ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 marca 5 (413) / 2021

Kamila Czaja,

UNIWERSYTET GROZI ŚMIERCIĄ LUB KALECTWEM (MICHAL SÝKORA: 'CZŁOWIEK PANA MINISTRA')

A A A
Rzecz dzieje się w Polsce roku 2021… A nie, przepraszam! W Czechach A.D. 2011. Ale naprawdę nietrudno się pomylić, realia „Człowieka pana ministra” Michala Sýkory co rusz bowiem każą zapominać, że to fikcja osadzona w Ołomuńcu sprzed dekady. Pierwszy wydany przez Aferę kryminał tego autora, w oryginale zatytułowany „Modré stíny”, ukazał się w Czechach w roku 2013 jako… drugi tom serii. I o ile czasem miałam wrażenie, że bohaterowie nawiązują do wydarzeń, które zapewne opisano w tomie pierwszym („Případ pro exorcistu”), to łatwo wybaczyć wydawnictwu taki ruch. Na ogół jestem zwolenniczką publikowania części po kolei, ale tu są okoliczności łagodzące. Sýkora to bowiem równocześnie wykładowca akademicki i teoretyk literatury, w tym kryminalnego gatunku. I to właśnie w przypadku „Człowieka pana ministra” znaczny i pozytywny wpływ mają oba jego „zatrudnienia”.

To kryminał akademicki. Ofiarą jest docent, literaturoznawca Ondřej Chalupa, a śledztwo toczące się w murach uniwersytetu pozwala autorowi sportretować własne zawodowe środowisko tak, że tylko podziwiać – i za odwagę, i za celność ciosów. Uczelniane niuanse, dla kogoś „z zewnątrz” trudne pewnie do opisania (a nawet do uwierzenia), pod piórem Sýkory są niezwykle wyraziste. Dość powiedzieć, że po otwierającej książkę relacji z posiedzenia ołomunieckiej Rady Naukowej Wydziału Nauk Humanistycznych czytelnik może uznać, że właśnie przeczytał taki horror, że żadne spodziewane w kryminalnym gatunku morderstwa nie dadzą rady tego przebić. Czeski pisarz nawet ostrzej niż mistrzowie kampusowej satyry – najoczywistszym przykładem byłby David Lodge – pokazuje środowisko ludzi o „skomplikowanych mózgach, nierzadko przepełnionych zawiścią, skłonnością do wiecznej rywalizacji i sekciarską nieomal wrogością” (s. 14). Milionowe środki idą nie na badania naukowe, a na promocję. Nikogo nie dziwi, że Chalupa miał wrogów w miejscu pracy, skoro „był człowiekiem z zasadami i nie uznawał kompromisów” (s. 100). A jedna z wykładowczyń stwierdza: „Nie narzekam na swój wiek (…). Przynajmniej jest szansa, że nie dożyję futuryzmu, który nowe pokolenie szykuje uniwersytetom” (s. 470). Dostaje się płytkim występom naukowców w mediach, ale są tu też hermetyczne nieco żarty ze strukturalizmu. Sýkora wkłada w usta jednego z bohaterów stwierdzenie, że studia literaturoznawcze to „tylko ciut bardziej nobliwe hobby” (s. 116). I jest bezlitosny w piętnowaniu licznych akademickich patologii, zwłaszcza tych związanych z biurokracją i rozłożeniem priorytetów, ale nie pomija też przywar poszczególnych typów ludzkich charakterystycznych dla uczelni. Mogłabym cytować całe strony takich rozważań – co zresztą czyniłam podczas lektury, racząc znajomych fragmentami (i spotykając się z reakcjami, że to chyba reportaż, nie kryminał, a w każdym razie – „głęboko życiowa książka”).

Policja zmuszona do działania w takim środowisku co rusz obnaża absurdy instytucji, ale też poznaje obowiązujące zasady – jak autonomia uniwersytetu i konieczność zdobycia dodatkowych zgód. Sýkora empatycznie pokazuje, że dla kogoś spoza akademii może to być dziwaczny, „inny świat”. Jeśli natomiast ktoś jest „ze środka”, to czytaniu, poza poczuciem dojmującej realności tego, o czym Sýkora pisze (oczywiście na końcu podkreślając, że podobieństwo do rzeczywistych zdarzeń i osób jest przypadkowe), może towarzyszyć pewien dyskomfort. Wzorem autora należy więc uzbroić się w dystans i humor wobec tego, co czasem najbliższe. Jeśli ktoś jest wrażliwy na brutalne portrety środowiskowe, może cierpieć. Ja zapewne jestem wrażliwa mniej albo po prostu wystarczająco sfrustrowana pewnymi sprawami, więc doskonale się akademickimi obserwacjami z „Człowieka pana ministra” bawiłam.

