcijaństwa, nie mając możliwości uciec przed tym, jakie dysonanse i dylematy owo mierzenie się (zwłaszcza dziś – w obliczu afer, zbrodni, zatajeń, politycznych gier reprezentującej ten system instytucji) przynosi. A z tego miejsca przejść najłatwiej właśnie w rejony filozofii i odpowiedzi czy swoistych drogowskazów, które próbuje ona wypracować.

LITERATURA:

Brzozowski S.: „Legenda Młodej Polski”. https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/legenda-mlodej-polski/.

Brzozowski S.: „Płomienie”. https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/brzozowski-plomienie/.

Kołakowski L.: „Troska o Boga w pozornie bezbożnej epoce”. W: Idem: „Czy Pan Bóg jest szczęśliwy i inne pytania”. Kraków 2009.

Miłosz C.: „Człowiek wśród skorpionów. Studium o Stanisławie Brzozowskim”. Warszawa 2011.
Ewa Bieńkowska: „Po co filozofowi religia. Stanisław Brzozowski, Leszek Kołakowski”. Wydawnictwo Znak. Kraków 2020.