ISSN 2658-1086
Wydanie bieżące

1 kwietnia 7 (415) / 2021

Sylwia Zazulak,

ŻYCIE JAK W SITCOMIE (WANDAVISION)

A A A
Mimo trwającej od ponad roku pandemii giganci kina komiksowego nie przestają karmić fanów nowymi produkcjami superbohaterskimi, które zapewniają rozrywkę w „bezkinowym” czasie. Miłośnicy uniwersum Marvela, niecierpliwie oczekują na stale przesuwaną premierę „Czarnej Wdowy”, będącej wielkoekranowym startem kolejnej fazy MCU. Tymczasem Disney, wykorzystując swoją platformę streamingową Disney+, dostarcza zniecierpliwionym widzom (skrzętnie śledzącym wydarzenia Kinowego Uniwersum) innych, tym razem serialowych wrażeń. „WandaVision” różni się od dotychczasowych seriali ze świata Marvela. Przede wszystkim bezpośrednio kontynuuje wydarzenia znane z MCU, a także staje się punktem wyjścia dla dalszych wątków, w przeciwieństwie do takich tytułów jak „Agenci T.A.R.C.Z.Y.” czy produkcje Netflixa, nawiązujące do MCU i łączące się w Serialowe Uniwersum Marvela („Jessica Jones”, „Daredevil”, „Luke Cage”, „Iron Fist”), które były jedynie spin-offami połączonymi światem przedstawionym.

„WandaVision” (podobnie jak inne seriale zaplanowane przez Marvel Studios i Disney+) już po tytule określa, z jakimi bohaterami marvelowej sagi widz będzie miał do czynienia. W owej produkcji kontynuowany jest wątek Wandy Maximoff oraz tragicznie unicestwionego w filmie „Avengers: Wojna bez granic” Visiona, których łączyła romantyczna relacja. Chociaż ani ich wątek miłosny, ani superbohaterski nigdy nie stanowiły pierwszoplanowego tła akcji filmów MCU, bohaterowie w trakcie wydarzeń zyskali niemałe znaczenie, przede wszystkim pod koniec trzeciej fazy filmów. Kontynuacja ich historii zapowiadała się bardzo intrygująco, zarówno ze względu na nieoczekiwany rozwój zdarzeń (tutaj szczególnie ciekawi powrót Visiona do życia), jak i strukturę samego serialu, czerpiącą z formuł popularnych sitcomów.

„WandaVision” w sprytny i udany technicznie sposób łączy w sobie dwa rodzaje show – serial jakościowy o złożonej narracji, wymagający od widza bieżącego śledzenia wydarzeń, oraz popularną konwencję sitcomu, którego zacięcie humorystyczne pozostaje niezmienne, ale struktura i forma ewoluują wraz z upływam lat. Nazwa owego sitcomu to także „WandaVision”, co wprowadza do produkcji oryginalny, metatekstualny charakter. Pierwsze trzy odcinki przedstawiają przede wszystkim drugą z konwencji, nawiązując kolejno do familijnych sitcomów z lat 50., 60. i 70. O epoce wybijającej się na pierwszy plan decydują utarte konwenanse i nawiązania do skojarzeń widzów związanych z serialami tamtych lat. Każdy z odcinków rozpoczyna się czołówką z piosenką i sekwencjami scen typowymi dla ówczesnych dekad. Tak fascynujące rozpoczęcie „WandaVision” stanowi swoisty smaczek dla wyjadaczy kultury, którzy bez problemu odnajdą nawiązania do takich produkcji jak „Kocham Lucy” czy „Ożeniłem się z czarownicą”. Niemalże kompletnie pozbawione komentarza lub odniesienia, bardzo specyficzne odcinki stają się punktem zaczepienia dla dalszego rozwoju wydarzeń. W odcinku ósmym natomiast dochodzi do konfrontacji skojarzeń widzów z rzeczywistością – podejrzenia co do seriali, na których oparto formułę sitcomową, zostają potwierdzone lub nie. Z jednej strony jest to zrozumiałe ze względu na ogrom grupy docelowej, do której „WandaVision” skierowano, i potencjalnie różne kompetencje ekranowe widzów. Twórcy wzięli pod uwagę, że jasne rozpoznanie nawiązań w trakcie śledzenia serialu nie musi dotyczyć wszystkich oglądających, a bezpośrednie ujawnienie pierwotnych tytułów być może okaże się zachętą do dalszego zagłębiania się w meandry kultury popularnej. Z drugiej jednak – w momencie „ujawnienia” zatraca się owa magiczna tajemnica, którą jest intertekstualne puszczanie oczka do zagłębionych już w popkulturę miłośników MCU. Sitcomowe smaczki, póki nieodkryte, dodawały produkcji świeżości, sprawiając, że krytykowana sztampowość akcji i struktury kina komiksowego przez moment odeszła w zapomnienie, wprowadzając zupełnie nowe treści. Niestety, wraz z rozwiązaniem zagadki w „WandaVision” punkt ciężkości przesunął się na stronę utartych schematów, pozostawiając po sobie odrobinę goryczy.