A co z kryminałem? Tu też widać, że Sýkora zna zasady gry. Bardzo sprawnie wykorzystuje prawidła gatunku, co objawia się w detalach (wyposażenie czytelnika w mapkę okolicy), ale i w kwestiach kluczowych: precyzyjnym podziale książki na etapy sprawy, dobrej kompozycji, przywiązywaniu wagi do szczegółów (tu choćby świetne opisy wnętrz), urozmaicania narracji (wycinki prasowe, protokoły urzędowe). Poza tym docenić należy, że autor potrafi wprowadzać wątki humorystyczne. Mocną stroną jest też to, że poznajemy często różne punkty widzenia, a kolejne perspektywy podważają to, co wydawało nam się, że już wiemy o sprawie. Niejednoznaczność dotyczy też postaci – Chalupie (na początku jeszcze żywemu…) kibicujemy przeciwko zepsutemu światu, ale potem okazuje się, że zamordowany naukowiec nie był bez wad. Jego kolega Lukáš Termer też nie od razu odsłania, jaki jest naprawdę.

Sýkorze dobrze wychodzi charakterystyka osób powiązanych ze śledztwem (nawet trzecioplanowa sprzątaczka ma biografię), ale i poświęca dużo miejsca życiu śledczych. Marie Výrova to postać przekonująca jako kobieta po pięćdziesiątce, zmagająca się z tym, co przez lata w zawodzie widziała, ale i z męskim światem, w którym funkcjonuje. Pomaga jej w tym, podobnie jak w efektywnym rozwiązywaniu spraw, nałogowe słuchanie Boba Dylana: „Gdy było źle, z pomocą przychodził Dylan. Zresztą Dylan przydawał się też, kiedy było bardzo dobrze, a i wtedy, kiedy bywało średnio” (s. 340). Pavla Edelweissa, poznajemy poprzez rozbudowane i ciekawe tło rodzinne, młoda Kristýna Horová też ma swój wątek pozazawodowy. Nawet pozornie jednoznaczne czarne charaktery tej powieści okazują się z czasem bardziej skomplikowane. Bohaterom „Człowieka pana ministra”, także pozytywnym, zdarza się postępować naprawdę głupio, co zresztą tylko dowodzi, że nie są to niezniszczalni i nieomylni herosi. Na dalszym planie pojawia się nawet wątek trudnej historii (praca w służbach sprzed przełomu) oraz ludzi zniszczonych przez bezwzględne systemy, nawet jeśli – w przeciwieństwie do Chalupy – fizycznie przeżyli.

Cieszy mnie, że do listy nazwisk: Procházková, Březina, Petr w serii Czeskie Krymi dołączył kolejny świetny autor. Wprawdzie mam pojedyncze zastrzeżenia translatorsko-redakcyjne (co najmniej dwa razy pojawiają się większe nielogiczności, a chociaż tłumaczenia motta z Dylana zaczerpnięto z wersji Filipa Łobodzińskiego, to inne kawałki amerykańskiego barda tłumaczka przekładała już, z różnym skutkiem, sama), ale ogólnie wydanie wypada bardzo dobrze. Przyznaję, że w kryminałach wolę nieco bardziej kameralne sprawy – a tu już tytuł sugeruje szerokie i wysoko postawione kręgi podejrzanych – jednak czyta się „Człowieka pana ministra” bardzo dobrze, nie tylko ze względu na zanurzenie książki w uniwersyteckich realiach, ze skupieniem na przyspieszonym upadku zasad teoretycznie przyświecających akademii. Dla mnie ta książka Sýkory cenniejsza jest jako powieść obyczajowa, zresztą nie tylko uniwersytecka, bo pokazująca szerszy przekrój czeskiego społeczeństwa, ale fani przemyślanych, nie na siłę sensacyjnych, wielowarstwowych kryminałów też powinni być usatysfakcjonowani.
Michal Sýkora: „Człowiek pana ministra”. Przeł. Martyna M. Lemańczyk. Wydawnictwo Afera. Wrocław 2021 [seria: Czeskie Krymi].