Z bezspornie pozytywnych aspektów na uwagę zasługuje dbałość o szczegóły w technicznych elementach przedstawiania zarówno części sitcomowej „WandaVision”, jak i tej jakościowej. W pierwszej zachowany jest klasyczny format 4:3, aż do odcinka szóstego, czyli lat 90., w którym sitcom zyskuje format 16:9, podczas gdy wydarzenia „spoza” niego (konstruujące złożoność narracyjną i faktyczną oś narracji) przedstawiane są w formacie 21:9. Istotne stają się także stylistyka show – kolorystyka, stroje, fryzury, mise en scéne – i humorystyczne gagi, związane z życiem rodzinnym. Wszystkie te elementy stanowią duży walor serialu, ponieważ nie tylko świadczą o niesamowitej dbałości twórców co do konstrukcji, lecz także pozwalają definitywnie rozgraniczyć „wczucie się” widza w dwie równoległe historie. Początkowo obydwa wątki – Wandy i Visiona w sitcomie oraz akcji spoza miasteczka Westview – rygorystycznie się rozwarstwiają, aby z czasem zbiec się w jednym punkcie kulminacyjnym, będącym clue całego sezonu.

O ile względy techniczne i popkulturowe w „WandaVision” zasługują na docenienie, o tyle sama historia dalszych losów tytułowych bohaterów okazała się niesatysfakcjonująca. Fabuła dziewięciu odcinków za bardzo skupiła się na wprowadzeniu do akcji, a za mało na jej zakończeniu, przez co miałam wrażenie, że dwa pierwsze odcinki nadmiernie rozciągają, a dwa ostatnie – nadmiernie kumulują istotne dla „WandaVision” momenty. Ujawnienie intencji Agathy w siódmym odcinku nie tylko zabiera jakąkolwiek satysfakcję z samodzielnego rozwiązywania intrygi, lecz także w nieprzemyślany sposób burzy dotychczasowe oczekiwania widzów. Potraktowanie postaci wścibskiej sąsiadki jako twista fabularnego nie okazało się dobrym wyjściem, ponieważ w poprzedzających ujawnienie odcinkach zabrakło momentów, w których widz mógłby nabrać podejrzeń w stosunku do Agathy. Chociaż podczas demaskacji pojawiły się flashbacki z konkretnymi sytuacjami, kiedy to owa bohaterka wpływała na rozwój wydarzeń, nie odnosiły się one do nabytej przez widzów wiedzy i nie konfrontowały jej z ujawnioną niewiarygodnością narracji. Oprócz tego jej background, jako drugiej w Westview czarownicy, został uproszczony, aby usilnie i jasno móc nadać Wandzie miano Szkarłatnej Wiedźmy. Tym samym historia zyskania mocy przez Maximoff, znana z MCU, została zreinterpretowana, co samo w sobie nie stanowi słabego punktu scenariusza, ale okazuje się przekazane w nadmiernym pośpiechu. W podobny, uproszczony i naiwny sposób zostają ujawnione zmartwychwstanie Visiona oraz dalsze losy Wandy po końcowym starciu z antagonistką.

„WandaVision” staje się produkcją przełomową dla wprowadzania przez Disneya nowych postaci superbohaterów po wykupieniu przez fabrykę Myszki Miki wytwórni Fox. Qucksilver grany przez Petera Evansa manifestuje owe przejęcie, niejako obiecując zagorzałym fanom połączenie dwóch różnych licencji. Przyznaję, że kiedy zagadka pojawienia się „złego” Quicksilvera została rozwiązana, poczułam rozczarowanie. Niemniej jednak wciąż wierzę, że ów wątek stanowi wyśmienity punkt zaczepienia dla multiwersum, o którym wspomina się w kontekście dalszych losów MCU, postaci Wandy i Doktora Strange’a.

Serial „WandaVision” raczej jest gratką dla fanów obeznanych z Kinowym Uniwersum, ponieważ ciągłość zdarzeń determinuje dobre zrozumienie tła akcji. Brak biegłości w bohaterach, najważniejszych wydarzeniach oraz postaciach drugoplanowych może okazać się przeszkodą do czerpania satysfakcji z fabuły. Show stanowi nierozerwalny element połączony z MCU, co wymaga od śledzących akcję marvelomaniaków obejrzenia wszystkich dziewięciu odcinków. Szkoda jednak, że brak obligatoryjności „WandaVision” wiąże się z seansem miernego serialu, który chociaż ciekawy w swej formie, okazuje się rozczarowujący fabularnie. Konstrukcyjne, sitcomowe smaczki oraz specyficzna, rozwarstwiona oś akcji nie nadrabiają uszczerbków szczególnie widocznych w ostatnich trzech odcinkach. Twórcy, idąc śladem dotychczasowych produkcji MCU, zapragnęli zawrzeć w dziewięciu epizodach zestaw najbardziej zaskakujących elementów, jakie mogłyby wydarzyć się (w już i tak intrygującej) historii Wandy i Visiona. Quasi-familijny charakter, popkulturowe odniesienia, metatekstualna struktura, łączenie licencji oraz równie nieoczekiwany, jak nieudany twist w wystarczająco hermetycznej gatunkowo i tematycznie produkcji – to wszystko staje się klęską urodzaju. Poza technicznymi aspektami mariażu dwóch serialowych struktur żadna inna kwestia nie została dopracowana i przedstawiona w sposób satysfakcjonujący (lub chociaż wystarczająco dobry). Zamiast tego „WandaVision” kumuluje wszystko, co do tej pory widzowie poznali w MCU, ale redukuje jakość do możliwości dziewięcioodcinkowego show.
„WandaVision”. Reżyseria: Matt Shakman. Scenariusz: Jac Schaeffer. Obsada: Elizabeth Olsen, Paul Bettany, Debra Jo Rupp, Kathryn Hahn, Randall Park, Kat Dennings. USA 2021, 34 min.